Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

(andante con molto)

spójrz kochanie
ja przemijam

serce chowa się gdzieś w cieniu
głos zmieniony
w dźwięczne dreszcze drży
opada w górę
świerszczem

już kochanie
oto bukiet pożegnalny

garstka łez i śmiech słowika
za nim deszcz osika
sosna hojny wiatr
w koronie dębu

ba!
bo
mieszam się z tym lasem
łzy przez palce uciekają
łamią więzy czterolistnej pajęczyny
słowik gaśnie głuchym echem
wiatr zachłysnął się bezdechem
świsnął
cyknął

srutututu
sratatata
elemeledudki
bęc!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


niczego/ owszem,
oprócz tego echa w puencie i bum ;l
takie "bum" jak u ciebie "na pewno":)

poza tym to beznadziejny wierszyk lirycznie. jest prześmiewczy na takie pisanie:)
Opublikowano

ja sobie wiersz trochę przystrzygę, chociaż pewnie bardzo autorowi na tej wybuchowej końcówce zależy.. ale mi wystarczy bez niej; podoba się czterolistna pajęczyna, głos jako dźwięczny dreszcz, wiatr.. no tak, pozdrawiam z wiatrem!:))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dęba, to można sobie stawać... co najwyżej ;))
no w piewszej wesji to było dębu,bo tak wynika z codzienności... ale przezorenie zajrzałem do słownika i tam takiej odmiany brak. w tym pisaniu raczej, "kogo czego" niż "komu czemu"... krysia, ty jeteś polonistką, więc liczę na twoje podręczniki. oświeć w cytatach, bo inaczej to się wyprę dęba:) pzdr:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dęba, to można sobie stawać... co najwyżej ;))
no w piewszej wesji to było dębu,bo tak wynika z codzienności... ale przezorenie zajrzałem do słownika i tam takiej odmiany brak. w tym pisaniu raczej, "kogo czego" niż "komu czemu"... krysia, ty jeteś polonistką, więc liczę na twoje podręczniki. oświeć w cytatach, bo inaczej to się wyprę dęba:) pzdr:)
Poczułam się wywołana do tablicy, choć człowieku litości! toć wakacje! Jednak skoro tu zajrzałam, nie mogę udawać, że mnie tu nie ma...ech...

za "Słownikiem ortograficznym" Jodłowskiego i Taszyckiego przytoczę odmianę dla porównania "dąb - ząb"...zauważ różnicę w dopełniaczu

M. kto? co? dąb...ząb
D. kogo? czego? dębu...zęba
C. komu? czemu? dębowi...zębowi
B. kogo? co? dąb (widzę lub hehe...staję dęba)...ząb
N. kim? czym? dębem (hehe...uparciuchowi)...zębem
Mc. o kim? o czym? o dębie...o zębie
W. o, dębie! (ty mój uroczy!)...zębie!

w koronie (czyjej?) dębu - forma dopełniacza
w korzeniu zęba

sorki, Bruno, ale kanikuła rozleniwia i wolę sobie posiedzieć pod dębem i posłuchać jak w koronie dębu koncertuje skrzydlate bractwo niż rozgryzać gramatykę :)))
swoją drogą, skąd Ty o mnie tyle wiesz? to ciekawe :))))

serdeczności i miłego dnia Bruno :-)
Krysia

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jesień jest zawsze piękna w barwach ciepłych skąpana wspomina uroki lata pokory ucząc od rana ;)))
    • W podziemnym przejściu handluje głupek. Z roztartym nosem jak majeranek. Wertykalnie przedstawia swoje dzieła. Wystawia arlekiny jak z rękawa. Nostalgia za wódą wyryła mu bruzdy na czole i policzkach. Czarne jak heban usta, przepalone fajkami, wydmuchują już tylko w dal sadze. Przechodząc obok niego, wymamrotał coś pod nosem: — Kup pan książkę. Spojrzałem. Uśmiech u stóp drabiny — Henry Miller. Nowela za uśmiech i pięć fajek. Do dziś nie mogę jej zapomnieć. Wyryła mi na czole takie same bruzdy. Tyle że ja już tyle nie palę. Nieraz, kiedy czuję fajki, wstrzymuję powietrze i nie oddycham. Po drodze tyle syfu w powietrzu. Butadien w aerozolu, brylantyna we włosach. Boję się, że wybuchnę od zapalonego papierosa. Eksploduję jak brudna bomba w Central Parku. Impreza u hermafrodyty. Tam zawsze odchodziły niezłe akcje. Umówiłem się z kumplem. Furmanek jeździł bordowym polonezem. Kurwa, strach było wsiadać — bagażnik pełen dragów. Ale co tam — imprezą pachnie. Pojechaliśmy do „Kulturalnego” na parę piwek. Tam ekipa już czekała. Z głośników zalatywało Riders on the Storm – The Doors. Zapaliłem papierosa, czekając na browara. Dwóch znajomych z roku zaparkowało pod knajpą i wciągali kolejkę „wściekłego”. Wzięło mnie na kazania: — Po pijaku to średnia jazda, chłopaki. — A poza tym, na Karmelickiej macie samochód na chodniku. Pały zholują. Po pół roku na obronie dowiedziałem się, że pały… to oni. Niezły film. A Furmanek częstował ich marychą, nie wiem ile razy. I ten bagażnik z dragami. Wiem co mówię — nie raz w nim jechałem. Siedząc z Dominikiem, oglądaliśmy laski. Pełno ich tam było — w końcu „Kulturalna” i „Rentgen” to knajpy UJ-tu. Dwie miejscówki, gdzie można było naprawdę zabalować. Siedzimy i oglądamy. W drugiej Sali jakiś performance — laski w białych kitlach mieszają koktajle. Wymalowane na kobiety-wampy. Faceci z ogonami, wymachując rękami, oddają się rytmicznym, fallicznym tańcom. A my tak ukradkiem: raz na zgrabne tyłki studentek, raz na performance. Rozmawiamy o filozofii kartezjańskiej i dualizmie. Skąd ten Kartezjusz — sam nie wiem. Ale jak mawiał Dominik: — Świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia. — Wiesz, czemu Konfucjusz jeździł tyłem na osiołku? — Bo chciał zobaczyć świat od tyłu. I tak w kółko. Zaczął się temat piękna. — Stary, wiesz czym jest piękno? — Znasz istotę piękna? Zamyśliłem się. — Piękno… rzecz względna — odpowiedziałem. — A czy brzydkie może być piękne? — No wiesz, stary… — Zrób kolejkę, to ci powiem, jak to jest. Podczas rozmowy nie zauważyliśmy, że zrobiło się ciasno przy stoliku. Wzięliśmy jakieś browary. Po chwili wracamy do rozmowy. Dominik uśmiechnięty, ciągnie swój wywód. — Bo widzisz: ona — piękna, zgrabna, rasowa blondyna. A on — niski, cherlawy, syfy na twarzy. I są razem. I się kochają. Albo odwrotnie: ona niska kulka, a on wysoki, postawny facet. Wszyscy razem, wszyscy się kochają. — No tak… w sumie często tak bywa — przytakuję. — Bo oni zanurzeni byli w tej samej boskiej materii. Dotknęli oboje istoty tego samego piękna. — Dobrze mówisz, stary. — Platon był gościem. Dominik nie zwraca na mnie uwagi, nawija dalej. — Widzisz, na rynku, przy Adasiu, jest kałuża. Brudna. Ktoś w nią splunie, ktoś zakiepuje fajkę, ohyda. Każdy ją omija, żeby nawet kaloszy nie zamoczyć. — Ale… przyświeci słońce. Odbije się w niej wieża Kościoła Mariackiego. I ta sama kałuża staje się dziełem sztuki. Możesz kupić akwarelę i będziesz się nią zachwycał całymi dniami. — Piękno, piękno i jeszcze raz piękno. Pojęcie względne. Można by o nim całymi dniami i nocami rozprawiać. Ciężko by było — gdyby się nie przysiadła Siwa. Ładna blondynka z kamienicy przy Alejach. Ojciec jakiś szych, ponoć w policji. Wiecznie go nie było — więc piliśmy i upalaliśmy się u niej w mieszkaniu. Raz o mało nie spadłem z dywanu. Siwa chodziła z Oliwią — przyjeżdżała ze Śląska. Czarnula, włosy na Kleopatrę. Rasowe kobiety, obie. Na roku było ich sporo. Ja, Dominik, Furman i Piotr — byliśmy trzy razy K. Z kilkoma jeszcze facetami byliśmy mniejszością. Rok należał do kobiet. Była drobna Kaśka — dla odmiany, ojca miała z Indii. Ładna ciemna karnacja. Była Magda z Tarnowskich Gór. Wszystkie łączyło jedno — były ładne i mądre. Ale nie o tym mowa. Siedząc z Dominem w knajpie, rozmawiając o filozofii, oglądając panienki, w pewnej chwili postanowiliśmy: — Wyruszamy. Na zachód. Na koncert do Wrocławia. Prawie wakacje, piękne lato. Wyruszamy stopem przed siebie.                                                                                              
    • Śliczny, taki czuły wierszyk.
    • Myśl pozytywna nas uratuje:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...