Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Z cyklu: SOLILOKWIA

Ja, Anna, z wielkim żarem wychowałam córkę,
na niebie scyzoryków związałam jej warkocz,
Anna Friede, Belgijka, akuszer i Parka
zbiegła właśnie z Hadesu-Sachsenhausen truchtem.

Anno, święta salowo, obozowa Chloe,
coś rozcinała martwych, zmiłuj się nad nami,

będą się do mnie modlić za dnia nad zwłokami,
zbudują cielca z brązu przed spalonym zborem.

Anna Friede, wciąż młoda wdowa i akuszer,
Monachium, czwarty sierpnia, sen mdły jak smak żyta,
wychodzę, by wymodlić z bogów twoją duszę,

na Marketplatz psy skomlą, zagryzły noc, świta,
czas mija, więc zdradź swoją największą pokusę
mi, Annie Roztańczonej krwią świętego Wita.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



obozowy anioł śmierci, czy wybawicielka i stróż przysięgi hipokratesa?
na rękach krew, czy woda? i wątpliwości biurokratycznego officjum, - kolaborantka, czy patriotka? - święta, czy diablica?
dla mnie człowieczeństwo w czystej postaci.
mam dziś szczęście do "dylematów" i wcale nie jestem z tego powodu szczęśliwa ;) - jednak wiersz, którego nie sposób ominąć, pominąć.
dobry - ale ciężki, jak pomnik.

pozdrawiam :)
kasia.
Opublikowano

Basiu, Kasiu, bardzo mnie to cieszy, dziękuję. Wiersz rzeczywiście jest nieprzyzwoicie ciężki i "nieprzyzwoicie" jest tu - paradoksalnie - dobrym słowem. Kasiu, to pytania bez odpowiedzi, na pewno doskonale o tym wiesz...

Pozdrawiam.

PS Tym razem bez dłubania fikcyjno-realnego. Anna Friede jest postacią całkowicie fikcyjną, choć bez wątpienia stanowi prototyp wielu kobiet czasu zagłady.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




nie kadź sobie;) osobiście: nie lubię zbyt wielu wąskich odwołań. klimat wiersza jest i zatrzymał mnie. ostatnia do poprawy moim zdaniem, pochlastana przecinkami jak gitowiec żyletką.
i tn przypadkowy wg mnie rym "świta - Wita" ytrąca klimat. p-ozdrawiam
Opublikowano

Nie kadzę sobie, daleko mi do tego. Mówię tylko o tym z pewnym tonem usprawiedliwienia, bo na ten temat nie da się po prostu inaczej pisać/mówić. I nawet Roberto Benigni, pisząc scenariusz "Życia...", nie daje rady uciec od grozy sytuacji. Moim zdaniem, oczywiście.

Nie widzę jakiegoś nadmiernego przecinkowia w ostatniej, no poza pierwszym wersem tej strofy, ale tu znaki są konieczne do udynamizowania sytuacji. Z natury w zakończeniu przyspiesza się albo zwalnia, wybrałem to pierwsze, stąd interpunkcja spowodowana przez wyliczenia.

Tak, może się wydawać, że ostatni rym na słowo honoru, ale będę go bronić, bo zależy mi na tańcu św. Wita, jest kluczowy. Poza tym "świta" i "świętego Wita" ładnie się nawzajem "udźwiękowiają":).

Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak to pytania bez odpowiedzi, przy próbie oceny z " zewnątrz ". Wydaje się jednak, że Anna tej odpowiedzi udzieliła sobie sama. Ostatni wers może oznaczać wynikającą z traumy dysfunkcję ruchową ( taniec św. Wita ) ale też być nawiązaniem do samej postaci ( krew ), i wtedy jest to wierność ( człowieczeństwu i kobiecości ) za cenę męczeństwa.
Opublikowano

czyta się ten sonet jako już tylko estetyczne traktowanie tematu, taki literacki relief (a może szlaczek) na świeżym tynku...te klasyczne odwołania do postaci mitologicznych monumentalizują postać bohaterki, ale też i ten zabieg i forma wiersza jakoś nazbyt lekturowo trąci...
dlatego walor estetyczny tekstu przenosi go w dzieło artystyczne, ale epatowanie śmiercią martyrologią wydaje mi się nader efektowne a przez to trochę jednak niestosowne przy takim temacie...
nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale mam mieszane odczucia;
niemniej - gratuluję;
autor ma dobre pióro...

Opublikowano

Basiu, :).

Piotr, też tak myślę, Anna jest określona do końca, wypełniona sensem znanym tylko sobie. Problemem jest taniec,o którym wspomniałeś - synonim szaleństwa czy jednak uporu wobec czegoś?

Tak, Jacku, to najbardziej "śródziemnomorski" z wszystkich wierszy z cyklu. Niestosowność tych inkrustacji z jednej strony jest poważnym zarzutem, z drugiej - zważywszy, że jest to monolog wewnętrzny bohaterki, może uosabiać jej szaleństwo, które Anna demonstruje w dumnym opisie jej szczególnego losu. Inną kwestią jest to, że ostatnio zbyt dużo u mnie narcyzów: Gauguin, Durer, teraz Friede..

Pozdrawiam.

Opublikowano

Uwodzisz mnie formą pięknego sonetu
i zmysłowym rymem porywasz w świat wiersza
lecz boję się dzisiaj, że mimo talentu
za dużo tu tłuszczu, a za mało mięsa.

Nie mówię, że błędnie, wszak wielcy naukowcy
orzekli już dawno: co tłuste to smaczne
sam lubię fast-fooda i jem w McDonaldzie
lecz ważne jest jedno by zbyt się nie roztyc.

Że znam twe zdolności, i czar twych sonetów
i wiem, że je piszesz: wspaniale i mądrze -
daj częściej zaistnieć fajnej metaforze.

Bo wiem, że potrafisz, bo pośród poetów
naprawdę tyś dobry, dam plusa lecz powiedz
że w następnym wierszu dasz metafor mrowie

:)))

ale ogólnie podoba mi się nawet, choc tym razmewiecej słów niz ostatnio, akle ejst ok

Opublikowano

Martusiu, dziękuję. Tak, Kasia wyraziła Annę, Anna wyraziła mnie, więc Kasia wyraziła mnie - sylogizm:). Ale już nie żartując - myślę, że była najbliżej prawdy..

Dziękuję, Goliard. Rachel, ukłony.

Adolfie, zbieram szczękę z ziemi. Dzięki, bo jest za co - taka replika usta zamyka;).

Pozdrawiam i dobrej nocy.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • pewnego wieczoru szedłem chodnikiem w lekkim rozkojarzeniu nagle jedna z myśli wyrwała mi się z głowy przebiegła przez ulicę na czerwonym świetle kilka gardeł wydarło się na tę zaskakującą formę wyrazu głupio było się przyznać pobiec za nią porozmawiać na spokojnie wróciłem do siebie tak na chłodno jakby nic się nie stało myślałem sama wróci po tygodniu zacząłem szukać pytać innych wie pan taka zamknięta w sobie bywa nadpobudliwa no z tych wie pani mających to coś trudnego do zrozumienia niestety nie nie no takiej to nie widziałam hm… czy ja wiem chociaż nie na pewno nie panie z daleka od takich dziwolągów któregoś wieczoru w dogasającym świetle słońca wiatr delikatnie unosił wyschnięte liście dojrzałem ją pomiędzy nimi nadawała jakiś trudny do określenia rytm i tylko ja go wyczuwałem
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Zrób to sam, wykonaj to własnoręcznie. Po co płacić. To takie proste. Może nie wyjdzie super za pierwszym razem, ale za to jest satysfakcja, że coś się potrafi.   Jak tak czynię już ze 30 lat.
    • @Waldemar_Talar_Talar   Mądra decyzja.
    • @Łukasz Jasiński Dziękuję.
    • Pierwsze nasze spotkanie... azbyt dokładnie pamiętam, kiedy do niego doszło, na pewno jednak minęło od tej pory co najmniej kilka miesięcy. Ktoś do tamtej chwili całkiem mi aznany - sądząc z wieku, student - zaczepił mnie na styku Lektykarskiej i Długiego Targu, głównej ulicy gdańskiego Starego Miasta, gdy skręcałem z tej pierwszej w tę drugą, spacerując wieczornym czasem, aby pobyć między ludźmi i aby nie siedzieć w hotelowym pokoju. Siebie samego mam nigdy dosyć, ze sobą samym i z własnymi myślami - jako że maluję obrazy, jest to oczywiste i zrozumiałe - lubię przebywać najbardziej. Ale tego wieczoru uznałem, że zrobię sobie od siebie przerwę. Częściową, bo czy spacer odłącza nas od siebie? Ów ktoś - człowiek, który mnie wtedy zagadnął - mógłby powiedzieć - i zapewne powiedziałby - że to wszystko przypadek. Najwyżej zbieg okoliczności, że to akurat ja szedłem tamtędy o tamtej porze, podjąwszy taką właśnie decyzję. Że właśnie on wtedy tam stał, namówiony przez współimprezujących znajomych, aby wyszedł na ulicę, wybrał - przypadkowo, a jakże! - dziesięć osób i zaprosił je na imprezowanie. Przypadkowo - aha! Jak my lubimy ten wyraz, niosący z sobą przecież nic z prawdy. A nawet gdyby czasem niósł jej cząstkę, to tym razem przypadków naprawdę było zbyt wiele. Właśnie wtedy urodziny Marty. Właśnie wtedy ja w Gdańsku, i to na Głównym Mieście. Właśnie wtedy te pomysły: jej znajomych, aby zaprosić wybranych dziesięciu i mój, aby pójść na spacer. Właśnie wtedy właśnie ten student właśnie tam. Splot okoliczności, którym najwidoczniej sterowała immanentna WszechObecność, prowadzący do naszego spotkania. Dodać należy jeszcze dwie: że to właśnie ja byłem ostatnim zaproszonym i że akurat w momencie, gdy wszedłem, Marta była sama. Usiadła na chwilę, skończywszy układać otrzymane kwiaty w wazonach, z którym to wkładaniem miała pewien kłopot: z powodu ilości kwiatów i adostatecznej ilości wazonów. Musiała mi wybaczyć, że przyszedłem bez bukietu...     - Cześć - powiedziała wtedy tak po prostu. - To ty jesteś ostatnim z zaproszonych z zewnątrz. Usiądź, proszę - wskazała miejsce obok. - Jak ci na imię? Ja jestem Marta, jak już pewnie wiesz, Sebastian miał mówić wszystkim, do kogo i na co zaprasza. Wybacz, że nie podniosłam się do przywitania, ale potrzebuję jeszcze chwilę odzipnąć. Wiesz, to przez kwiaty - wskazała szerokim gestem stojące wszedzie wokół pod ścianami. - Trudno zresztą, żebyś nie zauważył - uśmiechnęła się lekko.     Spodobało jej się, że odczekałem z reakcją, aż jej uśmiech przygasł. Dlaczego to zrobiłem? Pewnie wskutek impulsu; zawsze ich słucham i zawsze wychodzi mi to na dobre.    - Skoro celebrujesz dzisiaj urodziny - zacząłem powoli, wstawszy - to życzę ci...    - Mam wstać? - zapytała szybko. Zaprzeczyłem ruchem głowy, po czym kontynuowałem.     - Niech solenizantka siedzi.     Patrzyła i słuchała uważnie, gdy mówiłem. Na koniec uśmiechnęła się trochę smutno. Zapamiętałem ten uśmiech, bo jak dotąd, odkąd poznałem Martę, był on pierwszym mniej radosnym - wszystkie pozostałe były radosnymi o wiele bardziej.     - Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek życzył mi wszystkiego pozytywnego  - powiedziała. - Ty jesteś pierwszy.     Takim zapamiętałem początek naszej pierwszej rozmowy - a zarazem początek znajomości. Potem były kolejne spotkania, umawiane już bezpośrednio: z miesiąca na miesiąc. Zawsze u niej, przy znajomych. Któregoś razu zapytałem ją o to.     - To moi dobrzy znajomi i kilka przyjaciółek, jak już wiesz - odparła. - Od paru ładnych lat, a ty jesteś nowy w naszym towarzystwie. Jak się domyśliłeś, są też czymś w rodzaju ochrony, chociaż wiem, że od ciebie niczego potrzebuję się obawiać. Jako domatorka lubię siedzieć w domu, a poza tym - czy wypada mi przy nich wychodzić? Przyznaj zresztą: jest sympatycznie, po co zmieniać miejsce?    Zamyśliła się i spojrzała na mnie. Jej spojrzenie było długie. Uważne i jakby pytające.     - Jeśli przyjdzie czas - mówiła wolno, zachowując poważną minę - a czuję, że przyjdzie, wtedy zgodzę się wychodzić z tobą. Ale... - udała wahanie. Milczałem przez chwilę, upewniając się, co ma myśli.     - Nie przyspieszaj - dopowiedziałem. Milczenie i spojrzenie Marty stanowiły odpowiedź.    Rozmowa, podczas której wszystko pomiędzy nami stało się oczywistym, miała miejsce już przy drugim z kolejnych spotkań: późnym wieczorem w Niedzielę, 25. Maja...       Hua-Hin, 3. Czerwca 2025             
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...