Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I w najlepszym wypadku pozostaną
Po nas tylko szmaty
Z odbitymi wizerunkami
Naszych chorych od pożądania
Umysłów

Tak, zgadzam się Panie. Każdy-
-umiera
Ale nie każdego szmaty
Nienarodzenie zwie
Całunem

Opublikowano

Tytuł, co trzeba przyznać, nie jest do końca jednoznaczny, a przynajmniej jego pierwsza część, która ma kilka definicji

Heraklit nazywał wielki rozum świata logosem, ludzie, którzy go doświadczali, odczuwali zrozumienie Ów motyw daje się także zaobserwować w teologii Zatem tytuł jako samoistny w stosunku do wiersza, bądź integralny z nim substrat jest bardzo spójny wewnętrznie

Sugeruje on ponadto, iż przedmiotem wypowiedzi podmiotu lirycznego mogą być tematy egzystencjalne, filozoficzne On sam zaś jest myślicielem

Mówi o przemijaniu, śmierci - tak naprawdę nie ominie ona nikogo, a co zostanie po człowieku, kiedy odejdzie - (?) - odpowiedź pada już w drugim wersie /'tylko szmaty'/ 'Odbity wizerunek' to albo nawiązanie do całunu turyńskiego albo wspomnienie o nagrobkach, w których chowa się zmarłych Chociaż niewykluczone, że peel miał także na myśli wszelkie zachowania, cechy charakteru, które utkwią w głowach osób bliskich, kiedy inni /parafrazując Twardowskiego/ zmienią miejsce zamieszkania

Druga część stanowi niejako odpowiedź podmiotu lirycznego na słowa rozmówcy /którym może być bardzo ważna dlań postać, choć możliwe, że jest nim Chrystus - 'Panie' z dużej litery wydaje się nacechowane dość silnymi emocjami/ Peel nie zgadza się z nimi w zupełności - nie każdy zostanie zapamiętany, nie wszyscy będą mieli należyty pochówek

Jakkolwiek jeżeli chodzi o warsztat, to muszę przyznać, że nie jest źle Tym bardziej zważywszy na fakt, że wcześniej pisałeś w zupełnie odmiennym stylu

Raczej nie udało Ci się mnie poruszyć Nie mogę jednak powiedzieć, że tekst jest słaby, czy zły Myślę, że byłbym skłonny nawet, aby pozostawić plusa Aczkolwiek może inny gust, zła pora ? W każdym razie muszę przyznać, że zrobiłeś spory postęp :)

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



jeśli chodzi o wieloznaczność logosu to oczywiście racja. Mi raczej chodziło o "logos", z którym walczył Jakub, syn Izaaka. Całun faktycznie miał być łączony z Całunem Turyńskim, ale tylko pozornie. Miałem na myśli całun, który tworzyła Penelopa, żona Odysa. Nawiązałem w ten sposób, do dwóch antycznych "cwaniaczków"(popatrz na etymologię imion i historię ich właścicieli).
Bardzo dziękuję za komentarz, gruntowny i rzeczowy. Co do tytułu... popatrz na teleologię Kantowską... Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena wg. mnie to zupełnie nie jest utwór o namiętnosci, bo namiętność tym wypadku to o wiele za mało.   To wiersz o nienasyceniu duszy - duszą, a cielesność jest tu jakby słodkim dodatkiem.    Ja tam wierzę w takie nienasycenie w miłości i w takie wiersze też, bo one sprawiają, że tętno przyspiesza, nie tylko to cielesne ale i duchowe..   I dodatkowo podpisuję się pod slowami @Robert Witold Gorzkowski - odniosl sie super adekwatnie do wiersza.        
    • Ktoś pióropusz ubrał  Inny z parasolem o przystojnym Zatańcz parasolki dreszczy słota  Zatańcz z parasolką niech się stanie  Kolorowa Kolorowe jeszcze liście  Kolorowe parasolki  Krople mienią się przejrzyście  Teraz tęcza zgadnij, za kim goni?
    • Moje dłonie siegają częściej po wino niż po chleb. Do późnego wieczora jestem zbyt zajęty umartwianiem duszy by odpowiadać na choć najskromniejsze potrzeby ciała. Są dni gdzie łóżko mnie więzi. Są jednak i takie gdzie łaknę wolności ścian swego odludnego więzienia. Przed snem, błądzę w ciemnościach zakurzonych kątów by choć przez chwilę dać posmakować artretycznie powyginanym palcom, zimna użytych do aranżacji farb. Szkarłatu krwi i perłowości łez. Duchy ze ścian poznają mój zapach. Łaszą się do swego pana. Mimo agonii, czasami zmuszą się do krótkiego śmiechu. Wołają mnie po imieniu. Tym ziemskim nie piekielnym. Wypalonym na duszy. Przed którym drżą aniołowie i ziemskie błazny. Kiedyś miałem imię. I czas na to by żyć. Bez bólu i lęku. Broniłem się przed cieniem. Uciekałem, lecz on był zawsze przed mym krokiem jeszcze o krok. Gdybym wtedy spłonął razem z moimi wierszami. Czy cień wkroczyłby za mną w ogień? Ale to przecież ogień rodzi cień. Języki ognia namawiają bym spłonął. Języki cieni liżą me rany. Trucizną próbują wymusić we mnie kolejny raz uległość. Tak przecieka rzeczywistość, przez dziurawy dach. Wschodzi czarna tarcza słońca. Gdy cząstka jego światła mnie dosięgnie. Obrócę się w proch. Duchy ze ścian pytają czasami, czy stąd daleko do nieba. Nie wiem. Mi tylko piekło pisane. I znów wczesnonocne harce. Trupi blask gwiazd. Nad łąkami. W zbożu jeszcze zielonym, cichutkie stąpania. To stopy bose północnic. Ich śpiewy przerywają świsty sierpów. Tną szyję i żywoty kochanków. Dobrze im tak. Kto jeszcze ufa miłosnym potworom. A może i żałować ich należy. Ja przecież też kiedyś ufałem. A teraz przeklinam nawet siebie. Czas się uwolnić. Udało mi się wzniecić wreszcie żar na zalanym przed laty i zapomnianym palenisku. Wiązki brzozowego chrustu czekały na tę chwilę. Języki ognia dostrzegły mnie, choć w narkotycznym uniesieniu chwili, były tak spragnione swego istnienia, że wolały pięścić ceglane ściany kominka. Pieściłem ich zmysły. Dorzucając drewna i szczap. Duchy ze ścian milczały zatrwożone, patrząc jak piekło wychodzi poza ramy swego świata. Prawie mnie mieli. Cienie tańczyły dziko, okadzone dymem. Pogrzebaczem wybiłem wszystkie okna by świeżym oddechem powietrza, wzbudzić furię ognia. Spod kuchennego stołu wyciągnąłem bańkę na naftę. I cisnąłem ją w ogień. Pamiętam tylko to jak cienie, porwały mnie przez rozsadzony pożarem komin. Duchy wybiły rygle z drzwi i rozpierzchły się w mgielny mrok boru. Płonąłem żywcem. Niesiony przez diabły w trupi blask gwiazd. Dobrze byłoby żałować i uronić choć łzę. Mnie ogarnął jednak demoniczny śmiech, który objął połacie okolicy. Okoliczni bajali potem, że słyszeli piorun, który najpewniej zniszczył chatę. Płonęła kilka godzin. Wiele miesięcy później na pogorzelisku, stanął jesionowy krzyż i światło łojowych świec rozświetlało mrok i klątwę. Na darmo jednak. Bo nikt stąd jeszcze nie trafił do nieba.
    • @Omagamoga Oj też nam się zdarza, ale dużo rzadziej :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      my nie robimy tego na pokaz 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...