Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wróciłem ze Srebrnej Góry; impreza trwa a mój powrót nie był bynajmniej ucieczką;
obowiązki wzywają;
powiem tym, którzy nie dojechali - bycie twarzą w twarz uzmysławia, że wiersze piszą niezwykli ludzie, których niezwykłość polega na sztuce dopasowania słów do siebie a siebie do rzeczywistości stale odkrywanej na nowo i na nowo weryfikowanej; obcowanie z poetami może jest trudne, bo wymagające stałej czujności, odwagi i szczerości, ale warto, warto zobaczyć, kto stoi za słowami które czytamy z ekranu komputera; przyjaźnie zawarte na zjazdach owocują poszerzonym spojrzeniem na poetykę, wiersz, słowo...na podmiot wiersza - na człowieka;

na POP-ie okazało się, że imieniny obchodzi Mistrz Ceremonii popowej, Bogdan Zdanowicz;
to z tej okazji urodził się tam poeta, który napisał specjalnie z tej okazji dedykowany starszemu poecie wiersz:

"Kiedy nic nie widzę
całuję się w dupę
myślę że wiele tracisz ślepcze
dzieląc szlachetne połówki na ćwiartki
lecz kiedy widzę dwie ćwiartki na głowę
krzyczę - Muzo kurwo - gdzie leziesz
przecież dwie ćwiartki to pół litra
wymiocin"

Jadamaki Grem

Pozdrowienia ze Srebrnej Góry i do Srebrnej Góry! J.S

Opublikowano

oto limeryk dedykowany solenizantowi,
autorzy

ja , dz_re i Beenie M

Poetka z Gadomca Miłocięta
w języku była dość nieugięta.
Do męża - mówi - mój wiotki
nie rób ty ze mnie idiotki,
ja jestem ciut niedopchnięta.

Opublikowano

Myślę podobnie jak Jacek.Takich spotkań sie nie zapomina.Dla mnie są
przeżyciem - jeśli rozczarowują to mile:)) Szkoda, że nie mogę być do końca,ale
i tak są bardzo miłym wspomnieniem i z niecierpliwością czekam na następne;
tylko czy zawsze muszą być w tym samym miejscu? Pozdrawiam wszystkich uczestników bardzo serdecznie:))) Ewa Kos - Cecylia Serocka :)

Opublikowano

Egzegeto, praca zbiorowa przy tworzeniu wiersza polega na tym, że każdy jest odpowiedzialny za konkretny wers. Nie szokuj się, nie wyciągaj pochopnych wniosków, wiesz jak to z mężczyznami bywa, sam nim jesteś, to oni myślą tylko o jednym ;)))
pozdrawiam serdecznie :)))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Beenie
co Ty kurcze
tak na poważnie ???
te emotiki do tekstu nie pasują :(
No nie bądź taka obrażalska.
Jasne, że wiem - a co myślisz, że ja to wyjątek ?:)

Pozdrawiam bardzo serdecznie




hmmmm .... a taka fajna dziewczyna
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



jeśli mężczyźni myślą tylko o jednym, to dziewczyny myślą
tylko o następnym,
i jeszcze jednym... :-)
i jeszcze...
a tak...
o, spotkaniu
Opublikowano

Tak, niech żałuje ten kto nie był.
Wzruszenie, wrażenia nowe + ubiegłoroczne wspominki i nawiązywanie nowych (lepszych) relacji. Nie sposób tego opisać, nie śmiem nawet wchodzić głębiej w ten lub tamten temat. Ze swej strony pragnę jednak podziękować z całego serca:

kalinie kowalskiej - za prezentację tygryska, rurę i no rią de rią na dwa głosy
Bogdanowi Zdanowiczowi - za niańczenie, rżnięcie i przewidywania mandatowe
Alter Net - hmm, nie daruję Jej tylko jednego, bo to Twoja wina!
Jurusiowi - za wspaniały kontakt z MM, fanclub jagódek, rozbudzenie poetyckiej miłości Majki i za to, że mnie uwielbia;p
Arence - za zaszczyt czytania Jej poezji, ogrom ciepła i wyrozumiałość dla palaczy
Wilkowi - za wujka Michała, naukę francuskiego i mecze piłkarskie
Michałowi Barańskiemu - za górskie wycieczki palcem po mapie, memory na zasadzie przeciwieństw (jeszcze się odegram) i kapelusz
wesołemu grabarzowi - za sentyment do mojej osoby, Hyzia (albo Dyzia) i wietrzne (czyt. wieczne) dyskusje
Misiowi Kowalskiemu - za Dyzia (albo Hyzia) i podjudzanie grabarza do w/w dyskusji
Spiro - za czytanie właściwych lektur
Olesi i Karolowi - za to, że dotarli
joaxii - za warsztat i za to, że nie jest prowokatorką;)
Dormie - za zielone
Agnes - za anielską cierpliwość do niejakiego Tery
Terze - za odkrycie, że kk ma dwie córki
Jackowi Sojanowi - za to, że był winny
M. Serockiemu - za dźwiganie moich toreb
Mirce - za glany, areszt i toboły (kurde, pokochałam Ją za to!)
Stefanowi - za odwiedziny


Wszystkim - za cierpliwość do mnie i moich latorośli:P
Jeśli kogoś pominęłam - przepraszam - jeszcze głowa pełna wrażeń nie doszła do siebie

Opublikowano
Warto było wtopić się w niepowtarzalny klimat Poetyckiego Obozu Przetrwania – to informacja dla tych wszystkich, którzy mają jakiekolwiek opory. Nie bójcie się, ja też jechałam do Srebrnej Góry pełna obaw (jak mnie przyjmą?), wyjeżdżałam natomiast zachwycona przyjazną atmosferą, życzliwością i otwartością ludzi. Już od pierwszego dnia czuło się przyciągające fluidy. Dobrze, że jest ktoś komu chce się taką imprezę zorganizować, przygotować, ściągnąć ludzi z całej Polski, (ba, nawet z zagranicy), zachęcić do przyłączenia, pospinać, poukładać wszystko w sensowną całość. Tutaj szczególne ukłony w stronę Alter Net i Bezeta, to oni stanowili główne ogniwo organizacyjne tego spotkania. Żadnych zgrzytów, żadnych oznak niezadowolenia, wszystko w dobrym gatunku, barowa obsługa, jedzenie i napitki również. Nie mogę nie wspomnieć o oryginalnych smakowitych nalewkach z Kosowego gniazda: Babskie łzy, Benedyktynka i Wiśniówka. Pił kto chciał, a jak już spróbował, kusił się na następną kolejkę. Miooodzio! Szczególnie te Babskie łzy, chociaż chyba kiepska ze mnie baba, bo łzy nie popłynęły. A może popłyną kiedyś tam, może to działa z opóźnieniem? Kto wie. Trzeba spytać ich Producenta, jak to działa :)))
Były też śpiewy, za sprawką Areny Solweig, nawet po francusku. Najmłodsza solistka była w wieku przedszkolnym. Najpierw był taki mały trening przed przyjazdem Messalina Nagietki, a w piątek już z Nim przy gitarze. Messa podarował nam koncert poezji śpiewanej – również do tekstów „orgowych” poetów, między innymi Bezeta. Fajna sprawa, warta powtórzenia!

Wyniosłam wiele korzyści, które zmienią moje patrzenie nie tylko na „orgowych” ludzi, ale i na poezję, na to co ważne, na to co mniej istotne, z czego należy zrezygnować, a co wprowadzić, by to co powstaje miało jako taki sens. Czas pokaże, czy będzie to początek, czy koniec mojej bardziej świadomej przygody ze słowem. Zawsze wiedziałam, że moja zabawa z poezją, to zaledwie próba unoszenia się nad powierzchnią. Potwierdziło się to w ocenie profesjonalnego krytyka Karola Maliszewskiego, który zaszczycił POP2 swoją obecnością. Wszyscy obecni usłyszeli ocenę swoich wierszy zamieszczonych w okazjonalnym almanachu, i nie każdy (niestety) był pochwalony, jak to bywało w orgowych komentarzach. Tutaj nie było TWA, natomiast obiektywne spojrzenie osoby z zewnątrz, nie znającej nas, ani naszych wierszy, ale znającej się na poezji.

Warto było poznać nowych ludzi i skonfrontować swoje wyobrażenia o nich z rzeczywistością. A oto moje spostrzeżenia (mam nadzieję, że nie pominęłam nikogo):
AGNES – młodość i uroda, to niewątpliwe atuty tej poetki, teraz muszę zapoznać się z jej twórczością;
ALTER NET nie mogła się nagadać z Jerzym Rybakiem – poezja jednak łączy ludzi ;)
AMANDALEA okazała się mieszkanką tego samego osiedla we Wrocławiu, na którym mieszkam, do tego w bardzo bliskim sąsiedztwie :)
ARENA SOLWEIG - i w realnym świecie dobrze patrzy jej z oczu, tak samo zresztą jak i z oczu jej partnera MICHELA - mieliśmy lekki powiew Francji :)
BEZET to bardzo sympatyczny facet, a ja myślałam, że nieprzystępny belfer ;)
DORMA przywiozła parę ziarenek piasku z nadmorskiej plaży; żeby zawitać na POP przejechała całą Polskę, na szczęście miała ochroniarza i dojechała cała i zdrowa;
DZ_RE – to wrażliwa dusza rodzaju męskiego, wyłowiona przeze mnie z poetyckiego srebrnogórskiego tygla, która przybyła zza zachodniej granicy; tak nam się gadało, jakbyśmy się spotkali po latach :)
E-M-E-M, pełen humoru i pozytywnej energii chłopak, który przybył z bardzo odległego zakątka Polski (Białystok), aby odebrać nagrodę za wiersz o orgowych osobowościach;
EWA KOS wcale nie zna Srebrnej Góry, a była tu po raz drugi – już nigdy nie będzie puszczona samopas, niech zapomni, gapa!
JACEK SOJAN jest bardzo interesującym mężczyzną, z którym nie tylko o winie można porozmawiać; pijąc z nim wino, czułam się winna i niewinna ;)
JACEK SUCHOWICZ na krok nie odstępował swojej żony Joli, obserwowany przez nią, nawet na moment nie usiadł koło mnie, a tak na to liczyłam ;)
JERZY RYBAK – nareszcie poznałam poetę (no, może otarłam się o niego - nie dopuszczały zazdrosne wielbicielki), który wypłynął „Odrą” na szerokie wody poezji – naprawdę uroczy człowiek;
JOAXII i jej mąż Krzysztof, to para, od której bije miłe przyjazne ciepełko :)
KALINA KOWALSKA – muszę poinformować, że jej niebieskie oczy to nie fotograficzne złudzenie, naprawdę są jak skrawek nieba; zresztą podobnie jest z oczami Alter Net i Agnes, hmmm, niesamowite;
LESZEK jest tak samo subtelny, jak jego erotyki (te sprzed dwóch lat lubię najbardziej);
MESSALIN NAGIETKA pięknie gra na gitarze, nie mniej pięknie śpiewa; podarował nam uroczy koncert poezji śpiewanej;
MICHAŁ BARAŃSKI – wierzę, że bardzo chciał wędrować górskimi szlakami, ale jego zapał ostudziła kapryśna pogoda; w razie potrzeby, na świadków może śmiało powołać: mnie, Jacka Sojana, Dz_re i E-m-e-m-a – też chcieliśmy ;)
MIŁKA MAJ przy swoich córeczkach wygląda jak ich siostra (szczególnie jak ma zaplecione warkoczyki);
MIREK SEROCKI wpadł po ogień i tyle go widzieliśmy; ech, ci biznesmeni! – oni nigdy nie mają czasu ;)
OLESIA I VAKER FLICKAN są naprawdę zakochani – miło patrzeć na kwitnące uczucia;
STEFAN REWIŃSKI pozostawił mi niedosyt – z obiektywnych przyczyn mało go było – ale może jeszcze kiedyś uda mi się nim nacieszyć ;)
SPIRO – uwaga panie!: Zajęty. Dotrzymywała mu towarzystwa urocza dziewczyna ;)
TERA to facet, a ja myślałam, że to kobitka :)
WESOŁY GRABARZ naprawdę jest wesoły i dobrze zagrabia humor ze wszystkich stron i na wszystkie strony, a jego nieodłączny i nie mniej wesoły kompan, MICHAŁ KOWALSKI, to wyśmienite dopełnienie kabaretowej trupy.

Jeżeli jeszcze kiedykolwiek będzie podobne spotkanie, bardzo chciałabym w nim uczestniczyć. Serdecznie dziękuję Wam za wszystko. Cieszę się, że byłam :)))

Beenie M.
Opublikowano

przecie Jerzy Rybak nic nie gada! to Pani jest Terą zaskoczona, ja znam większe zaskoczenie..

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
    • @Migrena Cieszę się i dziękuję :)
    • @sisy89   bardzo mi się podoba :)))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...