Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

motywacja


Rekomendowane odpowiedzi

Z jakich powodów piszecie, a przede wszytkim umieszczacie wiersze na orgu. Motywacja bardziej wewnętrzna (samorealizacja, radość z tworzenia) czy zewnętrzna (aprobata, chwalenie się)? W ogóle czy nie sądzicie, że motywacja im bardziej zewnątrzsterowna, tym jakość utworu gorsza?

ciekawa jestem waszych opini.

dygam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Joasiu, to proszę zrób mi wykładnie tych czterech punktów w odniesieniu do pisanego wiersza.
"Samorealizacja" to jakiś pokrętny termin, wolałbym "samonakręcanie się"
"radość z tworzenia" - pomijając fakt, że czasem człowiek pisze jak jest smutny
"aprobata" - ale kogo i czyja? Otoczenia?
"chwalenie się" - a to je dobre. Na to uczciwie się nie odpowiada

I bardzo podoba mi się to: "zewnątrzsterowna"

Koleżanka pisze jakąś pracę? Bo te terminy są jakby żywcem wycięte z podręcznika.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

poetą jest ten który pisze
i ten który nie pisze

poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który sobie więzy nakłada

poetą jest ten który wierzy
i ten który wierzyć nie może

poetą jest ten który kłamał
i ten którego okłamano

ten który upadł
i ten który się podnosi

poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może

T. Różewicz

czyli zadała pani, pytanie retoryczne, bo tak naprawdę piszemy z tysiąca powodów, publikujemy, bo jest internet, nie ma reguły, nie ma zasady
są tylko wady

a czasem plus na termometrze
(-:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Krzywak pracy nie piszę. Terminów znak kilka (jak każdy), lae nie wydaje mi się, żeby były trudne w odbiorze;p
Nie wiem tylko, czy mogę odpowiadać na pytanie skierowane do Wuszki. Na razie się wstrzymam. :)

Macieju po części się zgadzam, ale pogrupowałabym powody, aby zobaczyć co przeważa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja piszę z boskiego powołania, wpadam w furor poeticus i nawiązuję wonczas kontakt z wyższymi sferami. W końcu jam jest poeta, medium i prorok. Jak w wierszu Puszkina, objawił mi się sześcioskrzydły Serafin z misją zbawiania świata! Nie mogę się powstrzymać, ponieważ gdy tylko odkładam pióro serce me krwawi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na temat motywacji mogłabym powiedzieć wiele, szczególnie, że zawodowo zajmuję się właśnie motywacją, ale nie to, że można zmotywować się do pisania poezji. To naturalna cecha – albo się ją posiada, albo nie. To raczej wewnętrzny przymus, nie wybór.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To pytanie mogłoby być cenne, gdyby było skierowane do naszych mistrzów grafomanii. To ja zapytam - koledzy i koleżanki grafomanii - dlaczego uparcie wklejacie swoje wypociny do działu Z?
I tutaj możemy szukac motywacji:
- próba dowartościowania się
- kurza ślepota
- marzenia o byciu kimś
- mitomania
- obłęd

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja ostatnio właśnie nie mam motywacji, chyba wybrała się gdzieś z weną na wycieczkę i to mnie unieszczęśliwia...

generalnie piszę, kiedy wymyślę coś, czym chcę się podzielić;
można powiedzieć, że nakręcam się sama, przy Waszej pomocy

pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Krzywak samorealizacja to w tym wypadku chyba chęć rozwijania własnych zdolności, dożenie do nazwijmy to ideału, i ogólnie pięcie się ku górze. Radość tworzenia, fakt niedopowiedziana, bo może to też być oprócz zwykłej satysfakcji swoiste katharsis. uwzględniając te motywy sztukabyłaby bardziej robieniem czegoś dla sameg siebie.
Motywacje zewnętrzną rozumiałabym jako "pisanie na zamówienie", z chęci bycia docenionym, pochwalonym przez społeczność i takie tam. Zanikałby wtedy po części pierwiastek tworzenia dla samego tworzenia.

mały dzielny tosterze więc hobby to raczej podpisać pod wewnętrzna można;p. ja też moje gniotki przed rodzina ukrywam :D

adamie fajny sposób na nude. ja wtedy oddycham i łaże na przykład :)

Mr.Suicide chylę czoła przed tak chwalebna a zareazem jakże uciążliwą "przypadłością" ;p

Ewo K. zgadzam się, że człowiek niepoetyczny jedynie przez samą motywacje poetycznym stać się nie może. Mnie jednak chodzi bardziej o motywację osób poetycznych bardziej. Czy wpływ innych osób może zakłócić proces twórczy, albo obnizyc wartość dzieła?

ulu dzięki za opinię. wena a wraz z nią motywacja pewnei wróci w październiku: )

Tomaszu więć codziennie jeden wiersz i po drzemkach też? : )

dzięki za opinie : )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Krzywak samorealizacja to w tym wypadku chyba chęć rozwijania własnych zdolności, dożenie do nazwijmy to ideału, i ogólnie pięcie się ku górze. Radość tworzenia, fakt niedopowiedziana, bo może to też być oprócz zwykłej satysfakcji swoiste katharsis. uwzględniając te motywy sztukabyłaby bardziej robieniem czegoś dla sameg siebie.
Motywacje zewnętrzną rozumiałabym jako "pisanie na zamówienie", z chęci bycia docenionym, pochwalonym przez społeczność i takie tam. Zanikałby wtedy po części pierwiastek tworzenia dla samego tworzenia.

po pierwsze - dążenie!!! Jak już dążyć do doskonałości, to od podstaw ;)

A ja tak nie uważam, bo wg mnie nie da się tak skrajnie oddzielić motywacji. "Katharsis" bardziej kojarzy mi się z odbiorem sztuki, niż z własnym tworzeniem, ale ogólnie wiem, jak to rozumieć. Teraz kolejny paradoks - żeby pisać, potrzebny jest talent, bo nawet na zamówienie trzeba to umieć robić. żeby znowu rozwijać się, nie należy się zamykać. Robienie czegoś dla samego siebie - czyli pisania wierszy to skrajna teza obrończa dla grafomanii, bo szczerze wątpię, żeby ktoś pisał tylko i wyłącznie dla siebie (chyba, że marząc o pośmiertnej sławie).
Dlatego w tym wypadku nic nie może zanikać, może się ewentualnie uzupełniać. Bo wg tego schematu jak ktoś nie daj losie da do przeczytania komuś swój wiersz automatycznie przechodzi na stronę zewnętrzną!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co za hipokryzja i ile w tym obłudy, cynizmu, szczytowania i dominacji nad prostolinijną i spontaniczną postawą Autorki wątku.

Kasiu; pisze się z powodów bardzo samolubnych, a motorem naszych działań są tak niskie pobudki, że musimy sobie do nich co jakiś czas domontować sprytną i "wiarygodną" ideologię - i to też robimy dla siebie - z wrodzonego samolubstwa, megalomanii, podejrzenia, lub pewności o wyjątkowości - i tak się dowartościowujemy i oszukujemy dla własnego zdrowia psychicznego, że w owo "wybraństwo" w końcu zaczynamy wierzyć.

I nie daj Bóg najechać nam w takim etapie na ambicję, poruszyć ogromne pokłady samoukochania - artyści, a przede wszystkim "artyści". to egocentrycy i ekscentrycy, bufony i wyizolowani emocjonalnie socjopaci. A najgorsi są geniusze, których ja osobiście uwielbiam najbardziej.
Oczywiście są też nieliczne wyjątki w każdej z grup - ludzie obdarzeni talentem i pokorą - trzeba mieć ogromne szczęście, żeby los postawił ich na drodze - czego z całego serducha (małe mam) tu i teraz Ci życzę - więc patrz uważnie, zwłaszcza w głąb siebie, bo przecież też piszesz.

Tak więc piszemy najbardziej dla siebie, a zaraz potem dla chwały, cokolwiek ta "chała" znaczy.
Oczywiście, że nie powiem Ci wszystkiego, bo daleko mi do "wyjątków", ot - w telegraficznym i z biegu.
Pozdrawiam :)
kasia


p.s.
i weź tak nie przepraszaj i nie dziękuj wylewnie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Krzywak fakt, że ktoś da komuś swój utwór do przeczytania wg mnie nie implikuje od razu motywacji zewnętrznej. Chyba nie do końca się zrozumieliśmy. Chodzi mi o to jaka myśl i idea przyświeca nam w momencie tworzenia. Jesli tworzymy z myślą, żeby pokazać komuś swój utwór i sie pochwalic zdolnościami, zdobyć szeroko rozumianą nagrode itp.;p(zaprzeczenie, jest to jeden z głównych motywów publikacji byłby hipokryzja;p) to faktycznie jest to motywacja zewnetrzna. Jednak, gdy inicjuje i towarzyszy tworzeniu wewnętrzny impuls publikacja utworu staje się wówczas wynikiem czy też "efektem ubocznym", więc nie grałaby tu aż tak dużej roli mot. zew.
Nie twierdzę, że sama motywacja wystarczy do napisania wiersza, czy też stworzenia czegokolwiek. Talent jest tu najważniejszy, ale nie możemy wykluczyć działalności różnych czynników. Dlatego chciałam się dowiedzieć, co najbardziej wpływa na rozpoczęcie a później trwanie procesu twórczego u orgowych poetów. Ja przyjmuje opcje, że wskazane przeze mnie typy motywaćji przeplatają się i wzajemnie na siebie wpływają. Zastanawia mnie jednak co się stajne gdy jeden typ motywacji przeważa nad drugim. Wydaje mi się, że zbyt wysoka motywacja zewnętrzna i ingerencja osób trzecich wpływa na powstanie dziełą gorszego, niż miałoby to miejsce w przypadku dominacji mot. wew.


Kasiu bardzo dziękuję Ci za Twój post. Właśnie o taka odpowiedź mi chodziło. Żeby było bez zbędnych hipokryzji i owijania w bawełne. Uważam tak samo, że w głównej mierze chęć bycia :sławnym motywuje nas do działania. Wszelkiego rodzaju jak to ujełąś hipokryzja i ile w tym obłudy, cynizmu, szczytowania i dominacji może wynikać jedynie z faktu samooszukiwania się i próby wmawiana, że jeste się ponad marnych grafomanów.
Pozdrawiam i jescze raz dzięki, na prawdę podniosłaś mnie na duchu (mój jest bardzo chudy), bo juz byłam bliska załamania; )

p.s. chyba faktycznie nie powinnam, ale jakoś ciężko mi się przestawić. Myślałam, że może w ramach zwrotności emocji tez ktoś miły będzie ; )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Z ostatnich wieści ze wschodu: rzeczywistość  przez okulary zobaczyć nie można.    Istnieje więc  pajęczyna światów, więcej niż much, co najmniej o jeden – nadal ten jeden.   Wybuch. Odłamki.  Cisza. Rozpad kategorii – czy tu tylko o ruchu?   Piękno podobno tkwi  w czyimś oku. Ale współczucie nie musi.
    • - Ma? - Da. - Kasza jeża. - Że ja z saka dam.    
    • - Jada; jeża kanapka, jak pana. - Każe - jadaj.                
    • Tekst powtórkowy     Zastygam z nożem w dłoni na krawędzi chaosu. Przepaść przede mną ogromna. Nie mam gdzie uciec. Szkoda, że nie dobiegłem do ściany. Mógłby chociaż walić głową w mur. Pozostało tylko jedno. Odwrócić się, by ujrzeć co jest za mną. Przyjąć na klatę dosłownie wszystko, cokolwiek zobaczę. Też tak uczynię. Czuję nagle pustkę w głowie i cholerny chłód. Za cienkie ścianki, a nie założyłem beretu.   Widzę siebie na podłodze, ubabranego krwią ukochanej. Skąd wiem, że akurat z niej wyciekła? Pragnę ją znowu przytulić, ale krew przytulić trudno. Kawałek udka też. Zlatuje z mlasknięciem. Aż mi głupio. To chyba profanacja zwłok. Mówię: przepraszam.   Na próżno, gdyż leży biedna w kałuży koloru pomidorka, dosłownie rozbebeszona i nic do niej nie dociera. O co tu chodzi? Rozumowanie spowite mgłą. Dokładam wszelkich starań, by włożyć wilgotne wnętrzności z powrotem do brzucha, jako zadośćuczynienie. To nie takie proste. Spływają mi z rąk. Zastygam jednak w zastanowieniu. Przecież nie mam gdzie. Ona już żadnego brzucha nie posiada. Ciało jak ten rozłożysty kwiat, rozmazane na parkiecie. Trochę ją zgarniam w jedno miejsce, by nie wpaść w poślizg przy wstawaniu. Wstaję.   Lecz i tak mam wrażenie, że chodzę w gęstym kompocie z kościanymi pestkami. Ślizgam się na gałce ocznej i upadam wprost na ukochany bajzel. O mało co, a straciłbym wzrok, gdyby zostało nadziane na wystający szpikulec złamanego żeberka. Na szczęście musnęło tylko policzek. W nieruchomym wzroku jednej źrenicy, widzę wiele retorycznych pytań, lecz najważniejsze brzmi: dlaczego? Skąd mam do diabła wiedzieć. Przyszedłem, usiadłem, zobaczyłem. Ale to wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, czy moje zmysły i ja, to jedno i to samo.   On tu jest cały czas, jakby poza moją świadomością. Czuję jego obecność. Czasami najtrudniej uwierzyć w to, co po gębie tłucze, podpala wzrok i patrzy, aż popiół zostanie. Myślę intensywnie. A przynajmniej myślę, że myślę. Jak tu się dostał i czy to w ogóle możliwe. Muszę uwierzyć, że tak. Zniszczył nie tylko jej świat, ale także mój. Cholerny dupek morderca.   Wystaje nieokreślonym obrazem z ciała, jakby pragnął oklasków z racji swojej wielkości. Przyszpilił ukochaną nie wiadomo czym, niczym motyla w gablocie. Na dodatek rozgarnął byle jak na wszystkie strony. Za grosz artyzmu. Dlaczego go nie zauważyłem, gdy upadłem na zwłoki? Nawet musiałem się o niego oprzeć przy wstawaniu. Świadczą o tym krwawe ślady moich palców na jego gładkiej, parszywej powierzchni. Jakiej powierzchni? Co ja plotę. Znowu ześwirowany warkocz?   Przede mną pojawia się znikąd. Wielki jak góra, leży mózg. Wiem że to mój, chociaż nie wiem skąd ta pewność. Jak mogę cokolwiek myśleć, skoro ta szara ciastowatość istnieje poza mną. Teraz będzie mi łatwiej odszukać prawdziwe ja. Zaczynam się wspinać po ogromnych gąbczastych zmarszczkach. Wykrawam wielkie kawałki i szukam swoich myśli. Bezskutecznie. Odkładam dokładnie w to samo miejsce, żeby nie namieszać i nie zgłupieć do reszty. Dostrzegam jakieś dziwne wybrzuszenie. Tnę je nożem w nadziei, że znajdę swoje: ego. Niestety, nic tam nie ma. To tylko większa fałdka, odstająca od reszty.   Nagle mam wrażenie, że leżę na: zimnej, płaskiej skale. Z góry ścieka woda, oświetlona słabym blaskiem dalekiej szczeliny, do której muszę dotrzeć. Na domiar złego, nade mną wisi to samo. Bardzo nisko. Prawie dotyka spoconych, zdenerwowanych pleców. A najgorsza jest przytłaczająca klaustrofobia.   Wiem, że sufit cały czas nieznacznie się obniża. Czy zdążę wyjść, czy też zostanę nadzieniem skalnej kanapki. Żebym tylko do jakiegoś wgłębienia nie wleciał, bo wszystko wokół szare. Trudno zauważyć dziurę, przy słabym świetle. Gdybym został uwięziony na dobre, niczym sardynka w puszce, to będę czekał w ciemności na śmierć, nie wiadomo jak długo, nie mogąc nic na to poradzić.   I znowu zmiana otoczenia. W oddali, prawie przy wierzchołku, widzę otwór w ogromnym mózgu. Podchodzę bliżej i zaglądam do wewnątrz. Na dnie spoczywa coś w rodzaju zwierciadła. Odbija błękit nieba. Jest dokładnie widoczne, a przecież otwór zasłaniam sobą. Czyżbym był przezroczysty. Spoglądam na dłoń. Nie widzę przez nią mózgu. O co w tym wszystkim chodzi. A może tylko w zestawieniu z lustrem, przenika przeze mnie światło?   Zatem czaszka nie jest zupełnie pusta, skoro myślę, to co robię. Coś tam jeszcze jest.   Część ukochanej jest schowana w podłodze. Dopiero teraz dostrzegam wokół wystające klapki parkietu pomieszane ze skórą i tłuszczem. Na jego umownym boku sterczy kawałek jelita. Musiało się przykleić, gdy rozrywał ciało. A wszystko czerwonawo-różowo-szare. Tatar do spożycia jak nic. Żółtko tylko wbić.   Zdecydowanie coś ze mną nie tak. Nie mogę się połapać w tym wszystkim. Dziwaczne rozmyślania rozsadzają umysł. Przecież to moja najdroższa. Jak mogę tak spokojnie o tym myśleć. Układać obrazy gastronomiczne. Może dlatego, że od wczoraj nic nie jadłem. Ciekawe czemu? Odruchowo łapię głowę, żebym miał pewność, że jeszcze ją mam i myślę tym co trzeba, a nie czym innym. Obawiam się jednak, że to bardzo złudny spokój.   Możliwe, że część bodźców, tych najbardziej ostatecznych, nie dotarła jeszcze do mojego mózgu. Broni żywiciela na wszelkie sposoby, rzucając przed nim zasłonę innych doznań, bym traktował to co widzę, jak swoisty spektakl z efektami specjalnymi i zapomniał o tym, co najbardziej boli. Lecz w końcu i tak trzeba będzie wyjść z teatru, przystanąć, popatrzeć i w jakąś rolę uwierzyć.   Nagle widzę ogromne ręce. Obejmują pofałdowany, szary kopiec i zaczynają go dźwigać w kierunku nieboskłonu. Turlam się i spadam na coś w rodzaju trawy. Mam chyba sto procent pewności, że moja głowa nie jest pusta, bo gdy ją poruszam, to coś się obija o wewnętrzne strony i słyszę przytłumione odgłosy. Dotykam ją dwoma rękami i po raz kolejny jestem nieco zdziwiony. Kopułę czaszki mogę odkręcić. Też tak czynię. Odkręcam z kościanym zgrzytem, który skrzypiąc, rozwala echem ściany pustki wokół... ale nie nade mną i jakby niezupełnej. Wyczuwam jeszcze większy ciężar w środku. No cóż – myślę sobie – wyjmę i zobaczę, co to jest.   Coś mi dzisiaj: zdziwieniami obrodziło, lecz za dużo tego. Przestaje to robić na mnie wrażenie. Trzymam w dłoni: żelazną duszę. Jednocześnie dostrzegam w oddali stół, chociaż pojęcia nie mam, skąd się nagle wziął. Coś na nim stoi. Podchodzę bliżej. To starodawne żelazko. Widzę też koszulę. Wiem, że to moja. Strasznie pognieciona. Jak psu z gardła wyciągnięta. Prawie odruchowo wkładam żelazo do wnętrza żelazka. Staje się gorące, chociaż dusza była zimna. Zaczynam prasować.   Trudno mi idzie. Nie prasowałem już wiele długich lat, lecz za każdym przesunięciem gorącej powierzchni po cienkim materiale, jest mi dziwnie lżej. Widzę jak zgniecenia zanikają. Jakby coś ze mnie ulatywało i wlatywało jednocześnie. Niechcący dotykam gorącej części. Nie narzekam. Prasuję dalej, chociaż cholernie boli. Po jakimś czasie, wygląda świetnie. Gładka jak pupcia niemowlęcia. Odczuwam wielką ulgę. A nawet jestem szczęśliwy. Zakładam ją na siebie. Co z tego, że już jedną mam. A kto mi zabroni. Na ręce nie ma żadnych bąbli, ale ból nie ustępuje.   W oddali widzę ciemną chmurę, a pod nią rozwieszony sznur. Na nim wiele powieszonych, brudnych, samotnych koszul. W porywach wiatru, wyginają się na wszystkie strony z przepalonymi dziurami. Jakby chciały się oderwać, jakby tęskniły, lecz wybór został im odebrany. Przygnębiający to widok. Mam wrażenie, że czas się do nich skończył. A zatem przemijanie też. Będą wisieć bez końca. Przy mnie jest spokojnie i w miarę jasno, ale jakoś mnie to nie cieszy. Nie patrzę już więcej w tamtą stronę. To ponad moje siły. Wiem, że nie mogę im pomóc. Nie mam takich możliwości. Jestem tylko.   Z tym złudnym spokojem jednak coś nie tak. Przede mną, jakby znikąd, pojawia się szklana trumna. Unosi się lekko nad ziemią. Nie wiem dokładnie, co zawiera. Przed chwilą byłem przekonany, że jest blisko mnie. Idę w jej kierunku. Domyślam się kogo tam zobaczę. Jestem coraz bliżej. Spód trumny, porusza delikatnie zieloną trawę, na kształt obrazów, dotyczących mojego życia. Takiego jakie było naprawdę, a nie takiego, jakie ja widziałem. A niby skąd to wiem?   W środku dostrzegam coś w rodzaju mgły. Snuje się wewnątrz nieustannie. No cóż. Zdziwienie mnie nie opuszcza. Mgła wolno opada na dno. Taki obiekt w trumnie jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Niczym w białym puchu, widzę: kwiat paproci. Jest dużo większy, ładniejszy. Oderwany od macierzystej rośliny, której tam nie ma. A jednak zakwitł. Ma coś takiego w sobie, co przyciąga mój wzrok.   Nigdy go nie widziałem, nawet na zdjęciu, ale wiem na co patrzę. Nie mogę tego pojąć. Tej niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Wiem tylko, że zakwita raz w roku. Czyżby tak samo raz... a później już cały czas?   Krwawi, lecz za chwilę krew zamienia się w białego motyla. Przenika przez przezroczyste wieko i nagle znika.   Mam wrażenie, jakbym miał coś przekazywane, obiektami i sytuacjami, które są mi znane lub poznaje je dopiero teraz. W przeciwnym wypadku bym nie wiedział, na co patrzę i zupełnie bym tego nie ogarnął.   Nagle w absolutnej ciszy wieko się otwiera. Kwiat płynie w moim kierunku. Dlaczego nie mógł przeniknąć, tak samo jak motyl? Jest coraz bliżej twarzy. Widzę wszystkie szczegóły. Wchłania się przez nią do otwartej głowy, lecz z niej nie ucieka. Wiem o tym. Czuję przyjemne ciepło.   Znowu stoję samotny w tym dziwnym świecie.   Zakrywam czaszkę kopułą, którą zdjąłem, bo zaczyna padać. W tej chwili nawet głupi deszcz mnie raduję, bo jest taki: rzeczywisty, namacalny... lecz jednak nie chcę, żeby naleciał do środka.   Mimo wszystko czuję, że wnętrze głowy coś wypełnia, a połączenie wokół robi się trwałe. Jest trochę bardziej ociężała, lecz jednocześnie lżejsza.    Zgubiłem nóż, lecz nie odczuwam straty. Chyba dlatego, że jestem tak samo głupi, jak byłem na początku.
    • gdzieś w oddali dzwonki dzwonią jakby ktoś na coś zapraszał poetycko wszędzie wkoło uśmiechnięta wiara nasza   pośród kwiatów hen na łące widać ścieżkę pozłacaną lśnienie słońca jest początkiem jak dywanem skryło całą   tam horyzont lasu szarość drzewa tęsknią mgłą spowite czegoś jednak wciąż za mało znów zakwita prozą życie   *** już nocka zalśniła gwiazdami księżyc choć świeci to śpi więc zaśnij cichutko dla ciebie czas jest a w nim upragniony twój sen
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...