Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

...nowo. Nadal zimno. Białe słowa
szeptem rozbrzmiewają na ulicach.
Ponoć wolniej niż na co dzień. Nie czuć

tego. Wchodzę w dwójkę. Jeszcze trochę -
będzie cieplej. Ale - nie prawdziwie
ciepło. Tak nie będzie nigdy. Nasz świat

nie pozwala na to. Kto wie? Może
to i lepiej dla nas. Nie przypali
naszych marzeń prawda. Śnieg się stopił -


zakwitają deszcze. Od chmur szaro.
Nieme strugi spieszą się do pracy.
Niebo się rozjaśnia, ostatecznie

cucąc światłem jeszcze śpiące miasto.
W oczach nadal szaro. Nie możemy
lub nie chcemy nawet ich rozświetlić.

Kolor sprawia nam ból. Nic dziwnego -
my, niepełnobarwni, nie lubimy
kontrastować. Słońce się rozgaszcza


sprowadzając upał. Źółć promieni
bezlitośnie orze nasze ciała
odpowiadające plonem potu.

Popołudnia męczą. Ukojeniem
noce. Cień jest teraz przyjacielem,
polubiono też chłód - jeszcze nie tak

dawno przeklinany. Nie istnieją
stali sojusznicy i wrogowie,
bo i po co? Liście opuszczają


kamienice koron na brązowo.
Brudny blask latarni oprowadza
cicho mgłę po parku. Czuć w powietrzu

wieczór - właśnie sprząta resztki po dniu,
który w domu starców spędzi swoje
zapomnienie. Czas na odpoczynek,

czas na zmianę. Zaraz przekroczymy
północ. Odkurzamy znów nadzieję;
jej nieświeży uśmiech budzi nas na...


nie trzymam się rytmu

Opublikowano

pięknie......jestem pełna zachwytu dla tego smaku dla tej harmoniiiii a jednocześnie ogromnej wielobarwności duszy bo tylko taka dyszyczka mogła dostrzec brudny blask latarni oprowadzającej cicho mgłę po parku...........tylko koniec wybił mnie z tropu więc proszę o wyjaśnienie co do ostatniego wersu a będe zaspokojona.........pozdrawiam

Opublikowano

ok. wiersz jest dziesięciozgłoskowcem, z wyjątkiem jednego wersu - i jest to pierwsze zaburzenie rytmu. drugie - sredniówka, która w większości przypadków znajduje się po szóstej sylabie (i to moim zdaniem jest ok), miejscami lata jak sama chce ;). po trzecie, moim zdaniem, cztero, a nawet pięciosylabowe wyrazy na początku niektórych wersów wprowadzają spore zamieszanie w rytmice tego utworu. a tak odbiegając od tematu: ora - orze, w każdym razie w mojej wsi ;). żeby było wszystko jasne. uważam wiersz za bardzo ciekawy eksperyment i dostrzegam nakład pracy jaki autor włożył doprowadzając go do obecnej postaci i choć uważam, że lepsze często bywa wrogiem dobrego, to, w tym przypadku, zastanawiam się czy nie warto jeszcze włożyć trochę trudu, aby nadać utworkowi większej szlachetności... pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Akurat ostatni wers, odseparowany od reszty wiersza, jest niejako "obok", więc nie rozpatrywałbym tego jako "zaburzenie rytmu" (już pomijam to, że i ten wers ma swój rytm).




Starałem się, by średniówka w postaci przerwy między 6 a 7 sylabą była w każdym wersie (z wyjątkiem ostatniego). Nie wyszło?




Tak, regulują tempo utworu spowalniając go - nie będę ukrywał, że to było moim celem (i że ma swoje uzasadnienie).
Już poprawione. :)



Na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę, ale najpierw niech trochę czasu minie - póki co jest jeszcze zbyt świeży. Za uwagi bardzo dziękuję. :)
Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...