Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Alicja_Wysocka

Rekomendowane odpowiedzi

mam wolną chwilę, więc z rozmysłem
na brzegu strony piórem siądę,
czy ktoś już mówił? nie pamiętam,
że do mężczyzny przez żołądek

a niech to trafi co, nie powiem,
przepisów szukać mam na rosół?
nie samym chlebem przecież człowiek,
musi być jeszcze inny sposób

znalazłam skróty, może dotrę
nie wiem czy droga będzie słuszna,
postanowiłam apetycznym,
wcisnąć się wierszem w jego usta

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

łakomy kąsek oj nie powiem
rozkład dziewiątki formą znaną
więc jem powoli myśląc sobie
aby przypadkiem mi nie stanął

bez niedomówień w gardle kością
połknąłem i już nic nie zmieni
więc się zamartwiam dosyć ostro
bo może w lukrze jest arszenik

lub jakiś inny wynalazek
co to odurza i zniewala
lecz się nie dzieje nic na razie
a tylko wierszyk powstał naraz

;))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Jacek_Suchowicz

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no ojtam, ojtam ślepej kurze
też się czasami ziarnko trafi
przypadkiem zdaje nader rzadkim,
udało mi się gościa złapić

że gość jest grzecznie ułożony
i niewybredny w żadnym cale,
futrować mogłabym gapami,
żywić codziennie albo dalej

Smacznego, Jacku :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż skomentuję niezłe danie
Liryczny rosół z makaronem
Przepis skrócony, ale smaczny
Czy tylko tak potrafią one

Nakarmić słowem obietnicą
Oni to jest gatunek prosty
Są łatwowierni i naiwni
Dla nich z przeszłością spalą mosty

I czy wiersz jedzą czy też rosół
Zawsze w amoku konsumpcyjnym
Będą się pławić otępiali
Nie myśląc wcale o tych innych

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Andrzej_Wojnowski]

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja tylko chciałam, dobra, powiem
nie przebierając zbytnio w słowach
że z pitraszeniem mi nie idzie,
że wolę pisać niż gotować

znać się na ziołach i przyprawach,
wybierać i opiekać mięsa
wolę się skupiać na poezji
neologizmów smacznych kęsach

kto wie, a może kiedyś trafię
poetę o podobnych gustach
wciąż będę go karmiła wierszem
co się rozpływa w jego ustach

:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na zupę z kury niezagęszczaną
szukać przepisu nie miałaś woli?
Mężczyznę karmić chcesz frazesami,
babskim gadaniem, podanym z rymem?

Nie idź na skróty! Ważna jest droga.
Do ust najprościej, trudniej do psyche.

Potrawa z trawy - dobra na deser.
Lecz przedtem piersi zgotuj i udka.
Z młodą włoszczyzną smakują bosko.
Zagnieć też kluski. I podaj rosół!

Bez ansy przyjmij, ino z uśmiechem,
esencjonalny mój wywar słowny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...