St. M.
Miałaś przyjść. I czekałem, drżąc cały.
Wieczór był. Było cicho jak we śnie.
Dzwonił deszcz. Smutne szyby płakały.
Ósma już. Nie – dopiero. Za wcześnie.
Wyjrzeć? Nie. Ale może… - Wyjrzałem:
Pusto. Mrok. Przejmujący wiatr zawiał.
Jeszcze czas. Znów na zegar spojrzałem.
„Tik-tik-tak” – zegar ze mną rozmawiał.
Puka ktoś. (Serce słodko zamiera…)
Idę. Drżę. Drzwi otwieram w radości - -
„Czy mieszkanie Gotfryda Mullera?
- Nie, nie tutaj. „Adieu”. (- A złam kości!)
Wracam zły. Pokój cichy… bezgłośny…
Zegar – łotr! Pięć po ósmej! – Usiadłem.
Wstaję. Drżę. Patrzę w okno. Nieznośny
Chlapie deszcz. Staję znów. Przed zwierciadłem.
Boże mój! – Zresztą nic. – Papierosa
Czternastego zapalam. Z tuberoz
Płatek zrywam. Coś gwiżdżę… Bezgłosa
Cisza znów… - Psiakrew, zgasł mi papieros!
Później – łzy. Później wielka tęsknota.
Potem szał, potem chciwa namiętność!
I znów żal… I trapiąca zgryzota…
Tik-tik-tak… Przeszło już… Obojętność.
Potem sen. Śniłem cicho: o drzewach.
Zapach lip. Inowłodzka aleja.
Złoty zmierzch, w półbłękitnych rozwiewach
Cicha dal… Jakaś smętna nadzieja…
Nagle – ty!! Taka wonna i biała…
Oczy twe… Moja… moja bezkreśnie!
- Miałaś przyjść i nadeszłaś drżąc cała.
Wieczór był… Było cicho jak we śnie.
Już dawno temu
(zapisane 22 XII [1913])