Ten smutek, cichy smutek ducha,
na który palm dziś liście wieją
i dmie od morza zawierucha:
to krzyż wspomnienia nad nadzieją.
Jakże swobodny, wolny chodzę
i na to morze dziś spoglądam,
gdy nic nie spotkam na mej drodze,
nie czekam, ani nie pożądam.
Dancm mi było, co być miało -
czy nic, czy wiele: wszystko jedno,
gdy zmarło już i spopielało,
w letejskie poszło już bezedno.
Pod temiż palmy, nad tym brzegiem,
chodziłem niegdyś, człowiek młody -
mój smutek wówczas był szeregiem
fal szturmującej skalę wody!
Swobodny, wolny dzisiaj chodzę,
niczego nie wyglądam zgoła,
gromada cieniów na mej drodze
życia ode mnie, kształtów woła.
Żyjcie więc krwią mą puste mary,
kradnijcie życie moje dla się,
a kiedy złożą mnie na mary,
czcze imię kołysajcie w czasie...
Jak łódź je kołysajeie społem
na morzu życia niezmierzonem,
żem był, żem myślał i że wziąłem
nagrodą - nic, a pustkę plonem.
Te zimne, głuche, sztywne palmy,
to są jedyni przyjaciele,
jedyny chór - to wichru psalmy,
wspólmyśli z obcem morzem dzielę.
Więc czy nie byłem tam zbłąkanym
pielgrzymem z jakiejś obcej ziemi,
gdy głos mój tlał, choć był słyszanym,
i do mnie - ludzie byli niemi?...
Czegóż ty, morze, możesz żądać?
Nic - żeś jest morzem - wszystko twoje,
i mnie już nic tu nie wyglądać,
gdy poza wszystkiem mojem stoję.