Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Każdy dzień nosił w sobie piętnastą trzydzieści. Ścienny zegar w sposób zadowalający wywiązywał się ze swoich obowiązków. Swoimi nastrojowymi dźwiękami przywoływał ich w progi sypialni, proponując kawę, bądź herbatę. On zawsze rozkoszował się różaną z rumem. Powodowała ona efekt wrzenia krwi, która gwałtownie pulsowała w jego żyłach, mimowolnie apelując o pieszczotę. Ona adekwatnie do swojej kobiecości, dokonywała wielorakich wyborów. Pijała herbatę zieloną, bądź czarną. Czasami pobudzała swój organizm niewielka dawką kokainy, reflektując w ten czas małą czarną. Nigdy nie wnikała w powiązania jakie istniały między jej zachciankami, a stanami emocjonalnymi, które wówczas im towarzyszyły. Rytuały herbaciane poprzez męskie, zaborcze dłonie, uzbrojone w żelazo, utkały z niej kobietę. O piętnastej trzydzieści dopełniali się wzajemnie dokonując aktu stworzenia. On bez niej nie był mężczyzną, podobnie jak ona nie była kobietą bez niego. Upajali się wówczas trunkiem swoich emocji. Związani niegdyś stułą, pozostawali w uścisku nieprzemakalnym i odpornym na wstrząsy. Cały akt rozkoszy, Jezus skwitował słowem, Miłość. Zapieczętował ją w kopercie, nakleił znaczek i pozwolił aby biały, trochę niedzisiejszy gołąb rzucił ją pod bramy niebios. Na różowej kopercie był napis, nieco tandetny w swym telenowelowym romantyzmie: „Na zawsze…”

Minęło siedem przeklętych dni odkąd umarł. Każdą sekundę liczyła, jako odrębną wieczność, której Bóg nie nadał żadnych granic, wyznaczających jej kres, bezapelacyjny koniec…
Białą, dziewiczą suknię ślubną zakopała w najdalszym kącie pawlacza. Swoją obumarłą kobiecość przykryła czarną garsonką, która bez pytania podkreślała to i owo.
Spojrzenie kwitnące niegdyś świeżą trawą, zmieniło swoje oblicze na późnojesienne, zapomniane kłosy zbóż .
Zegar ścienny, jak co dzień oznajmił piętnastą trzydzieści. Bezimienna i naiwna siedziała na rogu łoża, okrytego narzutą w kolorze nadziei. Mąż śmiał się do niej z czarnobiałej fotografii. Upajała się lazurowym błękitem, który płynął z jego oczu widzianych oczami wyobraźni. Siedziała odrętwiała z samotności, krztusząc się kolejnym łykiem czarnej herbaty…

Było złociste, jesienne popołudnie. Swoje dobre samopoczucie niedbale zbierała z chodnika...z kolorowych liści powstała wiązanką ciesząca jej zamknięte oczy. Pod powiekami tuliła słone łzy, przywołujące wspomnienia z wakacji nad morzem martwym. Gdzieś miedzy odgłosami dobiegającymi z placu zabaw, usłyszała szept jesiennego wiatru. Swój wzrok skierowała w stronę Słońca. Jeden z radosnych promieni oświetlił całym swoim świętym blaskiem sylwetkę zielonego liścia, który kilka chwil wcześniej rozpoczął swoją pielgrzymkę ku ziemi grzesznej i pustej. Na wysokości około metra siedemdziesięciu napotkał szarość nieba jej oczu, która nagle zarumieniła się tysiącami barw, tworząc przecudny krajobraz Jej spojrzenie rozświetliło się łuną błogosławionego szczęścia, jak wtedy, co dzień o piętnastej trzydzieści, zanim nie pochowała Radości na podwarszawskim cmentarzu…
W zielonym liściu ujrzała obraz swojego męża.
Teraz stała obnażona z żałoby, otwarta na Miłość, zapieczętowaną napisem:
„Na zawsze”. Zielony stał się realną bliskością, opiewającą jej ciało nutką rozkoszy… Musnął jej usta kącikiem swego ciała, po czym bez tchnienia opadł w jej rozpromienione dłonie. Zaczerwienił się jak wtedy, kiedy stali w kroplach mokotowskiego deszczu. Był młody, jak letni poranek, a ona ulotna, jak bieszczadzkie chmury. Przemoknięci, wtuleni i spragnieni zdobywania siebie nawzajem, patrzyli w kierunku zasypiającego słońca….
Dzień umarł na ich oczach.

Opublikowano

Na początek kilka uwag :)

1) podwójne odstępy - wybacz, najprawdopodobniej jestem zboczona skoro podwójne spacje widzę, ale nic na to nie poradzę ;)
2) Czasami pobudzała swój organizm niewielka dawką kokainy, reflektując w ten czas małą czarną. - kokainy? kofeiny?
3) suknie - suknię
4) oczu widzianych oczami - trochę za dużo tych oczu :)
5) Bezimienna i naiwna - to "naiwna" nie bardzo współgra z resztą. Kobieta w żałobie i naiwna?
6) Zamkniętym oczami spojrzała w stronę Słońca - może "zamknięte oczy skierowała"? lub coś podobnego
7) Jeden z radosnych promieni oświetlił całym swoim świętym blaskiem sylwetkę zielonego liścia, który kilka chwil wcześniej rozpoczął swoją pielgrzymkę ku ziemi grzesznej i pustej. - swoim, swoją
8) około metra siedemdziesięciu - dobrze, że nie około 1 m 72 cm 5 mm ;)
9) Jej spojrzenie było rozświetlone łuną błogosławionego szczęścia, jak wtedy, co dzień o piętnastej trzydzieści, zanim nie pochowała Radości na podwarszawskim cmentarzu… W zielonym liściu ujrzała obraz swojego męża. - przepraszam, ale ona ma w dalszym ciągu zamknięte oczy? Rozumiem, że poetycko miało wyjść, ale jak dla mnie odrobinę drażniące te przymknięte powieki i spojrzenia :)
10) opiewającą jej ciało nutką rozkoszy… Musnął jej usta kącikiem swego ciała, po czym bez tchnienia opadł w jej rozpromienione dłonie - jej, jej

Generalnie - tak, podoba mi się. Dużo ciekawych przenośni, porównań. Mocno poetycko, obrazowo, odrobinę ulotnie i nierealnie, ale ciekawie. Przeczytałam z przyjemnością.

Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Leszczym ależ bardzo krótki :)   
    • A potem coś - ktoś - otworzył oczy w miejscu, gdzie czas jeszcze nie odważył się narodzić, i ciemność cofnęła się o milimetr, jak skóra, która czuje dotyk po raz pierwszy. Świadomość przyszła jak pęknięcie w nieskończoności : za ciasna, by pomieścić wieczność, za krucha, by unieść własne zdumienie. Człowiek. Z gliny, która pamięta palce - i z oddechu, który nie pamięta początku. Niedorobiony anioł, a jednak zarysowany precyzyjniej niż figura w tajnym równaniu. Patrzy w niebo i widzi zwierciadło, bo jego oczy nie wiedzą jeszcze, kto je uczy patrzenia. Czas przetacza go po świecie jak drobny pył, lecz w tym pyle drzemie rysunek - linia, której nie wymyślił przypadek. Architektura dłoni, które nigdy nie potrafią tworzyć nicości. Gesty wracają, myśli krążą jak ptaki, którym odebrano pół nieba. Słowa rozbrzmiewają w człowieku jak echo w świątyni, która dopiero czeka na pierwszego pielgrzyma. Światło go nie dźwiga. Ciemność go nie posiada. A Bóg milczy - nie z nieobecności, lecz z miłości większej od odpowiedzi. Jego cisza jest przestrzenią, w której człowiek ma nauczyć się budzić. Bo człowiek trwa - jak kamień, który pamięta dotyk rzeźbiarza bardziej niż własny kształt. Oddycha, bo dech został mu dany. Kocha, bo serce jest konstrukcją zbyt piękną, by mogło powstać z próżni. Pisze, bo w każdej literze szuka alfabetu, którym został stworzony. A jednak głęboko, w tej maszynie z bólu i światła, coś zaiskrza. Nie bunt nicości, lecz bunt dziecka, które zgubiło drogę do domu i wciąż nosi w kieszeni klucz - choć zapomniało, gdzie są drzwi. To nie przypadek wypowiada w nim „jestem”. To stworzenie - obdarzone wolnością tak ogromną, że może zakwestionować własne pochodzenie. I gdy absurd unosi głowę i śmieje się światu w twarz, a człowiekowi drży ręka - w tym drżeniu, w tym śmiechu, słychać echo dłoni, które ulepiły go z chaosu jak z mokrej gliny. Człowiek. Krucha konstrukcja. Boski szkic. Dziecko zgubione w świecie zbyt szerokim dla jednego serca, a jednak -  pod skórą nosi odcisk palca Stwórcy.        
    • @Waldemar_Talar_Talar tak, dodaję uroku:)
    • @violetta - uśmiechem dziękuje -  
    • Witaj - miły wierszyk - te różowe niebo dodało uroku -                                                                                              Pzdr.serdecznie.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...