Deski szorstko pachną,
już kuźnie otwarte na oścież
i wiklinowe godziny oplatają rzeki.
W małych miastach prowincji
dzień się w ogrody uprościł.
Dzwony wachlują w zagajnik
o skośną lakę daleki.
Pójdźmy, za miastem wiosna zaczyna falować
i kłamie ścieżki w wymyślony pejzaż,
żółto kwitnie niepewność po przydrożnych rowach.
Na polach kradną radość mistyczni cyganie.
Pójdźmy, dzień jest szeroki i od wierszy gorzki.
W narożnej aptece miasta wędrowny szarlatan
słońce przerabia na proszki.
27/II/1940 r