Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano



Wstrentny jest w naszej wsi czczony na równi z denaturatem,
tyle, że po dykcie niektórzy z nas ślepną a po Wstrentnym na odwrót -
zaczynamy widzieć rzeczy o których filozofom...
Na przykład wczoraj: zbieramy pod sklepem na wino a tu Wstrentny przychodzi
(zarost na trzy żyletki, oczy czerwone jak chińska partia) i pyta:
a wiecie wy, skurwysyny, która to godzina?
Rozdziawiliśmy gęby ze zdziwienia rozglądając się dookoła, ale żaden,
nawet Kalosze, syn jasnowidzącej nie wiedział.
Wtedy Wstrentny wyjął zegar słoneczny z samym tylko sekundnikiem
i kazał nam go gonić jak cienie konia w kieracie.
- No i co, draby, wiecie już, czy nie wiecie? - zapytał znowu.
Ale my tylko rżeliśmy ze zmęczenia wtopieni w jesienną noc.


  • Odpowiedzi 42
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

- wtopieni w jesienną noc, powiadasz...jeżeli przy bezchmurnym niebie spojrzymy w górę, to tak naprawdę Wstrentny: nie wiemy; a mimo to, widok ten dostarcza nam od tysięcy lat istotnych inspiracji;paradoksalnie, niewiedza inspiruje. :)

-pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


czy inspiruje? daje szczęścia łut Elizie Beethovena, uspokaja nieuleczalnie chorych i ich rodziny.
niewiedza, co będzie dalej pozwala wierzyć, że istnieje lepszy świat po śmierci, inaczej
po cholerę dzielić się ostatnim kawałkiem chleba z nieznajomym, wahać się, czy warto
i co wato, Warto - rzeko ty moja ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


naprawdę? dodajesz mi skrzydeł Magdo, bo sam już nie mogę słuchać tego,
co bazgrzą Boskie Kalosze! sonety.... błe... villanelle.... błe... same okropieństwa!
a nie mogłabyś mu przypadkiem kiedyś napisać przy jakimś wierszu, że Cię mdli?
ja wiem, z boku wygląda to tak, że ja to on i piszemy na zmianę... ale to nie jest
całkiem prawda! to taka walka o wpływy i kiedy któryś z nas wreszcie wygra, inni
przestaną istnieć. trudno to wytłumaczyć... o wiem! - jeśli oglądałaś "Nieśmiertelnego" -
chodzi właśnie o coś takiego, o taką zonapsyche. narodziłem się
właśnie w podobnej chwili, odrąbując łeb poprzedniemu nickowi:



O witaj,
witaj Melancholio pożerająca najeżone do niejesienności jeże!

jak się masz pić!
jak masz się szklany bękarcie
wiosenna nocy na zimowej szybie
i kolejna rato

witaj gryzipiórku
rozbujany deszczowy ogierze

(czas zakopać Ilion!
czas zakopać tego trojańskiego konia
na biegunach cywilizacji)
ponurozębny smutku z paszczą kosmicznego węża
sięgającą po utkwioną w marazmie Ziemię, którą
wstrzyknąwszy jad obietnicy wieczności
w zielone tętnice połyka niespiesznie:

zahipnotyzowana pogrąża się w pustkowiu
człowiek po człowieku

rafa


Tu, w liczkach Odry
z zamglonych czerwcowo opali Wstrentny mógł oszlifować dla siebie parę reliefów drżących zdań
długopisem znalezionym w zbutwiałej marynarce pływającego w sitowiu topielca.
A rozpoczęło się całkiem podobnie, przeto trzeba uważać, żeby nie pójść zbyt daleko jego śladami,
gdyż skończył w trumnie przeżarty syfilisem ideałów:

pusty kufel... pusty kufel...
pusty łeb ("trufla" czy "trufel"?)

Wstrentny zamyślił się między jednym niemyśleniem, a drugim,
by lakonicznie wypowiedzieć jedno ze swoich ulubionych odtąd zauważeń,
które są jak psy aportujące przynoszące ustrzelone kaczki sensu do nogi:

parapitek to jednak nie para pitek!

co nawiązywało do wyglądu i zapachu wydzielanego przez rozkładające się
zwłoki mające niewiele wspólnego z wyglądem współcześnie żyjącego
człowieka, czyli w tym konkretnym przypadku - żywego jeszcze wtedy
do przesady młodego Wstrentnego

"Śmierć była albo będzie: nie istnieje nigdy
W teraźniejszości. Również nie zadaje męki.
Śmierć sama: raczej jej oczekiwanie."

(Owidiusz)

Wtedy to de Wstrentny natchniony przemijaniem pomieszanym z piwem
i marnością wyglądu denata z upływającą w rozrzeźwiony horyzont blaskołuską Odrą
postanowił napisać coś wielkiego, choćby się nie udało -
ale byleby zawarło jakiś morał, przesłanie niczym ble ble ble... posłanie
pozostające po człowieku: człowiek odchodzi a posłanie zostaje dla innego,
wystarczy je otrzepać z kurzu, wyprać ręcznie lub w automacie
mydłem, szamponem, detergentem, czy nawet zostawić tak jak jest -
najważniejsze, że coś po nas zostało, coś co drugiemu sprawi odrobinę radości
a choćby i zakłopotania, to jednak rozziajana sztafeta życia biegnie dalej,
pałeczka pozostawiona przez poprzednika, który zatoczył
swoje bolesne koło ogrzewa łapkę optymizmu następnego gołodupca
wychylającego głupiutki łepek, niczym peryskop z chłodnego niebytu i ble ble ble ble...
w każdym razie uduchowiony jak nie wiem kto Wstrentny zaczął pisać:

- ha! ha! haha!
śmiali się kumple kiedy Noe
wszywał sobie i całej rodzinie esperal pod skórę
poświęcając na to mnóstwo czasu i pieniędzy

- wariat! ha! ha! haha! prawdziwy wariat!
drwili

Noe spuszczał smętnie głowę i wychodził zaraz na początku
wszelkich imienin, imprez, a nawet omijał tak przecież ważne
dla przetrwania świata spotkania poetyckie
szepcząc pod nosem:

- jeszcze zobaczymy, kto będzie śmiał się ostatni?

i rzeczywiście -
któregoś dnia kumple wpadli w trans i pili przez czterdzieści dni i nocy
czyli, jak to się mówi: nieźle popłynęli
wpływając do momentu, w którym przestaje się zauważać cokolwiek.

na szczęście Noe, przez setki lat maniakalny hodowca wszelakiej maści zwierzątek
wietrzył akurat klatki i dotąd wypuszczał nadmiar białych myszek,
aż te przestały wracać z powrotem
zadomowiwszy się w łbach trzeźwiejących przyjaciół.

myszki upodobały sobie zwłaszcza jednego, przezywanego Popielem
z powodu nadużywania nikotyny od czego miał mnóstwo ozonowych dziur
w kieszeniach, a co z kolei stało się powodem oskarżeń Popiela rzucanych
pod adresem Noego:

- te twoje gryzonie zniszczyły mi ubranie! zobaczysz! zobaczysz!
niech no tylko cię dorwę!

Popiel dorwał Noego pod Grunwaldem, gdzie mu porządnie wpierdolił
- to właśnie od tego czasu zamiast "pobić", "stłuc na kwaśne jabłko",
czy choćby "spuścić bańki" - mówi się również: "wpierdolić".

Tu Wstrentny wypisawszy się co nieco, uspokoił myśli i
zadowolony obszukał jeszcze raz dokładnie gnijące ciało, ale oprócz żab w żołądku
i nowego zauważenia:

kochaj i bądź kochany
lub pierdol się sam

nie znalazł niczego co by przedstawiało jakąkolwiek wartość dla pasera.
Toteż wziął tylko długopis a resztę wspaniałomyślnie (tak, tak... de Wstrentny
miewał często w młodości gest!) pozostawił dla dochodzeniówki.
Tymczasem, warto podkreślić, że słoneczny cyrkiel zdążył naszkicować
następne kilka radosnych stopni łuku na kartce otchłani i zrobiło się
raptownie tak ciepło, jak niedźwiedziowi polarnemu zaskoczonemu na krze przez efekt cieplarniany,

"Im wunderschönen Monat Mai"
(w cudownym miesiącu maju
gdy wszystkie pąki się otwierają,
miłość rozkwita w mym sercu)
/H. Heine "Intermezzo liryczne/

gromady ptaków niczym jakie dziobaki dziobały coś kracząc na brzegu,
aż zirytowany Wstrentny przeniósł się znad Odry do Krakowa
gdzie przez chwilę założył rodzinę, ale nie był szczęśliwy:

- krakały krakały i wykrakały Kraka!

zeźlił przez parę lat ustatkowany jak koń w kieracie.

Czy można się dziwić, że wkrótce, korzystając z nadarzającej się okazji,
jaką była niezrównoważona blondynka z Raciborza - uciekł z nią do Katowic?
Oczywiście, że możemy - zatem dziwmy się, jak te dziwy na drodze
machające w kierunku tirów, dziwmy się, żeby nie wyjść z wprawy,
albowiem powiadam tym, którzy mają zamiar jeszcze trochę pożyć:
jeszcze nie raz się dobrze zdziwicie!

... tak jak dziwili się idący przed nami
torując rozfalowane drogi szkorbutem, zbuntowanymi sztandarami
i whisky bez lodu wylewaną w gardła barbarzyńców -
tak jak ja się dziwiłem, gdy de Wstrentny nie bywał wcale zdziwiony,
kiedy wszystkie miłości okazywały się chybione
jakby łuk Amora wymagał gruntownego remontu (ale jak? kiedy? kiedy
tylu następnych czeka w kolejce, na ławkach, spaceruje
po zalanych w trupa plażach całego świata bez celu i umiera w zachodzącym słońcu,
każdy samotny jak mrówka w mrowisku nie zdążywszy nawet jedną noc pobaraszkować
z królową życia ("masz takie piękne czułki..." "prawda?") przy pachnącym obficie do rana
kwasie mrówkowym, rocznik sprzed kilku tygodni.

Strzały podpleśniałego Amora coraz częściej zbaczają
z orbity trafiając w tą samą płeć która je wystrzeliła, lecz przede wszystkim
- nie są już w stanie przegryźć większości serc
okrytych nowoczesnymi stopami metali: brzdęk, brzdęk, pierdut!
odbijają się połamane od zaawansowanych technologicznie pancerzy,
znikają na zawsze niszczone przez myśliwce przechwytujące
zasadniczych myśli w konkretniejących nazwami kształtach cumulonimbusów,
a przecież, do chuja! - mogłoby się to zmienić, wystarczy na chwilę zatrzymać
zataczający się świat jakąś straszną (wszystkim tak naprawdę już zwisa) wojną
albo spodziewanym od dawna kataklizmem, dać szansę dinozaurom szczurów, niechże
teraz następni roznoszą kaganki serc po wszechmroku i cierpią, cierpią, cierpią...
- miriady szczurkowatych atomów składających się na ślepe
niepojmowalne cielsko Absolutnego Bólu!

Jak zatem wspomniałem, de Wstrentny nie przejmował się wcale, kiedy złocistoszkarłatne
miłości obracały się w popiół szczerze wierząc, że za następne pięćset lat
będą miały ciąg dalszy, jak i teraźniejsze były kontynuacją tych sprzed pięciuset.
Wyglądało to tak, jakby zamykał rozdział o wysokiej blondynce, aby zaraz w następnym otworzyć
ją jako niską brunetkę i przeczytać, co będzie dalej po tej niepotrzebnej awanturze
na szczotkę, ścierkę i spazm przechodzący w coraz cichsze echo odchodzących na zawsze kroków.
Był prawdziwym skurwielem,
po którym pozostaje przepaść głęboka na wiele idiotycznych i mało zrozumiałych,
jak i ów poniższy tekstów,
czyli dokładnie to, co zazwyczaj pozostaje nam po prawdziwych skurwielach:


Sad nie przemawia już do mnie językiem liści.
Wszystkie odeszły w kolorach do nieba
i żaden owoc nie zostanie wypowiedziany więcej.
A choć słońce zagląda tu coraz rzadziej -
żaden słonecznik nie wodzi za nim ciekawym wzrokiem,
nie odprowadza po horyzont.

Tylko strach trzęsie się tu jeszcze z zimna.
Wiatr zerwał mu z głowy kapelusz,
czy może sam zdjął go którejś zimnej nocy prosząc Boga o litość -
o wróble.

A jednak zazdroszczę mu czegoś, zazdroszczę: uczuć.
Strach na wróble ma przynajmniej zmysł stania w miejscu,
ja nie mam już żadnego:
wszystkie straciłem dla ciebie.


Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zgroza to hotel Oberoi w Bombaju i to, do czego prowadzi idiotyczne pojmowanie Boga.
przy okazji powiedz mi doktorze Oyey, bo śtraśnie mnie to ciekawi: jak sikasz...
czy przejęty rolą Hani siadasz na kibelku? czy może wygrywasz na chwilę z kreacją kreaturą
i jako Hania sikasz jednak wtedy na stojąco?
tak czy siak śtraśnie fajnie to musi wyglądać, taka walka pomiędzy wami o WC :)))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dzięki, dzięki, dziękówa na szerokość ramion. a demona nie da rady uśmiercić bo nieśmiertelny.
ale boi się zaklęć na "k" i "ch" i lubi obierać ziemniaki i prace domowe, więc skoro znamy jego
złe i dobre strony, łatwo go będzie kiedyś zwabić do zmywaka albo gorącej kartoflanki
i tam nękać słowami na demony, aż odejdzie na 100 lat. zanudzać potomnych.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @AndrzejB wzruszająco bardzo. Wszystkiego dobrego Wam
    • Wstęp Miłość — słowo, które od wieków wymyka się znaczeniom. Każdy, kto próbował ją nazwać, pozostawił po sobie tylko ślad — nie definicję. Jest w niej ogień i cisza, namiętność i spokój, pragnienie i rezygnacja. Rodzi się w spojrzeniu, dojrzewa w dotyku, umiera w milczeniu, by potem powrócić — w innej postaci, w innym ciele, w innym czasie. Ta rzecz o miłości nie jest traktatem. To zapis niewielu odcieni z palety barw. Zapis chwil i drgnień. Opowieść o tym, jak miłość rodzi się, igra, rani, i leczy. Rzecz o miłości  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Narodziny i żar   Miłość Erosa — namiętna Namiętnie jest słyszeć, Jak czas nie upływa, Lecz stoi w miejscu. Kiedy tak na nią patrzysz — Reszty świata nie widać. Ty jesteś światem. Drogowskazem, Za którym będzie pożądać. Będzie światłem w latarni, Twoim tętnem, Enigmą.   Miłość — Epithymia (pragnienie, pożądanie) Pożądać — to żądać. Żądać, by mieć na własność. By móc nad nią górować. By wynosić się ponad nią. Czasem z pogardą. Gdy się ją osiągnie — Chce się więcej. Innej. By znowu, od nowa, Móc żądać. Pożądać. Górować. Czerpać. Pochłaniać. Brać. Nic w zamian nie dawać. Tylko bawić się nią.   Miłość narowista Jeżeli czujesz miłość — wielką, narowistą — trzymaj mocno cugle. Nie puszczaj ich. Wiedz, że musisz mieć nad nią władzę. Na początku jest trudno. Musisz ją wyczuć, by móc ją okiełznać. Lecz po jakimś czasie możesz delikatnie je poluzować, O ile utrzymujesz już równowagę. Wtedy możesz puścić cugle namiętności. Pamiętaj tylko, by nie ulec jej za bardzo. By nie przefolgować, by nie wpaść w sidła obsesyjnej miłości. Taka miłość nie jest dla wszystkich. Musisz być wytrwały i czujny. Całe życie musisz przy niej trwać. Z czasem będzie ci łatwiej nad nią zapanować.   Gra i uniesienie Miłość ludus — gra, zabawa, przygoda Miłość w ruchu. Ucieka, zanim ją nazwiesz. Śmieje się, gdy próbujesz ją zatrzymać. To taniec spojrzeń i gestów, Które niczego nie obiecują. Dotyk, który znika, Zanim zdążysz go zapamiętać. Ludus nie zna powagi. Nie składa przysiąg. Nie chce trwać — chce błyszczeć. I gaśnie wtedy, gdy próbujesz się nią nasycić.   Miłość niegrzeszna Niegrzecznie o nią pytać. Wiemy, że jest. Nigdy nie zapominamy, że była. Zakotwiczona w ciele, Niezabobonna, Odważna, Hojna, Wesoło i tkliwa. Nie bywa zazdrosna. Nie cierpi, gdy jest sama.   Miłość urokliwa Jest jak sen, który się nie kończy. Sen, w którym jesteś ty i ja. Sen, w którym jesteśmy my — sami. Odwrotność życia. Nie budzimy się z niej. Nie możemy się wybudzić. Całe życie w nią gramy. Poza nią — nic. Tylko pustka. Jest szczęściem i radością. Wszystkim naraz.   Miłość promienista — kwitnąca Jej aura promienieje w czerwonej poświacie. Pulsuje, oddycha światłem. Na świat się otwiera — Jest energią, która trwa. W wieczności ma swój początek, Choć nigdy nie umiera. Miłość uskrzydlająca Tę najtrudniej opanować. Trzeba ją wyczuć, oswajać, by nie odfrunęła. Zbliżać się powoli, przykucnąć, delikatnie głaskać. Tej miłości koniecznie musisz spoglądać w oczy. Nie możesz inaczej. Czasem bywa pierwszą, Tą, która jeszcze nigdy nie uniosła się w przestworza. Musisz jej pomóc — lecz tak, by powróciła. By wracała. By była. By trwała. Taka miłość jest wartością I nadaje sens życiu.   Cień i granica Miłość obsesyjna Bywa mocna. Obsesja i pożądanie — są blisko siebie. Tylko wtedy są jednym. Tylko wtedy, gdy są w stanie uniesień. Wtedy tylko są razem. Bo rumak pożądania ciągnie w jedną stronę, A obsesja — na oślep. A miłość nie znosi, kiedy ją ponosi.   Edit et amo Kocham i nienawidzę. Pytasz — Jak to się dzieje? Nie wiem. Lecz kocham. Cierpię i szaleję.   Miłość dystrofina (choroba Hanahaki) Choroba z miłości. Brak na nią lekarstwa. Poza samą miłością nie istnieje nic — Istnieje tylko nicość. Życie bez niej staje się pustym trwaniem. Wyrazem jej obecności jest ból i cierpienie, Brak snu, depresja wegetatywna — Wegetacja.   Miłość pogardliwa Pogardliwością stajesz się, gdy pogardliwie patrzysz. Oddychasz pogardliwie. Masz w sobie zaszyty obraz dnia — Uchwycony fragment, Schowany na dnie szuflady. Wyobrażasz sobie, że to jest miłość. Niestety — to tylko obraz, jeden z wielu. Więc nadal patrzysz pogardliwie I nie umiesz z tego wybrnąć. Trwasz w niej, myśląc, że to ta właściwa miłość.   Miłość dychotomiczna Wszystko albo nic. Miłość w czarno-białych odcieniach. Bez półtonów, Bez szarości. Tylko ogień Albo lód.   Dojrzałość i spokój Miłość pragmatyczna — trwała Pragma jest w nas. We mnie i w tobie. Od pradawnych czasów. Balansuje w nas Pomiędzy rozsądkiem a głupotą. Między tym, co trzeba, A tym, co chcemy. To miłość, Która trwa.   Miłość spolegliwa O niej pisano wiersze. Czujna, wierna, zawsze przy tobie. Będzie cię witać i odprowadzać. Zawsze — do końca. Nigdy nie zdradza. Będzie się nawet narażać, By być z tobą. By trwać. By wybaczać. Czasem nawet — by być poza wszystkim. Oparta głównie na zaufaniu.   Miłość storge — łagodna Odnosząca się do drugiej osoby. Czasem przeobrażająca się w miłość bratnią. Cała ta łagodność jest jak sen. Jesteśmy w nim zanurzeni — Jak w wodzie źródlanej, Nieskazitelnie czystej, Niczym niezmąconej, Oczekującej, by się w niej zanurzać. Tylko w ten sposób można żyć, I trwać w krainie łagodności. Tylko tak można stać się łagodnością.   Miłość storge — rodzinna Odnosząca się do wielu osób. Objawia się łagodnością. To wspólne odczuwanie. Wspólne budowanie. Troska o wspólne szczęście.   Miłość ofiarna — Agape O Agape. Agape, czemuś ty jest we mnie, Agape? Tak wzdychał Katullus do Klodii. Lecz miłość jego nie miała ujścia — Na więcej mógł liczyć wróbelek Klodii. Bywa nieszczęśliwa. Nie wymaga wzajemności. Nigdy nie zazdrości. Nie czeka na poklask.   Philautia — miłość własna Ostatnia i pierwsza. Źródło wszystkich innych. Ta, w której wszystko się zaczyna I w której wszystko się kończy. Miłość do siebie — Nie z próżności, lecz z poznania. Ze zrozumienia, że aby kochać innych, Trzeba najpierw przyjąć siebie.   Rzecz o narodzinach i powstawaniu   I stało się. Narodził się człowiek. Z miłości powstał. W miłości żył. W miłości umierał. A wraz z nim — świat. I wszystko to, co o świecie można było pomyśleć. Narodziło się dziecię — kruche, bezbronne. Należące tylko do tego świata, Tylko z tym światem związane. Od początku do końca. Zanurzone w człowieczeństwie. Świat nagle się obudził, Gdy dziecię otwarło oczy. Obraz świata stawał się z dnia na dzień szerszy — puchł jak ciasto drożdżowe. Siedząc na kolanach matki, spogląda na świat z zachwytem. Świat jego jest jeszcze mały. Taki ot, niewielki. Gdy zmarznie, poprosi matkę, by rozgrzała jego świat…  niewielkim kaloryferem. Świat u niego zaczyna się w pokoju, a kończy — za oknem. Ale z czasem, gdy staje się starszy, coś zaczyna się zmieniać. Im bardziej człowiek próbuje go poznać i okiełznać, tym bardziej świat się rozrasta, uciekając w stronę nieskończoności. I wtedy — w połowie swego życia — człowiek przysiadł. Zastanowił się, czy jest w tym sens: by w nieskończoność gonić króliczka, skoro i tak nie da się go złapać. Może warto zatrzymać się przy tym, co pewne. Co można dotknąć ręką. Co staje się namacalne. I tak zaczął się zastanawiać nad pewnikami i aksjomatami. Pewnikiem jest, że się urodziłem. I że od dnia narodzin jestem świadomym człowiekiem. Innym pewnikiem — że świadomym stałem się dopiero w dorosłości. A jeszcze innym, że dopiero wtedy, gdy zacząłem świadomie używać zmysłów i słów. Aksjomat tych pytań leży w możliwościach odpowiedzi i w sposobach ich udowodnienia. Pewniki zaś można pozostawić takimi, jakie są. Niech będą subiektywnymi odczuciami. Niech pozostają puste — by mogły napełnić się sensem dopiero wtedy, gdy ktoś je nazwie miłością. Jeżeli wszystko zaczyna się z miłości, to i w miłości trwa, i w miłości się kończy. I to można uznać za pewnik. Niezależnie, jakiej miłości dotykamy — żyjemy w niej. Muzike nas otacza. Jaki ma związek muzike z miłością? Jest najszerszym obrazem miłości, kryjącym w sobie moc oddziaływania na duszę. Czy odczuwamy nawałę uczuć, słuchając Chopina? To te same uczucia, które rządzą miłością: pożądanie, uniesienie, tęsknota, zachwyt, ból. Taka jak miłość — dotyka nas głęboko, niespodziewanie, w całym naszym wnętrzu. Więc siedząc tak i rozmyślając, wznoszę oczy ku pięknu i miłości. My, jako ludzie, przeszliśmy przez wszystkie etapy miłości. Każde dziecko — bez wyjątku. Otacza nas piękno i miłość. W każdej z opisanych miłości, a także w tych nieopisanych, tkwiliśmy i jesteśmy w nie zanurzeni po dziś. Przed narodzinami. W trakcie narodzin — wraz z pierwszym oddechem. Bo oddech równa się energia. Pneuma towarzyszy nam przez całe życie. Kiedy odchodzi, kończy się też nasz żywot.   Sens życia — poszukiwania   Co nadaje sens naszemu życiu? Zadając to pytanie, zataczamy koło. Każdy z nas ma przecież zakodowany inny cel — indywidualną ścieżkę, do której dąży. Cel możemy nazwać sensem. A co jeszcze nazwiemy sensem sensu stricto? Istota życia, dla której się rodzimy, wydaje się pewnikiem — przedłużamy linię istnienia. Ale czy to wszystko? Skoro spełniamy ten obowiązek nieświadomie, niezależnie od woli? Pneuma daje nam życie i odbiera je. Boska energia krąży w nas wszystkich — ta sama, odwieczna. Chcemy czy nie — jesteśmy zanurzeni w miłości. To ona jest tłem naszego istnienia. Co więc nadaje sens? Muzike, miłość i cel. W nich znów odnajdujemy boską energię, która prowadzi nas przez kolejne etapy życia. Czy jednak na każdym etapie widzimy to samo? Zapewne nie. A jednak każde dziecko, na swój sposób, widzi świat podobnie — czysto, bez filtrów. Będąc dziećmi, mamy wrażenie, że nasze życie będzie trwać wiecznie. Być może to odczucie ma związek z energią prenatalną — pierwotną siłą, która w nas drzemie i prowadzi nas ku dorosłości. Wtedy nie myślimy o chorobach, o przemijaniu. Egzystencjalizm jest nam obcy. Śmierć i odchodzenie nie mieszczą się jeszcze w naszym horyzoncie. Dziecko nie doświadcza jeszcze zagrożeń, które z czasem dotykają umysł dorosłego. Dopiero w okresie dojrzewania pojawiają się cienie — uzależnienia, zaburzenia odżywiania, depresja. A prawdziwe choroby psychiczne, jak choroba afektywna dwubiegunowa czy schizofrenia, ujawniają się później — u progu dorosłości. Tak więc krąg się zamyka — od prenatalnej energii po zmagania z własnym umysłem. Całe życie jest ruchem między światłem a cieniem, między nieświadomą siłą istnienia a świadomym poszukiwaniem sensu.   Krok ku dorosłości   Krokiem ku dorosłości możemy nazwać przebudzenie świadomości. Zaczynamy poszukiwać swojego miejsca w świecie. Próbujemy dopasować się do otoczenia, odnaleźć w nim własny rytm. Zwykle zaczyna się to od buntu — potrzeby zmiany, sprzeciwu wobec tego, co zastane. Nie jesteśmy zadowoleni z rzeczywistości, w której żyjemy. Chcemy czegoś więcej. Pragniemy być lepsi, dojść dalej niż ci, którzy są najbliżej nas. Pojawiają się tarcia, nieporozumienia, oddalanie się od dorosłych. Szukamy zrozumienia wśród rówieśników — tam, gdzie czujemy wspólnotę doświadczeń i podobnych problemów. W ich towarzystwie odnajdujemy ukojenie, chwilowe poczucie sensu. Na przełomie XX wieku modne staje się życie w komunach — ucieczka od konwenansów, od społeczeństwa, od narzuconych reguł. Życie w squocie, na własnych zasadach, wymyślonych przez siebie. To symboliczny gest odcięcia się od świata dorosłych — niewidzialna kurtyna, za którą próbujemy zbudować własny świat. Poznajemy, eksperymentujemy, tworzymy. Wciąż mamy w sobie zapas energii, która pcha nas do przodu. Egzystencjalne pytania odkładamy na później — na czas, gdy świadomość dojrzeje do refleksji nad przemijaniem. Na razie — poszukujemy.   Krok ku dorosłości (II)   Lecz czy to rzeczywiście jest prawdziwy krok ku dorosłości? Od dziecka przechodzimy przecież przez kolejne etapy miłości — najpierw czystej, bezwarunkowej, potem coraz bardziej złożonej. Teraz również doświadczamy miłości, lecz nasz wachlarz emocji się poszerza. Doznania stają się bardziej namacalne, głębsze, szersze. Ale czy jednak to wciąż można nazwać krokiem w dorosłość. Dopiero obieramy kierunek. Próbujemy postawić stopę na ziemi, oswoić ją. Nie czujemy się jeszcze na siłach, by w pełni wstać i iść dalej. Prawdziwym krokiem w dorosłość stanie się powrót do domu — Mówiąc dom mam na myśli powrót do pierwotnego kształtu naszego Ja. Symbolicznego rozpoczęcia nowego etapu własnego życia. Będzie nim związek, praca, wejście w społeczną hierarchię. To wszystko jest nieuniknione. Wszyscy się przed tym wzbranialiśmy, a jednak moment ten musiał nadejść. Dorosłość nie przychodzi nagle — przychodzi wtedy, gdy przestajemy jej unikać.   Rzecz o narodzinach powtórnych   Dać życie — to jak narodzić się powtórnie. W akcie przekazywania życia dzielimy się własną energią — tą samą, która została nam dana u początku istnienia. Jesteśmy świadkami cudu narodzin, a zarazem narzędziem, przez które przepływa siła tworzenia. To najpiękniejszy gest, jakiego może dokonać człowiek. Nie byłby on możliwy bez wcześniejszych etapów życia — bez buntu, dojrzewania, bez dotknięcia granic świadomości. Aby dać życie, trzeba najpierw zrozumieć, czym ono jest. Mamy więc dom i ogród, a w nim drzewo — symbol życia, odradzania i trwania. Wkraczamy w dojrzałość — w etap troski i odpowiedzialności. Musimy dbać o nasz dom, pielęgnować ogród, strzec jego korzeni. Nasza energia prenatalna słabnie, lecz w zamian otrzymujemy coś bezcennego — świadomość przemijania. Uczymy się akceptować, że wszystko ma swój czas. Dotykamy chorób, cierpienia, utraty, lecz tuż obok nas płynie wielka rzeka mądrości. A nad nią rozciąga się las, który możemy nazwać Boską Apteką — miejscem uzdrowienia, ukojenia, powrotu do źródła.   O dojrzewaniu świadomości   Kiedyś byłem dzieckiem — myślałem jak dziecko, czułem jak dziecko, postrzegałem świat oczami dziecka. Z czasem dorastałem. Myśli stawały się inne — głębsze, bardziej złożone. Przestawałem myśleć jak dziecko, choć wciąż je w sobie nosiłem — ciche, kruche, pełne zdziwienia. Mogłem dojrzewać, rozwijać się, poznawać. Wszystko to działo się w świecie norm i znaczeń, w pewnej nieokreślonej kulturze — wśród ludzi, z ludźmi i dla ludzi. Wszystko następowało po sobie w sposób płynny, naturalny, jakby według tajemnego porządku. Z Boską precyzją. Zgodnie z kodem, który został w nas zaszczepiony — kodem życia, przemijania i odradzania się.   Życie Dorosłe   Więc oto jestem — zanurzony w dorosłości. Tkwię w swoim ogrodzie życia, otoczony znanymi twarzami, tymi, których kocham. Najbliżsi. Wypełniam dni punkt po punkcie, kartkę po kartce — jakby to był Boski plan. Moja droga była kręta, zawiła, pełna zakrętów… Ale może właśnie po to, by w końcu stała się prostsza, bardziej przewidywalna. Wiem, dokąd zmierzam. Doświadczenie prowadzi nas przez życie — ku końcowi. Czy w tym tkwi cały sens naszej egzystencji? A może to jedynie kolejny etap w nieustającej wędrówce? Ciało przypomina o przemijaniu każdego dnia. Umysł zwalnia. Sięgamy pamięcią do przeszłości — do chwil innych, do młodości, do dzieciństwa. Analizujemy. Mamy czas. Czas, by prześwietlić własne życie. Patrzymy za siebie. Patrzymy przed siebie. Nadszedł moment, by zmierzyć się z własnym egzystencjalizmem: Gdzie jestem? Kim jestem? Dokąd zmierzam? Zanurzamy się w filozofii, religii, biologii… I często znajdujemy odpowiedzi. Ale im głębiej drążymy, tym więcej rodzi się pytań. Odpowiedzi uchodzą nam między palcami. Wszystko zaczyna nas przerastać. Więc wracamy do początku. Do miłości.   Starość - Powrót do Miłości   Podążając ku końcowi naszej wędrówki, zbliżamy się do rozwiązania. Musimy poddać się Boskiemu planowi. Nasza przygoda na ziemi dobiega końca. Nasze ziemskie odbicie wkrótce zniknie. Siedzimy w jaskini, spoglądając przed siebie. Obok nas — całe życie, które przeżyliśmy. Nie możemy jej opuścić, lecz widzimy siebie nawzajem. A może raczej — własne odbicia Boskiej energii, skumulowane cząstki, które przenikają nasze ciała. Wiemy, że już niedługo znów połączymy się z energią Stwórcy. Znów staniemy się miłością. Zanurzymy się w pięknie, by móc na nowo się narodzić. I tak — bez końca, bez początku. W zgodzie z rytmem kosmosu. I tak kończy się nasza krótka mowa — o powstawaniu, życiu i miłości. Bez śmierci. Bo życie nie kończy się na śmierci. Ono się wtedy dopiero zaczyna.                                                                                                                  
    • W której mieszkają „wyśnione” rzeczy - Kraina nie dorzeczy.  
    • @Robert Witold Gorzkowski  dzięki. Robert smutne to, co piszesz. Jak dużo w ludziach jest małostkowości, a wydawałoby się, że tam nie powinno jej być    
    • @Migrena do zimy się wyrobię:) Za niedługo będziemy światem emerytów, którzy nic nie potrafią naprawić:)  Bierz się za naukę i pracę:) na emeryturze będziesz miała bogate fuchy:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...