Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ignacy Wróblewski

Użytkownicy
  • Postów

    22
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ignacy Wróblewski

  1. część I: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80156#dol część II: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80355 część III: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80636 i to by było na tyle :) serdeczności
  2. . Uniwersytet opustoszał. Tylko w gabinecie Profesor Alicji White świeciły się jeszcze światła. Lubiła tę porę. Cisza i pustka ją uspokajały, miała cały budynek dla siebie. Włączyła radio. Muzyka rozbrzmiewała w pustym laboratorium. Alicja włożyła kitel i zabrała się do pracy. To doświadczenie zajmie jej całą noc. Ta myśl ją pocieszała – w końcu będzie mogła zapomnieć o chipie i skupić się na czymś konkretnym… * * * - Mam nadzieję, że się za mną stęskniłaś. Alicja od razu poznała ten głos. Cofnęła się kilka kroków, aby być bliżej biurka i powoli odwróciła się w stronę drzwi. Stał tam. Oparty o framugę. Dominik Black, o ile naprawdę tak się nazywa. Śmiał przyjść do jej pracowni. Bezczelny. Choć, musiała przyznać, ta sytuacja miała swoje plusy – nie będzie musiała go więcej szukać. - Zapewne nie chcesz mnie znać, ale mam do ciebie ważne pytanie. Dla kogo pracujesz? – Lotnik nie wierzył nawet, że dziewczyna mu odpowie, ale spróbować zawsze warto. Miał nadzieję, że przekona ją do swojego planu. Wszedł do laboratorium, nie spuszczając Alicji z oczu. Podszedł do radia i ściszył muzykę. Dziewczyna powoli obeszła swoje biurko, zdawała się nie zwracać uwagi na jego słowa. Otworzyła szufladę. Na kilku teczkach leżał stary dobry Magnum. Wyjęła go i wymierzyła w Dominika. Gdy podniosła wzrok okazało się, że sama jest już na muszce. Można się było tego spodziewać. - Skoro tak chcesz rozmawiać… - Black nie tracił animuszu. – Oboje dobrze wiemy jak niebezpieczne są pliki na tym chipie. Chcę zaproponować układ. - Dobrze ci radzę oddaj mi chip. To najlepsze rozwiązanie. Dla wszystkich. Innej opcji nie ma. – Alicja była bardzo stanowcza. Spojrzała mu w oczy. Jakby chciała przejrzeć go na wylot. Nie – jakby już znała wszystkie jego myśli i zamiary, i teraz była tylko ciekawa jak on postąpi. - Mam lepszą propozycję. Odłożysz tego Magnum. Powiesz mi dla kogo pracujesz, a potem zniszczymy ten diabelny chip i wszystkie dane twojego projektu. Jeśli nie – będę musiał cię zabić. - Masz go przy sobie? – Alicja powiedziała to nad wyraz spokojnie, jej głos brzmiał nienaturalnie, zimno. Jej w oczy… Przez sekundę wydawało mu się, że widzi w nich iskrę, której dotąd w tych oczach nigdy nie było. Iskrę rozpaczy. - Masz go przy sobie? – Alicja powtórzyła pytanie – Muszę… ci coś pokazać. – zawahała się tylko przez chwilę. – Nie wiesz wszystkiego Dominiku. - Dla kogo pracujesz? – Lotnik spojrzał na profesor White. Jej twarz była… tak jakby miała zaraz umrzeć. Wiedział, że jest uparta, ale miał nadzieję, że tym razem ustąpi. Dla swojego dobra. I nie tylko swojego. Niestety wszystko wskazywało na to, że nie zamierza się poddać. – Tak. Mam go, ale…– resztę zdania zagłuszył odgłos wystrzału. * * * - To była dobra decyzja Pani Profesor. Nie było innego wyjścia – głos mężczyzny w czarnym garniturze był jakby metaliczny. Jego postać była, można powiedzieć, nadnaturalnie wręcz wysoka i chuda. Podobnie, bardzo podobnie, wyglądał jego towarzysz. Pochylał się on właśnie nad ciałem Dominika. Chip zawinięty w chusteczkę włożył do kieszeni swojej marynarki. Cała trójka wyszła z laboratorium. Żegnało ich bzyczenie starych lamp i cicha, stara piosenka: „He shot me down, Bang, bang I hit the ground Bang, bang That awful sound, Bang, bang My baby shot me down…”* *Nancy Sinatra “Bang Bang”
  3. oczywiście jak to mówią: "ćwiczenie czyni mistrza" [wiem, strasznie ograne] choć przyznać muszę, że jednak coś pozytywnego zawsze miło usłyszeć, nawet jeśli niczego to nie nauczy :P w każdym razie dzięki za analizę i powytykanie błędów niestety,żeby zajrzeć porządnie czas znajdę, pewnie, dopiero po weekendzie, ale popoprawiam - słowo :) serdeczności
  4. Dzięki za komentarz Sceptic - przeanalizuję dokładnie. Niestety musi to trochę potrwać. Szkoda, że źle - mam nadzieję, że uda mi się, wobec tego, jak najwięcej z tego wyciągnąć nauki. Jakby nie było, to tylko ćwiczenie ;) pozdrawiam serdecznie
  5. trzymam za słowo i uprzedzam, że jeszcze jedna część będzie, też nieco krótsza :) serdeczności
  6. ------------------------------ wielkie dzięki za wskazówki Jutro, jak dobrze pójdzie, znajdę trochę czasu, żeby przelecieć jeszcze raz to opowiadanie i popoprawiać. Co do długiego zdania ze słoniami - miałem z nim problemy - nie mogłem się powstrzymać, żeby wstawić dłuższe porównanie, ale potem myślałem czyby tego nie skrócić i tak właśnie zrobię :D Jeśli chodzi o mglistą pogodę - ten fragment powstał po spacerze, gdy panowała taka, mniej więcej, aura. Tak to zapamiętałem - dźwięki wybijały się i znikały szybko; co do światła, to jeszcze to przemyślę :P dzięki wielkie za wskazówkę z dialogami - zawsze mam z tym problem cieszę się, że udało się bez większych problemów dotrzeć do końca serdeczności
  7. część I: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80156#dol część II: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80355 część IV: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?pid=595562#595562 serdeczności
  8. . Właściwie, to Dominik wolałby nigdy nie dowiadywać się co jest na tym chipie. Miał przeczucia. Złe przeczucia. Ale już za późno. Biblioteka publiczna mieściła się w monumentalnym klasycystycznym gmachu. Od białych marmurowych kolumn odbijało się słońce, wciąż będące nisko nad horyzontem. Świt i poranek były chłodne, lekko różowe. Mgły podnosiły się zwolna przemierzając ulice, wspinając się po drapaczach chmur. W bibliotece było pusto i cicho. Całkowicie cicho. Rzędy półek zapełnione tomami wydawały się nie kończyć, jakby ciągnęły się po wieczność. Dominik poczuł jakby w bibliotece czas i przestrzeń stanowiły jedno i nie było różnicy, wzdłuż którego wymiaru się porusza – L-przestrzeń. Tak, ale L, z pewnością, dąży do nieskończoności. Dominik rozejrzał się między regałami. Szukał nieodwiedzanego, oddalonego od głównej alejki miejsca, gdzie mógłby spokojnie przejrzeć chip. Dotarł do nieco schowanego zakątka między półkami książek o zielarstwie, botanice i fizyce z drugiej strony. Był tu mały stolik i krzesło. Niewygodne. Oczywiście. Rozłożył komputer. Podłączył chip do urządzenia czytającego. Na ekranie pokazała się zawartość pamięci. Dwa spakowane pliki. Dominik zaczął po kolei je przeglądać. Bardzo szybko zdał sobie sprawę jak bardzo niebezpieczne dane zawierały. Ich użycie… Mogłoby zmienić świat, ulepszyć go, to prawda, ale gdyby chip znalazł się w nieodpowiednich rękach. O tym Dominik nie chciał nawet myśleć. Może jednak powinien oddać chip właścicielce? Albo… jest jeszcze jedno wyjście, choć nie on powinien o tym decydować. * * * - Pani Profesor, czy mogłaby Pani… - Nie teraz Thomson, nie mam czasu. Przyjdź po wykładzie. Może znajdę chwilę. – Alicja obładowana papierami i z kawą w ręku przemknęła przez hol główny zostawiając oszołomioną studentkę w tyle. Za pięć minut miała rozpocząć wykład, a krótka wzmianka w porannej gazecie zapowiadała się interesująco. Może w końcu coś co doprowadzi ją na ślad tego… nie była nawet w stanie pomyśleć jego imienia. W każdym razie w tej chwili musi się zając wykładem: Interpretacja Kopenhaska – tak, to będzie całkiem przyjemne półtorej godziny. * * * Natalia Thomson znów miała pecha. Cóż – takie życie studenta. Alicja zaraz po wykładzie zamknęła się w swoim gabinecie. W samochodzie zdążyła tylko zerknąć na gazetę, ale ten akapit rzucił jej się w oczy. Niestety – jej nadzieje znów okazały się płonne – a może to i dobrze… Tak czy inaczej miała dość tego oczekiwania na najgorsze. Może jednak ten łajdak nie sprzedał jeszcze chipu. Może w ogóle nie zamierza go sprzedać… Ale przecież nie mógł działać sam – z pewnością dla kogoś pracował, tylko dla kogo? Nie potrafiła tego ustalić. Trzeba przyznać facet musiał być fachowcem. Najlepszym w swojej klasie. Co nie znaczy, że uda mu się jej umknąć. Zapłaci za to co jej zrobił. Zresztą to nie tylko sprawa jej dumy i życia. Póki co gorączkowo przeglądała gazety, ale nie było nic – żadnego dziwnego morderstwa, kradzieży, włamania czy choćby grubej ryby przylatującej na wyspy. Żadnego zamachu, wybuchu wojny, skandalu politycznego. Nie działo się nic. Zupełnie nic. Nawet nekrologów było zaskakująco mało. Jedyne pocieszenie – jak ktoś już kiedyś powiedział – „No news is good news”. Jednak coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę to wszystko nie ma sensu – pewne organizacje z pewnością wiedzą jak tuszować swoje sprawy. Zresztą jej zwierzchnicy też robili to doskonale. Telefon przerwał monotonię jej rozmyślań. Ostry wręcz elektroniczny głos w słuchawce wyrwał ja szybko z odrętwienia. „Tak, na pewno wszystko załatwię. Nie ma się czym martwić. Odzyskam chip.” Odłożyła słuchawkę. Jakby nie wiedziała czym grozi ta kradzież, co jest na chipie. Przecież sama napisała te pliki, do cholery!
  9. Czarne myśli --> niepotrzebne, skoro tytuł już jest To już koniec. - powiedziała cicho. - Odchodzę. Nie spojrzała na niego nawet przez chwilę. Z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w ziemię, stała bez ruchu, pozwalając, by zefir bawił się jej złocistymi włosami, które spłynęły do przodu, ukrywając częściowo twarz. --> to zdanie jest nieco dziwne - zmieniłbym szyk albo je podzielił Dłonie splecione w uścisku, co chwilę gorączkowo się pocierały. --> jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić Słońce z wolna chyliło się ku horyzontowi, a ciemnoczerwone promienie padały --> padające ciemnoczerwone promienie mi nie pasują, choć to zapewne mój wymysł :P wprost na twarz szczupłego młodzieńca, stojącego tuż obok niej. Jego twarz zastygła w oszołomieniu. Wpatrywał się w dziewczynę przez pryzmat łez, które błyszczały w kącikach oczu. Lekko rozwarte usta drżały, jakby chciał coś wyrzec. --> po co te "podniosłe" słowa? może po prostu: jakby chciał coś powiedzieć Na przemian rozluźniał i zaciskał pięści. Nie mógł uwierzyć w te słowa, nie potrafił. Dotychczas było tak piękne, --> literówka a teraz... teraz, w ciągu kilku sekund, stracił wszystko. -Ja tak nie potrafię. - Głos dziewczyny zaczął drżeć. - Nie mam już sił, nie mogę. Nigdy nie byłeś cały mój. Za każdym razem, gdy cię widziałam, gdy mówiłam do ciebie, słuchałam, czułam, jakbyś coś ukrywał, jakbyś nie chciał wszystkiego powiedzieć, jakbyś bał się mi zaufać. Gdy przymykałeś oczy, mając mnie w ramionach, czułam się nieswojo. Nie oczekuje, --> błąd! że zrozumiesz, ale nawet gdy byliśmy blisko, czułam, jakby cię nie było przy mnie. Nie mogłam tego znieść. Żegnaj. Złociste kosmyki przesunęły się na bok, ukazując perliste łzy, spływające po gładkiej cerze policzka. --> po gładkiej cerze policzka - moim zdaniem brzmi głupio, jak już to po skórze Docierały do krańca brody i skapywały --> kapały, chyba jednak będzie lepiej na zieloną bluzkę, tworząc drobne, ciemnozielone plamki. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na tego, który kiedyś był dla niej wszystkim, odwróciła się i pobiegła po gęstej trawie w stronę pobliskiej ścieżki, grzebiąc dawne dni nowymi krokami. --> ciekawe stwierdzenie: "grzebiąc dawne dni nowymi krokami", choć nie wiem, czy nie nazbyt wydumane -Nie odchodź - wyszeptał niewyraźnie chłopak. - Nie idź... nie zostawiaj mnie, proszę. - Wyciągnął rękę w kierunku oddalającej się postaci, wciąż szepcząc. Sylwetka dziewczyny była już tylko niewyraźną plamą, a on wciąż powtarzał te same słowa. Gdy tylko znikła, osunął się na kolana i zapłakał. Gorące łzy spadały na ziemię, a ciało młodzieńca zaczęły przeszywać spazmy. --> spazmy? dla mnie to już lekka przesada Ręce bezwiednie zsunęły się wzdłuż ciała, wypuszczając na wiatr całą radość i szczęście. "Nie odchodź" - mantra straconej miłości. „Ma róża straciła kolor, opadły czerwone płatki na ziemię, zdeptane przez czas zostały, wyblakły”. „Różo, różo! Gdzie jesteś? Gdzie skrywasz swe piękno i urok, różo! Będę cię szukał, mój kwiecie szczęścia.” --> dwa ostatnie wersy do wywalenia, właściwie nie da się tego czytać ---------------- na razie tyle, więcej, póki co, nie jestem w stanie mogę poradzić tylko, że przed publikacją warto, aby autor przeczytał kilka razy swoje opowiadanie [można na głos] i zastanowił się, czy dany tekst ma szansę jakiegokolwiek czytelnika zaciekawić pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie /IW
  10. przeczytałem na razie pierwszą część - muszę przyznać zapowiada się całkiem ciekawie; jak wspomniała UFO widać błędy warsztatowe - niestety są momentami dość rażące [przynajmniej dla mnie]; póki co przyczepię się tylko do jednej kwestii: Oskar wypowiada słowa: "Czekałem na was od rana!", a potem: "Dobze!" i "A mamo... Ja juz jade z wami?" --> mam wrażenie, że jest tu z Twojej strony, Anno, pewna niespójność: albo Oskar mówi jak czterolatek i się myli, albo mówi tak jak powiedziałby dorosły człowiek [oczywiście to moje wrażenie] pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie postaram się jeszcze zajrzeć i skończyć czytanie :)
  11. część I: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80156#dol część III: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80636 część IV: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?pid=595562#595562 serdeczności
  12. całkiem sympatyczne, choć momentami trudno się czyta; dostrzegłem bodajże jedną literówkę poza tym: "tą komórkę" --> powinno być tę [ostatnio miałem ten sam problem, ale powinno być tę - bo mianownik] pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie :)
  13. . Oglądanie serwisów informacyjnych to czysty masochizm. Tym bardziej od samego rana. To jak stanięcie na drodze stada tysiąca słoni pędzącego w stronę wodopoju. A ona od półtora tygodnia nie ominęła żadnego. W niektórych momentach zaczynała już wątpić czy ma to jakikolwiek sens, ale musiała czekać. Prędzej czy później, na pewno, zdarzy się coś niezwykłego…Tak czy inaczej cierpliwość nie należała do jej dobrych stron, a teraz pozostawało jej tylko obserwować wiadomości i przeszukiwać Internet. Doprowadzało ją to do furii. Do tego czytała prasę. Codzienną. Dziś zaspała na pierwszy serwis. Trzeba będzie po drodze na uczelnię kupić gazety. I kawę. Koniecznie. Póki co zabrała wszystkie papiery i wyszła do samochodu. W czasie drogi będzie można wysłuchać jakichś informacji w radiu. Ale najpierw gazety. Tylko trzeba się spieszyć. * * * Powoli nacisnął żelazną klamkę starych, wysokich na trzy metry drzwi. Ich dębowe drewno było wyraźnie naznaczone ręką czasu. Pęknięcia i ślady korników naruszyły ich dostojną strukturę i subtelne rzeźbienia. Przekraczał te wrota już wiele razy – na pamięć znał sceny wyryte w drewnie przed kilkoma wiekami, każde wgłębienie i skazę. Ruszył prosto. Jego kroki odbijały się od wysokich ścian i pięknych krzyżowych sklepień donośnym, głębokim echem. Nieliczne, stare, kamienne rzeźby wodziły za nim swoimi pustymi oczami. Lubił przychodzić o tej porze do Katedry. Odpowiadała mu jej gotycka architektura. Dostojna i czysta. Na szczęście nigdy jej nie zamykano. Choć to akurat nie byłaby żadna przeszkoda. Przynajmniej teraz, w środku nocy, panował tu spokój i całkowita cisza. W końcu mógł pomyśleć. Na chłodno przeanalizować wydarzenia wieczoru i kilku poprzednich tygodni. …Czy wierzył w Boga? Niekoniecznie. Wierzył w absolut. Nawet nie w los. Ale w coś. Coś większego od niego. Mądrzejszego i silniejszego. Ale nie zwykł się niczemu podporządkowywać. Tym bardziej religii. Oczywiście religia była przydatna. Wygodna. Na przykład, gdy trzeba było jakoś wyjaśnić swoje niepowodzenia, cierpienie lub zwalić winę za postępowanie. No i oczywiście religia pociesza. Śmierć to nie koniec drogi... Ciekawe. Zresztą nie przyszedł tutaj, żeby rozmyślać o takich bzdurach. Trzeba się skupić na rzeczywistości. A przede wszystkim zdecydować co dalej zrobić z tym piekielnym chipem. * * * - Dzięki za whisky. – Jej głos był delikatny i miękki, nawet pomimo tego, że mówiła głośno próbując przekrzyczeć gwar pubu. - Cała przyjemność po mojej stronie. Dominik Black. – Lotnik wyciągnął rękę na powitanie. - White. Alicja White – miała mocny uścisk. Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała zajrzeć w głąb duszy. Dominik usiadł na wolnym fotelu przy stoliku, który zajmowała. Wiedział już jaka taktyka będzie najlepsza. Tak, to będzie proste. Zdobyć jej zaufanie, a potem chip. Było ciepło. Czerwcowo. Deszcz padał równo, wytrwale, ale na horyzoncie już się przejaśniało. Słońce właśnie zachodziło, chmury mieniły się tam różem, fioletem i pomarańczem. Jednak wszędzie poza zachodnim krańcem nieba były szaro – granatowe. Typowa pogoda. Wracali razem idąc powoli pośród spadających kropelek wody, pod jednym parasolem. Był czarny i duży – jakby stworzony na taką właśnie okazję. Gdzieniegdzie zaczął prześwitywać błękit, a na wschodniej stronie nieba widać już było pierwsze gwiazdy. Alicja dawno nie czuła się tak spokojna i na swój sposób bezpieczna. Nawet nie protestowała, gdy objął ją ramieniem. Okazał się inteligentnym, dobrze wychowanym mężczyzną. Prawdziwym dżentelmenem. Rzadkość. Swoją drogą nigdy nie sądziła, że pozwoli się poderwać facetowi w barze. I to w dodatku na whisky. Ale, trzeba przyznać, dobrze to rozegrał. Bardzo dobrze. - Jesteśmy na miejscu. Dzięki za eskortę. - Cała przyjemność po mojej stronie. – Dominik uśmiechnął się szelmowsko. Wiedział, że odrobina nonszalancji i impertynencji połączone z pewnością siebie i dobrymi manierami mogą zdziałać cuda. Deszcz ustał. Zrobiło się cicho i spokojnie. Jak zwykle po ulewie. Lotnik spojrzał jeszcze Alicji w oczy, dotknął jej policzka, zbliżył się… - Nie całuję się na pierwszej randce – przerwała mu z uśmiechem. - A więc to była randka? W takim razie liczą na następną – Black, jakby w ogóle nie stracił animuszu i pewności siebie. – Dobrze. Dobranoc. Alicja otworzyła drzwi i powoli weszła do domu. Zamknęła za sobą drzwi. Przez okno dostrzegła, że Dominik powoli odchodzi. Odetchnęła głęboko. Zdjęła płaszcz i buty. Już wchodziła do salonu, gdy ciszę zakłócił dzwonek do drzwi. Otworzyła. Na werandzie, oparty o framugę, stał Black. Już miała zapytać czy czegoś nie zapomniał, gdy zorientowała się, że ją całuje. - To już nie jest pierwsza randka. – szepnął, gdy wchodzili do środka. Alicja zdążyła sobie tylko uświadomić, że od dwóch tygodni nie miała czasu posprzątać. * * * Oddanie chipu byłoby głupotą. Zabiłaby go. Poza tym wolałby już jej nigdy więcej nie spotkać. Zdaje się, że zanim zdecyduje się na jakiś ruch, trzeba będzie sprawdzić o co dokładnie toczy się gra. A potem? W zależności od zawartość: można go oddać organizacji, podrzucić prasie lub sprzedać… komuś – nie ważne. Z pewnością jest sporo warty. To na pewno. Potwierdzała to suma w jego walizce. Jest jeszcze jedno wyjście. Zostawić go sobie i zniknąć. Jedno z państw Środkowej Ameryki na pewno z chęcią go przyjmie. I jego walizkę oczywiście. W końcu zasłużona emerytura. Na razie jednak trzeba przeanalizować sytuację. Powrót jak gdyby nic do hotelu nie jest zapewne najlepszym pomysłem. Po śmierci agentów trudno powiedzieć kto i co o nim wie… Jeszcze tamten diler. Na szczęście komputer zostawił w bezpiecznym miejscu. * * * Dominik powoli wstał. Obejrzał się, czy aby na pewno nikogo tu nie ma. Ruszył wolnym krokiem do konfesjonału umieszczonego prawie przy samym ołtarzu. Uklęknął. Zrobił znak krzyża. - Zgrzeszyłem ojcze… - Wiem, mój synu. Ale to poczeka, czyż nie? - Niestety… Masz mojego kompa? - Oczywiście – ksiądz uśmiechnął się szeroko. Jego przełożeni nie byli zadowoleni z przyjaźni z Lotnikiem – i nie tylko z tego – ale miało to swoje plusy. Nawet Oni to zauważyli. * * * Dominik zawsze zostawiał swój sprzęt w katedrze. Najbezpieczniejsze miejsce – mawiał. * * * - Jak poszła akcja? Możesz coś zdradzić? - Musiałbym zapewne Cię zabić, Marku. A tego obaj nie chcemy. Biorę komputer i znikam. – Dominik spojrzał w twarz przyjaciela. Wyrażała niepokój. – Odezwę się jeszcze. - Amen. Ksiądz Marek uchylił kratkę konfesjonału i podał Dominikowi laptopa. Lotnik powoli wstał, zrobił znak krzyża i ruszył do wyjścia. Biblioteka publiczna będzie najlepszym miejscem, żeby przejrzeć chip. Z tego co pamiętał otwierali o 8.00, czyli ma jeszcze jakieś 4 godziny. Tak, czas na śniadanie.
  14. witam - przedstawiam to krótkie opowiadanko (jeszcze jakieś trzy części, albo dwie :P) z góry uprzedzam, że było ono pisane w ramach ćwiczenia, więc wybitne, zapewne, nie jest; bardzo proszę o wskazówki pozdrawiam serdecznie /IW część II: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?pid=591817#591817 część III: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=80636 część IV: h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?pid=595562#595562
  15. . Od świateł na wieżach telewizyjnych rozchodziła się czerwona łuna. Miasto było niezwykle spokojne, ciche. W ten szczególny sposób, w jaki może być ciche miasto pełne nocnego życia. Gwar i szum zamieniały się, w tej chwili, w ciszę tak kojącą, że człowiek chciał się w niej zatopić. Cisza nie była brakiem dźwięku, była symfonią odgłosów – idealnie harmonijną. Może z powodu wilgotnej i mglistej pogody, a może to późna pora przegoniła już z ulic większość przechodniów. Zapełniali teraz liczne puby. Zadymione i duszne. W kilku świerkach rosnących wzdłuż chodnika grały świerszcze – a raczej jeden, wytrwały, brzęczący… Gdzieś w oddali rozległ się krótki kobiecy krzyk, z przeciwległej strony słychać było głuche szczekanie wielkiego psa. Po drugiej stronie jezdni przejeżdżał rowerzysta – zahamował ostro, wyminął przepełniony śmietnik, po czym ruszył dalej. Poświata z wież telewizyjnych wydawała się coraz bardziej czerwona, krwawa. Jednak kolor krwi nie był jedynym, który wypełniał powietrze – zielony neon nad jakimś sklepem oświetlał stalowe sukiennice, a żółte latarnie co parę metrów rzucały jasne kręgi dziwnego światła. Dominik wolałby, żeby te latarnie dawały białe czy raczej niebieskawe światło – miałby wtedy wrażenie, że znajduje się gdzieś na innej planecie lub na polu oświetlonym tylko przez księżyc w pełni. Szedł spokojnie i równo, trzymając ręce w kieszeniach skórzanej kurtki. Starej, poprzecieranej w kilku miejscach – ale, nie miało to większego znaczenia. Skręcił za rogiem – krajobraz nie zmienił się w znaczący sposób. Na ulicy pojawił się jakiś przechodzień. Wprawdzie Dominik widział już wcześniej parę żywo dyskutującą, ale wtopili się oni w tło miasta i dźwięków – podobnie i ten człowieczek, wypłacający teraz gotówkę z bankomatu, po chwili zanikł w metropolii. Na jednym z gzymsów ktoś postawił pustą puszkę po piwie – ciekawa odmiana w monotonii betonu. Przejechał samochód – jego odgłos wydawał się być czymś osobliwym tej nocy. Zakłócił miły spokój – na szczęście tylko na chwilę. Dziś każdy dźwięk wybijający się z tła metropolii był osobny, odizolowany, zaczynał się i kończył, mijał i pozostawiał po sobie tylko echo – niepokojące wspomnienie, które kołatało się jeszcze przez moment i dodawało tej nocy niezwykłego zabarwienia. Dominik delektował się tym skarbem, wchłaniał w siebie atmosferę miasta, niczym nie zakłóconą, czystą... - Hej! Lotnik! – ochrypłe wołanie przerwało ciszę – może masz ochotę na działkę, co? – Dominik miał ochotę po prostu przejść nie zwracając uwagi na tego czubka, ale facet zaczął iść za nim i ciągle coś krzyczał. Jakiekolwiek zamieszanie, było mu akurat dzisiaj, wybitnie nie na rękę. - Idź do diabła, człowieku. Nie chcę twojego towaru. - Dziś masz u mnie rabat! To jedyna taka okazja!- facet był zbyt namolny jak na dzisiejszy humor Dominika. Jeden szybki cios w podbródek wystarczył, żeby diler wylądował w rynsztoku. Niestety udało mu się zmącić spokój Lotnika – Dominik zaczął zastanawiać się, skąd ten podrzędny przestępca zna jego ksywę. Ktokolwiek mu ją zdradził, zapłaci za to. Jednak nie dziś, dziś nie ma na to czasu. * * * Nareszcie dotarł na miejsce. Kamienica była stara i zniszczona – wszędzie odpadał tynk, a na klatce schodowej czuć było moczem. Dominik zaczął wspinać się po schodach. Spotkanie miało się odbyć na ostatnim piętrze. - Już myślałem, że nie będę wiedział, które to mieszkanie – stwierdził na widok wyrośniętego goryla stojącego przy jedynych drzwiach na poddaszu. Skoro w słowniku ochroniarza nie istniał słowo ironia, Dominik spokojnie nacisnął klamkę i wszedł do zrujnowanego hotelowego pokoju. W środku czekali już dwaj, ubrani w czarne garnitury, mężczyźni. - Masz chip? – zapytał jeden z nich głosem, który w zamierzeniu miał pokazywać opanowanie. Siedział na staromodnym fotelu. Obok stała zdezelowana lampa z ciemnozielonym abażurem. Była jedynym źródłem światła w pokoju – przez nią pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej obskurne. Dominik znał faceta – oczywiście. To on dowodził całą operacją, a dziś pofatygował się osobiście po odbiór „łupu”. - Jasne, że mam. Dotrzymuję zobowiązań. – ze spokojem odpowiedział Lotnik. - Dobra, załatwmy tę sprawę jak najszybciej. – Wtrącił drugi mężczyzna, drugorzędny agent, którego Dominik widział po raz pierwszy w życiu. Był pewny, że facet nie należy do zbyt rozgarniętych. Za to, z pewnością, świetnie spełnia rolę goryla i chłopca na posyłki. - Najpierw moja zapłata. - Zaraz, zaraz – to chwilę poczeka. Jesteś pewny, że to TEN chip? Dlaczego mamy tak po prostu TOBIE zaufać? – facet podniósł lekko głos, co odsłoniło jego podenerwowanie. - Dobrze wiesz, że możecie mi ufać. TYLKO MI możecie ufać w tej sytuacji. To chyba jasne? – Dominik zwrócił się do siedzącego na fortelu, ton jego głosu nadal był spokojny, ale ta sytuacja zaczynała go powoli drażnić. Wkurzali go ci tchórzliwi agenci, którzy nie potrafili poradzić sobie bez jego pomocy. I to nawet w tak banalnej sprawie. A przecież on już dawno odszedł z organizacji. Po tamtym etapie życia zostały mu tylko marne wspomnienia i ksywa. Właściwie było nieco dziwne, że poprosili, aby pomógł im zdobyć ten dziwny chip. Tym bardziej, że robota była piekielnie prosta, a oni mają wielu młodych, zdolnych i lepszych od niego ludzi. Tak czy inaczej Dominik nie zadawał pytań. Zgodził się dla świętego spokoju. Zresztą usta zamknęła mu suma zawierająca sześć zer. Potrzebował tej gotówki. Owszem, korciło go, żeby się dowiedzieć, po co im ten chip… Tak czy inaczej, teraz, kiedy wykonał zadanie, chciał jak najszybciej zakończyć sprawę i wrócić do codziennego życia. Z pełnym kontem. - Dobra. Tu jest twoja kasa. – Agent siedzący w fotelu wstał, wziął srebrną walizkę stojącą między fotelem a lampą i podał ją Dominikowi. Lotnik otworzył zatrzaski. - Siedem milionów. Tak jak się umawialiśmy. Nie musisz przeliczać. – Dominik podniósł kilka plików banknotów, wyglądało na to, że nie chcą go oszukać. Ciekawe. - Teraz twoja kolej. Lotnik wyjął z kieszeni paczuszkę. Odwinął chip z chusteczki i położył go delikatnie na wyciągniętej dłoni agenta dowodzącego. Ten wyjął palmtopa i podłączył chip. - Wszystko się zgadza. Po tych słowach Dominik chwycił walizkę, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. - Lotnik... Państwo jest Ci wdzięczne za pomoc. – usłyszał za sobą głos drugiego agenta. Nawet nie spojrzał w jego kierunku. Po prostu otworzył drzwi, podniósł rękę na pożegnanie i wyszedł. Minął goryla przy drzwiach i zaczął schodzić starymi, drewnianymi schodami. Każdy jego krok odbijał się echem od ścian, z których prawie cała farba zeszła jakieś pół wieku temu. * * * Nagle krokom Lotnika zawtórował inny dźwięk – odgłos upadania na podłogę dwóch ciężkich przedmiotów. Chwilę po tym, jak echo wybrzmiało, trzasnęły drzwi. Z całą pewnością były to drzwi pokoju na poddaszu. Dominik odruchowo wyjął broń i od razu ją odbezpieczył. Pospiesznie zszedł na półpiętro. Odłożył walizkę i zaczaił się w ciemnym rogu. Tymczasem dudnienie szybkich, ciężkich kroków coraz bardziej narastało. Borys zbiegał coraz prędzej. Czuł, że coś może pójść nie tak, a nie wolno mu zawalić tego zlecenia. Zabiją go, jeśli nie przyniesie chipu. Zaniepokoił go gość, który przyniósł przesyłkę – na początku chciał zabrać chip od razu – bez cackania się, jednak szybko zorientował się, że wtedy będzie łatwym łupem dla tych dwóch z pokoju. Udało mu się uniknąć jednej wpadki. Niestety wydarzenia i tak potoczyły się nie po jego myśli. Faceci zbyt szybko postanowili wyjść z pokoju, a on nie był pewny czy dostawca opuścił już budynek. Mniejsza z tym – chip jest najważniejszy. Trzeba go jak najszybciej dostarczyć szefowi. Ruszył, prawie biegiem, po schodach. Nagle poczuł, jak coś palącego i zimnego jednocześnie, przebija jego udo. Padł na kolana. Zaczął zwijać się z bólu. Zobaczył „Lotnika” – jak nazywali go agenci, leżący teraz w kałuży krwi. Dominik celował w niego swoją spluwą – Borys już wiedział jak to wszystko się skończy. Skoczył na dostawcę, ale nawet nie zdołał go dosięgnąć. Udało się – nikt nie dowie się, kim są jego zleceniodawcy. Szybko zaczął tracić oddech. Po chwili ruszył w drogę do piekła. * * * Dominik był niezadowolony, że zadziałał odruchowo. Nie powinien był zabijać goryla. Tamci na górze z pewnością nie żyją. Ten tutaj nie wiadomo dla kogo pracował. Wszystko to oznacza kłopoty. Póki co, wyjął z kieszeni goryla chip. Owinął go w białą chustkę. „Zabawne, że ją ciągle noszę…” – pomyślał. Powoli ruszył w dół, do wyjścia i potem dalej, ulicami pustego miasta. Postanowił sprawę chipa odłożyć na później. Będzie musiał zdecydować, co z nim zrobić, komu oddać. A może w ogóle go nie oddawać? Zobaczy. Na razie postanowił iść tam, gdzie myśli mu się najlepiej.
  16. zatem zapraszam do reszty i cieszę się, że się podoba :)
  17. dzięki za pomoc i zauważenie tych przecinków - ostatnio jest z tym u mnie problem. co do "Pan" --> to wszystkie zmieniłem, jednak, na małe litery - wielkie były tu zbędne; chyba, że cały wyraz byłby wielkimi, ale moim zdaniem to niekonieczne :) "upuszcza" nie będzie odpowiednie, bo Janek lampę wyrzuca ;P - nie robi tego, w każdym razie, przez przypadek jeszcze raz dzięki za pomoc, sam jeszcze ten tekst przelecę i może coś jeszcze znajdę :) serdeczności
  18. wprowadziłem kilka poprawek, teraz powinno być lepiej [istnieje też pewna możliwość, że wcześniej tekst został przeze mnie źle wklejony...] co do dalszych wskazówek, to proszę o dokładniejsze, jeśli można - zawsze będzie łatwiej serdeczności
  19. napisane już jakiś czas temu, życzę miłego czytania i czekam na komentarze pozdrawiam /IW
  20. Naszym bohaterem jest Janek Słoneczko, lat 21, student. Dzisiaj, to jest w poniedziałek, ma pisać egzamin. Zaraz po egzaminie zostanie aresztowany. Póki co, śpi spokojnie w mieszkaniu, które wynajmuje, z dwoma kolegami, studentami. - Już nie śpię. Nie gadaj tak głośno. Człowiek próbuje się tu wyspać… Hej, jakie aresztowanie! Niby za co?! Ja nic nie zrobiłem! Wracając do egzaminu – Janek powinien się spieszyć - jest już po ósmej, a jeśli mnie dobrze poinformowano, egzamin zaczyna się punkt dziewiąta. - O cholera! Prawie zaspałem! Lepiej powiedz mi o co chodzi z tym aresztowaniem. Za ściąganie nie ląduje się w więzieniu. Podobno… ja w każdym razie nie wiem. Jestem tu tylko narratorem. - A może po prostu nie powinienem iść na ten egzamin? Zdążyłbym się gdzieś ukryć, czy coś... Tak czy inaczej, Janek Słoneczko ubrał się, wyszczotkował zęby i poszedł na egzamin. Wyjście ze swoim psem – Niuchaczem powierzył współlokatorowi jeszcze wczoraj wieczorem. Zanim otworzył drzwi, zawahał się chwilę i powiedział półgłosem: „Chyba przesadziłem z tą nauką. Siedzenie dniami i nocami nad chemią musiało źle odbić się na moim zdrowiu psychicznym. Słyszeć jakieś głosy z nieba – to na prawdę głupie! Weź się w garść, czeka cię trudny egzamin!” Ja osobiście nie uważam, że słuchanie moich wypowiedzi jest głupie. Co to za bohater, który obraża narratora?! Głupsze jest gadanie do siebie. * * * Wracając do naszego Janka. Właśnie teraz pisze egzamin. Ściąga, napisana na wszelki wypadek, przydaje się świetnie spełniając rolę przenośnego mózgu. Łatwiej zapisać wiedzę na kartce, niż między neuronami. Każdy student to wie. Poza tym Profesor jest bardzo uprzejmy – wygląda na to, że przez cały egzamin zamierza rozmawiać ze swoją blondwłosą asystentką. Egzamin skończony. Janek zapomniał już o porannej rozmowie ze mną. Wkrótce sobie przypomni. Niedaleko drzwi wyjściowych z auli głównej, gdzie studenci drugiego roku pisali swój ostatni egzamin tej sesji, stoi dwóch dżentelmenów w czarnych garniturach. Czekają. Gdy drzwi się otwierają i z sali zaczynają wychodzić studenci, na ich twarzach pojawia się wyraz czujności i usilnego skupienia. Na mgnienie oka spoglądają na zdjęcie, które jeden z nich wyciągnął z kieszeni. Jest! Janek Słoneczko wychodzi z auli. Mężczyźni podchodzą do niego. Janek zaczyna czuć niepokój, który wzmaga się, gdy jeden z nich pokazuje broń, a drugi wyciąga odznakę. Nagle Janek przypomina sobie poranną rozmowę i jednocześnie uświadamia sobie, że jest już za późno na ucieczkę. Wszystko stracone. Jeden z funkcjonariuszy - bo są to funkcjonariusze Agencji Specjalnej - mówi: - Pójdzie Pan z nami. Tylko bez żadnych numerów. W razie próby ucieczki będziemy strzelać. - Ale ja nic nie zrobiłem! Jestem niewinny. Owszem, ściągałem, ale to przecież nie jest karalne, prawda?! - Został pan oskarżony. Dostaliśmy telefon Z Góry. Musimy pana zatrzymać. Zostanie pan zaraz przesłuchany. – funkcjonariusz przerwał. Zapadła krótka chwila ciszy, po czym dodał: Masz prawo zachować milczenie. Wszystko co powiesz... Choć nie, to nie tak… Powinno być… Wiem: nie masz żadnych praw. - Narratorze zrób coś! Proszę! Narrator pominie milczeniem powyższą prośbę. Janek Słoneczko został zabrany do Specjalnego Budynku Przesłuchań Specjalnej Agencji. Tamże, Generalny Przesłuchujący postawił mu zarzut. Po przesłuchaniu Janek został przetransportowany do najbliższego wiezienia o zaostrzonym rygorze. Dostał nieodzowny pasiak i celę. Celę, którą zamieszkiwał już potężny, wytatuowany kryminalista o przezwisku Cienki z bardzo zaskakującym wysokim głosikiem. W sumie, sądząc po ksywie, wcale już nie tak zaskakującym. * * * - Ciekawe co z moim pieskiem… chciałbym być na jego miejscu. On to ma życie – dają mu jeść, wyprowadzają na spacery, a poza tym może przez cały dzień leniuchować. Narratorze może mógłbyś coś z tym zrobić? Zamienić nas miejscami czy coś? Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł. Ale, jeśli jednak bohater jest aż tak zdeterminowany, to powinien wiedzieć, że pod pryczą jest skrytka. Musi wyjąć luźną cegłę. Tak… Znajdzie tam starą lampę. - Lampę? Tak lampę. Następnie trzeba ja potrzeć. Tylko delikatnie… - Ty chyba żartujesz? Prawda? Ja nigdy nie żartuję. Janek znajduje lampę. Delikatnie ją pociera. Nagle z dzióbka zaczyna wydobywać się zielonkawy dym, lampa cała się trzęsie. W tym samym momencie Janek wyrzuca ją na ziemię, a po chwili z lampy wydobywa się dżin. Wielki, zielony dżin… No w sumie to wcale nie jest on wielki… raczej malutki, ale za to zielony. Ubrany w najlepszy garnitur od Armaniego. I buty, z krokodylej skóry. - Czego chcesz, młody? I lepiej się pospiesz – nie mam czasu. Za dwie minuty rozpoczyna się zebranie zarządu, na którym koniecznie muszę się zjawić. - Ja… chciałbym zamienić się miejscami z moim psem… - Chyba zwariowałeś chłopcze! Zresztą muszę już lecieć! Do widzenia. I dosłownie dżin odleciał. Może to i dobrze. W końcu Janek po pięciu minutach bycia psem, stwierdziłby, że był to zdecydowanie zły pomysł. Na szczęście nie musi tego stwierdzać na własnej skórze, w każdym razie. * * * Następnego dnia, to jest we wtorek, Polska zadrżała. A to na skutek nagłówków gazet. A wśród nich: „Student zatrzymany przed salą egzaminacyjną!”, „Janek S. alias ‘Twarożek’ – wróg publiczny numer 1”. - Hej! Jaki Twarożek?! Mam napisane, że Janek Słoneczko lubi twarożek, czy coś jest nie tak? Zostałem źle poinformowany? - No tak... A wracając do mediów – rozgorzała w nich burza. Każda gazeta próbowała dodać coś od siebie szukając nowych doniesień – niektórych, co trzeba podkreślić, wyjątkowo absurdalnych. Mnożyły się różnorakie wersje wydarzeń i podejrzenia. Padały słowa: bomba, psikus, terroryzm i łobuziak. Wypowiadali się politycy, dziennikarze i specjaliści. Utworzono nawet Fanklub Twarożka oraz Ligę Przeciwko Twarożkowi. Agencja Specjalna próbowała zasłaniać się dobrem śledztwa, jednak w końcu, musiała uchylić rąbka tajemnicy i wyjaśnić dlaczego zatrzymano studenta: „Janek S. znany jako Twarożek został zatrzymany pod zarzutem.” - No dobra, ale powiedz mi skąd, do cholery, oni wzięli tego Twarożka?! Cóż, prasa potrzebuje jakiejś chwytliwej nazwy na każdego, bardziej rzucającego się w oczy przestępcę. To oczywiste. Rozmawiali z kolegami Janka i dowiedzieli się, że lubi on twarożek. Stwierdzili, że to pasuje – wpisuje się w modę na ksywy bandytów. Wieprzowina, na przykład. Tak czy inaczej dziennikarze chcieli wiedzieć więcej – naturalnie. Oficjalne oświadczenie przedstawiciela Agencji im nie wystarczyło. Uruchomiono więc wszystkie kontakty i następnego dnia nastąpił kolejny wstrząs. Opublikowano na łamach Gazety tajny raport z przesłuchania Janka S. Ujawniono prawdziwy powód aresztowania. Ponadto podano, co najbardziej wstrząsnęło opinią publiczną, że przesłuchiwany był bity i poniżany. - Hej! Ale ja wcale nie byłem bity... i poniżany. W sumie policjanci byli całkiem mili. Dali mi kawę i ciastka. Opowiedzieli kilka dowcipów i pocieszali mnie, mówiąc, że za dwadzieścia lat na pewno będę już wolny. Janek… jak on nic nie rozumie. Powinien się cieszyć. Dzięki temu lud jest po Jego stronie. Kocha go. Ubóstwia. A poza tym prasa zaczęła wywierać nacisk na władzę, żeby wypuścić „Twarożka”. Tak, zdecydowanie powinien się cieszyć. - Ale co będzie z tymi policjantami? Cóż najwyżej zostaną wyrzuceni z pracy. Ale nie sądzę. Chwileczkę – sprawdzę. Nie. Nie zostali wyrzuceni z pracy. O dziwo cała sprawa ma szybko ucichnąć, gdy tylko wyjdziesz z więzienia. - Czyli mam wyjść z więzienia? Kiedy? Cóż, w scenariuszu jest napisane, że Janek Słoneczko wyjdzie z więzienia, ale autorowi zawsze może przyjść jakiś lepszy pomysł do głowy… Więc nic nie jest przesądzone. - Lepszy?! To znaczy, jaki…? No, lepszy. Wracając do sprawy… Nie rozpraszaj mnie, chłopcze. Nie masz tu już nic do powiedzenia. Od tej pory tylko ja tu będę mówił. Zrozumiano? Tak, dobrze. Wróćmy do biegu wydarzeń. Prasa się rozszalała. Politycy zaprzeczali sobie nawzajem i sobie samym. Opozycja występowała przeciw rządzącym, a rządzący twierdzili, że to wszystko wina opozycji. Ogólnie mówiąc normalna sytuacja w demokratycznym państwie. W końcu Agencja umorzyła sprawę przeciwko Jankowi S. uzasadniając to brakiem wiarygodnych dowodów. Janek Słoneczko wyszedł z więzienia jako bohater. * * * O…, właśnie wychodzi z bramy. W ciągu kilku sekund otacza go tłum dziennikarzy i fotoreporterów. Janek wygląda na nieco spłoszonego i próbuje odpowiadać na pytania. Stara się wyperswadować pewnej pani w czerwonej garsonce i ciemnych okularach, że cała Polska nie musi wiedzieć jakiego koloru nosi majtki i dlaczego akurat takie oraz skąd nauczył się tak pięknie zawiązywać krawat, bo przecież nie od ojca, który zmarł gdy Janek miał 5 lat. - Co mój Tata umarł? Kiedy? Nie umarł. Pani pomyliły się dane z innego wywiadu. - To dobrze. A teraz chciałbym, żeby Ci wszyscy dziennikarze zostawili mnie w spokoju! W tym monecie Janek okazuje się niewdzięcznikiem. Przecież jest gwiazdą – to jego obowiązek – udzielanie wywiadów i pozowanie do zdjęć. Naprawdę, przecież taka Paris Hilton, na przykład, jakoś nigdy nie narzeka jak jej robią zdjęcia. - Nie jestem Paris Hilton! Weź ich ode mnie! No dobrze, już. * * * Znajdujemy się w niewielkim pokoiku, którego okna wychodzą na sad. Przy parapecie kwitną słoneczniki. W pokoju, na kanapie w pozycji horyzontalnej spoczywa Janek Słoneczko. Czyta książkę. - Bardzo dobra książka. Taka prawdziwa… Powiedz mi narratorze, czy to już koniec? Tak, w zasadzie, to jest już koniec. Jak widać wszystko dobrze się kończy. Dziennikarze męczyli Janka tylko tydzień, potem zajęli się nie cierpiącą zwłoki sprawą nowej żony Znanego Piosenkarza – zdaje się, że piątej, ale pewności nie mam. A ponieważ historia się skończyła, możemy razem, jeśli oczywiście masz ochotę Janku, powiedzieć ostatnie słowo. - Bardzo chętnie. : KONIEC A jeszcze jedno. - Co? Autor jednak się rozmyślił, mam już dość jego pomysłów - są męczące. Jeśli chce pisać kolejne opowiadanie niech znajdzie sobie innego bohatera! Spokojnie, autor nie zmienił zdania. Po prostu zapomniałem dodać jedno ważne stwierdzenie: Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób, miejsc i sytuacji są jak najbardziej zamierzone. - Aha…
  21. Panie Bartoszu - dziękuję za komentarz; wiem, że nieco patetycznie, ale nie mam pojęcia jak to zmienić; Panie Patryku, szczerze mówiąc zastanawiałem się czy by nie dodać czegoś na wstępie - dookreślić ten wiersz, ale uznałem, że w takim stanie więcej jest dróg interpretacji; jeżeli miałby Pan jakieś sugestie, to chętnie posłucham; Pani Ateno - bardzo się cieszę, że pozytywnie, że ładne i coś w nim jest :) Pani Alleno - wszystko jest jak najbardziej przemyślane i celowe; ma być słyszałem, tak jak miało być wcześniej widziałem; jeszcze raz wszystkim dziękuję za komentarze z poważaniem / Ignacy Wróblewski
  22. widziałem słowa które mogły przerodzić się w czyn słyszałem czyny które słowami nigdy się nie stały myślałem można zrobić można spisać czuć można poczułem strach
×
×
  • Dodaj nową pozycję...