Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Piję taniego winiacza


Rekomendowane odpowiedzi

Jak jest w domu? No w domu, jak to w domu. Smród potworny. Ojciec pije jak najęty. Włącza radio na cały regulator i krzyczy: „bajlando, bajbajbajaj bajlando”.
Ja od czasu do czasu chodzę do ubikacji i czytam na kiblu historie pornograficzne z gazet.
Palę szlugi wzięte od starego.
Tęsknię za czasami, kiedy przy mnie była deszczowa panienka. Chodziliśmy razem do kina, do kościoła i kawiarni.
Kochałem ją. Rżnąłem ją. Było nam dobrze. Dopóki wielka chmura nie zepsuła nam tego szczęścia.
Dopóki ja nie zacząłem pić jak najęty i słuchać z moim starym tej obłędnej piosenki: „bajbajbajbajbaj bajlando”.
Czasem dosiada się do nas pan Jerzy, sąsiad, też alkoholik i w trzech grasujemy po domu i śpiewamy te głupoty.
A przecież mogłem być mądry i kształcony. Mogłem iść na dobre studia, mogłem zdobyć porządne wykształcenie. Mogłem pokochać dziewczynę, znaleźć sobie kogoś.
Zamiast tego tylko ta gruba, ohydna deszczowa panienka. Całuję ją kosmicznie.
Ma na mnie duży wpływ. Bije mnie po głowie i kocha wyśmienicie. I ja ją kocham.
W tym sęk, że ona nie istnieje. Że ja ją sobie wymyśliłem. Tę grubą panienkę z deszczu.
Strasznie mi się bez niej przykrzy, ale teraz jej przy mnie i tak nie ma.
Mój stary dalej pije. Sąsiad Jerzy też. Patrzę na nich i robi mi się przeraźliwie smutno. Przecież tak nie może być bez końca, musi istnieć jakieś wyjście z tego syfu.
Bo przecież w tym mieście moim panuje straszny syf. Z moim przyjacielem Szakalem chodzimy na śmietnik i kradniemy stare mięso. Dodajemy cebulę, czosnek, jajko i chrzan i robimy sobie tatara pijąc do tego taniego winiacza.
Oczywiście rozmawiamy wtedy o babach, bo o czym niby mielibyśmy gadać.
Przecież nie o obłokach i zimnych wyspach. To chyba normalne, że facet musi sobie ulżyć.
No sami przyznajcie.
Jedna dziewczyna mi się ostatnio spodobała. Śledzę ją. Ubiera się na czarno i jest bardzo mała i drobna. Lubię takie. Upodobałem ją sobie. Łażę za nią jak pojebany jakiś. Szakal mi powiedział, że ja chyba pojebany jakiś jestem. Ale ja ją chyba po prostu kocham. Tak myślę.
Teraz jak leżę na łóżku pod kocykiem to bardzo chciałbym, żeby była przy mnie i trzymała mnie za rękę.
Myślę, że ją kocham.
A Szakal mówi, że chyba mnie pojebało.
Nie mogę już patrzeć jak ten mój stary pije. Wziąłby stary pijus zaczął pić kakao zamiast tej wódy i whyskacza. Ale on już taki jest. Nic go nie obchodzi, nie ma żadnych ambicji. Przepił całe życie.
Musi przecież być jakieś wyjście z tego syfu.
A syf mnie pożera całego.
Kiedyś, pamiętam. Jeździłem samochodem na daleką północ. Widziałem piękne, zielone dziewczyny. Drzewa miały barwę nieba. A niebo było ogromne. Taka zimna kopuła. Kipiało we mnie od nieskończonych ogni.
Właśnie wtedy przysiadła się gruba deszczowa panienka. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia. Miała dobry dotyk i duszę jak słońce.
Jeszcze nic nie zapowiadało, że będę tkwił w tym syfie. Pełno zgaszonych petów dookoła. Czarne płaszcze wszędzie porozwalane. Mój stary pije. Babka jest w drugim domu i smaży kotlety. Kocha nas wszystkich.
Matka siedzi w Stanach i przysyła nam pieniądze. Chyba od przyszłego roku zacznę nowe studia. Jedne już skończyłem, ale dobrze nie pamiętam co. Bo całe studia przepiłem.
Zakochiwałem się w niewłaściwych dziewczynach. Moje życie było niewłaściwe. Było stekiem kłamstw. Mieszkałem w różnych mieszkaniach, w różnych syfach. Pełno winiaczy zawsze walało się dookoła. Widziałem śmierć w różnym wydaniu. Jeden koleś utopił się, kiedy się upił, a potem była z tego powodu wielka żałoba. Jego dziewczyna bardzo to przeżyła. Ja to miałem wszystko w dupie. Piłem jak najęty i zwisało mi wszystko. Mogłem żyć. Mogłem też nie żyć.
Zdawałem kolejne egzaminy jak chuj jakiś i było mi z tym dobrze. Miałem nawet dziewczynę. Miała na imię Krystyna. Dobrze mi robiła gałę. Tyle z tego związku pamiętam.
Żadnej miłości między nami nie było. Zresztą ja nie wiem, co to miłość. Ni chuja nie mam o tym pojęcia. Mnie wszystko pierdoli. Marzę tylko o tym, żeby wydostać się z tego syfu i pojechać do matki, do Stanów.
A stary dalej pije. Jak potłuczony jakiś. Z tym sąsiadem naszym, panem Jerzym.
Wieczorem mam iść do Szakala, żebyśmy się napili w jakiejś piwnicy. Myślę, że se popijemy dobrze, a potem na miacho pójdziemy zabawić się.
Kurwa, marzy mi się, żeby wydobyć się jakoś z tego syfu. Ojciec mi mówi: „wiedzę masz, pracuj gdzieś, a nie pij tyle”. A ja kurwa widzę, że on sam pije i taka z nim rozmowa.
Muszę chyba się bogato ożenić. Znam taką jedną. Nawet się z nią kiedyś spotykałem, ale ona mnie olała, bo od razu zobaczyła, że nie lecę na nią tylko na jej kasę. Mądra dziewczyna. Cwana taka.
Myślę teraz o tej, za którą łażę jak pojebany jakiś. No kocham ją. Chętnie bym ją pocałował, a potem do łóżka bym ją zaciągnął. Podoba mi się ona. Jest mała, drobna, krucha. Ma fajny, czarny płaszczyk. Na tandecie by można sprzedać Szaremu. Szary opierdala takie rzeczy po dobrych cenach. Ale przecież nie zależy mi na jej rzeczach, tylko na niej samej. Jak to nie jest miłość, to nie wiem, co to jest. Chyba jakieś kochanie. Jak to Mickiewicz kiedyś pisał.
A ten cały syf to mnie otacza zewsząd. Nie umiem się w nim odnaleźć. Chciałbym znaleźć jakiś złoty środek, klucz jakiś, ale nie potrafię. Stary Gibon mi mówi, żebym chodził się modlić do Kościoła częściej i prosił Boga i o pomoc. Czasem chodzę i proszę. Ale później znowu jest tak samo.
Patrzę na tego mojego starego, opoja i jego sąsiada, pana Jurka. Piją jak pojebani jacyś. Myślę, że oni trochę są pojebani.
Myślę o tej małej. Chyba zaraz potarmoszę kucyka.
Nie mam dziewczyny jak głupi jakiś, ale dobrze mi z tym. Przynajmniej nie muszę się przejmować, żeby nie pić tyle, bo jakbym miał kobietę to by się zaraz zaczęło gadanie:
”nie pij tylu skurwysynu, popatrz jak ja przez to cierpię”
Tak, na pewno by się takie gadanie zaczęło. A ja wolę pić, z szakalem na dziwki chodzić i korzystać z życia.
Już rok nie mam pracy. Przedtem studiowałem, to się piło. A teraz rok już siedzę w domu, tarmoszę kucyka i nie mam widoków na przyszłość.
Ale dobrze mi z tym, bo przynajmniej mogę chlać ile chcę, ile dusza moja mać zapragnie.
I nikt mi dupy truć nie będzie. Czasem tylko babka mi truje, jak biorę od niej te kotlety:
”nie pij tyle pieronie, bo sobie w końcu żadnej nie znajdziesz i sam na świecie będziesz jak ten palec”
A ja sobie nic z tego nie robię i chleję jak najęty.
Patrzę na mojego starego, tego opoja, jak chleje.
Ze mnie nie lepsza świnia. Też chleje. A przecież przed wieprze nie trzeba rzucać pereł.
Moje perły już zostały rozsypane.
Marzy mi się wyjście z tego syfu, do matki bym chciał pojechać do Stanów.
Ale widzę, że na razie żadnych widoków. Kasy nie ma, ale na flaszkę zawsze styknie.
Czasem mi się marzy, żeby iść do jakiegoś doktora i porozmawiać z nim szczerze. O moich problemach, o tym, że piję, że przez całe studia piłem jak potłuczony jakiś. Że mój stary też pije, sąsiad i ja z szakalem chleję codziennie taniego winiacza. Że no kurwa mam po prostu problem alkoholowy, ale wiem, że to takie łatwe nie jest.
Bo chyba najpierw trzeba znaleźć miłość, a później ratunek. Bo tak gadają z ambony przynajmniej, że miłość jest takim ratunkiem. Że na pełnym morzu Jezus szedł po wodzie do świętego Piotra i święty Piotr się wystraszył i zaczął się topić. Ze strachu. Bo się przeląkł.
Ja myślę, że ja też się kurwa boję. Tylko nie wiem czego. Chyba życia. Jedna kobita mi tak gadała: „ty się życia boisz, dlatego pijesz”. A może jakbym tę miłość znalazł, to bym mniej pił. Tak mi się przynajmniej wydaje i tak ci księża gadają. Dlatego chodzę za tą małą czarną i staram się patrzeć na nią nie tylko jak na obiekt seksualny, ale na piękną dziewczyną, która potrzebuje wsparcia i mądrości. Pytanie kurwa jest, czy ja jej to potrafię dać. Bo może tak, że jednak nie. Sam kurcza nie wiem. Chciałbym jej wiele dać. Zresztą o czym ja gadam. Nawet jej nie znam. Wiem tylko, że za nią łażę jak pojebany jakiś. Szakal mi powiedział, że chyba jestem pojebany. Odpowiedziałem mu, że sam jest i dałem mu mlaskacza w pysk, ale skurwel miał chyba rację.
Ja chyba pojebany jestem jakiś.
Chciałbym się w końcu wydostać z tego syfu, ale nie wiem, czy mi się uda.
Mój stary pije. Sąsiad. Babka smaży kotlety, matka w Stanach. A Szakal w swojej piwniczce tarmosi kucyka.
Tak się ten światek kręci. To chyba Wolter powiedział. Jeszcze ze studiów pamiętam. Chlałem, czytałem i zdawałem kolejne egzaminy. Jak pojebany jakiś. Ale chuj. Wiem, że mnie wszystko wtedy pierdoliło. Ludzie kochali się, odchodzili od siebie, umierali z przepicia, lądowali w wariatkowie, a mnie to wszystko szczerze pierdoliło. Miałem własną drogę. Chlałem jak najęty i zakochiwałem się w niewłaściwych dziewczynach, które mnie olewały, bo ja chciałem tylko, żeby mi kupowały winiacza i nie pierdoliły nad uchem głupot, jakie to one są przeze mnie nieszczęśliwe.
Nie wiem. Może źle postępowałem. Może dlatego moje życie wygląda jak wygląda. A może takie jak ja, wolne ptaki nie zasługują na szczęście. Babka mi mówi, żebym znalazł sobie porządną dziewczynę, przy której przestał bym wreszcie pić. Ale ja wiem, że żadna porządna dziewczyna by przy mnie nie wytrzymała. Dlatego chodzę za tą czarną, bo ona mi wygląda na taką, co też sobie lubi robaka zalać. Jak się mylę, to wtedy zrezygnuję.
Przy spowiedzi mówię księdzu o swoich problemach, że pracy nie mam, kobiety, pić nie przestaję, a kiedyś to nawet kurwa żem się dobrze zapowiadał i profesorowie mi proponowali pozostanie na uczelni. No pewnie, chyba po to, żebym mógł dalej chlać i rozpijać chętne studentki z głębokim dekoltem. A ksiądz mi na to, żebym ja o zdrożnych rzeczach nie myślał, tylko w krzyż Chrystusa się wpatrywał i rozmyślał, że On też nie miał łatwej drogi i łatwego życia, ale miał potężnego Ojca, któremu bezgranicznie zaufał i dlatego zwyciężył. I dlatego został nazwany Mesjaszem. A ja kurwa wiem, że jak na mojego ojca patrzę, to mi się wszystkiego odechciewa i gdzie takiemu opojowi jak on mógłbym zaufać. Chyba by mnie pojebało. Chociaż wiem, że mimo wszystko kocham mojego ojca, a przecież święty Paweł napisał, że miłość jest największą cnotą. „Nie zazdrości, nie pamięta złego, nie unosi się pychą”. To dobrze móc potrafić tak kochać. Jak Chrystus ukochał swoich braci. Ciekawi mnie, czy ja tak czarną potrafiłbym pokochać. Czasem wydaje mi się, że taka miłość jest niemożliwa wobec kobiety, a czasem to już nic nie wiem i łzy mi same ciekną po tych moich opuchniętych policzkach alkoholika.
Patrzę wtedy w święte obrazki w domu, w tym syfie i za czymś bardzo intensywnie tęsknię i niestety nie potrafię tego nazwać. Bo przecież gdybym umiał, to byłbym szczęśliwym człowiekiem.
Palę jednego za drugim, piję taniego winiacza i dziś na miasto idę znowu pić. Może kiedyś ktoś znajdzie ten list w butelce. Bo to wszystko, co tu zapisałem, włożę później do pustej butelki po tanim winiaczu i zostawię czarnej pod domem. Może się zainteresuje, kto takie pierdoły pisze i wreszcie będę mógł z nią słowo zamienić. A może mnie ona oleje, jak większość dziewczyn, które się przez moje życie przewijały. Wszystko jedno. I tak mnie to pierdoli. Mnie całe życie wszystko pierdoliło. Dziewczyny, koledzy, rodzina i kościół.
Miałem własną drogę, chlałem i było mi dobrze. Teraz też nie zamierzam przestawać chlać.
Zaraz sięgnę po kolejną butelkę i będę dalej chlał.
Czasami sobie myślę, że miłość jest ratunkiem. Takim lekarstwem.
Chciałbym wreszcie wydostać się z tego syfu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dalej będę utrzymywać, że pańska stylistyka to ekspresyjny potok słów, strumień bez pojęcia, definicji, kierunku, problemu. Nie potrąca żadnej struny, potrąca wszystkie naraz. To opowiadanie jest dysonansem, zgrzytem, krzykiem. Czy krzykiem pokolenia? Jeżeli ten tekst jest próbą rozprawienia się z tezami pokolenia X, pokolenia porno, brutalistów, jeżli chcesz się do niej ustosunkować, to całkowicie nieporadnie. Podstawowy trop, który mnie naprowadza na te drogi, to bezpardonowe mówienie o rzeczywistości takiej, jaka jest. Chcesz wstrząsnąć odbiorcą, wstrząsasz, ale naprawdę nie znam zamiarów. Znowu pytam, po co? Szok odbiorcy to jedno, ale drugie to wnioski, które on musi wyciągnąć. Pytam o przekaz. Współcześnie nie ma takiej ohydy, której nie dałoby się opisać (literatura) i nie ma takiej granicy, której nie dałoby się przekroczyć (teatr), co udowodniłeś. Ze wstrząsu musi jednak wyjść wniosek, myśl, idea. Nie wierzę w bezideowość. Braku przekazu nie uważam za przekaz. Możesz się z tym nie zgodzić. Ja chcę jednak w coś uwierzyć w przeczytanym tekście. Chcę się czegoś złapać. Chcę zostać złapana. Nawet gdyby to była tylko iluzja.

Wciąż nie mogę się pokusić o interpretację, choć lepszy to tekst od poprzedniego, przynajmniej poddany korekcie stylistycznej i wolny od powtórzeń.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • W tym długim korytarzu. W tej przestrzeni przedpokoju… Mijają mnie jakieś cienie. Zwielokrotnione wizje tych samych imaginacji. Wciąż tych samych. Mijają mnie w potędze nacierającego na mnie ciemnego masywu wyobraźni. Samotnej nocy. Tej nocy. Tej oto nocy. Podczas tej oto nocy, właśnie.   A więc przechodzą. Idą dalej. Znikają w półmroku. Mijają mnie z obojętnością martwych przedmiotów w tej nieskończonej amfiladzie pokoi.   Zaciskam powieki.   Otwieram.   Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek w jakimś delirycznym tańcu. I kiedy przytulam się do zimnych ścian. I kiedy je całuję, mając na języku cierpki smak drobnego kwarcu, kurzu i pyłu, dostrzegam obok i wszędzie światło kinkietów. I pojedynczych, pełnych zakrzepłych kropli świec. Świec, których rozedrgany blask. Których blask… Poustawianych, gdziekolwiek na podłodze. Na parapetach. Krzesłach… Na spaczonych półkach uginających się od prześwietnych foliałów, kurzu i pleśni. Poustawianych nie wiadomo przez kogo. I w jakim celu. A więc przemieszczam się. Płynę powietrzem przesyconym wonią rozgrzanego wosku. Błądzę po tym sanktuarium mgławicowych tchnień, powolnych galaktycznych wirów.   Wiesz, dużo tu tego. Tych zagadkowych sfer. Migotliwych lśnień. Mżących iluminacji, co rozpraszają się w urojonej korekturze zdarzeń. I rozbłyskują na nowo. I wciąż...   Czy ja śnię? Nie, nie śnię. Podążam za to w zasłonach pełnych cichego szelestu. W tej całej fantasmagorii przemijania. W piskliwym szumie gorączki potykam się o szczeliny przerażenia. O niezliczone wyłomy, granie. O kominy hydrotermalne ze skupionymi wokół formami jakiegoś życia, co żeruje w gorących bąblach energii. W milczącym rozgwarze somnambulizmu.   To tutaj... To tutaj...   To było, gdzieś tutaj… Albo nigdzie…   Dotykam palcami. Muskam jak ślepiec z szeroko rozwartymi, mętnymi oczami Przechodzę, przechodząc raz jeszcze przez to epicentrum majaków. Pertraktujących ze sobą widziadeł w milczących szczegółach symboli i gestów. Idę wolniej. Albowiem idę wolniej, chwytając się mocno jakichś poręczy. Czy rozciągniętego wzdłuż burty relingu. Chwytając się mocniej aż do zbielenia kostek, odrętwienia i bólu… Ale zaraz przejdzie. Tak. Zaraz przejdzie. To chwilowe. Taki chwilowy atak cierpienia, jakby po ukąszeniu pszczoły. Zaraz przejdzie. O! Już przechodzi… Ale idę przez to wolniej. Jeszcze wolniej. Tak bardzo powoli. Niczym zdziwaczały książę w szatach z jedwabiu, co odkrywa na nowo swoje dawne dzieje po setkach lat czekania w lombardzie. Idę korytarzami domu, którego nie ma. Za to pełnymi abstrakcji i niezrozumiałego konstruktu. Idę do ciebie.. Tam. Gdzie, być może, jesteś. Podążam w nieokreśloności pragnienia. Tęsknocie. I w nie mającej precedensu jakiejś bezsile. Idę, póki jeszcze można. Wiecznie…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-04)  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • widziałeś mnie  piorun tańczył na wrzosowisku w pustej butelce po soku   obierałem jabłko ligol jakbym rozbierał się   nagły przeskok  trzymasz mnie w dłoniach jak pobite szkło   nurzam się w twoim oddechu pierdzę i zasypiam   droga mleczna spływa mi z ust jest dzisiaj piję z wymion smutnej krowy   w telewizji bełkot papieża w moim sercu  Andromeda   na kablu twoje słowa iskrzą puszczasz słuchawkę głupi dźwięk   wczoraj oglądałem "Into the Wild" gubię się gdzieś na Alasce czas nie istnieje   widziałeś mnie z komnat niebieskich w godzinę próby   mamy do pogadania dopijam kompot i wychodzę   czekaj kocham cię   w porządku wiem   daję ci tamten piorun płacę kartą     karton mleka unoszę krztuszę się   halo                    
    • @Dagmara Gądek :)
    • @Amber Może to dlatego, że od lat maltretuję sale kinowe? Nie wiem, ale za komplement ślicznie dziękuję i kłaniam się ;))
    • @Dagmara Gądek dzięki, kiedyś napiszesz swój z nie spuszczonym balonem, a może też, nie wiem , ten jest mój i tyle Pozdrawiam kredens 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...