Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ostatni naiwny


Rekomendowane odpowiedzi

Ostatni raz odgarnęła kosmyk włosów za ucho. To nie leżało w dobrym tonie, jeśli było się dziewczyną – elfem. Nawet jeśli tylko próbowało się nią być; z czystej przekory. Lipiec. Upał. Upał. Upał... Sen. Nawet na jawie zdarzały się rzeczy przedziwne. To powinno było jej pasować. Istniała jednak trudność z zebraniem myśli. Nie spływały lekko po długopisie. Przystawały nagle, w połowie drogi, robiły gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, by wkrótce podjąć wędrówkę na nowo, ale już w zmienionym kształcie. Ani jednaj nie udało się dotrzeć tak, jakby sobie życzyła.
Przygryzła wargi. Kątem oko spojrzała w lustro, zawieszone na przeciwległej ścianie. Nie zobaczyła nic poza sobą - ... To zupełnie nieważne jak miała na imię. Przedstawiała się na tyle różnych sposobów. Nawet jeśli wyjątkowo żadne nowe wcielenie nie kiełkowało jej w głowie, ktoś czynił to za nią. Wszyscy lubili nadawać jej nowe imiona.
Opuściła głowę i w zwolnionym tempie potrząsnęła gęstymi włosami. Powinny być w nieładzie. Powinny zwracać uwagę, ale tylko mimochodem. Żadnych wystudiowanych póz, żadnych „uczesań”.
I dalej coś tam zawzięcie skrobała. Mądrością dziecka jest ufność... Gdzieś to wyszperała. Zupełnie po nic. Tak samo niepotrzebna była kartka papieru. A już zupełnie niepotrzebnie była ozdobna i różowa. Dlaczego zapisała to na kopercie? Znów zapomniała o adresacie i nadawcy. Myliła wszystkie czynności. Cytat miał być punktem wyjścia. Gryząc długopis i mały palec lewej ręki (osiemnastolatka nie powinna, nie powinna!) starała się coś wymyślić, przypomnieć sobie.
- OBIAD – krzyk z dołu uświadomił jej, że jest głodna. Straszliwie głodna. Jak zawsze. Jak bardzo często, gdy najpierw odrywała się od świata i zapominała o potrzebie jedzenia, zaś potem uzmysławiała ją sobie w bardzo drażniącej formie.
Tak. Trzeba było coś zjeść. Przerwać w pół zdania. W pół chwili.
- No co ty tam znowu piszesz? LIST?
Wzruszyła ramionami i mruknęła – bardzo nieuprzejmie. Nie pisze się listów do siebie, prawda? To absolutnie nienormalne. Kwalifikuje się do terapii. Wszyscy to wiemy.
- Idę. Moment.
Przecież można dokończyć to później. Słowa i tak jeszcze nie powstały. A te, które powstaną z pewnością nie będą miały większej wartości. Młodzi poeci, pisarze – ktokolwiek – są zakałą społeczeństwa. To też wszyscy wiedzą. Pisanie prowadzi do grafomani, nawet jeśli ma się świadomość ułomności. Trudno. Można jednak spróbować.
Było smaczne. Bezmięsne i całkiem słodkie. Dałoby się namalować. Na cukrowym tle... z landrynkowm uśmiechem i udrapowaną pianą. Ach! W połowie przysnęła na jawie. No już, już. Jakie sprzątanie?! Przecież ja muszę. Muszę.
- Tak, mamo?
- Dobrze. Idź na górę.
Uśmiechnęła się do mamy zasłużonym uśmiechem.
- Posprzątam.

***

Znowu nie mogła się skoncentrować. Wieczór niczego tu nie zmieniał. Ani tym bardziej nikogo. Zerknęła na telefon – jedno wielkie NIC. Na dworze coś postukiwało, pobrzdękiwało.
- No rzuć... Rzuć, mówię! Może wyjrzy...?
Wyjrzała, ale jej nie zauważyli. Trzech małych chłopców wpatrzonych w piłkę tenisową. Najprawdopodobniej w prawdziwego tenisa nigdy nie grali. Ale... wyglądali na szczęśliwych – bardziej niż większość dorosłych, którzy się tu przewijali. Przecież nie ważne, co się robi, byle robić to z pasją... Można nawet ocierać się o granice szaleństwa. Można? Wzruszyła ramionami. I tak nie potrafiła inaczej. Wolała być cholernie szczęśliwa i cholernie nieszczęśliwa niż spokojnie zadowolona czy nieusatysfakcjonowana. A to jej doradzano bez ustanku.
Wyjrzała po raz drugi, tym razem z poważniejszym skutkiem.
- Umiesz łapać?
- Ale po co? – szczerze się zdziwiła.
- Żeby złapać.
- No chyba. Pewnie – wyszczerzyła zęby. Chłopiec rzucił.
- Teraz ty.
- Ale co?
- RZUCAJ.
Chwilę sobie porzucali przy uciesznych piskach dwójki młodszych. Potem zapadła cisza, ale nie niezręczna. Wszyscy spoglądali na siebie całkiem śmiało i bez śladu zażenowania. Najmłodsze z dzieci zawzięcie dłubało w nosie, za co wcale nie dostało po łapach. Nikogo tu nie było. Nikogo dorosłego. Pomijając zamyśloną osiemnastolatkę – ale ona przecież się nie liczyła.
Przymknęła oczy. Później otworzyła i przymknęła okno. Usiadła na łóżku. Ktoś zapukał.
- To ty? – zapytała sannie i raczej machinalnie.
- Mogę wejść?
Kiwnęła głową, czego przez zamknięte drzwi nie dało się zobaczyć. Siostra usiadła na krześle przy biurku. Z dość sceptyczną miną okręciła się dwa razy. Młodsza. Młodsza i dużo dojrzalsza. Wewnętrznie.
- Może jednak się przejdziemy?
- Pewnie. Przejdziemy się – starszej pojaśniały oczy. Zupełnie szczerze, choć umiały przecież kłamać. Umiały przeinaczać fakty – owszem, całkiem zręcznie – ale nie uczucia.

***

Lubiła powroty w ciemności, takiej cichej, leśno – przydrożnej. Lubiła też niezaplanowane drzemki – w całym tym bałaganie i zupełnie dziennym stroju. Po raz kolejny mrużyła oczy, udając, że śni. Jak zawsze o tym samym.
W zasadzie istniały dwie opcje: ta bardziej osobista, niepokojąca nieco i ta dalsza, niemal wyłącznie szczęśliwa. Bywało jednak, że sprawy się komplikowały. Osobistość nagle stawała się uniwersalna. Własne uczucia, które odkrywała na kartkach książki nie były już tak znakomicie indywidualne. A to, co odległe – nie jej – stawało się bliższe niż cokolwiek. Może najważniejsze. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nierozsądnie jest kochać się w cudzym uczuciu. Bezpieczniej.
Ktoś uporczywie dzwonił, kiedy otwierała oczy. Która to godzina? Późna. Odebrała.
- Ach... To pan. (...) Przepraszam spałam. (...) Nic nie szkodzi. (...) Wiem. Pamiętam rozumiem...
Mówił tak odlegle. Zupełnie jasno i jakoś bezsensownie. W istocie nic nie zrozumiała – poza ciągiem słów, będących chyba znakomitą instrukcją. Nie mogła skojarzyć do czego to zmierzało. Wciąż jeszcze śniła sen. Prawie jak Ptasiek. Niestety nie opanowała jeszcze techniki ciągłości. Nawet na jawie miała z tym kłopoty.
Najszczęśliwsze są dzieci serca... No tak, pora się położyć. Jeszcze kawałek czekolady. Lizaka pozostawiła w wazonie. Krótka drzemka – marzenie. Był już środek nocy. Zbyt późno, by przedsięwziąć poważne zamiary przykładnego udania się na spoczynek. Kolejny, błyskawiczny rzut oka na komórkę – tym razem owocny. Pięć (całe pięć!) może jednak cztery? Połączenia nieodebrane. Nie TEN numer.
Usiadła wyprostowana. Ostatecznie i tak wszyscy spali, a pora nie zobowiązywała do rozwagi. Włosy cisnęły się do powiek, bardziej niż zmęczenie. To może ona? Sama? Tak jej się pomyślało. Dlaczego by nie?
Ostrożnie, ostrożnie by niczego nie pomylić wybrała numer. Cisza. Jest tak wiele rodzajów ciszy: cisza zapowiadająca, cisza rokująca, łkająca cisza, cisza oczekiwania i cisza skrępowania. Są cisze smutne i wesoło, bliskie i dalekie. Oswojone i dzikie. Ta była ciszą bez odwrotu. Jedynie z ufnym przełamaniem.
- Tak? – zabrzmiało po drugiej stronie.
Klamka zapadła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...