Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

. Oglądanie serwisów informacyjnych to czysty masochizm. Tym bardziej od samego rana. To jak stanięcie na drodze stada tysiąca słoni pędzącego w stronę wodopoju. A ona od półtora tygodnia nie ominęła żadnego. W niektórych momentach zaczynała już wątpić czy ma to jakikolwiek sens, ale musiała czekać. Prędzej czy później, na pewno, zdarzy się coś niezwykłego…Tak czy inaczej cierpliwość nie należała do jej dobrych stron, a teraz pozostawało jej tylko obserwować wiadomości i przeszukiwać Internet. Doprowadzało ją to do furii. Do tego czytała prasę. Codzienną.

Dziś zaspała na pierwszy serwis. Trzeba będzie po drodze na uczelnię kupić gazety. I kawę. Koniecznie. Póki co zabrała wszystkie papiery i wyszła do samochodu. W czasie drogi będzie można wysłuchać jakichś informacji w radiu. Ale najpierw gazety. Tylko trzeba się spieszyć.

* * *

Powoli nacisnął żelazną klamkę starych, wysokich na trzy metry drzwi. Ich dębowe drewno było wyraźnie naznaczone ręką czasu. Pęknięcia i ślady korników naruszyły ich dostojną strukturę i subtelne rzeźbienia.
Przekraczał te wrota już wiele razy – na pamięć znał sceny wyryte w drewnie przed kilkoma wiekami, każde wgłębienie i skazę. Ruszył prosto. Jego kroki odbijały się od wysokich ścian i pięknych krzyżowych sklepień donośnym, głębokim echem. Nieliczne, stare, kamienne rzeźby wodziły za nim swoimi pustymi oczami.
Lubił przychodzić o tej porze do Katedry. Odpowiadała mu jej gotycka architektura. Dostojna i czysta. Na szczęście nigdy jej nie zamykano. Choć to akurat nie byłaby żadna przeszkoda.
Przynajmniej teraz, w środku nocy, panował tu spokój i całkowita cisza. W końcu mógł pomyśleć. Na chłodno przeanalizować wydarzenia wieczoru i kilku poprzednich tygodni.
…Czy wierzył w Boga? Niekoniecznie. Wierzył w absolut. Nawet nie w los. Ale w coś. Coś większego od niego. Mądrzejszego i silniejszego. Ale nie zwykł się niczemu podporządkowywać. Tym bardziej religii. Oczywiście religia była przydatna. Wygodna. Na przykład, gdy trzeba było jakoś wyjaśnić swoje niepowodzenia, cierpienie lub zwalić winę za postępowanie. No i oczywiście religia pociesza. Śmierć to nie koniec drogi... Ciekawe.
Zresztą nie przyszedł tutaj, żeby rozmyślać o takich bzdurach. Trzeba się skupić na rzeczywistości. A przede wszystkim zdecydować co dalej zrobić z tym piekielnym chipem.

* * *

- Dzięki za whisky. – Jej głos był delikatny i miękki, nawet pomimo tego, że mówiła głośno próbując przekrzyczeć gwar pubu.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Dominik Black. – Lotnik wyciągnął rękę na powitanie.
- White. Alicja White – miała mocny uścisk. Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała zajrzeć w głąb duszy.
Dominik usiadł na wolnym fotelu przy stoliku, który zajmowała. Wiedział już jaka taktyka będzie najlepsza. Tak, to będzie proste. Zdobyć jej zaufanie, a potem chip.


Było ciepło. Czerwcowo. Deszcz padał równo, wytrwale, ale na horyzoncie już się przejaśniało. Słońce właśnie zachodziło, chmury mieniły się tam różem, fioletem i pomarańczem. Jednak wszędzie poza zachodnim krańcem nieba były szaro – granatowe. Typowa pogoda.
Wracali razem idąc powoli pośród spadających kropelek wody, pod jednym parasolem. Był czarny i duży – jakby stworzony na taką właśnie okazję. Gdzieniegdzie zaczął prześwitywać błękit, a na wschodniej stronie nieba widać już było pierwsze gwiazdy.
Alicja dawno nie czuła się tak spokojna i na swój sposób bezpieczna. Nawet nie protestowała, gdy objął ją ramieniem. Okazał się inteligentnym, dobrze wychowanym mężczyzną. Prawdziwym dżentelmenem. Rzadkość. Swoją drogą nigdy nie sądziła, że pozwoli się poderwać facetowi w barze. I to w dodatku na whisky. Ale, trzeba przyznać, dobrze to rozegrał. Bardzo dobrze.
- Jesteśmy na miejscu. Dzięki za eskortę.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Dominik uśmiechnął się szelmowsko. Wiedział, że odrobina nonszalancji i impertynencji połączone z pewnością siebie i dobrymi manierami mogą zdziałać cuda. Deszcz ustał. Zrobiło się cicho i spokojnie. Jak zwykle po ulewie. Lotnik spojrzał jeszcze Alicji w oczy, dotknął jej policzka, zbliżył się…
- Nie całuję się na pierwszej randce – przerwała mu z uśmiechem.
- A więc to była randka? W takim razie liczą na następną – Black, jakby w ogóle nie stracił animuszu i pewności siebie. – Dobrze. Dobranoc.
Alicja otworzyła drzwi i powoli weszła do domu. Zamknęła za sobą drzwi. Przez okno dostrzegła, że Dominik powoli odchodzi.
Odetchnęła głęboko. Zdjęła płaszcz i buty. Już wchodziła do salonu, gdy ciszę zakłócił dzwonek do drzwi. Otworzyła. Na werandzie, oparty o framugę, stał Black. Już miała zapytać czy czegoś nie zapomniał, gdy zorientowała się, że ją całuje.
- To już nie jest pierwsza randka. – szepnął, gdy wchodzili do środka.

Alicja zdążyła sobie tylko uświadomić, że od dwóch tygodni nie miała czasu posprzątać.



* * *

Oddanie chipu byłoby głupotą. Zabiłaby go. Poza tym wolałby już jej nigdy więcej nie spotkać. Zdaje się, że zanim zdecyduje się na jakiś ruch, trzeba będzie sprawdzić o co dokładnie toczy się gra. A potem? W zależności od zawartość: można go oddać organizacji, podrzucić prasie lub sprzedać… komuś – nie ważne. Z pewnością jest sporo warty. To na pewno. Potwierdzała to suma w jego walizce.
Jest jeszcze jedno wyjście. Zostawić go sobie i zniknąć. Jedno z państw Środkowej Ameryki na pewno z chęcią go przyjmie. I jego walizkę oczywiście. W końcu zasłużona emerytura.

Na razie jednak trzeba przeanalizować sytuację. Powrót jak gdyby nic do hotelu nie jest zapewne najlepszym pomysłem. Po śmierci agentów trudno powiedzieć kto i co o nim wie… Jeszcze tamten diler.
Na szczęście komputer zostawił w bezpiecznym miejscu.

* * *

Dominik powoli wstał. Obejrzał się, czy aby na pewno nikogo tu nie ma. Ruszył wolnym krokiem do konfesjonału umieszczonego prawie przy samym ołtarzu. Uklęknął. Zrobił znak krzyża.
- Zgrzeszyłem ojcze…
- Wiem, mój synu. Ale to poczeka, czyż nie?
- Niestety… Masz mojego kompa?
- Oczywiście – ksiądz uśmiechnął się szeroko. Jego przełożeni nie byli zadowoleni z przyjaźni z Lotnikiem – i nie tylko z tego – ale miało to swoje plusy. Nawet Oni to zauważyli.



* * *

Dominik zawsze zostawiał swój sprzęt w katedrze. Najbezpieczniejsze miejsce – mawiał.

* * *

- Jak poszła akcja? Możesz coś zdradzić?
- Musiałbym zapewne Cię zabić, Marku. A tego obaj nie chcemy. Biorę komputer i znikam. – Dominik spojrzał w twarz przyjaciela. Wyrażała niepokój. – Odezwę się jeszcze.
- Amen.
Ksiądz Marek uchylił kratkę konfesjonału i podał Dominikowi laptopa. Lotnik powoli wstał, zrobił znak krzyża i ruszył do wyjścia.

Biblioteka publiczna będzie najlepszym miejscem, żeby przejrzeć chip. Z tego co pamiętał otwierali o 8.00, czyli ma jeszcze jakieś 4 godziny. Tak, czas na śniadanie.

Opublikowano

Przeczytałam obydwie części razem. Opowiadania sensacyjno-szpiegowskie to nie jest mój ulubiony typ literatury, nie mam zbyt wielkiego porównania więc trudno mi ocenić, na ile watek fabularny jest oryginalny, ale czytając, bez żadnego poświęcenia dotarłam gładko do końca - więc chyba nie jest źle. Natomiast wydaje mi się, że w wielu miejscach można byłoby jeszcze popracować nad stroną warsztatową. Przykładowo z części II (bo mam ją pod ręką), do przeformułowania skierowałabym zdania: "To jak stanięcie na drodze stada tysiąca słoni pędzącego z kamienistego górskiego zbocza w stronę wodopoju.", "Pęknięcia i ślady korników naruszyły ich dostojną strukturę i subtelne rzeźbienia.", "Uklęknął." W kilku miejscach szwankuje interpunkcja np, brak przecinków po wyrażeniach "tak czy inaczej" "póki co", wtrąceniach np. w zdaniu "Jednak wszędzie, poza zachodnim krańcem nieba, były szaro – granatowe.". Poza tym, w dialogach zarówno w Cz. I, jak i Cz. II brakuje wielkiej litery w zdaniach rozpoczynających się po kropce, znaku zapytania, wykrzykniku. I jeszcze jedna wątpliwość; w początkowym fragmencie Cz.I budujesz nastrój opisem miasta, świateł i dźwięków. Nie znam się na tym specjalnie, ale intuicyjnie nie pasuje mi ten opis do mglistej, wilgotnej pogody, która tłumi dźwięki (a nie pozwala słyszeć każdy osobno i wyraźnie) i rozmazuje kolory (a więc światła latarni nie kładą się na ziemi wyraźnym żółtym kręgiem). Ale może się czepiam. Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



------------------------------

wielkie dzięki za wskazówki

Jutro, jak dobrze pójdzie, znajdę trochę czasu, żeby przelecieć jeszcze raz to opowiadanie i popoprawiać. Co do długiego zdania ze słoniami - miałem z nim problemy - nie mogłem się powstrzymać, żeby wstawić dłuższe porównanie, ale potem myślałem czyby tego nie skrócić i tak właśnie zrobię :D
Jeśli chodzi o mglistą pogodę - ten fragment powstał po spacerze, gdy panowała taka, mniej więcej, aura. Tak to zapamiętałem - dźwięki wybijały się i znikały szybko; co do światła, to jeszcze to przemyślę :P
dzięki wielkie za wskazówkę z dialogami - zawsze mam z tym problem

cieszę się, że udało się bez większych problemów dotrzeć do końca

serdeczności

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @truesirex dziękuję za czytanie  Pozdrawiam serdecznie @hollow man Anna dziękuje

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo wzruszający utwór  Dziękuję za czytanie @Annie Aniu dziękuję pięknie
    • Polska – Mesjasz narodów   Nieźle, kurwa, nieźle. To hasło brzmi naprawdę potężnie. Podniośle. Dumnie. Jakbyśmy od tysiąca lat byli wyznaczeni do zbawiania świata, a przy okazji - do ponoszenia wszystkich możliwych ofiar. Mesjasz narodów. Naród wybrany do cierpienia, klęsk i moralnej wyższości. Tak mnie wychowywano. I nie tylko mnie. Miliony ludzi, którzy mieli budować nasz wspólny dom, nasiąkali tą narracją od dziecka. Polska jako ofiara. Polska jako mur. Polska jako tarcza. Polska jako przedmurze chrześcijaństwa. A na tym murze - szlachta. Nasza. Święta. Bohaterska. Polska szlachecka była ze mną od zawsze. W podręcznikach, w opowieściach, w patetycznych akademiach szkolnych.  Szlachta własną piersią broniła Europy przed zarazą ze Wschodu. Szlachta ratowała cywilizację, kulturę, wiarę. Własną piersią chroniła biednych chłopów pańszczyźnianych, którzy - jak nas uczono - i tak mieliby gorzej pod innym panowaniem. Czy na pewno? Tego pytania nie zadawano. Bo jak można podważać fundament mitu? Jak można pytać o szczegóły, gdy mówi się o obrońcach wiary? Przez długi czas udawałem, że w to wierzę. Udawanie jest wygodne. Nie wymaga myślenia. Ale z wiekiem człowiek robi się leniwy w innych obszarach - i przestaje mu się chcieć udawać. Historia zaczęła odpowiadać na moje dylematy. Bo jak - pytam uczciwie - jak taka zapijaczona, zatłuszczona warstwa społeczna mogła poradzić sobie ze sprawnymi, trzeźwymi, zdyscyplinowanymi Szwedami w 1655 roku pod Ujściem? Nie poradziła sobie. Nawet nie spróbowała. I potem było już tylko gorzej. Od potopu do rozbiorów. Od konfederacji do liberum veto. Od dumy do upadku. Dlaczego? Czy to była taka nacja? Czy taki charakter narodowy? Czy może coś innego? Sześć procent społeczeństwa - sześć procent! - uznało się za inną rasę. Lepszą. Wybraną. Herbową. Z pozwoleniem Boga. Przywileje nadane im kilkaset lat wcześniej przez królów wiązały się z jednym podstawowym obowiązkiem: obroną ojczyzny. Pospolite ruszenie. Piękna idea. Demokratyczna. Patriotyczna. W praktyce - nieporozumienie. Bo jak ma walczyć ktoś, kto jest pijany, otyły i przekonany o własnej boskiej wyjątkowości? Pijany i gruby to już trudne wyzwanie logistyczne, a co dopiero militarne. Może stąd te rasy polskich koni. Nie po to, by dźwigać ciężką zbroję, ale by unieść zajebistą nadwagę jeźdźca. Koń arabski by padł. Nasze pociągowe - ciągnęły. Może tajemnica husarii polegała na tym, że grupa nawalonych grubasów, nie do końca kojarzących, co robią, myśląc, że jadą do Żabki, bo jest promocja na Bociana, taranuje wroga czystym przypadkiem. Może stąd te sukcesy. Jadę po bandzie? Oczywiście. Ale od dziecka słyszę o tej dumie. O tej niezwyciężonej ciężkiej jeździe. Przez dwieście lat niepokonani. Kilkuset przeciw tysiącom. Może po prostu ktoś krzyknął, że na melinie pod Kircholmem jest bimber, i ruszyli z taką determinacją, że przeciwnik nie wiedział, z czym ma do czynienia. Być może obrażam wielu prawdziwych Polaków z genami szlacheckimi. Ale ja czegoś kurwa nie rozumiem. Można być patriotą. Można być obrońcą kraju. Można umierać za ojczyznę. Ale mówimy o kilku procentach społeczeństwa, które uznały się za lepszą kastę. Bóg im dał przywileje. Pokolenie Jafeta. A co z resztą? Co z dziewięćdziesięcioma procentami społeczeństwa? Co z pokoleniem Chama? Gdzie w tym miłosierdzie? Gdzie równość wobec Boga? Coś tu nie gra. Pokolenie Chama miało przechlapane. Szlachcic mógł zabić. Mógł gwałcić. Mógł sprzedać chłopa jak bydło. A przecież uczono mnie, że w Polsce nie było niewolnictwa. Tak uczono w szkołach w drugiej połowie XX i w XXI wieku. Tyle wiem. Ale im więcej czytam, tym bardziej widzę, że to była niewola w białych rękawiczkach. Z krzyżem nad drzwiami. Dlaczego część społeczeństwa była traktowana gorzej niż fellachowie w Egipcie? Czy to był gniew Boga? Ale za co? Ci ludzie nawet nie mieli czasu grzeszyć. Pracowali, żeby inni nie musieli pracować. Praktycznie nie mieli żadnych praw. Żadnych. Czy to jest zgodne z naukami Chrystusa? Mam wrażenie, że nad krajem nad Wisłą przez wieki wisiała jakaś gęsta chmura. Jakby ocieplenie klimatu przyszło wcześniej i zakryło widok nieba. Gdyby Cieśla z Nazaretu to zobaczył, sandały by mu spadły. Ale nie zauważył. Albo nie zadzwoniono. „To się w pale nie mieści” — jak mawiał najbardziej przegrany warszawiak. Ale mieściło się w głowach Kościoła. Tych najważniejszych. Dlaczego? Bo im się opłacało. A prawa człowieka? Czy coś takiego istniało? Wtedy - nie. Ale dziś? Dlaczego przez setki lat zasłoną milczenia przykrywamy fakt, że grupa trzymająca władzę żerowała jak pasożyt na dziewięćdziesięciu procentach społeczeństwa? Dlaczego stawiamy im pomniki? Za co? Może jeszcze handlarzom niewolników zróbmy aleję gwiazd. Albo order za wkład w rozwój cywilizacji. Nie wiem. Nie rozumiem. Może właśnie dlatego wciąż lubimy być Mesjaszem narodów. Bo łatwiej cierpieć w micie niż spojrzeć w lustro historii.    
    • @Berenika97 Jesteśmy częścią natury. Rodzimy się, wzrastamy,kwitniemy i odchodzimy na chwilę, by narodzić się na zawsze .   Pięknie i obrazowo pokazałaś wspólność przeżywania uczuć z naturą.    Pozdrawiam serdecznie  Miłego popołudnia 
    • @Berenika97 Trzecia droga. To nie takie łatwe :(   Pozostaje próbować.   Pozdrawiam
    • @iwonaroma Czytam ten wiersz jako opowieść o stanie zawieszenia -  między potrzebą ochrony a lękiem przed otwarciem się na świat. Obraz jest prosty, ale niesie ze sobą ciężar emocjonalny, który długo zostaje pod skórą. Wiem, że można jeszcze inaczej zinterpretować, bo tekst niesie wiele  symboli. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...