Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Prawie 2 mln zł - tyle w ciągu zaledwie 3 lat zarobiło ośmiu lekarzy z ursynowskiego Centrum Onkologii na prowadzeniu szkoleń dla lekarzy rodzinnych. Z raportu NIK wynika, że rekordzista dr Janusz Meder w ciągu 3 lat zarobił ponad 600 tys. zł. Drugi na liście uplasował się dr Grzegorz Luboiński, który zainkasował prawie pół mln zł. Czy to moralne? Z drugiej strony, nauka wymaga jednak funduszy i ci najlepsi...cenią się wysoko. Jak powiedział, bodajże Luboiński w programie "Teraz MY", że musiał przyjeżdżać....w soboty i niedziele !!! I to jest jakieś wytłumaczenie. :):)p.s. Jak patrzę, co wyrabia mój lekarz pierwszego kontaktu, to myślę, że takie szkolenia ...to chyba lipa.

  • Odpowiedzi 42
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Nie bądź naiwny, mój drogi. Łudzenie się, że w tym kraju ktokolwiek na stanowisku i z dostępem do kasy postępuje moralnie i honorowo jest stratą czasu i energii. Ja się z tego wyleczyłam kilka lat temu.
A polska służba zdrowia to osobna historia - banda złodziei i darmozjadów, którym się po wejściu Polski do Unii w dupach poprzewracało, chcą zarabiać kokosy a psinco robią - parę tygodni temu złamałam nogę i na piechotę kazały mi panie pielęgniarki iść na rentgen, a potem czekałam pół godziny, żeby zawołały chirurga, bo jadły zapiekanki, a potem pół godziny na chirurga, który był piętro wyżej - na krześle w poczekalni, ze złamaną nogą, która mnie bolała jak cholera i z roczną córką, jakby nie mój mąż to bym ich chyba pozabijała wszystkich.

Szkoda słów.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Ban.

Drogi tosterku. Świetny, ten twój komentarz. Każdy jednak, mimo doświadczenia ze służbą zdrowia, jest od czasu do czasu naiwny. Pewnie myśli...teraz będzie inaczej. Myślałaś, że jak złamałaś nogę, to pan doktor, zamiast siedzieć na kawie na oddziale, zaraz zbiegnie do ciebie ? To nie ten serial. Ten jest na dwójce...w Leśnej Górze. Pozdrawiam. p.s. Nie zwracaj uwagi na nią. Pewnie ma brata lekarza. Tak się zacietrzewiła, że zapomniała o przecinkach.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to prawda. Ale w twoim przypadku to wada raczej. Moim zdaniem ty ze swoimi problemami jesteś żałosny.

To jest, tylko temat na forum. To, nie tylko mój problem. To problem, tysięcy chorych na raka, którzy czekają, na to, że ktoś będzie wiedział, jak się nimi zająć w tym ciężkim momencie. A większość z nich nie ma pieniędzy, na "prywatne" leczenie. Może, te tysiące złotych, można by spożytkować z korzyścią dla nich, zamiast nowego basenu dla pana profesora.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



w imieniu złodziei i darmozjadów ( moja rodzina jest w wiekszosci lekarska ) dziekuję, tosterze. Po tym komentarzu to chyba dopiero szkoda słów... zazwyczaj pomijam cos takiego szerokim lukiem politowania, ale tym razem cos we mnie chyba pękło. Może się zastanów zanim będziesz oceniac grupe osób, których praca jak widac jest ci całkowicie obca. Śmieszy mnie, ze w tym kraju, po pierwsze wiekszosc osób wie jak powinno sie z nimi postepowac medycznie i po drugie uwaza sie za pepek świata, który wymaga nieustannej i bezzwłocznej pomocy w przypadku kazdej, nawet najmniej powaznej dolegliwosci. A wyobraź sobie, ze w tym pieknym kraju wszyscy własnie z każda bzdura za przeproszeniem ida na ostry dyzur, co sprawia ze jest za mało lekarzy, niższego personelu, wózków, aparatów do badań diagnostycznych itp. bo kazda taka osobe trzeba obejrzec, opatrzyc, poprowadzic tu i tam, jeszcze wszystko najlepiej wyjasnic i byc cholernie miłym i empatycznym. A jak się odeśle i bron boze cos się stanie, to jest wina lekarza. Tak sie obecnie nie da. Nie pomyślałaś ze moze ten chirurg miał pilniejszy przypadek na pietrze, a pielęgniarki wiedzac o tym nie informowały go/ poinformowały a ty o tym nie wiedziałaś/ nie były w stanie go poinformowac bo w Polsce lekarze nie nosza pagerów przy sobie jak na amerykańskich filmach, a kontakt np. z blokiem chirurgicznym ze wzgledu na jego specyfike jest trudny. A poza tym, pielęgniarka i lekarz nie jest stworzeniem, które wytrzyma na głodzie przez całonocny dyzur, wiec nie rozumiem dlaczego sie dziwisz ze one jadły. W końcu kiedys musiały i akurat ty byłaś świadkiem, bo na dyzurze bardzo często pacjenci są non stop. Być może faktycznie nie powinnaś iść do rtg pieszo, ale reszta to już jest wydumka.
Co do wejscia do Uni, to pamiętam jak swego czasu rozmawiałam z moja koleżanką z Marsylii, która na informację ile zarabia w przeliczeniu na euro lekarz w Polsce, zapytała się czy sie nie pomyliłam o jakieś dodatkowe zera. I naprawde osobiscie z przyjemnoscia wyjechałabym zaraz po zakończeniu studiów ( a to już zaraz ) pracowac gdzie indziej, tylko szkoda mi zostawiac rodzine, przyjaciół, chłopaka, który ma tu dobra prace, i miasto, które zdążyłam polubic, tylko dlatego ze w tym fatalnym systemie nie ma dobrych rozwiązań ani dla lekarzy, ani dla pacjentów. I pewnie jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie zanim się takowe "tam na górze" znajdą. A lekarze nie są ( jak się również niektórym pacjentom czasem wydaje ) cudotwórcami, a medycyna jest deczko bardziej skomplikowana niz to co mozna wyczytac w internecie.

Sorry za ten wylany żal, ale naprawde nóż mi się w kieszeni otwiera i cała moja ochota do wykonywania tego zawodu najlepiej jak potrafie sie ulatnia, jak czytam takie opinie. Jesli zazdroscisz darmozjadom to idź na medycyne, przypuszczalnie juz na studiach sie przekonasz jak jest w tym "bagienku" przyjemnie i lajtowo.
z pozdrowieniami aga
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



nie wiem jakie masz doświadczenia, ale współczuje. Też nie jestem naiwna. A lekarze sa źli i dobrzy jak ogólnie ludzie. A na podstawie tak krótkiego doświadczenia nikt poważny nie wyciąga żadnych dalekoidacych wniosków.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to prawda. Ale w twoim przypadku to wada raczej. Moim zdaniem ty ze swoimi problemami jesteś żałosny.

To jest, tylko temat na forum. To, nie tylko mój problem. To problem, tysięcy chorych na raka, którzy czekają, na to, że ktoś będzie wiedział, jak się nimi zająć w tym ciężkim momencie. A większość z nich nie ma pieniędzy, na "prywatne" leczenie. Może, te tysiące złotych, można by spożytkować z korzyścią dla nich, zamiast nowego basenu dla pana profesora.

tak się składa ze ciezko jest leczyc pacjentów z rozsianym procesem nowotworowym, chocby nie wiem jakimi lekarzami i drogimi lekami nasze biedne panstwo dysponowało. Chodzi o to zeby wczesniej wykrywac nowotwory, a to moga robic wyszkoleni lekarze rodzinni. Nie jestem fanką tej instytucji, bo w Polsce działa fatalnie. Mimo to wg statystyk ( podawano je wczoraj w fakcie ) skuteczmnosc leczenia nowotworów zwiekszyła sie w ostatnim czasie wiec chyba nie masz racji co do bezsensu szkoleń. Za uczciwe pieniądze oczywiscie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



no tak, kość strzałkowa jest jedna z najważniejszych kości w organizmie... żenada. Wiesz, pewnie jakby zadzwoniły 10 minut wczesniej to tez bys nie mogła, bo uraz jest urazem i pomoc lekarska go nie cofnie, musi się zagoić.
Opublikowano

Ech.
Nie lubię służby zdrowia. Wkurza mnie i zawsze będę negatywnie nastawiona. Nie mam nic do Ciebie, Emu, ani do Twojej rodziny, i nikomu nie zazdroszczę, lekarzy w kwestii wyuczenia i wykonywania zawodu podziwiam, bo to naprawdę wymaga niesamowitej pracy i wiedzy. Ale wkurza mnie biurokracja, wkurza mnie olewactwo i wywyższanie się personelu nad pacjentami, na palcu jednej ręki wyliczyłabym osoby z "niższego personelu medycznego" (pielęgniarki głównie), które nie traktowałby mnie z góry, z wielką pretensją jakim prawem ja żyję.
[quote] no tak, kość strzałkowa jest jedna z najważniejszych kości w organizmie... żenada.


Ok, zamieńmy się, niech Ciebie napier***a i czekaj godzinę i pewnie nadal będziesz słoneczkiem radosnym i uśmiechniętym, ale ja nie i się wkurzam. Urodziłam dziecko, miałam skurcze 3 dni i nie płakałam, ze złamaną nogą - płakałam.

marianna ja:
teraz mnie prześladujesz? mam sobie załatwić nakaz sądowy żebyś się odwaliła?
Opublikowano

Przed chwilą oglądałem konferencję prasową Ministra Sprawiedliwości. Uśmiałem się jak za dawnych czasów!!! Kapitalna. hee heee. A ja się martwiłem swoimi kredytami...nie nadaję się na ministra...heee. Przepraszam, ale w tym kontekście moje pytanie o moralność, jest bez sensu. Wybaczcie. Pozdrówka.p.s. podobno Czuma wziął już pożyczkę z sejmu ( 20tys). Ten gość podoba mi się. Totalny luzak. :)

Opublikowano
Szpital

8:00 - przywieźli śniadanie, pacjent z cukrzycą niecierpliwi się. Powinien wstrzyknąć przed śniadaniem insulinę. Jest po operacji wyrostka i koszmarnej nocy.

*

Obudził się o
3:00 - z wbitym w przegub wenflonem, coś bredzi - nie rozumiem. Prosi o lekarza, lub pielęgniarkę. Wychodzę, po pielęgniarkę. Zaraz przyjdzie (lecą kawały o Stirlitzu... i takie tam - imieniny obchodzi Krystyna... chyba)
3:40 - przychodzi lekarka. Jarzeniowe światło świdruje w mózgu.
- O co chodzi - szarpie mnie za rękę (nie śpię, wystarczyło zapytać). Pokazuję pacjenta ze spękanymi, otwartymi ustami i kroplówką w nadgarstku.
To samo - szarpie, budzi:
- "O co chodzi?" (tym razem już z irytacją w głosie)
Facet, jakby wychodził z letargu - pyta:
- Co to jest pani doktor? (Mamrocze z trudnością, pokazując podłączoną kroplówkę.)
- O co panu chodzi?! Źle się pan czuje?! (oprócz irytacji w głosie, jest jakby kilka decybeli głośniej)
- Co to jest? (pacjent wskazuje na stojak z butlą podłączoną do jego żyły)
- Jak to co! (regulator głośności już na całego) Glukoza!!!
Gość, już bez pytania wyrywa wszystko z ręki i zwraca się bezpośrednio do mnie:
- Kolego, przepraszam, możesz tu przyprowadzić jakiegoś internistę?
Wstaję wychodzę, mijając w drzwiach panią doktor (z ustami - fi 2,5 cala i twarzą indora w okresie godowym).
Wracam z lekarzem z Interny. Sprawdza "cukier" we krwi u "bezczelnego" - mojego kolegi. Chce wyjść...
- Ile? - pyta pacjent.
- 650* - odpowiada lekarz i dodaje: "zaraz przyjdę", proszę czekać.
Czeka/my. Na sali jest nas czterech. W oddali słychać "objazd", jaki dostaje się pani doktor (chirurg) od pana internisty.
4:20 - Przychodzi pielęgniarka... z nową kroplówką i insuliną. Facet nie chce się już do niczego podłączać... walczy - o insulinę. Pielęgniarka też walczy, żeby mu jej nie dać:
"Sama zrobię panu zastrzyk" - stwierdza. I robi. I wychodzi.

*

8:30 - kolega z naprzeciwka z dziwną miną spogląda na talerzyk. A na nim to samo, co u mnie: dżem, jakaś "mamałyga" z jajkiem, dwie kromki bułki. Obok - słodka herbata. Niesłodzonej nie mieli.
Nie może jeść. Najpierw powinien zrobić zastrzyk, ale nie ma jeszcze w pracy lekarza "prowadzącego". Spóźnia się. I tak by tego nie zjadł - mówi. Nie wolno mu jeść tych łakoci.
(Ale w szpitalu tego nie wiedzą, mimo, że na jego karcie, przy łózku, jak wół stoi - diabetes mellitus.)
9:00 - robi się nieciekawie, gość blady, jak ściana zwleka się z łóżka. Mówię, że jeśli coś potrzebuje, to podam - jest przecież po operacji.
Prosi, żebym przyprowadził jakiegoś lekarza, albo przynajmniej pielęgniarkę. W lodówce "u pielęgniarek" jest jego insulina, którą przyniósł z domu, bo tutaj takiej nie mają.
Zastrzyk powinien zrobić o 8:00 rano. Potem zjeść śniadanie. Od 30 lat tak robi.
Wychodzę. Rozmawiam z pielęgniarką. Mówi, że nie może wydać insuliny, bo nie ma dyspozycji od lekarza "prowadzącego". Sama nie może. Dopóki nie ma lekarza nic nie zrobi.
Wracam, czekamy.
9:45 - wstaje. Pacjent wstaje, z naprzeciwka. Zgięty w pół, ale idzie. Do lodówki idzie. Idę za nim... tak w razie czego. Prosi pielęgniarkę o insulinę. Powtarza się cykl, taki jak wcześniej ze mną, z tym, że pielęgniarka wcina czekoladki.
"Wedel" - chyba dobre, bo pożera jedną za drugą. Nie patrzy na kolegę, trzymam go za fraki, bo nie wiem, czy zaraz nie padnie. Jakoś, po tym monologu dziwnie zaczął się kołysać.

- Gdzie jest KURWA moja insulina!!! (no, chyba się zacznie, pomyślałem)
Chce mnie odepchnąć, ale... sam go delikatnie puszczam. On - przeprasza gestem ręki i natychmiast dopada lodówki.
- Gdzie ona jest! Jak mi pani nie powie, to zaraz powywalam wszystko na podłogę!

- Trzecia półka... z prawej - odpowiada szybko pielęgniarka, a po chwili... (zgromadziło się już paru gapiów w szlafrokach) widząc koleżankę:
- Ania idź po ordynatora, dobrze?

Wracamy. On - siada na łóżku, robi zastrzyk, jest 10:00
10:15 - wpada lekarz. "Prowadzący" - wścikły.
Czuję smród przetrawionego alkoholu. To samo czuje kolega:
- Nie będę z panem rozmawiał. Jest pan pijany. Spóźnił się pan do pracy. Poproszę ordynatora...
i śniadanie... do łóżka. Zażartował. Puścił nawet oko.

Dalszej rozmowy z panem "prowadzącym" nie warto przytaczać. Poziom odbiega znacznie od wykształcenia. Ordynator, zjawił się po obiedzie i po pobraniu krwi mojemu szpitalnemu koledze, (w celu sprawdzenia poziomu glukozy we krwi.)

Dla informacji dodam tylko, że pobierano ją nie z palca (jedna kropla) i nie badano glocometrem, tak, jak zrobiono to w nocy, tylko grubą strzykawą, z żyły, igłą grubości "9", która nie wiedzieć czemu zgięła się w tej żyle.
Po tym numerze pacjent wypisał się do domu - na własne życzenie.
To nie fikcja. Miejsce akcji - Warszawa, szpital przy ul. Grenadierów.

Pozdrowienia dla personelu
;P

* z tego, co wiem - norma glukozy we krwi, to 100


edycja:
P.S. zapomniałem dodać - to był rok 1988. Ciekawe, czy coś się zmieniło ;)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach




  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...