I.
Dla harfiarzy dwóch wieniec jedyny,
Jedyny był laur dla dwóch śpiewaków.
Lud się z całej zgromadził krainy
Polot pieśni sądzić, jak dwóch ptaków.
Starcy, męże i hoże dziewczyny
I książęta, w cieniach swych szyszaków,
Ucichnęli - a była treść wierszy:
Piękność polki. - Tak śpiewak wszczął pierwszy:
II.
PIERWSZY HARFIARZ.
«Nie! Ty się próżno wysilasz przyrodo
Na tworów wdzięki, na wdzięków koronę;
Fiołki, wzrosłszy nad błękitną wodą,
Przy jej źrenicach bledną zamyślone. —
Gwiazdy, jasnością zrównałyby może
Lecz, niższe barwą i łzom niedostępne;
Bławatki z wstydem ukryły się w zboże,
Nieznane woląc być, niźli występne!
Maliny z mlekiem tej nie dają krasy,
Którą dziewicze jej lica się zdobią;
Nad księżycowy blask łona atłasy,
A sploty same wdzięcznemi się robią.
Pereł sznur, w czystej oprawie z korali
Do jej się równać ust gdyby poważył,
Zgasłyby perły, jak mętność opali,
A koral pierwej tchnieniem by się sparzył!
Całego nawet pełnią arcydzieła —
Wszech-wdzięków nawet harmonią i zgodą
Próżnobyś jej się wyrównać podjęła,
Ty! najpiękniejsza, lecz po niej — przyrodo! —
III.
Tu — zakończył on, oto wzruszenie
Rękę mając jako oklask długą,
Podało mu nią laur — za natchnienie:
Gdy drugi wszedł śpiewak stroną drugą,
Harfę wlekąc swą — czy zniechęcenie,
Czy może był dnia onego chory? —
Ucichnęli — i tak zaczął wtóry:
IV.
HARFIARZ DRUGI.
Gdzie wejdzie, i gdzie postawi stopę swoją
Nie oglądają się ludzie zadziwieni
Lecz jak stali pierw, stoją. —
Potem, niby ocknieni,
Czują więcej światłości w około siebie
I rozpowija się im powoli w oczach,
Jako jutrznia na niebie,
Odbłysk na jej warkoczach.
Ale włos, jakiej ma barwy? zapomniałem
Ale oko? — nie wiem do prawdy czy modre:
Jeźli to gdzie pisałem,
To odszukam i podrę! —
Wiem, że od wierzchu jej ramion do sandału
Każda fałda, głównemu służy skinieniu,
Jak zdrowie służy ciału,
Co wypoczywa w cieniu. —
Ale ile jest białą? — jej płeć — ani wiem —
Nawet koral ust, nie pomnę jak namiętny!
Śmiech, nim żywy słowa tchem,
Pythagorejsko-smętny. —
Męczennicy nieco w jej skroń nakłonieniu;
Ale w szerokości czoła coś Platona.
Wzrok dziecka w osłupieniu
Z iskrą Pigmaliona!
Coś matrony, coś wodza w piersi potędze,
Jak ta Maria, co za wielkich dni Mojżesza,
Podobna psalmów księdze,
Szła przodem — za nią rzesza. —
Podobna Viktorii bosej z laurem w dłoni,
Co wskroś obłoków bystro bywa lecąca;
Jak heroicznych koni
Rżenie, do blasku słońca!
Lecz skoro potocznego znów życia tknie się,
Podobna do ucichłej palmy na stepie,
Nieumyślny cień niesie
I nie powiada: «krzepię —»
Ale jakie ma zębów perły? — nie pomnę,
Ani ile jest w rumieńcach jej korali?
— Słowa są wiarołomne —
Skończyłem! — nie wiem dalej —
V.
I tu przemilkł — bowiem śpiewak owy,
Któremu jedyny wieniec dano,
Uniesiony po nad tłumu głowy,
Gdzie swym laurem skinął, wraz klaskano:
Starcy, dziewki, i hufiec bojowy
I młodzieńcy z tuniką rozwianą,
Jako wielkie morze, w słońca blasku,
Szli —
Aż przeszli w historii-oklasku.