zaczęto się wiotko
po pierwsze w mętnym tętnic szumie
popłynęły bladawe koła srebrem lazurem się mieniąc
na wylot skroś nocy słodkiej
krzyknął tego nie umiem
zawisły
każde koło brzęknęło jak pieniądz
po drugie wyjawiło się słowo koncerka
płonęło wśród kół samotne we dwójkę z troską
tego też nie znał więc ukradkiem na biurko zerkał
tam słownik puchł i malał i znowu rosnął
po trzecie niepodobna było wytrzymać tak
gdy znienacka się zapadł w węże czarnych sprężyn
trzepotał rękami tonąc na wznak
zbudził się w oknie trwał księżyc
trzecia rano godziny siwe i nowe
zwyciężyć tak a jeśli wstać trudno
auto poniosło na dworzec ciężką głowę
potem pociągu pudło
oczy senne a koła kotacą jawą
wagon niski miażdży szyny śliskie
na puszyste śniegowe stawy
padały dziurkami czerwone iskry
czytał się w ciemnościach węsząc jak zwierzę
nurt mruczał powiewem przeżyć
ale mącił zagubią! kluczył
nie tak łatwo czytać siebie i nauczyć
a tym bardziej że za okno wybiegał
patrzył na śnieg ziemię płaską
obłok jutrzni puszyste zero po lasach ją głaskał
za obłokiem księżyc jeszcze
semafor ale czego
kieszeń
notes
reflektorem wytrysły notowania giełdowe cyfry znaki
lilpop bank dyskontowy huta gryf starachowice
a i słońce wzeszło czerwoną ławicą
więc potem
na cały dzień przestał być tajemniczym ptakiem