Psalm 69

Salvum me fac, Deus, quoniam intraverunt aquae

Ra­tuj mię, Pa­nie, bo złych przy­gód na­wał­no­ści
Się­ga­ją we mnie ostat­nich ko­ści.
To­pię się w sro­gim bło­cie; po­wódź mię po­rwa­ła
I sca­lo­ny­mi weł­ny za­la­ła.
Onie­mia­łem już pra­wie ra­tun­ku wo­ła­jąc;
Stra­ci­łem oczy w nie­bo pa­trza­jąc.
Le­d­wie tak wie­le wło­sów na gło­wie naj­du­ję,
Jako nie­przy­ja­ciół wie­le czu­ję.
Wzię­li moc, któ­rzy tra­pią nędz­ną moje du­szę;
Ni­cem nie wy­darł, a pła­cić mu­szę.
Ty wiesz moje pro­sto­tę, wie­ku­isty Boże,
To­bie mój grzech być taj­ny nie może!
Nie­chaj się, moc­ny Pa­nie, za mię nie wsty­da­ją,
Któ­rzy na Two­je po­moc cze­ka­ją.
Prze Cię ja urą­ga­nie i sznup­ki od­no­szę,
Prze Cię wstyd wiecz­ny na twa­rzy no­szę.
Bra­cia się mnie za­prze­li, mat­ki mej sy­no­wie,
Ten cu­dzo­ziem­cem i ów mię zo­wie;
A ja cier­pieć nie mogę, kie­dy lud prze­klę­ty
Lek­ce uwa­ża Twój za­kon świę­ty.
Twój po­śmiech, Two­ja wzgar­da na mię się wra­ca­ją,
Mnie ser­ce tra­pią, mnie za­pa­ła­ją.
Je­ślim pła­kał, je­ślim swe po­stem drę­czył cia­ło,
Wszyt­ko mi to śmiech u nich jed­na­ło.
Je­śli mię w gru­bym cho­dząc wo­rze upa­trzy­li,
Przy­po­wieść ze mnie wnet uczy­ni­li.
Mną ję­zy­ka na­czo­sać w bra­mie po­sa­dzo­nym;
Jam jest wie­czor­na pieśń opo­jo­nym.
W tym fra­sun­ku ja przed­się gar­nę się do Cie­bie,
A Ty mię, Pa­nie, przyj­mi do sie­bie!
Wy­słu­chaj mię po­dług swej nie­zmier­nej li­to­ści
I nie­odmien­nej swej sta­tecz­no­ści!
Wy­rwi mię z błot, wy­ba­w' mię z ręku nie­po­boż­nych,
Nie daj mi to­nąć w po­wódź rzek moż­nych!
Wiel­kie jest, Boże wiecz­ny, mi­ło­sier­dzie Two­je,
Skłoń ku mnie ucho ła­ska­we swo­je.
Nie kryj twa­rzy przed słu­gą swo­im, bom okrut­nie
Jest utra­pio­ny; usłysz mię chut­nie,
Przy­bądź du­szy na ra­tunk, aby nie­zmięk­czo­ny
Mój nie­przy­ja­ciel był za­wsty­dzo­ny.
Nie jest u Cie­bie taj­ne moje urą­ga­nie,
Moje przy­mów­ki, me za­pa­ła­nie.
Wszyt­ki Ty znasz, któ­rzy mię tra­pić nie prze­sta­ją,
A we mnie ser­ce i siły tają.
A nie był, kogo by mój rzew­ny płacz roz­kwi­lił,
Nie był, kto by mię słów­kiem po­si­lił;
I ow­szem, mię źli lu­dzie żół­cią na­kar­mi­li
I w upra­gnie­niu octem po­ili.
Niech­że im też ich po­karm ko­ścią w gar­dle sta­nie,
A skąd po­cie­chy szu­ka­ją, Pa­nie,
Nie­chaj smu­tek od­no­szą; za­ślep­że im oczy,
A grzbie­ty za­wż­dy ku zie­mi tło­czy!
Wy­lej na nie strasz­ny gniew swej za­pal­czy­wo­ści,
Nie­chaj nie ujdą Two­jej sro­go­ści!
Dwu­ry niech pu­sto sto­ją, a pod ich na­mio­ty
Niech pa­ją­ko­we wi­szą ro­bo­ty;
Bo ko­goś Ty ude­rzył, oni do­bi­ja­ją,
A ran­nym jesz­cze ran przy­czy­nia­ją.
Lecz Ty, Pa­nie, złość za­wż­dy przy­kła­daj do zło­ści;
Niech nie uzna­ją Two­jej li­to­ści!
Wy­maż je z ksiąg ży­wot­nych; nie­chaj zły nie bę­dzie
Po­ło­żon w jed­nym z do­bry­mi rzę­dzie!
Nad mię czło­wiek tro­skliw­szy już ani być może,
Prze­to Ty mię sam opatrz, mój Boże!
A ty więc, moja lut­ni, po­mni chwa­łę da­wać
I Pań­ską ła­skę wiecz­nie wy­zna­wać!
Co Pan tak wdzięcz­nie przyj­mie, że ni­g­dy tak dro­gi
Przed Nim nie bę­dzie wół zło­to­ro­gi.
Na mię pa­trząc, ubo­dzy i lu­dzie stra­pie­ni
Będą na ser­cach swych ucie­sze­ni.
W Panu trze­ba mieć uf­ność, a Ten nie omy­li
I w każ­dej trwo­dze du­szę po­si­li.
Pań­skie ucho otwar­te za­wż­dy jest ubo­gim,
Po­mni On na swe w wię­zie­niu sro­gim.
Nie­bo, zie­mia i mo­rze Temu niech cześć dawa,
I co­kol­wiek dusz w tym prze­miesz­ka­wa;
Bo ten na gród sy­joń­ski wspo­mni w krót­kim cze­sie
A judz­kie mia­sta z ru­mów wy­nie­sie.
I będą pu­ste miej­sca zno­wu osa­dzo­ne,
I daw­nym pa­nom zaś przy­wró­co­ne.
Po nich wdzięcz­ne po­tom­stwo w swej wła­sno­ści się­dzie,
U któ­rych waż­na cześć Pań­ska bę­dzie.

Czy­taj da­lej: 71. Psalm 71 – Jan Kochanowski