Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wstrzymanie


nie chcę - znów zakochiwać się w swojej żonie - mam ją
po pas(dosłownie), chcę od teraz kochać księżyc, gwiazdy
i II Sommo, które zmieniają bieg mojego serca(dosłownie wszystko).
pomóż mi(pomachaj, wykrwaw się, zniszcz światło), wszystko będzie - takie samo
nie zmieni się rzeka mleczna, która jest w naszych żyłach po śmierci.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Twoim wierszom brakuje dechu. tego co mają w środku ludziska jeśli coś przeżyli naprawdę.
stąd te nawiasy, w nawiasach namiastki, szeregi słów nie potrafiących trafiać wprost i zatapiać.
prawdopodobnie całe życie spędzisz na morzach północnych wyglądając na powierzchnię z łodzi podwodnej przez peryskop
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




-problemy emocjonalne, opisane jak u wszystkich: pogarda do kobiety, która jest nieistotna jako podmiot liryczny,krew plynie(pisze "l" bo na tym kom. nie ma "l" z kreseczką), aż do wykrwawienia
i koniecznie trzeba zniszczyć światlo.Ponuro.
-jak masz dosyć kobiety, to odejdź i napisz o smutku, jej smutku np.
-choć droga mleczna jest w naszej krwi, tym razem nie czuję więzów z Pana dzielem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Twoim wierszom brakuje dechu. tego co mają w środku ludziska jeśli coś przeżyli naprawdę.
stąd te nawiasy, w nawiasach namiastki, szeregi słów nie potrafiących trafiać wprost i zatapiać.
prawdopodobnie całe życie spędzisz na morzach północnych wyglądając na powierzchnię z łodzi podwodnej przez peryskop

Wstretny - ty forumowy Mickiewizu, wszystki mbys tylko zarzual ze ich poezja duszy nie ma ;-).
Paradoksalne w tym momenie dwa najlepsze wiersz (ogołnie ale i takze Pana poety) sa w warsztacie..ale mam nadziej ze w konu znajda sie w dziel dlazaawansowanyh
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


czemu tak sadzę? bo najtrudniej wbrew pozorom napisać coś od serca, ująć w proste słowa coś, z czego człowiek nie zdaje sobie sprawy, że sam to nosił od zawsze w sobie.
natomiast każdy dowolny zapis daje więcej konotacji, ale nie jest genialnie precyzyjny.
jest jak moździerz co trafia wrogów ale i swoich, bez różnicy
potwierdzenie tych słów znajdziesz u największych poetów, filozofów od Salomona po słonia Trąbalskiego
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


czemu tak sadzę? bo najtrudniej wbrew pozorom napisać coś od serca, ująć w proste słowa coś, z czego człowiek nie zdaje sobie sprawy, że sam to nosił od zawsze w sobie.
natomiast każdy dowolny zapis daje więcej konotacji, ale nie jest genialnie precyzyjny.
jest jak moździerz co trafia wrogów ale i swoich, bez różnicy
potwierdzenie tych słów znajdziesz u największych poetów, filozofów od Salomona po słonia Trąbalskiego

Masz racje, ale to nie zmienia faktu ze poezja ejst subiektywna i nie mozesz do konca ocenic. Skad wiesz ze to nie jest prosto z serca? Ze to nei jest opisane prawie najlepiej, tak jak oeta to czuł
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co to za argument? równie dobrze można powiedzieć o twórczości debila: pisze z głębi serca.
nawet (roz)skojarzenia ma interesujące, nieprzewidywalne i inne od zwykłych ludzi.
tak naprawdę sztukę na dobrą i złą rozdziela dopiero osobiste nieszczęście, a w przypadku
całych narodów wojna albo kataklizm. napisz o tym książkę jak chcesz być koniecznie sławny.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co to za argument? równie dobrze można powiedzieć o twórczości debila: pisze z głębi serca.
nawet (roz)skojarzenia ma interesujące, nieprzewidywalne i inne od zwykłych ludzi.
tak naprawdę sztukę na dobrą i złą rozdziela dopiero osobiste nieszczęście, a w przypadku
całych narodów wojna albo kataklizm. napisz o tym książkę jak chcesz być koniecznie sławny.
Nie istnije poezja idealna. To prawda: nawet debil moze pisać: zy znawa to poezja wynika z tak przyziemnych czynnikow ze az sei rzygac chce....
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


istnieje poezja idealna. jej przykładem jest choćby klasyczne haiku rozwijane przez setki lat w Państwie którego mieszkańcy jako jedyni na świecie używają do myślenia dwóch półkul mózgowych. ale nie tylko.
natomiast to co nazywasz poezją jest raczej trendem, czymś takim
jak śmieszne szarawary będące krzykiem mody kilkadziesiąt lat temu.
albo twist na współczesnej dyskotece
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


istnieje poezja idealna. jej przykładem jest choćby klasyczne haiku rozwijane przez setki lat w Państwie którego mieszkańcy jako jedyni na świecie używają do myślenia dwóch półkul mózgowych. ale nie tylko.
natomiast to co nazywasz poezją jest raczej trendem, czymś takim
jak śmieszne szarawary będące krzykiem mody kilkadziesiąt lat temu.
albo twist na współczesnej dyskotece

co twist, ja go kocham, i nikt mi tu nie będzie mówił, że to przeszłóść!

co do wiersza, na nieszufladzie mówi się wprost - do kosza i już, tyle, pozdrawiam.
Opublikowano

ale sie pan obrazil o tego trolla - a nwet pan nei zuwazyl ze dwie minuty nim pan oddal swoja odpoiwiedz post zostal zmieniony....
ale o tam..nieh sie pan sie denerwuje......przynajmniej atakuja mnie ocale lilianne przed pana jadem; Adolf winkelriedem poetów!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


pod iloma nickami będziesz jeszcze paraliżował życie kolejnych Portali?
mała roztropność, nadrabiająca w koncu coraz bardziej widoczną niemoc intelektualną zapalczywością, charakterystyczne zwroty są jak odciski palców.
to dobre dla takich samych oklapłych od trawki rozumków ale ja głąba rozpoznam zawsze
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


pod iloma nickami będziesz jeszcze paraliżował życie kolejnych Portali?
mała roztropność, nadrabiająca w koncu coraz bardziej widoczną niemoc intelektualną zapalczywością, charakterystyczne zwroty są jak odciski palców.
to dobre dla takich samych oklapłych od trawki rozumków ale ja głąba rozpoznam zawsze

pan mnie nienawidzi, ale dlaczego? Bo umieszzam u swoje wiersze??? o w tym zlego..jk na razie pan na mnie pluje a ja wyigam reke...
na innyh forah nei piszę....mnie możn pozan po jednym - można sie domysli po niku ale nei zawsze.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


pod wszystkimi nickami widać ten sam kompleks: ktoś mnie nienawidzi. bo pisze swoje wiersze.
tu płacz a za chwilę piana na pysku i atak furii.
odpowiem wam wszystkim:
co mnie to obchodzi? kim dla mnie jesteś, żeby cię nienawidzić albo lubić?
przytul się do misia, weź jeszcze jedną działkę, zrób co chcesz ale nie zadawaj głupich pytań
i nie stwarzaj sobie pozorów iluzji, że jesteś dla kogoś ważny. albo twoje wiersze
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


pod wszystkimi nickami widać ten sam kompleks: ktoś mnie nienawidzi. bo pisze swoje wiersze.
tu płacz a za chwilę piana na pysku i atak furii.
odpowiem wam wszystkim:
co mnie to obchodzi? kim dla mnie jesteś, żeby cię nienawidzić albo lubić?
przytul się do misia, weź jeszcze jedną działkę, zrób co chcesz vale nie zadawaj głupich pytań
i nie stwarzaj sobie pozorów iluzji, że jesteś dla kogoś ważny

błąd: każdy jest ważny dla Boga, a pna ma jeden cel,,,nie dua sie panu mnie przerobic....ja nie uwazam ze mnie pan nienawidzi bo nei lubi pna moih wierszy -->to sa tylko prae wsrtepne i kiedys przestan mei watos, ale o ta nienawisc to hodzi o to plucie na moja skromna persone ;-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


rozumiem, masz cechy masochistyczne. w takim razie:
nie lubię cię. nawet nie cierpię. piszesz gnioty a w wolnych chwilach uprawiasz grafomanię ze swoim bratem. często się bijecie o to kto jest w tym lepszy. wkurwia was jak do waszego ogródka z grafomanią wlezie ktoś inny. rozmnażacie się wtedy przez podział
ludzi na geniuszy i nie geniuszy. wieczorem drukujecie wasze po twory i robicie z nich halucynogenną paćkę, którą wąchacie przez rzadko zmieniane gacie.
mam nadzieję, że te słowa też wreszcie zrobiły wam choć trochę dobrze?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...