Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

tak, pamiętam tych dwoje
długo mieli osobne pokoje
jeszcze dłużej każde spało oddzielnie

troszkę słabo widziałem, więc pewny nie jestem
rozumiecie? - ja z Łeby, a to było w Mielnie


nawet żona mówiła: dziwne... tacy młodzi
a każde na kolację inaczej przychodzi?
w dodatku, nie zaśpią nigdy na śniadanie


nie, to nie żona - przecież ja nie mam żony?
w każdym razie, tak było panowie i panie!


aż któregoś dnia... ta dziewczyna wpada
widać - zakochana, bo taka jakaś blada?
(ja akurat ostrzyłem na słońcu żyletkę)

a on za nią! na jej cieniu pada!
i tak mówi, po rękach całując kobietkę:


przyjmij... proszę, nie bądź taka?
choćby jedną gałązkę gasnącego lata
z pąkami słonoczerwonych wieczorów

będziemy rozdeptywać zbyt rozlane fale
będziemy wędrować w bukietach kolorów...


czy kochałaś się już w koszu wiklinowym?
czy wiesz, jak się budzi w brzasku cytrynowym?
zamglonymi oczami patrzy w chłodny świt?

to wszystko ci pokażę, wszystkiego cię nauczę
na zawsze w muszlach uszu zamknę ptaków krzyk



a potem, to już razem zsunęli sypialnie
i nawet zasypiali ze sobą normalnie,
nie wstawali też więcej na żadne śniadanie

zresztą, ja z Kazimierza, to mało widziałem
może żona wie więcej, panowie i panie?


no i od czasu, kiedy wyjechali wreszcie
rude tramwaje fruwają w naszym mieście
choć nigdy ich nie było... pewien jestem tego!

ekolodzy w natchnieniu postawili tory
z optymizmem czyszczą zachmurzone niebo


w parku drzewa gwiżdżą romantyczne pieśni,
woda z morza nabrała posmaku czereśni
a nasz żebrak, w odświętnym uśmiechu

rozdaje zakochanym po parze grosików
zaś kosze z wikliny... aż skaczą od grzechów!


z tym, ze mogę się mylić? - bo jestem z Krakowa
i od Wież Mariackich wciąż boli mnie głowa,
więc popytam się żony raczej

ale ona aż z Gliwic? zresztą, ja kawaler
tak, że szybko się z nią nie zobaczę

Opublikowano

gdyby nie podpis, powiem szczerze nie uwierzyłbym, że to Twoje.
To, co najbardziej mnie zastanawia, to te znaki zapytania postawione w niepytających zdaniach...
"z tym, ze mogę się mylić? / ale ona aż z Gliwic? / przyjmij... proszę, nie bądź taka? / widać - zakochana, bo taka jakaś blada? / nie, to nie żona - przecież ja nie mam żony? / a każde na kolację inaczej przychodzi?"

Poza tym całość niezbyt "wstrętnie" jakoś wyszła tym razem :)
- moim zdaniem.
Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


pytajniki w niepytających zdaniach? ponieważ nikt się tak naprawdę nikogo nie pyta, a kwintesencją ,czy raczej szyldem jest podwójna negacja: "z tym, ze mogę się mylić?"
(proszę rozpatrzeć:"z tym, że mogę się mylić" a "z tym, że mogę się mylić?")
nie wstrentnie? ballada, ale inna od utartych. raz, że obraz widziany z boku (z tym, że mogę się mylić?) dwa, ten bok nie istnieje a przynajmniej jest ruchomy (Łeba?, Mielno?, Kraków?, żona?, nie żona?, itd) trzy: historia zwykła jak miliony innych, ale niezwykła bo to ICH historia.
oglądałeś może (leciała także wczoraj na "Polsacie)) "Plotkę"? jest tam podobny moment z kotkiem, który zginął i dwaj panowie zastanawiają się, nad ogłoszeniem. tylko... jak właściwie opisać kotka? że miał ogonek, cztery łapki, futerko wąsy i robił: miauuuu?
poza TYM - był taki jak wszystkie kotki na świecie

dziękuję za uwagi
Opublikowano

Ja rozumiem, co chciałeś wyrazić, ale w ten sposób postawiony znak zapytania (tak mi się... wydaje?) nie odzwierciedla tej podwójnej negacji. Brakuje małego niuansu, czyli jakiejś pauzy (niekoniecznie utworzonej trzykropkiem - j.w.) która wyrazi znaczenie takiego zdania.
Nie czepiam się, myślę jednak, że forma, w jakiej to zapisałeś jest przez to mało czytelna.
I nawet, jeśli ktoś rozumie o co chodzi - zapis w tym wypadku nie jest jednoznaczny. Przecież nawet przy wieloznaczeniowych formach konstrukcja powinna trzymać się pewnych zasad.

Stąd moje zdziwienie, bo wiem, że potrafisz pisać, dlatego nie upieram się - zrobisz, jak będziesz uważał. :)
Nie oglądałem "Plotki", ale widziałem dzieła Lilianny - stąd może moje durne skojarzenie ;)) (bez urazy)
Do miłego.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no tak, doszło do tego, że Lilianna (i Spółka) zacieśnia coraz bardziej horyzonty poetyckie. a przynajmniej staje się pewnym kryterium, kajdanem, że tak się wyrażę przechodząc na chwilę na stronę wroga.
wracając do wiersza chodziło mi o taki zabieg:
plaża? morze? ona? on? żona? ja?
jest niepewne miejsce gdzie toczy się historia, ani nawet biorące w niej udział osoby, czy świadkowie. wszystko jest zmienną pod którą podstaw siebie, znajomego, coś znajomego, albo przynajmniej zasłyszanego.

filmu "Plotka" nie musisz oglądać bo scenka z kotkiem jest w nim niezauważalna i krótka, trwa dosłownie tyle co o niej napisałem. plus to:
drugi z panów przynosi następnego dnia małego kotka
- gdzie go znalazłeś? - pyta przyjaciel
- błąkał się pod moimi drzwiami
- hm... przysiągłbym, że przed chwilą słyszałem go w zupełnie innym miejscu?...
w tej samej chwili spod firanki wychodzi ten "prawdziwy", zaginiony kotek.
jego właściciel bierze go na ręce i zaczyna porównywać z drugim, w końcu mówi:
- i tak już nie wiadomo byłoby, który jest który, więc mam teraz dwa

podobnie jest w wierszu - nie wiadomo kto jest kim? może sam narrator jest tym zakochanym chłopakiem, którego opisuje po latach patrząc na innego? nawet miejsca mu się plączą jedno z drugim a dziewczyna z żoną, której nie ma, czy raczej nie miał jeszcze.
takie tam wstrentne fanaberie, więc nie musisz ich brać poważnie. a to, owszem:
dziękuję raz jeszcze
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


może w takim razie naszkicuję jeszcze z grubsza, o co mi chodzi z tymi kotkami a moim wierszem.
wiem, że taki zapis jest mało czytelny, narysowany delikatną kreską aluzji.
dlatego chciałem pokazać podobny zabieg zastosowany np. w filmie "Plotka" - normalnie nikt nie zwraca uwagi na scenkę z kotkiem, a potem dwoma (dwa w JEDNYM). film pozornie jest o czymś innym i takie niuanse zazwyczaj uchodzą uwadze widza.
a jednak reżyser wstawia scenę z kotkiem bo liczy na to, że ktoś zrozumie jej znaczenie.
ja zrozumiałem i uważam ją za najwspanialszą w całym filmie, czystą poezję w zwykłej komedii.
Opublikowano

-wygraleś już główną nagrodę
mam pączka, chcesz weź

-wyszło przeWstrętnie, lekko , aluzyjnie , świetliście.....zajebiście!!!
-odpoczywam czytając,tę opowieść o miłości...i wspominam , przypominam , i liryka tyka, tyk,tyk....
-Niebieskooka! Gasimy światło!

P.S.
-HAYQ za wtrącenie,osób trzecich, wyzywam Cię na ubitą ziemię.Przecież koń jaki jest, każdy widzi.
-ostatecznie wybaczam, uznając , że padło Ci na oczy.Chwilowo.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


matko! alem narozrabiał... tylko dzieci za dużo nie naróbcie bo pójdę z torbami
(to wcale nie żart: kiedyś, bodaj w Szwecji jeden sztukmistrz wyginał wzrokiem w studio telewizyjnym metalowe łyżeczki, a potem jakaś oglądająca w telewizji te popisy dama oskarżyła go, że zaszła od tego w ciążę)
dziękuję pięknie
Opublikowano

Wstrentny - ja naprawdę rozumiem o co chodzi w wierszu. Ale dzięki, że poświęciłeś tyle czasu. Ucapiłem się tego zapisu, bo mi po prostu nie pasi. A, że teraz Almare na ubitej mnie usiecze - trudno, bo do lekarza od oczów nie pójdę ;))
Pozdrawiam
P.S.
Za osoby trzecie - przepraszam ;)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




rozciąga się ten wiersz, nie przeczytałem całego(czytuje tylko naprawdę warte uwagi poemy), mam ambiwalentne podejście do trzech pierwszych zwrotek, niby jest jakaś myśl, chociaż byćmoże lekko schyłkowa, "tak, pamiętam tych dwoje
długo mieli osobne pokoje
jeszcze dłużej każde spało oddzielnie"

al eto podoba mi sie w tej miniaturce bardzo, mojej miniaturce, pozdr
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


wszystko, także wiersze mają podobną właściwość: nie podoba się ogółowi
to samo dotyczy pisarzy i poetów których lubię - nie wszystko co napisali cenię na równi, z kolei to co cenię, nie jest najlepsze dla kogoś innego
lista przebojów nie jest tu wyznacznikiem, a nawet zapytam:
podaj w takim razie przykład, jak ktoś inny ujął to samo?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


też nie czytałem całego komentarza, więc napiszę tylko: nie mam pojęcia, co jest wartego żeby doczytywać poemy do końca. krew? rower "Ukraina" w którejś zwrotce?
wszyscy mają swoje (stąd sam więcej czytam niż piszę) atrakcje, jak ulubione knajpki a w środku każdej po kilku gości na krzyż.
dziękuję
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



też nie czytałem całego komentarza, więc napiszę tylko: nie mam pojęcia, co jest wartego żeby doczytywać poemy do końca. krew? rower "Ukraina" w którejś zwrotce?
wszyscy mają swoje (stąd sam więcej czytam niż piszę) atrakcje, jak ulubione knajpki a w środku każdej po kilku gości na krzyż.
dziękuję


doskonała gra słowem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zgoda i to normalne - najlepszym trafiają się gnioty, albo inaczej, to co jedni określają gniotem dla innych jest dziełem. Może być też tak, że niezrozumienie powoduje brak aprobaty. Albo jeszcze inaczej - uznany autor popełni gniota (np. po pijaku), a gawiedź mdleje z zachwytu dopatrując się nieśmiertelności dzieła ;)).
Nie dopatruj się przytyków - piszę o tzw. Wielkich Artystach, z każdej dziedziny. Nie wiem, czy znasz historię pewnego znanego malarza, który zakpił sobie z krytyków i wysłał na konkurs (nie chciał, ale organizator bardzo natrętnie o to go prosił) deskę, na której rozrabiał/mieszał farby.
Zdobył pierwszą nagrodę, a krytycy toczyli spory na temat mistrzostwa szlachetnych pociągnięć i wieloznaczności zawartych w obrazie.
I nawet, jak się przyznał, że wysłał wspomnianą dechę dla świętego spokoju, wiesz, co się stało?
Uznano to za doskonały żart i nikt mu w to nie uwierzył :)))

Czytam często Twoje wiersze, bo piszesz ciekawie, z pomysłem i trzymasz poziom.
Nie zawsze (głównie z braku czasu) zostawiam komentarz.
Ale w tym konkretnym wierszu coś mi nie gra z tymi znakami zapytania. Tekst jest ok. i rozumiem o co chodzi, ale te znaki powodują zamieszanie, które być może tylko u mnie powodują taką reakcję. Może dlatego, że nie jest to prawidłowa forma zdania pytającego.
To jak z drogą, którą codziennie jeździsz. Nagle ktoś stawia jakiś dziwny znak... i chciałoby się pojechać - jak zwykle, na pamięć, ale w tym momencie głupiejesz.
A najgorsze, że za tobą już trąbią, bo się rozkraczyłeś na środku i myślisz, mimo, że jest objazd.
W tej chwili nie podam Ci przykładu, bo nic takiego nie przychodzi mi do głowy, ale nie wiem, czy np. (jak pisałem wyżej) jakaś forma pauzy przed wyrazem ze znakiem zapytania nie poprawiłaby
płynności w czytaniu. Bo tak, jak jest teraz - jest niedobrze. Umiejscowienie ich w tej formie - na końcu zdania oznajmującego nic nie daje. Tzn. daje to, że czytacz się zatrzymuje w tym miejscu i zastanawia się po co? I w tym momencie zaczyna kumać o co chodzi autorowi, ale niestety forma zdania w osiągnięciu zamierzonego celu jest nie ta. I mimo, że dalej leci już sprawniej ( bo czytasz już rozumie) to jednak w każdym z tych miejsc następuje mimowolne zwolnienie tempa.

Ja po prostu z wielu tych pytajników bym zrezygnował. Bo powiedz np. tutaj:

nawet żona mówiła: dziwne... tacy młodzi
a każde na kolację inaczej przychodzi?


Czy ten znak zapytania wnosi coś tak bardzo istotnego, że nie można z niego zrezygnować?
Ok.,ok - rozumiem nie chcesz.
Dobra - powiedzmy, że "wnosi", to nie uważasz, że lepiej byłoby trzykropek, którego użyłeś wyżej zastosować właśnie tam, gdzie sugerowałem pauzę?

nawet żona mówiła: dziwne, tacy młodzi,
a każde na kolację inaczej... przychodzi?


Wyraz "przychodzi" czyta się wtedy wolniiej, a czytacz kuma: przychooodzi? nie przychooodzi?
No dobra, ja pierniczę 2:00, ale nastrugałem? :))
Branoc
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


w ten sposób Fleming odkrył penicylinę. też nie chciał wierzyć, że trywialny przypadek sfinalizował to, nad czym pracował od lat i uczynił nieśmiertelnym.
warto patrzeć na wszystko mniej schematycznie.
[quote]
Czytam często Twoje wiersze, bo piszesz ciekawie, z pomysłem i trzymasz poziom.
Nie zawsze (głównie z braku czasu) zostawiam komentarz.

powiem szczerze - gdybym miał dzielić kiedyś wiersze na tomiki, ten nie znalazłby się obok dwóch wcześniejszych. nie dlatego, że jest gorszy, tylko jest inny, nieprzystający do nich
[quote]
Ale w tym konkretnym wierszu coś mi nie gra z tymi znakami zapytania. Tekst jest ok. i rozumiem o co chodzi, ale te znaki powodują zamieszanie, które być może tylko u mnie powodują taką reakcję. Może dlatego, że nie jest to prawidłowa forma zdania pytającego.
To jak z drogą, którą codziennie jeździsz. Nagle ktoś stawia jakiś dziwny znak... i chciałoby się pojechać - jak zwykle, na pamięć, ale w tym momencie głupiejesz.
A najgorsze, że za tobą już trąbią, bo się rozkraczyłeś na środku i myślisz, mimo, że jest objazd.
W tej chwili nie podam Ci przykładu, bo nic takiego nie przychodzi mi do głowy, ale nie wiem, czy np. (jak pisałem wyżej) jakaś forma pauzy przed wyrazem ze znakiem zapytania nie poprawiłaby
płynności w czytaniu. Bo tak, jak jest teraz - jest niedobrze. Umiejscowienie ich w tej formie - na końcu zdania oznajmującego nic nie daje. Tzn. daje to, że czytacz się zatrzymuje w tym miejscu i zastanawia się po co? I w tym momencie zaczyna kumać o co chodzi autorowi, ale niestety forma zdania w osiągnięciu zamierzonego celu jest nie ta. I mimo, że dalej leci już sprawniej ( bo czytasz już rozumie) to jednak w każdym z tych miejsc następuje mimowolne zwolnienie tempa.

fajne jest to, że o takie zwolnienia właśnie chodzi. tym bardziej, że budowa też nie sprzyja piosenkowatej płynności.
[quote]
Ja po prostu z wielu tych pytajników bym zrezygnował. Bo powiedz np. tutaj:

nawet żona mówiła: dziwne... tacy młodzi
a każde na kolację inaczej przychodzi?


Czy ten znak zapytania wnosi coś tak bardzo istotnego, że nie można z niego zrezygnować?
Ok.,ok - rozumiem nie chcesz.
Dobra - powiedzmy, że "wnosi", to nie uważasz, że lepiej byłoby trzykropek, którego użyłeś wyżej zastosować właśnie tam, gdzie sugerowałem pauzę?

nawet żona mówiła: dziwne, tacy młodzi,
a każde na kolację inaczej... przychodzi?


Wyraz "przychodzi" czyta się wtedy wolniiej, a czytacz kuma: przychooodzi? nie przychooodzi?

dziwne... ----> tu ktoś zaczyna zastanawiać się, co właściwie jest w tym dziwnego.
niby wszystko jest na swoim miejscu: on i ona przychodzą codziennie na kolację i mówią grzecznie dobrywieczórpani ale coś tu nie gra... acha - przecież są młodzi! i nie ciągnie ich do siebie? czytacz powinien jednak kumać taki zabieg i... skrót. proszę, w ilu słowach musiałem to samo mniej więcej wyjaśniać
[quote]
No dobra, ja pierniczę 2:00, ale nastrugałem? :))
Branoc
dzień dobry, kiedy to czytam. i dziękuję za podzielenie się swoim widokiem na ten sam księżyc. szkoda, że nie podałeś przykładu podobnego wiersza. w malarstwie o którym wspomniałeś też jest to ważne: nikt nie wpadł na to, że deska służąca do mieszania farb staje się z biegiem czasu dziełem samym w sobie. nawet malarz
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


widzisz, w tym wierszu sam wymyślam od podstaw sytuację liryczną. tworzę zupełnie nową kreację i kiedy kończysz czytać masz przed sobą coś takiego, jak Don Kichot, Wiedźmin itd.
o ile łatwiej zatytułować albo zacząć wiersz na przykład "brokuły Platona" a potem coś do tego w miarę sensownego dopisać, cokolwiek. Platon robi tu całą robotę za nas i ustawia od razu czytelnika, który coś tam o nim wie i rozumie po swojemu. przemyśl to.
Opublikowano

[quote]czytacz powinien jednak kumać taki zabieg i... skrót. proszę, w ilu słowach musiałem to samo mniej więcej wyjaśniać


troszkę dwuznacznie to zabrzmiało, a nie było moim zamiarem obrażanie.
tym bardziej, że akurat Ciebie ("HAYQ") uważam za jednego ze światlejszych postaci twego Portalu. stąd te gęste się teraz tłumaczenie: pisałem to rano, kiedy nie bardzo mam na to czas.
a konkretnie chodziło mi o to, że warto niekiedy spróbować "wgryźć się" w myśli Autora, zastanowić się, o co mu chodziło? czy na pewno niezrozumienie czegoś leży tylko (powtórzę: TYLKO - więc i jego wina jest w tym uwzględniona, czemu nie) po naszej stronie?
a przede wszystkim: stajemy się UWARUNKOWANI tym, co piszą początkujący.
w tym przypadku były to zbyt częste trzykropki: ...
jeszcze raz dziękuję za to, że podzieliłeś się swoimi wątpliwościami. bo pomyśl: przecież ten wiersz nie jest czymś absolutnym, skończonym. być może za kilka lat powrócę do niego, a wtedy przypomnę sobie Twoje sugestie i USTOSUNKUJĘ się do nich, bo stwierdzę, że mój sposób widzenia był jednak zbyt niejasny?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
    • @Migrena Cieszę się i dziękuję :)
    • @sisy89   bardzo mi się podoba :)))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...