Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czy ma to sens? Łapię dwuznaczność pierwszego wiersza, ale nie znajduję takowej w drugim wierszu. Zagrycha to jeden, a ta część ukryta dla mnie to...?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Mam tak kawę na ławę? Podpowiem trochę. Znaczeń jest co najmniej trzy, a trzy rzeczy nie mają żadnego znaczenia: "no", "i", "a".
Bardzo ważnym elementem jest tytuł. :)
Pozdrawiam.
Opublikowano

Witam raz jeszcze.

Może chodzi o coś z "grychą"? Znalazłem w wyszukiwarce, że "grycha" to regionalizm poznański oznaczający "starą bułkę". Tylko co ja teraz z tą bułką pocznę? Do czego ją tu przypiąć? Hm.

Szczerze - dla mnie to "poezja zagadki", a mówiąc inaczej: po prostu zagadka, nie wiersz. Przyrównałbym Twój tekst, HAYQ, do "Ortoepisena" Białoszewskiego. Proszę:

ORTOEPISEN

Siedzą ludzie schowanimo
knąc sobie plecypalt
PRĘT...! Lu...!
Pręt ! Lu !
nie wytrzymajcie - wyżymajcie plecy z palt
szkoda was moknięcia

Sens to ma, nie przeczę. Ale na pierwszy rzut oka brzmi jak bełkot. Jasne, można pogłówkować, co tu jest napisane. Ale czy o to chodzi w poezji? Oczywiście, interpretując wiersz, zastanawiamy się nad jego sensem. Tylko że to coś innego od rozgryzania które słowo łączy się z którym, prawda? Nie mówię też, że się tak bawić nie wolno, ale trochę umiaru należy stosować ;-)
Jak bym chciał się pobawić w łamigłówki, to poszedłbym sobie na inny serwer, albo kupił w kiosku gazetkę z łamigłówkami.

Tyle ode mnie. Dla mnie to za mało na wiersz.

Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zacznę od końca - "krótki utwór liryczny, zazwyczaj (a więc niekoniecznie) rymowany lub wierszowany o różnorodnej tematyce, często humorystycznej lub ironicznej (satyrycznej). Posiada puentę.
Czy ten gatunek, zwany fraszką będzie wierszem, czy nie? I z jakiego powodu tak, a z jakiego nie, bo nie określiłeś - dlaczego to, co napisałem "to za mało na wiersz". A jest właśnie fraszką.
Dodam, ironiczno-polityczną.
Ciekawe, co sądzisz o tej fraszce (nie mojej):

Dylemat PiS:
Kurs (z) kim?

To wiersz, czy nie wiersz? :)

Sprawa łamigłówek. Jak widzisz "nie moja" fraszka w sensie, o którym mówisz, też jest łamigłówką. Świetną łamigłówką.

Moja nie jest tak świetna, ale równie prosta. Trochę za daleko poszedłeś w poszukiwaniach - niepotrzebnie, tym razem(być może następnym zajdzie taka potrzeba), Nie jestem jednak zwolennikiem gmatwania, wolę prostotę. Dlatego zastnawiam się, gdzie ten brak umiaru ;)

ORTOEPISEN, to faktycznie wyższa szkoła jazdy, ale u mnie? To niemal prymitywne.
Proszzz:

1. no i mielim przy wódce (jęzorami "mielim", przy owej właśnie...)
a za gry... hę? (czyli dosłownie "zagrychę" - kropki zastępują "c", "hę" dodaje znaczenia w zdaniu )
- wkrótce! (wkrótce, to "wkrótce", czyli dosłownie)

2. no i mielim przy wódcę (czyli "[u]mielim[/u] przywódcę" - w znaczeniu "obgadujemy" lub "sprzeciwimy mu się", "robimy mu na złość"
a za gry... hę? ("zagrychę" - w znaczeniu "zemścić się", "dokopać - na deser", "itd"
- wkrótce! (jw., czyli dosłownie

3. no i mielim przy wódcę (w znaczeniu "mieliśmy przywódcę")
a za gry... hę? (za "gry" - czyli presję, poddaństwo, upokorzenia, posłuszeństwo, itp, itd)
- wkrótce! (wkrótce - w znaczeniu "się odwzajemnimy"

4. no i mielim przy wódcę (Znaczenie to samo, co w 3., ale w pojęciu ironicznym ze strony poprzedniej opozycji, a dzisiejszych rządzących.
a za gry... hę? (Znaczenie to samo, co w 3., ale za nieczystą grę, haki, kłamstwa itp,itd.
- wkrótce! (ano wkrótce - pewnie to samo + komisje śledcze, sądy itp itd)

Myślę, że wyczerpująco. Przepraszam, ale krócej nie dałem rady. Prawda, że proste ;)
Acha... kolejność 1,2,3,4 - nie bez znaczenia
Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tak myślałem też o sianie,
- tego jednak więcej w teczce,
ale głównym było daniem
to, co się zawiera w sieczce.



Posiekałem wiecheć słomy
tej co z buta wystawała
lecz nie było w niej mamony,
prędzej gdzieś wyparowała.

Sieczki żuć nie zamierzałem
chociaż ponoć strawą naszą
bo choć żona mówi – osioł,
nie przepadam za tą paszą.
Opublikowano

Witam raz jeszcze.

Przepraszam, źle się wyraziłem, pisząc: "to za mało na wiersz". Jest to w ogóle niezgodne z moimi poglądami. Zagalopowałem się nieco, a chciałem w końcówce komentarza podsumować go tylko. Miałem napisać jeszcze raz: "dla mnie to poezja zagadki, którą niezbyt wysoko cenię". Widział Pan może wiersz Jasieńskiego, pt. "Nic"? Po tym tekście wszystko jest już poezją, jeśli tylko chce tego autor, dlatego owszem - Pańskie tekst jest wierszem.

Teraz muszę się jeszcze wytłumaczyć, dlaczego to dla mnie "poezja zagadki" (proszę się nie zrażać tym określeniem "poezja zagadki". To tylko tak, żeby zbytnio nie komplikować sprawy. Niech się Pan cieszy, że to nie "poezja kiczu" ;p).

Dwie sprawy w tej kwestii. Po pierwsze - podobnie jak w niektórych łamigłówkach również w tym tekście są kropeczki, pod które należy wstawić jakąś literę. Wprawdzie jest oczywiste, że chodzi o "c", niemniej fakt pozostaje faktem. Fizycznie nie ma żadnej litery, a my udajemy, że jest. Dlatego to dla mnie bardziej "poezja zagadki".
Po drugie - zaproponowane przez Pana trzecie znaczenie tekstu jest dla mnie naciągane. Pomijając wersyfikację, wygląda to tak: "Mieliśmy przywódcę. A za upokorzenia? Hę? Wkrótce!".
Jako dialog wygląda to tak (jeśli dobrze zrozumiałem, rzecz jasna):
- Mieliśmy przywódcę.
- A za upokorzenia? hę?
- Wkrótce!

Przełożyłem "gry" na jedno z zaproponowanych przez Pana znaczeń. No i co my tu mamy? Pan naprawdę uważa, że z tego "wkrótce" da się tu wyczytać, że chodzi o zemstę? Tu w zasadzie wszystkiego trzeba się domyślić i jest to zupełnie inna sprawa, jak przy choćby metaforze. Tam też nie jest wypisane wszystko dosłownie, ale jest jednak napisane wszystko. Kwestią jest tylko odpowiednie zinterpretowanie, odgadnięcie pomysłu autora. Tu zaś samemu trzeba sobie dopowiadać i jest to właśnie dla mnie "poezja zagadki". Chylę czoła przed tymi, którzy złapali, o co chodzi. Może jest tak, że ja po prostu jest zbyt mało rozumny na taką poezję. Nie przeczę, że może i tak jest. Może więc ośmieszam się tym komentarzem, twierdząc, że tu nic nie ma napisanego, a wszystko sprawą dopowiadania. No ale skoro zabrnąłem już tak daleko, to wykładam przed Panem, jak ja to widzę. Proszę też zauważyć, że ja nie piszę, że nie dało się odczytać znaczenia słowa "gry". Nie o to chodzi. Dla mnie nie ma tu przejścia od pytania do odpowiedzi "wkrótce". Dla mnie jest samo "wkrótce", które nie wiadomo, do czego przypiąć. Bardziej to wygląda na niepełny zapis. Usłyszeliśmy niepełne pytanie i odpowiedź, z którą nie wiadomo, co począć.
Z tego też powodu nie mogę uznać zaproponowanego przez Pana 3. znaczenia wiersza.

Za to znaczenie 2. jak najbardziej. Tam jest trochę inna sprawa, bo jeśli jest tak, że "zagrycha" w istocie znaczy "zemścić się", to wszystko jest napisane. Kwestia tylko czy czytelnik zna ten regionalizm (?).

Dlatego dla mnie zostaje znaczenie tylko 1. i 2. Szczerze powiedziawszy, to i tak dużo, bo pisząc komentarz spodziewałem się, że zostanie tylko 1. znaczenie, czyli tekst o niczym. No ale muszę być z zgodzie z samym sobą: 2. znaczenia są, czyli wybronił się Pan w moich oczach. Mógłbym coś jeszcze napisać odnośnie regionalizmów, jeśli to są regionalizmy, ale dobra, przemilczę tę sprawę, żeby nie wyglądało tak, że piszę tylko po to, żeby wystawić jak najniższą ocenę wierszowi.

Co to przytoczonej przez Pana fraszki. Szumna nazwa dla takiego tekstu. Jeśli jest, jak Pan mówi, to gdzie ta pointa? Poza tym to też taka zabawa słowem, na dodatek niezbyt interesująca, bo bawiąca się nazwą własną. No a tych można podbierać ze świata do wyboru do koloru. Jeśli mam być szczery, to Pana wiersz jest 5 razy lepszy od tego czegoś, bo - choć ja nie wpadłem na wszystko - to jednak trzeba mieć zacięcie do takich pomysłów. Wprawdzie za kilka lat mniej obeznana osoba może zupełnie nie wpaść, o co chodziło z tym przywódcą (to bardziej okolicznościowy wiersz), to jednak Pan zagrał na zwykłych słowach. I mniejsza o to, że raz ta "zagrycha" ma osobliwe znaczenie.

Co do "Ortoepisenu" (czy raczej "Ortoepisnu") - przesadna skromność od Pana bije. To, że Białoszewski osiągnął dużo, wie wiele osób. Ale bez przesady, że każdy jest wiersz, jest zjawiskiem wyjątkowym. Dla mnie osobiście po pierwszym tomiku Białoszewski spuścił z tonu. Odszedł jeszcze bardziej w stronę prymitywnych form i wydał wiele kiczowatych miniaturek. Czytałem kiedyś Białoszewskiego i nie mogłem się nadziwić, że tak słabe teksty poszły do druku. Jechał chyba na swojej sławie. Nie mówię, że już nic dobrego nie pisał, bo pisał. Ale proszę późniejsze tomiki Białoszewskiego "zbadać". Będzie dużo śmiechu, zapewniam. "Ortoepisen" nie mam pojęcia, w którym tomiku się ukazał. Choć idę o zakład, że nie był to debiutancki tomik (w każdym razie na tę chwilę sobie nie przypominam). Z tym tekstem jest podobnie jak z "Dylematem Pis" - jest gorszy od Pana tekstu. Pewnie wydaje się to Panu dośc dziwne, bo Pana wiersza też wysoko nie postawiłem, prawda? Ale Białoszewski to już zupełnie "pojechał". Raz "lu" znaczy "lunął", innym razem "ludzie". W taki sposób można nawet dojśc do tego, że lu znaczy "lulać", zważywszy na to, że mówimy tu o śnie. Tak więc przynajmniej tym wierszem Białoszewskie się przy Panu chowa.

Kończąc, chcę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że tworzy Pan to, co tworzy. Dla mnie to są może za wysokie progi i dlatego tak czasem bajdurzę. Ale proszę dalej to robić. Postaram się następnym razem bardziej wysilić mózgownicę. Kto wie, może coś z tego będzie? ;-)

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niestety to próżność i bylejakość zdobywa dziś poklask a kunszt i talent biedują w odmętach skrytych szuflad czy zeszytów. 
    • Urzekł mnie styl opisów miasta. I ten przygnębiający ton wypowiedzi podmiotu. Tak piękny w odbiorze choć nie dający nadziei.
    • Wyszedłem, na odchodne rzucając  do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu  na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej  przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli  swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce  na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał  mógł w pierwszym wrażeniu  podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie  w towarzystwie papierosa wystającego  z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami.     Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi.      Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę,  nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną  lecz tak samo cyniczną melodię      Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić  bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi.  Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie.   Noc mimo wrześniowej pory,  była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd  jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew  ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych,  dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form  za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem  poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo.  Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich.   Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem  siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki  do źródła ognia i odczytałem godzinę  Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila.   Rozpalone żarem dnia szyny,  stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy  by słyszeć ten dźwięk.  Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą  osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic  rozrzuconych wśród kęp młodych traw.     Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo,  pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał  ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci.   Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne  czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei,  zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem  a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów  załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia.   Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie.     Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko.  Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać  stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około  dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni  bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej.     Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł  z pobliskiego wiaduktu  usytuowanego zaraz za łukiem szyn  za moimi plecami  w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym.  Wspomnienie, które żyło w szynach  i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę  palacza i maszynisty.  Wysoki brunet, ogolony na gładko,  nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie  unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków.     Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi  na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się  miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny  do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie  o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale.     Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz  przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny,  żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk  i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt.     Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta,  zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli  zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia  ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło.   Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.      
    • Człowiek kiedyś, obawiał się - omówienia, potem opisania, a teraz pokazania –   siebie.   Nazwania-utrwalenia-zobrazowania. Suma człowieczeństwa po nowemu   Choć lustro ego pożąda pamięci i sławy, jak łakoci.   Na pokaz eksponując eksponaty próżności, karmiąc ciekawość cudzych oczu i skrupulatność szklanych kartotek.   Pętla ulotności w łożysku istnienia i dzwon, co budzi i usypia.
    • Ładnie, a wie pani: podobno dobrzy ludzie młodo umierają...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...