Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

...(U człowieka tak się zdarza
Kiedy stres się już obnaża
Gdy przyśpiesza serca bicie
To jest pewnik, nie odkrycie

Na początku na Twej twarzy
Cała krew się z ciała warzy
I jak burak, żeś czerwony
Często potem nakropiony

Mówisz, czynisz tak jak w transie
Się ocknąwszy po kwadransie
Często zły jesteś na siebie
Że stres wybrał znów za Ciebie

U kowala z tej powieści
Już krew w skroniach się nie mieści
Na języku jest już żmija
Co złych słówek nie pomija)



... Przecież dobrze o tym wiecie
Że w cywilizowanym świecie
Pracownicy to jest skarb
Nie cholerny firmy garb...

Prezes nagle w rechot popadł
Kierownika śmiech też dopadł

Kowalowe serce rani
No i dostał gościu z bani

Prezes dotąd nieruchawy
Jakby wypił morze kawy
Zerwał się na równe nogi
Czyżby zbierał się do drogi?

Lizus jęczy, kowal warczy
Czy szefowi sprytu starczy?

O, już dzwoni – sekretariat?
Gdzie ochrona, tu jest wariat!

Myśli szybko mkną po głowie
Jakąś bajkę mu opowiem

Kowal w słowach nie przebiera

W chuja gracie, co? Cholera
Zarabiacie złote krocie
Się nie znając na robocie
Dostaliście te posady
Pojebane gównojady
I bez wiedzy i praktyki
Popartyjne pierdolniki

Mnie pożyczki tu skąpicie?!
Utrudniając mi tym życie?!

Prezes zrobił się czerwony
Tą szczerością zaskoczony
I zakończył PANOWANIE

Chcesz mnie straszyć podły chamie
Wypierdolę cię z fabryki
Ty czarnuchu ty, z Afryki
Ja ci kurwa dam pożyczkę
Prędzej cmokniesz moją piczkę

Tego kowal nie wytrzymał
Chwycił rękę i wyżymał

Oj, to nie są już przelewki
Kowal to jest gościu krewki

Prezes czmychnąć chciał ukradkiem
Kowal zajął się gagatkiem
I wywija nim w powietrzu

Zaraz Ci pokażę wieprzu

Na to wpada gość z ochrony
Zrobił chwyt samoobrony

Puść prezesa, bo zastrzelę
No i dostał gość w patelę
Sekretariat wnet wyścieli
„Ale kowal mnie wymielił”

Sekretarka alarm wszczęła
Już do czynów się zawzięła
Wpierw chlusnęła ochroniarza

Ach okazja się nadarza
By uwolnić pracodawcę
Poskromiwszy wnet oprawcę
A ty leżysz nieruchawy
Wstawaj koniec tej zabawy

Durnowata Ty kobieto
Sama ciskaj się z atletą

Sekretarka zaiskrzyła
Garsoneczkę poprawiła
Już ruszyła do pokoju
Gdzie odgłosy słychać boju
I w wir walki się włączyła
Z pazurami doskoczyła
Do kowala co w tej chwili
Tak prezesa moi mili
Prał po pysku Plaskaczami

To ja twoja sekretarka
Ulubiona Twoja szparka
Będę bronić cię jak lwica
Czy mój widok cię zachwyca?

Prezes był otumaniony
Myśląc że facjata żony
Tak odburknął obelżywie

Precz przebrzydła ty poczwaro
Cię nie kocham żadną miarą
Brzydzi widok mnie twej gęby
Co tak szczerzysz sztuczne zęby
Co wypinasz te balony
Przecież wiem że sylikony

Sekretarka, aż zamarła
Piękne usta swe otwarła
Rzec nie mogła – ucisk gardła
Rana w sercu się otwarła
Stamtąd krwi wypływa wrzenie
Oj to będzie poruszenie... cdn

Opublikowano

No to niezła historyjka tutaj się wykroiła, osobiście faworyzuję kowala :)
chociaż sama nie wiem czy dobrze robię. Muszę przeczytać poprzednie części,
bo zawaliłam lekturę. Ale co tam, nadrobię, Ciebie czyta się z przyjemnością.
Pozdr :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




O ten wiersz jest głębszy.

Należy go przeczytać w całości uważnie. Chciałbym by czytelnicy zauważyli w nim coś więcej niż zabawę w rymy i opis pewnego wydarzenia.

A do limeryków jeszcze wrócę, mam nadzieję.

Pozdrawiam

DelfinUM

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • milczenie  wplata się w myśli  chciałoby powiedzieć …   nikt nie słucha nie widzi  bólu cierpienia wojen  obok i nie tyłko    życie płynie wartkim nurtem  i na betonie  w szczelinach rosną kwiaty    świat dostrzega tylko siebie  swoje ja  i jeszcze  jeszcze poucza    a my  nam trudno znaleźć klucz  aby się wypowiedzieć    7.2025 andrew   
    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...