Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Drodzy Państwo :P))) Od pewnego czasu na poratalach i afiszach obiweszcano światu informację o prze-genialnym horrorze tytułem REC. Byliście może? Ja byłem - i to był bład.
Jezeliby wierzyć recenzjom i nazwać to "genialną produkcją" to trzeba buy Hanię K nazwać najwięskzą poetką ze wszystkich portali :)

Ten film był prymitywny, żałosny i śmieszny - nie było w nim nawet jednego strasznego momentu, bo nawet te prymitywne sceny - gasnie.. śiwtło...uuu. i się zapala, bły tak wyreżyserowane, że człowiek miał wystarczająco dużo czasu, zeby się domyslić, co będzie po zapaleniu światła.

I mówie wam to ja ;) Osoba, która serio przeżywa horrory (Lśnienia ;) nie mogłem ogląda w nocy, dopiero w dzień ;pppp)

Był też ktoś, jak - - wrażenie?

  • Odpowiedzi 46
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

wczoraj czy przedwczoraj oglądałam Reca i Frontiers
zrobiłam sobie taki maratonik od 9 rano
nie wystraszyły mnie te filmy, chociaż zwykle horrory oglądam z przysłoniętymi oczami
za to obrzydziły okropnie, Frontiers naturalnie mocniej
bo Rec to taka bajka w zasadzie bez fabuły, bo jak można określać fabułą 2 godziny wgryzania się w ludzkie gardła?
bleh

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



niemożliwe :)) Uwierz mi, że ja rzadko oglądam horrory a na tym tak się uśmiałem :P Parskałem ze śmiechu, bo był to filmy jak spieprzyć dobry pomyśł :P

Fabuła - dla niedorwiniętego szympansa
Sceny - istna grafomania ;P i tandeta

Tebn film nie mół byc straszny bo nie miał ani pomysłu ani wykonanie. Wgryzanei się w grała przez 80 minut rozśmieszało, a niedorzwinieta fab€ła drażniął ;)))

pozdr.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



niemożliwe :)) Uwierz mi, że ja rzadko oglądam horrory a na tym tak się uśmiałem :P Parskałem ze śmiechu, bo był to filmy jak spieprzyć dobry pomyśł :P

Fabuła - dla niedorwiniętego szympansa
Sceny - istna grafomania ;P i tandeta

Tebn film nie mół byc straszny bo nie miał ani pomysłu ani wykonanie. Wgryzanei się w grała przez 80 minut rozśmieszało, a niedorzwinieta fab€ła drażniął ;)))

pozdr.
Hmm
/j
Opublikowano

Dzisiejsze tzw. horrory nie zajmują sie straszeniem widzów, tylko obrzydzaniem ich, wywołując odruch wymiotny (jak np. Texańska Masakra, czy Piła, czy Sadysta itd.)
Filmu "Rec" nie widziałam i jakoś nie chcę obejrzeć.
W ostatnich latach nie wychodzą dobre filmy. Fabuła się powtarza i w sumie wiemy co się stanie i jakie będzie zakończenie.
Bardzo dużo spodziewałam sie od twórcy filmu "Sierociniec"(podobno horror) i .... zawiódl ... totalne dno. Nie wiem czy zdrową i naturalną reakcją miał być śmiech, ale śmiałam się.

Opublikowano

a mnie Sierociniec podobał się:)
nawet nie z racji tej historii o dzieciach-duchach, po prostu próbowałam potem wczuć się w rolę matki, która - chociaż przez przypadek - doprowadziła do śmierci własnego dziecka.
dla mnie to nie był horror, raczej dramat, i jako taki mnie nie zawiódł.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To REC to większe gówno :)

Problem leży w tym, że wpadli na genialny pomysł, żeby film bł jakby nagraniem z kamery świadka-dziennikarki. Super! Tylko tyle nie wystarczy :( A więcej nie ma :(

Pozatym rezyser nizebyt umiał sobie poradzić z nowa formą, przez co m.in do końa nie wiem, czy widz miał być -
a) osobą, któa odtwarza film po znalezienu kamery
b)czy w 99% kamerzystą uczestnikiem akcji

Nowa forma nie pzowoliła mu na wykorzystanie znanych-scen-ujęc wstraszaków, a swoich własnych nie wymyslili :( Oprocz tego nie budowali napięcia, a dyszący aktorzy (niby fajnie, bo to takie rzecyzwiste) zagłuszlai cisże, która by mgołą wprowadzić w niepokój

A fabuła mości państwo.. dno :( Prostacka, niespójan, żałosna.

Tajemnicza chroba na kształt wścieklizny,która powoduje,m że po nieznanym czasie cżłowiek wpada w potężną furie i żądzę mordu.. OK? ale niby jak ta choroba może powodowazc psotęgowanie sił, wstanie po dwóch kulach w pierś, czy po skręceniu karku? Nawet jezeli wziąc udział sił nadprzyrodzonych (w ostatnich scenach, rzekome opętanie) to i tak burzy je nagranie naukowca stwierdzającego, że enzym jest neistabilny ;))) A o co chodzi z tym opętaniem? Nie pytajcie mnie, bo nie wiem: oto

dawno, danwo temu było sobie dziecko opętane i jakiś facet chciał je leczyć. Enzym okazał się niestabilny, więc naukowiec ( zamknął? zaklął oprzy użyciu krzyża - nie jest to powiedziane) na strychu i zamknął apartamet Dziecko miało 5 lat... na samej końćówce dorosły potwór ma z około 20 lub więcej.. Pytanie: jak superagresywny potwór bez jedzenia i picia mógl przeżyć 15 lat i co więcej nie hałąsowąc i nie próbowa wyjść, tak, że nikt nie zwracał uwagi na apratament? I dalej... jak się choroba roznosiłą (śliną) czy potwór wychodził z tego mieszkania - zaraził psa...i "zaatakował staruszkę" (kretynizm całkowity bo babka drze się, że ją mrodują, więc chyba wszedł do niej potwor, bo inaczje by się nie darła) I pzoatmy - czemu nei wyszeł wcześniej...?

Panowie dno, ktore nie jest straszne, keidy sięzacżło robić nieźle okaząło się, że to ostatnie 2 minuty filmu ;(

Nie polecam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



niemożliwe :)) Uwierz mi, że ja rzadko oglądam horrory a na tym tak się uśmiałem :P Parskałem ze śmiechu, bo był to filmy jak spieprzyć dobry pomyśł :P

Fabuła - dla niedorwiniętego szympansa
Sceny - istna grafomania ;P i tandeta

Tebn film nie mół byc straszny bo nie miał ani pomysłu ani wykonanie. Wgryzanei się w grała przez 80 minut rozśmieszało, a niedorzwinieta fab€ła drażniął ;)))

pozdr.
Hmm
/j

:)))
Opublikowano

Hmmmmm ujęcia z ręki ... kamera ... coś jak "Blair Witch Project - Historia wiedźmy z Blair" ?
Przyznaje na tym sie strasznie bałam ... a na samym końcu zawiesiłam sie ze zdziwienia i tak siedziałam chyba z minute , z rozdziawioną gębą i wielkimi oczami ...
Tooo byłoooo dooobre !

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


oj Adolf, po co się tak to wgłębiać? przecież tam jest... pusto:)
chciaż wiesz, do tego momentu było nawet ok. gdyby to była po prostu faktycznie jakaś zmutowana wścieklizna, to już nawet ta nadprzyrodzona siła byłaby ok
albo np. jakieś skażenie radioaktywne też byłoby w miarę ok
albo jakieś eksperymenty szalonego naukowca

ale %#$%^%#**!!! po cholere mieszać w to opętania i śledztwo Watykanu? nie no sorry, oglądałam różne filmy na temat opętań, czytałam różne książki i nigdzie nie było tam tak zabawnej historii jak w recu;)



zapomniałeś tu dodać, że Watykan pozwolił temu naukowcowi leczyć opętaną [??] dziewczynkę. więc skoro leczyć, to może ona jednak nie była opętana? ale w takim razie po co Watykan? poza tym fajnie, że kogoś tak niebezpiecznego dla ludzkości trzyma się w domu na osiedlu na starym strychu, gdzie ta nadprzyrodzona moc opętanego? siema ściema jak to mówią prawnicy ;p
Opublikowano

ostatniascena. moża powiedzieć niezłe... jedyna taka w cąłym filmie ;(

h ttp://pl.youtube.com/watch?v=u6_3C-i5BWE

i jak wyghlądął pokoik... niestety jako chemik nieruszały mnie kolby :P

h ttp://pl.youtube.com/watch?v=1gWEy9uHACU&feature=related

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


oj Adolf, po co się tak to wgłębiać? przecież tam jest... pusto:)
chciaż wiesz, do tego momentu było nawet ok. gdyby to była po prostu faktycznie jakaś zmutowana wścieklizna, to już nawet ta nadprzyrodzona siła byłaby ok
albo np. jakieś skażenie radioaktywne też byłoby w miarę ok
albo jakieś eksperymenty szalonego naukowca

ale %#$%^%#**!!! po cholere mieszać w to opętania i śledztwo Watykanu? nie no sorry, oglądałam różne filmy na temat opętań, czytałam różne książki i nigdzie nie było tam tak zabawnej historii jak w recu;)



zapomniałeś tu dodać, że Watykan pozwolił temu naukowcowi leczyć opętaną [??] dziewczynkę. więc skoro leczyć, to może ona jednak nie była opętana? ale w takim razie po co Watykan? poza tym fajnie, że kogoś tak niebezpiecznego dla ludzkości trzyma się w domu na osiedlu na starym strychu, gdzie ta nadprzyrodzona moc opętanego? siema ściema jak to mówią prawnicy ;p

a .. i ponoc tam były dwa stwory w tym mieszkaniu :)) Teraz to ja sam nie wiem o co chodziło :) w internecie ktoś dął zdjęcia:

h ttp://img388.imageshack.us/img388/6309/vlcsnap1018149rn6.png
h ttp://img373.imageshack.us/img373/9741/vlcsnap1022578na1.png

Ale o co biegało to ja nawrt nie wiem :(

I jeszcze te jego eksperymenty... ile to trwąło, co się działo. Strasnzie niespójne. A siła nadfprzyrodzona - ok... ale nie w tkai sposób :(

Wogóle nie budowali napięcia i rożsmeiszali (latali i wrzeszczeli)

a i jeszcze jedno - solidarność trupów czemu bestie same się nie atakowały?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ale i w tym nie byli odkrywczy :)) Moja nuczycielka z liceum (kilka lat już) opowiadał, że wcsiecklizna to niebezpieczna choroba i że jak wściekły pies ugryzie cżlowieka, to trzeba go izolowac (nie ma lekasrtstw) i jest strasnie agrsywny ;PPP

pozdr.
Opublikowano

konwencja i gatunek. horrory nie są tylko po to zeby straszyc. rec oglądalem juz dawno i nie raz i nie dwa. film wsrod swoich braci, szczególnie europejskich, a blizej hiszpanskich i francuskich robi wrażenie. gdyby nie motyw ludzi zombie czego w filmach nie lubie [ale to klasyka i ma mnostwo fanow] dalbym tej produkcji 9, za kompletnie nowe spojrzenie i wykorzystanie pewnych rozwiązań. ten motyw był niepotrzebny, zbędny. ale to hołd i ja to rozumiem.

na pewno jak strażak spadł na morde to wiedziałeś że tak bedzie...
mozesz mi codziennie rano podawać prognozy pogody na nastepne pare lat?

"Uwierz mi, że ja rzadko oglądam horrory a na tym tak się uśmiałem :P Parskałem ze śmiechu, bo był to filmy jak spieprzyć dobry pomyśł :P \'

a ja absolutnie czesto i nagminnie. i gadasz głupoty. pytania jakie zadajesz są idiotyczne.
nie ma współczesnie dobrych horrorow? no patrz, ja tam co tydzien chociazby jedną perełke zawsze znajde.

fabuła była idityczna wiec załujesz ze poszedłes do kina. ty wiesz na co chodzisz do kina czy po prostu na to co ci ludzie polecą.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



straszenie to nei taka łatwea rzecz. Każdy się przestraszy jak z ciemności coś wyskoczy iwrzaśnie. Patrz na Lśnienie - tam jest cały czas jasno, a napięcie jest potężne. Tu go nie ma, bo reżyser się zagalopował w formie... dyszneie.. moze i fajne.. ale - nie pozwoliło w niekotrych miejscach podbudować napięcia.

pozdr.
Opublikowano

spoko spoko jedno oko na maroko , jak by nie było to nie ma filmów lepszych i gorszych , względność pojęcia piękna - a nie zastanawianie się nad tym jak bardzo się nie podobało , nie chcesz słuchać chujowych płyt to ich nie kupujesz , nie chcesz oglądać chujowych filmów to ich nie oglądasz - no i sorry za moją brutalność - ale artysta z Austrii - ten od Anschluss - burzy się spokojną wodą najwyraźniej - kto czytał podręcznik do historii ten wie o co chazi , a zawsze przed filmem recenzję proponuje jakieś zapodać czy w tym kierunku coś bardziej - pewnie do obejrzenia przekonał cię plakat hehehe - ok prosty w odbiorze - siła reklamy pzdr.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



trza bło zdradzać moją tajemnicę? A nie myslałeś, że nad moim imidżem "artysty-inte-lektualisty" pracowałem 3 lata, nie spałem, nie jadłem - a ty.. zdraszasz to wszystko !! :) zepsułeś ;) Teraz się wszyscy dowiedza, że się o filmie dowiedziałem z przystanku sprzed Tesco................ jestem zrujnowany................ ;PPP

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...