Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

kępa stokrotek


jasna

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Widziałam :-))
Cha, cha, cha! I też mnie zatkało ;-))

Ale czuję się w obowiązku dodać, że do napisania tego haiku zainspirował mnie
Jacek Margolak swym pięknym wierszem:

kwitnące lilie
spuszczam łódkę
w innym miejscu


Też ładne, ale sprawia wrażenie trochę wymuszonego ... groźbą mandatu :))))
A Twoje naturalne, bo kto by się tam przejmował stokrotkami? ;)
(sto KROCIE)

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Też ładne, ale sprawia wrażenie trochę wymuszonego ... groźbą mandatu :))))
A Twoje naturalne, bo kto by się tam przejmował stokrotkami? ;)
(sto KROCIE)

Kiedy przeczytałam haiku Jacka przypomniał mi się mniej więcej taki sam obrazek,
który opisuje Tereska.
Pojechałam wtedy pierwszy raz pod namiot 10-letnią syreną104 na wakacje.
Pole namiotowe było ładnie usytuwane, z widokiem na jezioro.
Tylko my musieliśmy rozbić namiot z daleka od widoków, w najgorszym chyba miejscu i prawie na środku łąki. W dodatku na górce.
Wszystko przez akumulator. O nowym, w tamtych czasach można było tylko pomarzyć, więc
średniej klasy wóz europejski o opływowych kształtach mógł ruszyć tylko na "popych" albo z górki. Dzięki temu mieliśmy widok na stokrotki i inne polne kwiatki. :-))

Cha, cha, chaaa!
Któż by wtedy przypuszczał, że dziś napiszę o tym haiku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Też ładne, ale sprawia wrażenie trochę wymuszonego ... groźbą mandatu :))))
A Twoje naturalne, bo kto by się tam przejmował stokrotkami? ;)
(sto KROCIE)

Kiedy przeczytałam haiku Jacka przypomniał mi się mniej więcej taki sam obrazek,
który opisuje Tereska.
Pojechałam wtedy pierwszy raz pod namiot 10-letnią syreną104 na wakacje.
Pole namiotowe było ładnie usytuwane, z widokiem na jezioro.
Tylko my musieliśmy rozbić namiot z daleka od widoków, w najgorszym chyba miejscu i prawie na środku łąki. W dodatku na górce.
Wszystko przez akumulator. O nowym, w tamtych czasach można było tylko pomarzyć, więc
średniej klasy wóz europejski o opływowych kształtach mógł ruszyć tylko na "popych" albo z górki. Dzięki temu mieliśmy widok na stokrotki i inne polne kwiatki. :-))

Cha, cha, chaaa!
Któż by wtedy przypuszczał, że dziś napiszę o tym haiku.
Ale to właśnie jest dla mnie takie piękne: zatrzymanie się naprzeciw czegoś zwyczajnego.
Sama piszesz: "Któż by wtedy przypuszczał" i to jest to! Sporo wody musi
upłynąć w Wiśle - to tak a propos Syrenki ;) - żeby nauczyć się dostrzegać rzeczy,
wydawałoby się, zwykłe.

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nieprawda. Nie czytałem u Ciebie jeszcze czegoś tak świetnego :)
Większość tego typu skojarzeń opiera się na mechanizmie starego haiku Busona:


Co za księżyc -
Złodziej przystaje
Żeby śpiewać.

tłum Cz. Miłosz

Coś musi być w y j ą t k o w e, żeby wlazło w oczy :))
Pic na wodę, krawacik, błyszczyk.
Tymczasem to zwykłe stokrotki są genialne.

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nieprawda. Nie czytałem u Ciebie jeszcze czegoś tak świetnego :)
Większość tego typu skojarzeń opiera się na mechanizmie starego haiku Busona:


Co za księżyc -
Złodziej przystaje
Żeby śpiewać.

tłum Cz. Miłosz

Coś musi być w y j ą t k o w e, żeby wlazło w oczy :))
Pic na wodę, krawacik, błyszczyk.
Tymczasem to zwykłe stokrotki są genialne.

Pozdrawiam.
No widzisz...a do mnie to hai nie trafia tak, jak inne jasnej:) Kwetsia gustu,wrażliwości?Pozdrawiam:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Właśnie dlatego podałem jako przykład haiku Busona. Większość czyta to w ten sposób,
że na niebie błyszczy tak wyjątkowo piękny księżyc, aż nawet prostak przystanął na chwilę
zapominając o swoich przyziemnych spraw(k)ach (pewnie skojarzył mu się ze złotem).
Tymczasem ja czytam to tak, że trzeba dopiero czegoś szczególnego, żeby człowieka niewrażliwego zmusić do wzniosłych przeżyć.
Buson ujął to naprawdę genialnie.

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Właśnie dlatego podałem jako przykład haiku Busona. Większość czyta to w ten sposób,
że na niebie błyszczy tak wyjątkowo piękny księżyc, aż nawet prostak przystanął na chwilę
zapominając o swoich przyziemnych spraw(k)ach (pewnie skojarzył mu się ze złotem).
Tymczasem ja czytam to tak, że trzeba dopiero czegoś szczególnego, żeby człowieka niewrażliwego zmusić do wzniosłych przeżyć.
Buson ujął to naprawdę genialnie.

Pozdrawiam.
Hai Busona zinterpretowałabym dokładnie tak, jak Ty. W nim jest to coś, co pobudza moją wyobraźnię, wrażliwość. A w hai jasnej po prostu tego nie ma. Dla mnie to zwykły obrazek. Może ładny, ale nie ma w nim nic szczególnego. To moje odczucie. Po prostu inne utwory Madzi bardziej przypadły mi do gustu, chociażby hai o podróży we mgle, które jest super!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ależ
wrażliwość to jest to, co kogoś wzrusza, gdy inny na to samo wzrusza ramionami

Dlatego nie widzi się na ogół czegoś naprawdę szczególnego. Całe tysiąclecia trwało, zanim
ktoś wymyślił koło, choć to takie... proste ;)
Brakuje Ci czegoś w haiku Jasnej bo szukasz zaskoczki, jakiegoś niezwykłego kwiatu,
widoku a tymczasem ... nic takiego tam nie ma.
Ja je rozumiem, bo widzę w tym ucieczkę od niezwykłości, nawet od laurów i zaszczytów
i często ukazuje się słynnych, zarośniętych i niechlujnie ubranych uczonych,
którzy zaszywają się w najzwyklejsza dziurę, żeby w takim miejscu nabrać sił na następne... oklaski.

Ale przede wszystkim haiku jest doskonałą obserwacją przyrody, co opisałem już przykładem z kołem: nic tak naprawdę samo nie włazi w oczy.

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ależ
wrażliwość to jest to, co kogoś wzrusza, gdy inny na to samo wzrusza ramionami

Dlatego nie widzi się na ogół czegoś naprawdę szczególnego. Całe tysiąclecia trwało, zanim
ktoś wymyślił koło, choć to takie... proste ;)
Brakuje Ci czegoś w haiku Jasnej bo szukasz zaskoczki, jakiegoś niezwykłego kwiatu,
widoku a tymczasem ... nic takiego tam nie ma.
Ja je rozumiem, bo widzę w tym ucieczkę od niezwykłości, nawet od laurów i zaszczytów
i często ukazuje się słynnych, zarośniętych i niechlujnie ubranych uczonych,
którzy zaszywają się w najzwyklejsza dziurę, żeby w takim miejscu nabrać sił na następne... oklaski.

Ale przede wszystkim haiku jest doskonałą obserwacją przyrody, co opisałem już przykładem z kołem: nic tak naprawdę samo nie włazi w oczy.

Pozdrawiam.
W haiku powinno być jednak pewne zaskocznie, niedopowiedzenie, a jeśli tego nie ma, obrazek musi być przedstawiony w naprawdę wyjątkowy sposób. Dla mnie ten nie jest i tyle. Ps. Wiem, że bardzo trudno jest uzyskać odpowiedni efekt i nie zawsze się to udaje.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


własnie tu jest przedstwione to w w y j ą t k o w y sposób.
Czy zwraca się na co dzień uwagę na stokrotki? Są tak popularne, że aż ich nie widzimy.
I tu jest to doskonale - niemal nie do zauważenia - oddane.
a co, ktoś ma krzyczeć wtedy:

O, znowu te stokrotki? Zenek, natychmiast przenieś namiot koło tych lilii przy brzegu!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


własnie tu jest przedstwione to w w y j ą t k o w y sposób.
Czy zwraca się na co dzień uwagę na stokrotki? Są tak popularne, że aż ich nie widzimy.
I tu jest to doskonale - niemal nie do zauważenia - oddane.
a co, ktoś ma krzyczeć wtedy:

O, znowu te stokrotki? Zenek, natychmiast przenieś namiot koło tych lilii przy brzegu!
:))) Nie o to mi chodzi:) Aj.... Ps. Oczywiście, że zwracam uwagę na stokrotki:) Ja zwracam uwagę na wszelkie kwiaty, zwłaszcza te, które kwitną na łąkach:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Choć raz się rozumiemy, przez chwilę? ;)
Masz rację, stokrotki są w s z e l k i e - każdy je widział i może zrywać.
Dlatego nie zwraca na nie uwagi. Ale "naprzeciw stokrotek" w takim kontekście
nabiera wtedy fajnego znaczenia: naprzeciw tego wszystkiego, tej zwyczajności
i masówce. Naprzeciw brzmi jak sprzeciw a stokrotki jak więcej niż sto kroci ludzkich.

Gdzie rozbija się namioty? Było to widać zwłaszcza kiedyś, kiedy nie obowiązywały
przepisy i wolno było biwakować, gdzie się żywnie podoba. Ktoś zauważył piękne lilie
kwitnące tuż przy brzegu i stawiał naprzeciwko namiot. Wieczorem stało już
koło niego pięć, rano kilkanaście a za parę dni kilkadziesiąt. Zwijał się w końcu
i przestawiał swój byle dalej od tych kroci. Może miał tylko stokrotki do podziwiania,
ale miał je tylko dla swoich oczu, a zwłaszcza... uszu :)

Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Choć raz się rozumiemy, przez chwilę? ;)
Masz rację, stokrotki są w s z e l k i e - każdy je widział i może zrywać.
Dlatego nie zwraca na nie uwagi. Ale "naprzeciw stokrotek" w takim kontekście
nabiera wtedy fajnego znaczenia: naprzeciw tego wszystkiego, tej zwyczajności
i masówce. Naprzeciw brzmi jak sprzeciw a stokrotki jak więcej niż sto kroci ludzkich.

Gdzie rozbija się namioty? Było to widać zwłaszcza kiedyś, kiedy nie obowiązywały
przepisy i wolno było biwakować, gdzie się żywnie podoba. Ktoś zauważył piękne lilie
kwitnące tuż przy brzegu i stawiał naprzeciwko namiot. Wieczorem stało już
koło niego pięć, rano kilkanaście a za parę dni kilkadziesiąt. Zwijał się w końcu
i przestawiał swój byle dalej od tych kroci. Może miał tylko stokrotki do podziwiania,
ale miał je tylko dla swoich oczu, a zwłaszcza... uszu :)

Pozdrawiam
Ten, kto jest chociaż odrobinę wrażliwy, zwraca na nie uwagę, uwierz mi:) Haiku jest naprawdę ładne, tylko na mnie nie robi tak niesamowitego wrażenia, jak na Tobie:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ,,Dopóki walczysz, jesteś zwycięscą ,, Św. Augustyn   stoisz nad przepaścią na progu nieskończoności nie widać światła pogrąża ciemność pochłania bezsilność   walcz o siebie zaufaj sobie Bogu białe róże uśmiechają się z Ołtarza   pomoc jest w pobliżu zawsze nie wybieraj nigdy zła walcz o siebie prawdę   światła nie trzeba szukać  jest w nas to dar wystarczy wierzyć zaufać Bogu   Jezu ufam Tobie   9.2024  andrew Piątek, dzień wspomnienia męki i śmierci  
    • Z ostatnich wieści ze wschodu: rzeczywistość  przez okulary zobaczyć nie można.    Istnieje więc  pajęczyna światów, więcej niż much, co najmniej o jeden – nadal ten jeden.   Wybuch. Odłamki.  Cisza. Rozpad kategorii – czy tu tylko o ruchu?   Piękno podobno tkwi  w czyimś oku. Ale współczucie nie musi.
    • - Ma? - Da. - Kasza jeża. - Że ja z saka dam.    
    • - Jada; jeża kanapka, jak pana. - Każe - jadaj.                
    • Tekst powtórkowy     Zastygam z nożem w dłoni na krawędzi chaosu. Przepaść przede mną ogromna. Nie mam gdzie uciec. Szkoda, że nie dobiegłem do ściany. Mógłby chociaż walić głową w mur. Pozostało tylko jedno. Odwrócić się, by ujrzeć co jest za mną. Przyjąć na klatę dosłownie wszystko, cokolwiek zobaczę. Też tak uczynię. Czuję nagle pustkę w głowie i cholerny chłód. Za cienkie ścianki, a nie założyłem beretu.   Widzę siebie na podłodze, ubabranego krwią ukochanej. Skąd wiem, że akurat z niej wyciekła? Pragnę ją znowu przytulić, ale krew przytulić trudno. Kawałek udka też. Zlatuje z mlasknięciem. Aż mi głupio. To chyba profanacja zwłok. Mówię: przepraszam.   Na próżno, gdyż leży biedna w kałuży koloru pomidorka, dosłownie rozbebeszona i nic do niej nie dociera. O co tu chodzi? Rozumowanie spowite mgłą. Dokładam wszelkich starań, by włożyć wilgotne wnętrzności z powrotem do brzucha, jako zadośćuczynienie. To nie takie proste. Spływają mi z rąk. Zastygam jednak w zastanowieniu. Przecież nie mam gdzie. Ona już żadnego brzucha nie posiada. Ciało jak ten rozłożysty kwiat, rozmazane na parkiecie. Trochę ją zgarniam w jedno miejsce, by nie wpaść w poślizg przy wstawaniu. Wstaję.   Lecz i tak mam wrażenie, że chodzę w gęstym kompocie z kościanymi pestkami. Ślizgam się na gałce ocznej i upadam wprost na ukochany bajzel. O mało co, a straciłbym wzrok, gdyby zostało nadziane na wystający szpikulec złamanego żeberka. Na szczęście musnęło tylko policzek. W nieruchomym wzroku jednej źrenicy, widzę wiele retorycznych pytań, lecz najważniejsze brzmi: dlaczego? Skąd mam do diabła wiedzieć. Przyszedłem, usiadłem, zobaczyłem. Ale to wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, czy moje zmysły i ja, to jedno i to samo.   On tu jest cały czas, jakby poza moją świadomością. Czuję jego obecność. Czasami najtrudniej uwierzyć w to, co po gębie tłucze, podpala wzrok i patrzy, aż popiół zostanie. Myślę intensywnie. A przynajmniej myślę, że myślę. Jak tu się dostał i czy to w ogóle możliwe. Muszę uwierzyć, że tak. Zniszczył nie tylko jej świat, ale także mój. Cholerny dupek morderca.   Wystaje nieokreślonym obrazem z ciała, jakby pragnął oklasków z racji swojej wielkości. Przyszpilił ukochaną nie wiadomo czym, niczym motyla w gablocie. Na dodatek rozgarnął byle jak na wszystkie strony. Za grosz artyzmu. Dlaczego go nie zauważyłem, gdy upadłem na zwłoki? Nawet musiałem się o niego oprzeć przy wstawaniu. Świadczą o tym krwawe ślady moich palców na jego gładkiej, parszywej powierzchni. Jakiej powierzchni? Co ja plotę. Znowu ześwirowany warkocz?   Przede mną pojawia się znikąd. Wielki jak góra, leży mózg. Wiem że to mój, chociaż nie wiem skąd ta pewność. Jak mogę cokolwiek myśleć, skoro ta szara ciastowatość istnieje poza mną. Teraz będzie mi łatwiej odszukać prawdziwe ja. Zaczynam się wspinać po ogromnych gąbczastych zmarszczkach. Wykrawam wielkie kawałki i szukam swoich myśli. Bezskutecznie. Odkładam dokładnie w to samo miejsce, żeby nie namieszać i nie zgłupieć do reszty. Dostrzegam jakieś dziwne wybrzuszenie. Tnę je nożem w nadziei, że znajdę swoje: ego. Niestety, nic tam nie ma. To tylko większa fałdka, odstająca od reszty.   Nagle mam wrażenie, że leżę na: zimnej, płaskiej skale. Z góry ścieka woda, oświetlona słabym blaskiem dalekiej szczeliny, do której muszę dotrzeć. Na domiar złego, nade mną wisi to samo. Bardzo nisko. Prawie dotyka spoconych, zdenerwowanych pleców. A najgorsza jest przytłaczająca klaustrofobia.   Wiem, że sufit cały czas nieznacznie się obniża. Czy zdążę wyjść, czy też zostanę nadzieniem skalnej kanapki. Żebym tylko do jakiegoś wgłębienia nie wleciał, bo wszystko wokół szare. Trudno zauważyć dziurę, przy słabym świetle. Gdybym został uwięziony na dobre, niczym sardynka w puszce, to będę czekał w ciemności na śmierć, nie wiadomo jak długo, nie mogąc nic na to poradzić.   I znowu zmiana otoczenia. W oddali, prawie przy wierzchołku, widzę otwór w ogromnym mózgu. Podchodzę bliżej i zaglądam do wewnątrz. Na dnie spoczywa coś w rodzaju zwierciadła. Odbija błękit nieba. Jest dokładnie widoczne, a przecież otwór zasłaniam sobą. Czyżbym był przezroczysty. Spoglądam na dłoń. Nie widzę przez nią mózgu. O co w tym wszystkim chodzi. A może tylko w zestawieniu z lustrem, przenika przeze mnie światło?   Zatem czaszka nie jest zupełnie pusta, skoro myślę, to co robię. Coś tam jeszcze jest.   Część ukochanej jest schowana w podłodze. Dopiero teraz dostrzegam wokół wystające klapki parkietu pomieszane ze skórą i tłuszczem. Na jego umownym boku sterczy kawałek jelita. Musiało się przykleić, gdy rozrywał ciało. A wszystko czerwonawo-różowo-szare. Tatar do spożycia jak nic. Żółtko tylko wbić.   Zdecydowanie coś ze mną nie tak. Nie mogę się połapać w tym wszystkim. Dziwaczne rozmyślania rozsadzają umysł. Przecież to moja najdroższa. Jak mogę tak spokojnie o tym myśleć. Układać obrazy gastronomiczne. Może dlatego, że od wczoraj nic nie jadłem. Ciekawe czemu? Odruchowo łapię głowę, żebym miał pewność, że jeszcze ją mam i myślę tym co trzeba, a nie czym innym. Obawiam się jednak, że to bardzo złudny spokój.   Możliwe, że część bodźców, tych najbardziej ostatecznych, nie dotarła jeszcze do mojego mózgu. Broni żywiciela na wszelkie sposoby, rzucając przed nim zasłonę innych doznań, bym traktował to co widzę, jak swoisty spektakl z efektami specjalnymi i zapomniał o tym, co najbardziej boli. Lecz w końcu i tak trzeba będzie wyjść z teatru, przystanąć, popatrzeć i w jakąś rolę uwierzyć.   Nagle widzę ogromne ręce. Obejmują pofałdowany, szary kopiec i zaczynają go dźwigać w kierunku nieboskłonu. Turlam się i spadam na coś w rodzaju trawy. Mam chyba sto procent pewności, że moja głowa nie jest pusta, bo gdy ją poruszam, to coś się obija o wewnętrzne strony i słyszę przytłumione odgłosy. Dotykam ją dwoma rękami i po raz kolejny jestem nieco zdziwiony. Kopułę czaszki mogę odkręcić. Też tak czynię. Odkręcam z kościanym zgrzytem, który skrzypiąc, rozwala echem ściany pustki wokół... ale nie nade mną i jakby niezupełnej. Wyczuwam jeszcze większy ciężar w środku. No cóż – myślę sobie – wyjmę i zobaczę, co to jest.   Coś mi dzisiaj: zdziwieniami obrodziło, lecz za dużo tego. Przestaje to robić na mnie wrażenie. Trzymam w dłoni: żelazną duszę. Jednocześnie dostrzegam w oddali stół, chociaż pojęcia nie mam, skąd się nagle wziął. Coś na nim stoi. Podchodzę bliżej. To starodawne żelazko. Widzę też koszulę. Wiem, że to moja. Strasznie pognieciona. Jak psu z gardła wyciągnięta. Prawie odruchowo wkładam żelazo do wnętrza żelazka. Staje się gorące, chociaż dusza była zimna. Zaczynam prasować.   Trudno mi idzie. Nie prasowałem już wiele długich lat, lecz za każdym przesunięciem gorącej powierzchni po cienkim materiale, jest mi dziwnie lżej. Widzę jak zgniecenia zanikają. Jakby coś ze mnie ulatywało i wlatywało jednocześnie. Niechcący dotykam gorącej części. Nie narzekam. Prasuję dalej, chociaż cholernie boli. Po jakimś czasie, wygląda świetnie. Gładka jak pupcia niemowlęcia. Odczuwam wielką ulgę. A nawet jestem szczęśliwy. Zakładam ją na siebie. Co z tego, że już jedną mam. A kto mi zabroni. Na ręce nie ma żadnych bąbli, ale ból nie ustępuje.   W oddali widzę ciemną chmurę, a pod nią rozwieszony sznur. Na nim wiele powieszonych, brudnych, samotnych koszul. W porywach wiatru, wyginają się na wszystkie strony z przepalonymi dziurami. Jakby chciały się oderwać, jakby tęskniły, lecz wybór został im odebrany. Przygnębiający to widok. Mam wrażenie, że czas się do nich skończył. A zatem przemijanie też. Będą wisieć bez końca. Przy mnie jest spokojnie i w miarę jasno, ale jakoś mnie to nie cieszy. Nie patrzę już więcej w tamtą stronę. To ponad moje siły. Wiem, że nie mogę im pomóc. Nie mam takich możliwości. Jestem tylko.   Z tym złudnym spokojem jednak coś nie tak. Przede mną, jakby znikąd, pojawia się szklana trumna. Unosi się lekko nad ziemią. Nie wiem dokładnie, co zawiera. Przed chwilą byłem przekonany, że jest blisko mnie. Idę w jej kierunku. Domyślam się kogo tam zobaczę. Jestem coraz bliżej. Spód trumny, porusza delikatnie zieloną trawę, na kształt obrazów, dotyczących mojego życia. Takiego jakie było naprawdę, a nie takiego, jakie ja widziałem. A niby skąd to wiem?   W środku dostrzegam coś w rodzaju mgły. Snuje się wewnątrz nieustannie. No cóż. Zdziwienie mnie nie opuszcza. Mgła wolno opada na dno. Taki obiekt w trumnie jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Niczym w białym puchu, widzę: kwiat paproci. Jest dużo większy, ładniejszy. Oderwany od macierzystej rośliny, której tam nie ma. A jednak zakwitł. Ma coś takiego w sobie, co przyciąga mój wzrok.   Nigdy go nie widziałem, nawet na zdjęciu, ale wiem na co patrzę. Nie mogę tego pojąć. Tej niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Wiem tylko, że zakwita raz w roku. Czyżby tak samo raz... a później już cały czas?   Krwawi, lecz za chwilę krew zamienia się w białego motyla. Przenika przez przezroczyste wieko i nagle znika.   Mam wrażenie, jakbym miał coś przekazywane, obiektami i sytuacjami, które są mi znane lub poznaje je dopiero teraz. W przeciwnym wypadku bym nie wiedział, na co patrzę i zupełnie bym tego nie ogarnął.   Nagle w absolutnej ciszy wieko się otwiera. Kwiat płynie w moim kierunku. Dlaczego nie mógł przeniknąć, tak samo jak motyl? Jest coraz bliżej twarzy. Widzę wszystkie szczegóły. Wchłania się przez nią do otwartej głowy, lecz z niej nie ucieka. Wiem o tym. Czuję przyjemne ciepło.   Znowu stoję samotny w tym dziwnym świecie.   Zakrywam czaszkę kopułą, którą zdjąłem, bo zaczyna padać. W tej chwili nawet głupi deszcz mnie raduję, bo jest taki: rzeczywisty, namacalny... lecz jednak nie chcę, żeby naleciał do środka.   Mimo wszystko czuję, że wnętrze głowy coś wypełnia, a połączenie wokół robi się trwałe. Jest trochę bardziej ociężała, lecz jednocześnie lżejsza.    Zgubiłem nóż, lecz nie odczuwam straty. Chyba dlatego, że jestem tak samo głupi, jak byłem na początku.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...