Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przeczytajcie:
Dodając do tego nostradamusa i innych..aż strach się bać

"zy Titani musial zatonąć"Jednak najbardziej tajemnicza historia dotyczy Morgana Robertsona, niezbyt poczytnego pisarza, który nigdy nie interesował się ani jasnowidztwem, ani parapsychologią. A mimo to w 1898 r. (a więc 14 lat przed tragedią) napisał opowiadanie "Futility" (Daremność). Opisał w nim dziewiczy rejs wielkiego liniowca o nazwie Tytan(!), który pomimo opinii, iż jest niezatapialny, zderzył się z górą lodową i poszedł na dno wraz z tysiącem ludzi. Ale nie tylko nazwa statku i okoliczności katastrofy były do siebie uderzająco podobne. Robertson dokładnie podał wymiary swojego statku, liczbę kominów i turbin - okazały się identyczne jak na Titanicu. Co więcej - w jego powieści identyczne było również miejsce katastrofy na Atlantyku. To już naprawdę zbyt wiele zbieżności, by można było mówić o przypadku!
Książka Robertsona nie odniosła sukcesu wydawniczego, a o jej autorze przypomniano sobie dopiero po katastrofie Titanica. Zasypywany pytaniami dziennikarzy Robertson opowiedział, że pomysł na opowiadanie przyszedł mu do głowy podczas choroby. "Miałem grypę i bardzo wysoką temperaturę - powiedział. - Nie wiem, czy to był sen, czy gorączkowe majaki, ale dokładnie zobaczyłem ten statek i wszystko, co się z nim stało. Uznałem, że to dobry pomysł na książkę. Nigdy wcześniej nie miałem proroczych snów czy przeczuć - w ogóle nie wierzyłem w podobne historie, ale teraz sam nie wiem, co o tym myśleć..."
Co ciekawe, książka Robertsona pozwoliła ocalić kilkadziesiąt istnień ludzkich - jednak wiele lat po zatonięciu Titanica. W kwietniu 1935 r. frachtowiec Titanian(!) przemierzał ten sam obszar Atlantyku, płynąc z angielskiego portu Tyneside do Kanady. Młody marynarz, William Reeves pełnił właśnie nocną wachtę. Kilka dni wcześniej przeczytał książkę Robertsona i nie mógł przestać o niej myśleć. Stojąc samotnie na posterunku, uświadomił sobie nagle podobieństwo między rzeczywistością a fikcją literacką. Był kwiecień (miesiąc katastrofy), a jego statek znajdował się w tym samym rejonie Atlantyku. Nagle zrobiło mu się nieswojo. A kiedy skojarzył sobie, że urodził się 14 kwietnia 1912 r. (w dniu zatonięcia Titanica), ogarnęło go przerażenie. Nie wie, dlaczego włączył wszystkie dzwonki alarmowe, stawiając na równe nogi załogę. Kazał dać "całą wstecz", a kiedy statek się zatrzymał, z ciemności przed dziobem wyłoniła się ogromna góra lodowa...
Jeszcze jedno niesamowite wydarzenie wiąże się z historią Titanica. W 1886 r., a więc 26 lat przed katastrofą, angielski dziennikarz E.W. Stead napisał opowiadanie o liniowcu, który podczas pierwszego rejsu zatonął po zderzeniu z górą lodową. Kapitan literackiego statku nazywał się E.J. Smith, dokładnie tak samo, jak kapitan Titanica. Stead interesował się zjawiskami paranormalnymi. Należał do organizacji zajmującymi się jasnowidztwem i okultyzmem. Głęboko wierzył, że można przewidzieć i zmienić własną przyszłość. A jednak kupił bilet na Titanica i razem z nim znalazł śmierć na dnie oceanu."

  • Odpowiedzi 160
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Z interentu, najprościej można znaleźć wiele ciekawych rzeczy (keidyś na disovery był taki program "Prawda zy fałsz" i tqam też było o tym)

Przewidzieli też papież murzy7na! Właśnie go mamy Herb diecezji (?) Benedytka XVI zawiera Murzyna!

Opublikowano

Gdyby ten autor pisał w czasach, gdy nie było liniowców, gdyby nie wiedziano o czymś takim jak góra lodowa, to mogłoby się to wydawać dziwne. A tak dziwne nie jest. Proszę spróbować sobie wyobrazić, ilu ludzi na świecie w ciągu powiedzmy drugiego półwiecza XIXw. mogło wpaść na taką historię. Rozwój technologii wpływa na rozwój wyobraźni, można powiedzieć, że zagęszcza przestrzeń zdarzeń wyobrażalnych - statystycznie. Weźmy do tego pod uwagę bardzo dynamiczny rozwój demograficzny w tamtym czasie. I mamy prawdopodobną odpowiedź. Spośród milionów na świecie ktoś wymyślił taką historię, sądzę, że mogło być nawet więcej takich ludzi, w czyich umysłach powstała podobna opowieść, bądź jej niektóre elementy. Ten akurat zdecydował się to opisać. No do cholery, to nie jest takie bardzo odkrywcze: ktoś na pewno zbuduje wielki statek, który w sposób dramatyczny ustąpi wobec sił natury. Mało takich katastrof było?
A nazwa? Jak można nazwać gigantyczny statek, który ponoć ma być niezatapialny? Zbieg okoliczności; a takie są nie tyle niesamowite, co nieuniknione.

Opublikowano

Ten akurat zdecydował się to opisać. No do cholery, to nie jest takie bardzo odkrywcze: ktoś na pewno zbuduje wielki statek, który w sposób dramatyczny ustąpi wobec sił natury. Mało takich katastrof było? ale zobacz:
Na burcie Titania napisano: "Nawet Bog nie zatopi tego statku" lub też "Sam Chrystus nei jest w stanie zatopić"
i nagle dziewiczy rejs, genialna pogoda, dobra widocznośćale:
a) nie ma lornetek
b) I oficer zamiast po prostu skręcić w lewo, najpierw zatrzymuje, potem skreca
c) brak odp. ilości szalup - White Satr zmaierzało je zrobi ale dopiero później
d) statek, który mół uratoweac titania 1 wersja - źle zinterpretował sygnł 2 wersja - kapitan bął się pola lodowego i nie chciał pomaga i zakazał załodze mówić o tym zdarzneiu
e) dokładnei o 1 segemnt zostął zalany za dużo
f) telegrafiata zignorowął ostrzeżenie o górach bo nie mialo oznaczenia "na mostek"
g) kiedy titanic wyplywal był strajk górników ---> a i tak na isłe zebrano węgiel na titanica z innych statków
h) kapitan nigdy nie "zatopił" wstaku podzas całego swojego żyia
coś za dużo tych przypadków, choc ja wychodzę z takiego ząłożenia
"Bóg jest panem przypadku" -- a więc przypadki prowadza do okreslonego zdarzenia
a co z nostradamusem i jego "Hitterem" "? a co z Murzynem
ps. jak się nazywał filozof, który podczas spalania wykrzyzął;
Możecie mnie spalać, ale nie starczy wam drwa by spalić przypadek rządząy światem!
pozdrawiam!
ps. Żądam zatopienia "fredom of te seas" jest do kizu - badziewie które nijak się ma do klasy titanica...a z szlupami to się nei dziwię, co za idiota by niszczył wygląd takiego kolosa, po co mają szpecić...jedyną przyyzna katastrofy moim zdaniem było wyzwanie rzucone Bogu.
ps2 jak macie zas t oobjerzyjcie sobie na youtube "Titanic(1943)" - film propagandowy kręony przez nazistów trwa okolo 60minut i jest po niemiecku......propaganda ejst super(nei zdradzam, ale w każdej klatce wida, jacy są brytyjczycya, a jay niemcy (oficer Petersen :-))....a i cameron dużo ściągnąl z niego...
to cześć wam!

Opublikowano

-zwróćcie uwagę na polszczyznę adolfa, jaka kolosalna zmiana!!!KOooLOoooSALLLL!!!!
-podejrzewałem cwaniaczka ,że się maskuje i proszę
-mimo wszystko ajn, cwaj, draj, niech ci będzie raj
-co do przewidywania przyszłości. Świat, który nas otacza jest dziwny,dziwniejszy niż się nam wydaje.Kto wie???Fizycy mają dowody na istnienie światów równoległych, nie możemy ich badać, ale znamy ich wpływ na nasz świat.Oczywiście jest to poziom cząstek elementarnych,a przecież my i cały obserwowalny kosmos się z nich skadamy .Dziwne.
Drogi Adolfie, kto wie....
Cały wywód prowadzi do podróży w czasie,jak się wydaje możliwych , zachodzących w świecie cząstek elementarnych.
Drogi Adolfie, nie martw się , jesteś za duży aby Cię wysłać w inny wymiar, a to marzenie kilku gości na tym forum.

dzyń, dzyń, dzyń

Opublikowano

Bardzo proszę , David Deutsch "Struktura rzeczywistości".
Sam byłem zaskoczony, znamy przecież interferencję ze szkoły...i właśnie.....
Reszta Panowie w książce.
Niech moc będzie z Wami.
Wielu pięknych wierszy w Nowym Roku
P.S.
Zdzisław, jestem pod wrażeniem.W punkcie 5 w pełni zgadzam twoją argumentacją,też tak widzę.Zasadniczo i na temat.
bęc

Opublikowano

Inżynierowie to ludzie zazwyczaj niezwykle odpowiedzialni. Nie wiem, jak teraz, kiedyś było coś takiego, jak kodeks inżyniera, jak budował most, to w czasie pierwszej próby stawał pod przęsłami. Rzadko zdarza się, aby katastrofa wynikała z zaniedbań inżynierskich. Raczej z zaniedbań załogi, ludzkich słabości. Dużo Pan tych zaniedbań wymienił. Ale czy nie sądzi Pan, że gdyby się takie ciągi zaniedbań nie zdarzały, to poza przypadkami, gdy statek spotyka się z 30metrową falą, katastrofy morskie by się w ogóle nie zdarzały. To tak jak z totolotkiem. Wydaje się nieprawdopodobnym, żeby spełnił się warunek wyboru tych samych liczb tego samego dnia, co automat. A jednak się zdarza, tak samo zdarza się ciąg zdarzeń niesprzyjających na tym samym statku podczas tego samego rejsu. Być może ze względu na szum medialny wokół rejsu Titanica, doszło do pewnych dodatkowych zaniedbań, w wyniku pośpiechu itd. Jeżeli Pan chce wierzyć w jakąś interwencję nadprzyrodzoną w związku z np. zabraniem węgla z innych statków, to proszę zauważyć, jak bardzo niesprawiedliwa to interwencja, bo ilu niewinnych ludzi zginęło, ludzi, którzy nie mieli nic więcej wspólnego z tym statkiem, poza tym, że nim płynęli. Interwencja boska odpada, bo ponoć Bóg jest dobry i sprawiedliwy. Nie mógłby maczać palców w czymś takim.
Kapitan nie zatopił żadnego statku? Pewnie dlatego dotąd żył, bo średnia wieku wśród kapitanów zatapiających nie może być zbyt wysoka, działa tutaj dobór naturalny.;) Poza tym, kiedyś jest ten pierwszy raz, prawda? Błędy załogi? Nikt nigdy wcześniej nie pływał na tak wielkim statku pasażerskim. Mieli pełne prawo popełnić wszystkie błędy w obliczu sytuacji ekstremalnej. Byli pionierami.
A czym jest według Pana przypadek? I dlaczego koniecznie chce Pan do niego mieszać Boga?
Bo ja myślę tak: świat jest zbudowany z materii (i najprawdopodobniej antymaterii), zatem światem rządzą zasady rządzące materią (i antymaterią, tyle że o nich nic nie wiadomo na razie) a nie żaden przypadek. W teoriach probabilistycznych nie ma chyba takiego pojęcia. Ale może się mylę, nie jestem matematykiem.

Opublikowano

- A ja, wierzę w ducha i materię.Taki świat jest ciekawszy, chyba bardziej tajemniczy, ale jednocześnie pełniejszy.
Nie rozważam ideii boga, tylko umysł i jego wpływ na materię.Taki związek istnieje, są dowody.

Opublikowano

"interwencja boska odpada, bo ponoć Bóg jest dobry i sprawiedliwy. Nie mógłby maczać palców w czymś takim" - dlazego? Napisali na burcie "Nawet Bóg nie zdoła zatopić..." więc wdali się w walkę z Bogiem ,zemu Bog, tlyko dlatego, że stowrzył żłowieka miałby nie odpowiadać, wtedy byśie powiedzieli że go nie ma :-)
Skoro pan nie wierzy to niech pan sprónuje przejść przez ulie z kratką "Nawet Bóg nie sprawi, że potrai mnie samohód'..ja bym się bał, bo dziwnym trafem takei zapeszenia zawsze źle wróżą. tak na parwdę nic nie wiemy o świecie, więć nikt nie iwe jak jest na parwdę......
szum medialny --> to prawda, zamieszanie --> też....
ale:
przypadek spowodowął uporzadkowanie materii...
przypadek powduje żep owstajemy ;-), ale to nie my deyydujemy o sowih genah, zdolnościach, zyż nei jest to odgórne zdetemrinowanie do okreśłonych celów...
ja nie smię nawet mówic że, Bogu chce sie traić swoj czas na takie pierdolkowate katastrofy (jak to się ma do nieskońzonego wszehświata) ale wyręza się przypadkiem.....

[quote]
- A ja, wierzę w ducha i materię.Taki świat jest ciekawszy, chyba bardziej tajemniczy, ale jednocześnie pełniejszy.
Nie rozważam ideii boga, tylko umysł i jego wpływ na materię.Taki związek istnieje, są dowody.



Brak wiary we wspólzesnym świeie to przyzyna kretyńskivh duhownych którzy wmawiaja nam że siedzi sobie taki staurszek z brodą w chmurce i si.ę nazywa Bóg i nie lubi antykoncepcji ;-),,,,,Bog jest o wiele potężniejszmy bytem....ale nie wiemy jakim, bo jak to bło w starym testamenie: keidy mojżesz chciał zobazyć Boga, to zobayzl tylko jego plecy..
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Kto wdał się w walkę z Bogiem? Ci wszyscy, niewinni ludzie, którzy zginęli w tej tragedii? A może tylko Ci, którzy napisali ów napis na burcie? Niezły przyjemniaczek musi być z tego Boga, skoro karze dobrych ludzi za błędy innych. Nie mógł po prostu pozabijać tych, którzy wykonali napis?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Podałeś tytuł jakiejś książki i chcesz żebyśmy Ci uwierzyli. Skoro są dowody, to dlaczego nie uczą o tym w szkołach - przecież to odkrycie bijące na głowę teorię względności. Śmiech.

Nie chcę abyś uwierzył, ale przeczytał.Mam cytować całe strony i mozolny wywód fizyka?
W szkołach nie uczą wszystkiego, to kwestia poziomu i potrzeb.
Fizycy, cząstek subatomowych mają problem z określeniem rzeczywistości, bo właściwie nie powinniśmy istnieć, a jednak...
Ty wiesz, co to jest elektryczność, a poważny fizyk nie wie.Elektryczność jest, to pewne, umiemy wykorzystać, ale czym jest, nie wiemy, kolego!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Z tego, co przeczytałem o tej książce, to dotyczy ona raczej wyłożenia pewnych założeń, które mają charakter wizjonerski, natomiast nie stanowią spójnej teorii w rozumieniu naukowym, która by w sposób niewątpliwy dowodziła istnienia takich światów. Poszukam książki, to dowiem się więcej. O istnieniu innych wymiarów, czy też światów równoległych mówiono wielokrotnie, i wiele nieścisłości i niejasności, które wyłaniały się wskutek kolejnych odkryć, świadczy o tym, że postrzegalny przez nas Wszechświat to nie wszystko. Podam przykład. Słyszałem jakiś czas temu, że naukowcy obliczyli, że wbrew wszelkim wcześniejszym obliczeniom Wszechświat nadal się rozszerza. O czym to świadczy? Zgodnie ze znanymi prawami fizyki, które dotyczą materii, o tym, że do układu dostarczana jest energia z zewnątrz. Albo Wszechświat składa się z czegoś, czego nie obserwujemy, do czego stosują się inne prawa, natomiast wpływa to coś na "naszą" materię. A grawitacja?;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Kto wdał się w walkę z Bogiem? Ci wszyscy, niewinni ludzie, którzy zginęli w tej tragedii? A może tylko Ci, którzy napisali ów napis na burcie? Niezły przyjemniaczek musi być z tego Boga, skoro każe dobrych ludzi za błędy innych. Nie mógł po prostu pozabijać tych, którzy wykonali napis?

A czemu Bog ma być od razu taki super dobry, ludzie na neigo plują to sie przestal przejmowac, zreszta najwyższuy byt naprawdę nie musi tracić czasu na taki wypierdek jakim jest ziemia.....

Ludzkoś wdałą się w walkę, a ukarana został ich pycha...neistety niewinni musieli zapłaci za to bo po zęści są wspoołwodpowiedzialni za pychę ludzkiego rodzaju....po za tym Bog nie topi statku własnymi rekami...wysyła pryzpadek

ciekawe jest, że Hitler do końca wojny płacił składki na kościoł i mimo represji i swojej nieprzyhylności wobe kościołą i Boga bał się go i przysiągł sobie ,ze dopiero po wygranej wojnie zakońzy kult Boga....no i wojne przegrał :-)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...