Salvum me fac, Deus, quoniam intraverunt aquae
Ratuj mię, Panie, bo złych przygód nawałności
Sięgają we mnie ostatnich kości.
Topię się w srogim błocie; powódź mię porwała
I scalonymi wełny zalała.
Oniemiałem już prawie ratunku wołając;
Straciłem oczy w niebo patrzając.
Ledwie tak wiele włosów na głowie najduję,
Jako nieprzyjaciół wiele czuję.
Wzięli moc, którzy trapią nędzną moje duszę;
Nicem nie wydarł, a płacić muszę.
Ty wiesz moje prostotę, wiekuisty Boże,
Tobie mój grzech być tajny nie może!
Niechaj się, mocny Panie, za mię nie wstydają,
Którzy na Twoje pomoc czekają.
Prze Cię ja urąganie i sznupki odnoszę,
Prze Cię wstyd wieczny na twarzy noszę.
Bracia się mnie zaprzeli, matki mej synowie,
Ten cudzoziemcem i ów mię zowie;
A ja cierpieć nie mogę, kiedy lud przeklęty
Lekce uważa Twój zakon święty.
Twój pośmiech, Twoja wzgarda na mię się wracają,
Mnie serce trapią, mnie zapałają.
Jeślim płakał, jeślim swe postem dręczył ciało,
Wszytko mi to śmiech u nich jednało.
Jeśli mię w grubym chodząc worze upatrzyli,
Przypowieść ze mnie wnet uczynili.
Mną języka naczosać w bramie posadzonym;
Jam jest wieczorna pieśń opojonym.
W tym frasunku ja przedsię garnę się do Ciebie,
A Ty mię, Panie, przyjmi do siebie!
Wysłuchaj mię podług swej niezmiernej litości
I nieodmiennej swej stateczności!
Wyrwi mię z błot, wybaw' mię z ręku niepobożnych,
Nie daj mi tonąć w powódź rzek możnych!
Wielkie jest, Boże wieczny, miłosierdzie Twoje,
Skłoń ku mnie ucho łaskawe swoje.
Nie kryj twarzy przed sługą swoim, bom okrutnie
Jest utrapiony; usłysz mię chutnie,
Przybądź duszy na ratunk, aby niezmiękczony
Mój nieprzyjaciel był zawstydzony.
Nie jest u Ciebie tajne moje urąganie,
Moje przymówki, me zapałanie.
Wszytki Ty znasz, którzy mię trapić nie przestają,
A we mnie serce i siły tają.
A nie był, kogo by mój rzewny płacz rozkwilił,
Nie był, kto by mię słówkiem posilił;
I owszem, mię źli ludzie żółcią nakarmili
I w upragnieniu octem poili.
Niechże im też ich pokarm kością w gardle stanie,
A skąd pociechy szukają, Panie,
Niechaj smutek odnoszą; zaślepże im oczy,
A grzbiety zawżdy ku ziemi tłoczy!
Wylej na nie straszny gniew swej zapalczywości,
Niechaj nie ujdą Twojej srogości!
Dwury niech pusto stoją, a pod ich namioty
Niech pająkowe wiszą roboty;
Bo kogoś Ty uderzył, oni dobijają,
A rannym jeszcze ran przyczyniają.
Lecz Ty, Panie, złość zawżdy przykładaj do złości;
Niech nie uznają Twojej litości!
Wymaż je z ksiąg żywotnych; niechaj zły nie będzie
Położon w jednym z dobrymi rzędzie!
Nad mię człowiek troskliwszy już ani być może,
Przeto Ty mię sam opatrz, mój Boże!
A ty więc, moja lutni, pomni chwałę dawać
I Pańską łaskę wiecznie wyznawać!
Co Pan tak wdzięcznie przyjmie, że nigdy tak drogi
Przed Nim nie będzie wół złotorogi.
Na mię patrząc, ubodzy i ludzie strapieni
Będą na sercach swych ucieszeni.
W Panu trzeba mieć ufność, a Ten nie omyli
I w każdej trwodze duszę posili.
Pańskie ucho otwarte zawżdy jest ubogim,
Pomni On na swe w więzieniu srogim.
Niebo, ziemia i morze Temu niech cześć dawa,
I cokolwiek dusz w tym przemieszkawa;
Bo ten na gród syjoński wspomni w krótkim czesie
A judzkie miasta z rumów wyniesie.
I będą puste miejsca znowu osadzone,
I dawnym panom zaś przywrócone.
Po nich wdzięczne potomstwo w swej własności siędzie,
U których ważna cześć Pańska będzie.