Na cześć Jana Kochanowskiego

Autorka:

O wielki wieku! o wieku ty chwały,
Gdy myśli Boże, jak srebrny siew rosy,
Na duchy ludów zbudzonych padały,
 By wydać słoneczne kłosy...
O wieku, w którym tęsknoty, zachwyty
I uniesienia i gorzkie łzy winy
Skrzydłem płomieni leciały w błękity,
 Zaklęte w pieśń Palestryny...
W którym Rafael ramieniem dosięga
Wiecznej piękności, by świat jej bił czołem;
W którym, jak wulkan, wybucha potęga,
 Zwana Michałem Aniołem...
Wieku, coś widział, jak w ranki majowe
Wzlatały strofy Arjosta motyle,
Coś splatał wieńce tragiczne na głowę
 Tassa — blednącą w mogile...
Wieku natchnienia, coś stworzył rozrzutnie
Ducha Szekspira i pieśń Luizjady
Jakąż ty chwałą wsławiłeś nam lutnię,
 Wśród wielkiej duchów biesiady?
Cóż nam przypadło w tej dobie rozświtu
I odrodzenia piękności ołtarzy?
Czyż my nie mieli własnego błękitu,
 Słońc własnych, własnych pieśniarzy?

Cicho!... o ciszej!... Z dalekiej przeszłości,
Kędy próchnieją zbroice i kości
Naddziadów naszych, w mogiłach gdzieś śpiące;
Z przeszłości, która dziś jeszcze się mieni
Ogromnym blaskiem dziejowych promieni,
Choć nad nią dawno zagasłe już słońce;
Z onej przeszłości, co dyszy i żyje;
W spuściźnie duchów, w miłości ogniwie,
W dźwiękach naszego starego imienia,
W tem, co najdroższe — i w tem, co najświętsze,
W krwi najognistsze, we łzach najgorętsze,
Najbardziej dumne z swych walk i cierpienia,
Wśród szumów lipy głos wielki się zrywa,
Potężnej miary, innego snać czasu...
To nasza lutnia! to pieśń nasza żywa!
 To stary wieszcz z Czarnolasu!

— »Kto mi dał skrzydła? Kto mię odział pióry
I tak wysoko postawił, że z góry
Wszystek świat widzę, a sam, jako trzeba,
 Tykam się nieba?«
»...Już mi skóra chropawa padnie na goleni...
Już mi w ptaka białego wierzch głowy się mieni,
Po palcach wszędy nowe piórka się puszczają,
A z ramion — sążeniste skrzydła wyrastają!. ..«
Leć, orle, w górę! — Słowiańskiej blask lutni
Niechaj uderzy wskróś całej krainy!
We łzach my dzisiaj i w cieniu i smutni,
 Lecz starej chwały my syny!
Leć, orle, w górę! — Te mgły, co tam drzemią,
Ni serc, ni oczu naszych nie ustraszą!...
Słońce, co zaszło — znów wzejdzie nad ziemią,
 A przyszłość duchów — jest naszą!

Lecz oto klękły tatrzańskie pagóry,
Umilkły lasy, załkały kurhany,
W błękit ulata pieśń bystremi pióry
 Do tronu Pana nad Pany.
W organ uderzcie! — To harfa Syonu
Wodzi swe pienia po siedmiu strun tęczy...
To nad wodami siedząc Babilonu,
Lud w jeństwie płacze i jęczy...
To Pan króluje!... »a wkoło go chwała
Obeszła«... »jasność, jak płaszcz go odziała...«
»Chmury — wóz jego; konie — wiatry nieścignione;
Duchy — posłańcy; słudzy — gromy zapalone!«

Cicho!... o ciszej!... Głos drżący dolata,
Starzec podnosi zagasłą powiekę...
Uścisnął syna — syn poszedł w kraj świata...
 Czy wróci? — »Kto się w opiekę...«
Nad białym dworem kometa się krwawi,
Rżą kędyś konie w wiosennej pól ciszy...
A w progu siwy ojciec błogosławi:
 »...Kto się w opiekę!...« — Bóg słyszy!

Spokój wam, spokój, wy smętni tułacze,
Co mogił w obcej szukacie gdzieś ziemi..
Oto za wami przed Panem pieśń płacze,
 Skrzydły was tuli drżącemi!
O! już nie będzie łez bez pocieszenia,
Ni ramion zgiętych beznadziejnym trudem,
Mogił bez jutra, bez świtu róż — cienia,
 Ni wiecznej nocy nad ludem!
O! już nie będzie!... Jak rosa poranna,
Spadły te pieśni wśród skwarnej posuchy...
I zaszumiały srebrzyste »hosanna«!
 I napoiły mdłe duchy!
I żaden naród, krom ludu, co chowa
Harfę Dawida — nie śpiewał u proga
Domu Pańskiego w pełniejsze łez słowa,
 Ni pieśnią godniejszą Boga!

Chwała ci, wieszczu! i chwała ci, stary
Wieku Zygmuntów, coś tętna kipiące
W narodzie ujął — skrysztalił je w słonce
 I wydał poetę wiary!

Mógłże ten, który jak orzeł skrzydłami,
Bił w gwiazdy — ludu nadzieją i bólem,
Pomiędzy pstrymi dworaków tłumami
 Zginać kolano przed królem?
Cóż mu ta świetność? co słówka te wdzięczne,
Pańskich uśmiechów łakome słodycze?
— Oto nad lipą drżą blaski miesięczne,
 Tryskają pieśni słowicze...
Oto mu cisza podaje swe czary,
Upojeń pełne... noc błoga, noc letnia
Otula łąki w srebrzyste opary...
 Pod lasem tęskna gra fletnia...
Oto wiatr leci na skrzydłach swobody...
W dali gdzieś szumią zielone dąbrowy...
Nie! — nigdy serca nie ugnie ni głowy
 Ojczystej śpiewak przyrody!
Śmiało on w progach monarszych powstanie,
Z pogardą spojrzy na pochlebców głodnych,
I — »co największy tytuł u swobodnych« —
 Do króla przemówi: »Panie!«
I pocznie liczyć głośne one męże,
Co dali żywot »prze ojczyznę miłą,«
I krzywd wspomnieniem wyostrzy oręże
 I natchnie serca lwią siłą!
A gdy w obliczach zapłonie żar sromu,
Gdy ogniem w żyłach sarmacka krew wskrześnie,
Do ziemiańskiego zaś wróci się domu,
 By śpiewać pieśnie.

I lecieć będą pieśnie jego łzami
I srebrzyć struny jego smętnej liry,
I nieśmiertelnej piękności kwiatami
 Pokryją mogilne kiry.
I rozpłaczą się te lasy i bory,
I mgły i tęcze, co wiszą na chmurze...
I w złotych wieńcach chodzące wieczory —
 I świtów błękitne róże...
I poczną skarżyć się tej lipy szumy,
Z mgieł wstaną smutki drużyną obłoczną,
Po starym dworcu posępnych mar tłumy
 Z łkaniem przechodzić się poczną...

»...Moja wdzięczna Orszulko! bodaj ty mnie była
Albo nie umierała, lub się nie rodziła!...«
»...Nieszczęsne ochędóstwo, żałosne ubiory
 Mojej najmilszej córy!...
Po co me smutne oczy za sobą ciągniecie,
 Żalu mi przydajecie?...
Już ona swych członeczków wami nie odzieje —
 Niemasz, niemasz nadzieje!...«

Słuchaj, to z Czarnolasu echa biją smutnie
O słońca wschodzie, o słońca zachodzie!
Nad ziemią duchy drżą, jak mgliste lutnie;
 To wieszcz twój płacze — narodzie!
Ach! i ty zapłacz! I srebrny hołd łzami
Złóż mu, o ludu, co też żyjesz bólem...
Na ziemi mogił, pomiędzy wieszczami,
 Śpiewak boleści — jest królem!
Ach! i ty zapłacz! i w szatach żałoby
Pójdź, a oglądaj posępne twe dzieje...
Boś ty też zamknął niejedno w te groby,
 Dla których — »niemasz nadzieje!«

Hej! w górę serca! Ojczystej łzy lutni
W męskiej źrenicy zapału nie zgaszą!
Dziś my z jasności wyzuci — i smutni,
 Lecz przyszłość duchów — jest naszą!
Ten, kto ran własnych ukoić chce żary,
Niech dłoń położy na sercu ludzkości;
Niech tkwi w narodzie, jak wieszcz ten nasz stary,
 Krew z krwi — i kość z naszych kości!
...Gęśl kędyś pieśnią pod lasem podzwania,
Wysoko płomień wybucha w ognisku...
Choć przez noc jednę, do zorzy zarania,
 Przetrwajmy w wspólnym uścisku!
Hej! dłoń mi podaj stwardniałą na kosie,
Bracie w siermiędze! Gęśl wzywa nas stara:
Zawiedźmy pieśnię lecącą po rosie...
 Sobótka płonie... Hej! wiara!

Wieszczu! cześć tobie!... Tyś ludu sumieniem,
Tobie w stuleciu jutrzenki jest danem
Świadomej siły być pierwszem natchnieniem,
 Piękności pierwszym kapłanem!
Wzruszeniom, które przez serce i głowę
Szły nieujęte, dróg swoich niepewne,
Ty dałeś ciało, i duszę — i mowę
 I szaty dałeś im śpiewne.
Tyś mistrzem, który niekształtne narzędzie
Pierwszy nawiązał w ojczystych słów struny,
By na ich pieśni wynizać łabędzie,
 Lub budzić lwy i pioruny!
Tyś wiosny uśmiech! Na twojej się lirze
Złoty rój pszczółek, co miód niosą — krząta...
Ty na róż listkach, na wonnym zefirze
 Grasz pieśni Anakreonta...
W białym marmurze ty dłutem swem lekkiem
Rzeźbisz posągi pod chłodnem twem niebem...
Na uczcie sławy — ty łamiesz się chlebem
 Ze starym Grekiem.
Na onych dźwięcznych strunach z Czarnolasu
Brzmią wszystkie życia akordy i szmery...
Od »wieśnej« ciszy »pożytków i wczasu«
 Do narodowych prac sfery!
Pieśń twoja płodna i błogosławiona!
Ty uskrzydliłeś narodu ramiona,
Że rwał się w górę, jak cherub ognisty,
I został zawsze tęskniący — i czysty —
I wrzącym duchem w błękity podany
I bojujący i niepokonany,
I tyle tylko biorący z tej ziemi,
Ile potrzeba, by stopę postawić,
Wyciągnąć ramię — i ideę zbawić
I legnąć między obcemi!
— I ty się pytasz, kto odział cię pióry?
Kto ci dał skrzydła?...
 Pieśniarzu nasz stary!
Cud to miłości, cud żywej tej wiary,
Co rwie się w słońce, do góry!...
— Kto ci dał skrzydła?
 To lipy twej szumy,
To lasy twoje — i łąki — i wody...
To pól ojczystych wieczorne zadumy,
To ukochane swobody!
To miłość ludu, to dział twój ziemiański,
To ta tęsknota, co nocą — świt marzy...
To w błyskach gromów lecący duch Pański,
 Co nad twą lutnią się waży!

O, chwała tobie!... Pod twymi sztandary
Naród wyrastał, potężniał, dojrzewał,
Szedł naprzód, bił się, zwyciężał i śpiewał
 Najczystsze hymny ofiary!
O, chwała tobie!
 I ty godzien chwały,
Narodzie, który u wieków ołtarza
Czcisz przeszłość swoją i swe ideały
 W pamięci swego pieśniarza!

Czytaj dalej: Ojczyzna moja - Maria Konopnicka