Ballada tragiczna
Raz młody pewien malarz miał ślicznego psa
I miał kochankę cudnych lic!
We zgodzie żyła cała trójka ta,
Z trosk życia nie robiąc sobie nic.
I malarz uczył pieska rozmaitych psot,
Choć sam stateczny wcale mąż.
To niby kogut piał, to miauczał znów jak kot,
A pies jak warjat szczekał wciąż!
To znów psa kładł: "leżeć, kusz, cicho, sza!
Zdechł pies ! Niema psa! Niema psa!
(Refrain) Zdechł pies!
Nadszedł kres!
Przyszła wreszcie kryska na Matyska!
Bez tchu
Leży tu!
Z oczu rzewna łza rozpaczy tryska!
Kaput!
Próżny trud!
Żaden go nie wskrzesi bies!
A morał wielki stąd:
Że zdechnie każdy pies!
Lecz na malarza przyszedł w końcu kiepski czas
I przyszła nań konieczność twarda:
By móc z kochanką na dzień jeść choć raz,
Sprzedać musiał swego Saint-Bernarda!
Gdy psa zabierał z sobą nowy jego pan,
Miał malarz oczy pełne łez!
Z rozpaczy z lubą swą wypili wina dzban,
By miał uczciwą stypę pies!
I odtąd w domu cicho, sza!
Zdechł pies! Niema psa! Niema psa!
(Refrain) Zdechł pies!
Nadszedł kres!
Przyszła wreszcie kryska na Matyska!
Bez tchu
Leży tu!
Z oczu rzewna łza rozpaczy tryska!
Kaput!
Próżny trud!
Żaden go nie wskrzesi bies!
A morał wielki stąd:
Że zdechnie każdy pies!
Po dniach dziesięciu prawie na gardle znowu nóż!
Skończyła się ta psia gotówka,
Została im się w portmonetce już
Ostatnia tylko trzyrublówka
Więc malarz z ukochaną do baru spieszą wraz,
Z rozpaczy porcję zjeść kiełbasy.
Wtem zgrzytnął w mięsie nóż!
Cóż to za blaszka, cóż?
Numerek psa ich z miejskiej kasy!
Nabywcą psa, mimo pięknych szat,
To był rzeźnik, kat, dziki kat.
Zdechł pies!
Nadszedł kres!
Przyszła wreszcie kryska na Matyska!
Bez tchu
Leży tu!
Z oczu rzewna łza rozpaczy tryska!
Kaput!
Próżny trud!
Żaden go nie wskrzesi bies!
A morał wielki stąd:
Zjedzony będzie każdy pies!
Źródło: Estrada, r. 1918, nr 2.