Mędrek

"A to co za je­go­mość?" - "Je­go­mość do­bro­dzi­éj.
On nie tak jak to dru­dzy i gada, i cho­dzi".
- "Jak­że mówi? jak stą­pa?" - "Oto jak człek wiel­ki.
Sko­ro wy­szedł z opie­ki jej­mość ro­dzi­ciel­ki,
Za­raz znać było, jaki czło­wiek z nie­go bę­dzie.
Ja­koż ni­g­dy się w ta­kich nie chciał mie­ścić rzę­dzie,
Co tak czy­nią jak dru­dzy, szedł za­wż­dy na­wia­sem,
Zgo­ła z pra­cą, pil­no­ścią i kunsz­tem, i cza­sem
Do tego stop­nia przy­szedł, iż człek za­wo­ła­ny".
- "Skąd­że to za­wo­ła­nie?" - "Stąd: pa­nie i pany
Zgo­dzi­li się po­wszech­nie, że to czło­wiek wiel­ki,
Więc za nimi po­wta­rzać musi czło­wiek wszel­ki,
A kto by nie po­wta­rzał, ten zysk so­bie kupi,
Iż bę­dzie osą­dzo­nym, że dzi­wak i głu­pi.
Cięż­ka, mó­wią, rzecz człe­ku na sła­wę za­ro­bić,
A ja mó­wię, że let­ka, byle rzecz spo­so­bić,
Byle umieć ule­gać tym, co wsła­wić mogą.
Al­boż in­szą Kon­stan­tyn uwiel­bio­ny dro­gą?
Wszedł na świat - kto go zo­czył, prze­stra­szył się, zdu­miał".
- "Dla­cze­go?" - "Bo zgadł wszyst­ko". - "Więc wie­dział?" - "Nie umiał".
- "Jak­że zgadł?" - "Tak jak te­raz". - "A jak­że to te­raz?"
- "Mój bra­cie, wi­dzęś, pro­stak, jam bo by­wał nie­raz
Tam, gdzie to jest świat wiel­ki". - "I jam­ci na świe­cie".
- "Nie na wiel­kim, on in­szy, wy tego nie wie­cie,
Co to jest ten świat wiel­ki, więc go wam opi­szę.
Świat wiel­ki, gdzie są mę­dr­cy i ich to­wa­rzy­sze,
Gdzie są umy­sły raź­ne, a po­ję­cia żyw­sze,
Gdzie uczu­cia dziel­niej­sze, wy­ra­zy praw­dziw­sze,
Zgo­ła gdzie le­piej, pięk­niej niź­li mię­dzy wami".
- "Któż tak osą­dził?" - "Zgad­nij". - "Nie wiem". - "Oni sami".
- "Któż w swo­jej spra­wie sę­dzią?" - "Ba­ła­muc­two sta­re;
In­szą wiek po­le­row­ny ma ce­chę i mia­rę,
In­sze czu­cia, roz­my­sły, spo­so­by, na­rzę­dzia,
W swo­jej spra­wie i pa­tron, i stro­na, i sę­dzia.
Więc wy­ro­ki po­myśl­ne, a po­spól­stwo wie­rzy.
Nie po­spól­stwo, co kup­czy, co pła­ci, co mie­rzy,
Lecz gmin, co moda szlach­ci, a umysł po­ni­ża.
Skąd ro­zum? - Od Szwaj­ca­rów. Skąd dow­cip? - Z Pa­ry­ża.
Więc po ro­zum, po dow­cip trze­ba za gra­ni­cę.
Nie­gdyś by­wał on wszę­dy, dziś ma dwie sto­li­ce.
Nie uwła­czam ja cu­dzym, ale zby­tek ga­nię,
Ta­lent gra­nic nie cier­pi, jego pa­no­wa­nie
Nie od kra­ju za­wi­sło - prze­mysł zna­mie­ni­ty
Zdo­bił Gre­ki, lecz mie­li mę­dr­ce na­wet Scy­ty.
Na­tu­ra wszyst­kim mat­ką, ni­ko­mu ma­co­chą.
Ci więc, co się uwo­dzą czę­ścią sła­wy pło­chą,
Prze­świad­cze­nia pod­da­ni, choć go w in­szych ga­nią,
Chcie­li­by dro­gi to­war ku­pić, ale ta­nio.
Do­sko­na­łość nie­ła­twa, trze­ba pra­cy prze­cie,
Za jed­ne­go mą­dre­go sto głu­pich na świe­cie,
A kto wie, czy nie ty­siąc". - "Wie­le to, czy mało?"
- - "Nie­chaj kto chce, do­świad­cza, mnie gdy się tak zda­ło,
Nie upie­ram się w zda­niu, a wra­cam do rze­czy.
Szcze­gól­ne i po­wszech­ne do­świad­cze­nie prze­czy,
Iżby moż­na być wiel­kim i pręd­ko, i ła­two.
Rze­mieśl­nik lata stra­wi nad dłu­tem, nad dra­twą,
A prze­cie rzad­ki do­bry, choć pro­ste rze­mio­sło.
Drze­wo nim w pień, w ko­na­ry, w ga­łę­zie uro­sło,
Nim kwiat zszedł, owoc doj­źrzał, dłu­gie pory prze­szły.
Do­świad­cze­nia na­by­wa wiek w lata po­de­szły.
A to mistrz naj­pew­niej­szy, więc mę­dr­ce bez­brod­ni
Albo cu­dem na­tu­ry lub wia­ry nie­god­ni".
- "Lecz się to jed­nak tra­fia". - "By­wać i śnieg w maju.
Rzecz bo­le­sna ko­rzy­ści mod­ne­go zwy­cza­ju,
Al­ge­bra od ko­le­bek, żaki pra­wią cuda,
Dźwięk mami, lecz na przy­szłość szko­dli­wa ob­łu­da.
Daw­nych pra­ca - nam ko­rzyść, lecz ko­rzyść, co szpe­ci
Zbie­ra­ją­cych ro­dzi­ców mar­no­traw­ne dzie­ci.
Cy­tu­jąc bez roz­sąd­ku mak­sy­my i stro­fy,
Śmia­łość głup­stwa dum­ne­go czy­ni fi­lo­zo­fy.
Daw­ni, my­śla­mi, tru­dem, na­uką wy­ble­dli,
Albo ży­wot od­lud­ny, albo ostry wie­dli;
Na­sze mę­dr­ki ru­basz­ne i pulch­ne, i hoże,
Prze­mie­ni­ły się w sofy cy­ni­ków ro­go­że,
Peł­no Dy­jo­ge­ne­sów nie w becz­ce, lecz z becz­ką.
Sław­ni wiel­bie­niem wła­snym i krzy­kli­wą sprzecz­ką,
Czy­ta­ją a nie my­ślą, są­dzą śle­pym zda­niem,
A gmin czci dum­ne głup­stwo owczym po­wta­rza­niem.
Stąd wzię­tość, a jak nie­gdyś płaszcz i gę­sta bro­da,
Tak i te­raz, gdy śmia­łość wspa­nia­ło­ści doda,
Lada osieł w lwiej skó­rze prze­stra­sza by­dlę­ta.
Kon­stan­tyn o tej baj­ce wca­le nie pa­mię­ta,
Za­my­śla się ustaw­nie, wzno­si oczy w górę,
Nie­chaj wspoj­źrzy na sie­bie, po­strze­że lwią skó­rę.
Ja­koż chcieć być uczo­nym, a mało się uczyć,
Sie­bie tyl­ko wy­sła­wiać, a na in­nych mru­czyć,
Da­wać pi­smom stąd wy­bór, iż je każą pa­lić,
Ga­nić to, co chwa­lo­no, co ga­nio­no - chwa­lić,
No­wość tyl­ko uwiel­biać, zni­żać cza­sy daw­ne,
Czy­nić ło­try sław­ny­mi, pod­lić męże sław­ne,
Roz­sąd­nych gmi­nem na­zwać, na błę­dy na­rze­kać,
Cze­go do­ciec nie moż­na, na po­zór do­cie­kać,
Za do­wo­dy żart da­wać, gdy praw­da do­ku­cza -
Tym dziel­na nowa mą­drość, tych kunsz­tów na­ucza.
Czyż ją wiel­bić? Niech wiel­bi, któ­re­mu błąd miły.
Nie są świa­tłem błysz­cze­nia, co le­d­wo się szkl­ni­ły,
I ow­szem, gdy za­ga­sną, więk­sza po nich ciem­ność.
Miła w kunsz­tow­nym żar­cie wy­ra­zów przy­jem­ność,
Ale żart, ale wdzię­ki po co zwać na­uką?
Czy błąd idzie pod­stę­pem, czy­li inną sztu­ką,
Za­wż­dy tym jest, tym bę­dzie, czym z na­tu­ry - błę­dem.
Więc, nasz pa­nie Kon­stan­ty, co tak żwa­wym pę­dem
Do­sze­dłeś celu rze­czy, jak ci się to zda­je?
Nie ro­zu­miej, że ja ci przy­ma­wiam, że łaję;
Ma­larz musi ma­lo­wać ta­kie, jak są, twa­rze,
Chcesz, aby te usta­ły, jak zo­wiesz, po­twa­rze,
Nie dmij, gdy mało umiesz, mę­dr­szym nie do­ku­czaj.
Je­śli masz dar ba­wie­nia, baw, a nie na­uczaj".

Czy­taj da­lej: Mądry i głupi – Ignacy Krasicki