Zmogły się prężne zwory,
łysły cięciem topory
w:
klocki odęte, stożki ścięte,
bryły graniaste, belki kanciaste,
walce toczone, kule drążone,
kliny klaszczące, krężele-leje – – –
Skuły je klamry, jak palce, i trociny, jak kleje.
Ciosają w roboczej dwójce
rytmiczne, dębowe Ojce.
Poczęci w żywocie kuli,
rozpięci na żyłach linij,
rozcięci promieńmi bólu.
Jak deska na obu końcach
wzwyż – w dół się chybotająca,
chylą się na-prze-mianę
pękate grzbiety drewniane.
W zaciekłym, martwym uporze,
stężałym jak soki w korze,
kurczą łykowe muskuły,
które spoidła pokuły.
Prężą się w zworze sękatej
niezdarne dłoni kwadraty,
klekocą zwarte przeguby,
wiercą się wściekłe kadłuby.
Warknie kołowrót rozkuty,
wzniosą się szczerbate skluty,
runą schrypłymi zamachy
w sklepienia,
liny,
stalowe spiny,
gmachy.
Opak mordędze bez końca
nie pęknie przestrzenna cela.
Zbiegły się, zbiegły:
pęknięcia cięć, krzywizny,
zagięcia lin, blizny,
rozdarte łuki, starte znaki,
zygzaki, cięciwy,
złamane, sfalowane,
krzywe –
Napina je u szczytu w proste kropla słońca,
jak ogromna, pionowa, chybliwa libella.
Spiętrza się, wzdyma od nowa,
zaklęte wnętrze roztula
ślepa, potworna budowa:
KULA.