Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

...czyli opowiadanie trupie, trochę nadęte i z wątpliwym happy endem. Bardzo Gwynowe : ))
Zapraszam.


Niech żyje książę


Czubkiem buta dotknęła ciała. Było wilgotne i dziwnie miękkie, miała wrażenie, że rozpłynęłoby się pod większym naciskiem.
Trup był świeży. Leżał na leśnej drodze na wpół nagi, twarzą do ziemi. Wyglądał na otyłego, choć mogła to być jedynie dziwna opuchlizna. Z wierzchu ciało było blade, pod spodem ciemnoczerwone. Krew musiała być rozrzedzona, skoro spłynęła tak szybko.
Shaar wyciągnęła chustkę i starannie wytarła but. Wróciła do wierzchowca, który niespokojnie wydymał chrapy. Poklepała go po szyi. Był jej nowym nabytkiem i nie nawykł jeszcze do takich widoków.
W powietrzu świsnęła strzała, potem druga i trzecia. Shaar wskoczyła na siodło i popędziła konia, który z miejsca ruszył galopem. Bliskość śmierci i atak były wystarczającą zachętą do biegu.
Chłopi, którym przeszkodziła w kradzieży, strzelali niecelnie. Skręciła między drzewa i ściągnęła wodze. Pośpiech w gęstwinie mógł mieć tragiczne skutki, zresztą nie słyszała za sobą pogoni.
Wkrótce wróciła na gościniec i ruszyła do pobliskiego miasta.

***

Poranek był piękny i rześki, ale Lyrion czuł, że to najgorsze chwile jego życia. Przeciskał się przez tłum spoconych wieśniaków, mocno trzymając krawędzie kaptura. Jak mógł postąpić tak nieodpowiedzialnie? Co powie ojciec, kiedy odkryje...
- Ej, ty tam, młody człowieku!
Chłopiec odwrócił się tak gwałtownie, że mało nie puścił kaptura. Zobaczył barczystego mężczyznę, który szamotał się z dziewczyną - czy raczej ona szamotała się z jego żelazną dłonią.
- Ta kobieta mówi, że ją znasz.
Lyrion popatrzył na dziewczynę, ale nie mógł przypomnieć sobie nikogo tak brudnego. Pokręcił głową i mocniej naciągnął kaptur na twarz.
- Ależ tak, Alojz, ja wiem, że się mnie wstydzisz - dziewczyna robiła do niego dziwne miny, jakby czegoś chciała. Miał może kłamać w jej obronie? Wykluczone, dość ma własnych problemów.
- To jakaś wariatka - burknął.
- Właśnie, widzicie, mówiłam, że mnie zna! Alojz, to ja, twoja stuknięta siostra! Nie pozwól im mnie zabrać! Nasza matka nigdy ci nie wybaczy!
- To prawda? - mężczyzna spojrzał na niego groźnie. Lyrion miał już serdecznie dość tego przedstawienia, coraz więcej ludzi zwracało na nich uwagę. Niech to licho.
- Tak - westchnął. - To moja siostra, ee...
- Merit - szepnęła dziewczyna.
- Merit. Chodź, Merit. Myślałem, że będzie lepiej, jeśli cię zamkną, ale masz rację. Co na to powie nasza biedna matka?
Dziewczyna wyrwała się z uścisku barczystego i przypadła Lyrionowi do szyi. Łasiła się jak pies i chłopiec miał ochotę przywołać ją do porządku. W porę się opanował.
- Skoro już znalazłem siostrę, pozwolisz, panie, że zabiorę ją do domu - wziął Merit pod ramię i chciał zniknąć w tłumie, ale ktoś złapał go za płaszcz. Uderzył plecami w czyjś umięśniony brzuch.
- Najpierw, kochasiu, zapłacicie za szkody.
Lyrion spojrzał na dziewczynę, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Barczysty wrzasnął, jego uchwyt zelżał i chłopak oswobodził się szarpnięciem. Gdzieś z boku usłyszał wołanie Merit, puścił się biegiem w jej stronę, tratując po drodze jakąś kobietę. Ktoś próbował go zatrzymać, ale pędził tak szybko, że usłyszał tylko trzask dartej tkaniny. Kluczył między bazarami, próbując dotrzymać dziewczynie kroku.
Kiedy opuścili rynek, zrobiło się trochę luźniej. Merit wybierała najbardziej wąskie i ciemne przejścia. Niekiedy przedzierali się przez sterty odpadków i Lyrion dziwił się, że na świecie może istnieć taki smród. Dotarli do murów i chwilę biegli wzdłuż nich. Nagle dziewczyna złapała go za rękę i pociągnęła w otwarte drzwi jednego z domów.
Chłopak był wykończony, nigdy dotąd nie biegł tak długo ani tak szybko. Z trudem wspinał się po schodach, próbując nie stracić z oczu towarzyszki, która raz po raz poganiała go ze złością. Wreszcie znaleźli się na poddaszu i Lyrion padł na podłogę. Miał już dość, nie mógł oddychać i czuł, że to kres jego możliwości.
- Co ty wyprawiasz? Wstawaj! Musimy iść.
Nim zdążył odpowiedzieć, Merit już wspinała się po drewnianej ścianie. Stanęła na krokwiach i długo kopała w słomie pokrywającej dach, aż pojawił się wąski, jasny otwór. Wyśliznęła się przez niego i znikła.
Lyrion zwlekł się z podłogi. Spoconymi palcami dotknął ściany, zastanawiając się, jak mógłby wejść tak wysoko. Potem na schodach rozległo się tupanie i chłopiec nie miał wyboru. Nie wiedzieć kiedy, stał już na dachu, przygotowując się do skoku na mury.

***

Leżał w wysokiej trawie i patrzył na ciemniejące niebo. Był tak zmęczony, że nie miał ochoty myśleć, mimo to obrazy same pojawiały się w jego głowie. Ojciec, suchy starzec o pomarszczonej twarzy; matka, malowidło na ścianie, które nie oddawało całego jej uroku; brat, którego ostatni raz widział kilka lat temu; jego pokój, jego koń, jego stroje...
To wszystko znikło dzisiaj, zostały tylko wspomnienia. Z czasem i one wywietrzeją, robiąc miejsce nowym, być może piękniejszym.
Dziewczyna leżała obok i, sądząc po spokojnym oddechu, spała. Jak to możliwe? Mężczyzna w mieście nie wyglądał na żartownisia. Jakakolwiek była jej wina, Merit nie miała pieniędzy, by się wykupić, dlatego czekała ją inna kara - ucięcie obu dłoni. Gdyby nie pomoc Lyriona, do końca życia byłaby kaleką, nie mogłaby pisać, jeść, ba, nawet otworzyć sobie drzwi...
Przewrócił się na bok, twarzą do niej. W zasadzie była ładna, trochę za mała, ale kobieca. Nie mogła być wiele młodsza od niego. Miała ciemne brwi i myszate włosy, owalną twarz, zgrabną szyję. Jej biust - Lyrion podparł się, by lepiej widzieć - był nieduży, ale okrągły. Przy odrobinie mydła, w lepszej sukience, mogła być pociągająca.
I pomyśleć, że to on był jej bohaterem.
Niezły początek nowego życia.

***

Shaar usłyszała podniesione głosy zanim jeszcze dotarła do głównego placu. W mieście zwykle panował gwar, ale dziś musiało stać się coś wyjątkowego. Wszędzie roiło się od strażników, handlarze krzyczeli, kobiety dopełniały całości - ich trajkotanie unosiło się ponad targowiskiem jak bzyczące stado os.
Wcześniej zastanawiała się, czy nie zostawić konia poza murami, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Konno wzbudzała większy szacunek. Nie każdy w tych czasach mógł pozwolić sobie na wierzchowca, a jej młody ogierek był doprawdy imponujący.
Jechała powoli, próbując wychwycić jak najwięcej z rozmów prowadzonych na ulicy. Słyszała coś o morderstwie, ale nie to ją zainteresowało. Ktoś wymienił imię młodego księcia.
Bez trudu znalazła tę osobę. Pulchna, dobrze ubrana kobieta, otoczona tłumem sobie podobnych. Shaar zsiadła i podeszła tak, by nie zwrócić ich uwagi. Udając, że uspokaja spłoszone zwierzę, wytężyła słuch.
Wieści były niepokojące. Książe Lyrion uciekł albo został porwany - w tę drugą wersję nie wierzyła. Stało się to uprzedniej nocy, ale zniknięcie zauważono dopiero późnym rankiem, w porze śniadania.
Shaar zastanowiła się. Jeśli chłopiec był tak przerażony, że uciekł, łatwo mógł wymknąć się główną bramą jeszcze przed podniesieniem alarmu. Na pewno nie zabrał konia, nie odszedł więc daleko. Jeśli to, co usłyszała, jest prawdą...
Nie było czasu do stracenia.

***

- Słuchaj, ośle. To nie pora na fochy.
Lyrion poczuł się urażony. Jeszcze nikt, nawet w największej złości, nie nazwał go osłem. To było nie do pomyślenia.
- Nie nadymaj się tak, tylko chodź - Merit odwróciła się na pięcie i ruszyła na przełaj szeroką łąką. Chłopiec patrzył za nią, nie bardzo wiedząc, co począć.
- Nigdzie nie idę - powiedział wreszcie. - Nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie przeprosisz. A zresztą, wcale nie muszę cię słuchać!
- Pójdziesz, bo podbiję ci te lalusiowate ślepia - syknęła Merit, spoglądając przez ramię.
- Tylko spróbuj!
- Ach tak?
Lyrion szybko pożałował swoich słów. Jasnowłosy pocisk uderzył go w pierś i powalił na ziemię. Chłopiec zobaczył nad sobą zaciśniętą dłoń i zamknął oczy. Poczuł przejmujący ból przeciętej wargi, coś lepkiego pociekło mu po brodzie. Wytarł to rękawem i zakręciło mu się w głowie.
- Uderzyłaś mnie - powiedział z niedowierzaniem. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Przecież chciałeś, ośle - odparła, rozcierając pięść. - Teraz przynajmniej wyglądasz bardziej jak mężczyzna. No, chodź - podała mu rękę i pomogła wstać.
- Dokąd idziemy? - spytał Lyrion, nadal w szoku po tym, co się stało. Patrzył to na przesiąknięty krwią rękaw, to na dziewczynę.
- Oby dalej stąd. Jak nas złapią, marnie skończymy.
- Mówisz o mężczyźnie z targu? Myślisz, że będzie nas ścigał?
- O, nie. Tamten już nie da rady.
Lyrion nie powiedział nic więcej.
Wędrowali z dala od dróg, dziewczyna prowadziła. Po południu dotarli do lasu i chwilę przedzierali się przez zarośla, nim trafili na wąską ścieżkę. Merit wyraźnie poweselała.
- Tej nocy wyśpimy się w prawdziwym łóżku - powiedziała, klepiąc go po ramieniu. - Nie wiem jak ty, ale ja trochę zgłodniałam. Może coś upolujesz?
Lyrion posłał jej zdziwione spojrzenie, a ona wybuchła śmiechem.
- No pewnie, taki laluś nie wie nawet, jak się trzyma nóż. No, dobra, ja odwalę krwawą robotę.
Zakasała rękawy i rozejrzała się po ziemi. Znalazła nieduży kamień i wcisnęła mu w dłoń.
- Znajdź mi więcej takich. I spróbuj nie narobić hałasu.

***

Ptak był chudy i trochę śmierdział, ale Lyrion zjadł go z apetytem. Musiał przyznać, że dziewczyna wywarła na nim duże wrażenie - z wprawą strzelała z procy, potrafiła oprawić zdobycz i upiec ją na ognisku. Lyrion nie przypuszczał, że zwierzęta mają w sobie tyle obrzydliwych rzeczy. Do tej pory nie bardzo interesowały go takie sprawy - w zasadzie, miał niewiele zainteresowań.
Późnym popołudniem dotarli do niedużego, zapuszczonego gospodarstwa. Zbutwiały płot otaczał spłachetek ziemi, na którym leżała chuda krowa. Na widok obcych zamuczała żałośnie.
Merit podbiegła do drzwi i zapukała. Odpowiedziała jej głucha cisza, ale dziewczyna wzruszyła ramionami i weszła do środka. Lyrion pociągnął nosem i kichnął. Smród był powalający.
- To ja, Rosa! - zawołała dziewczyna. - Co tu tak cuchnie?
Szli ostrożnie po klepisku chaty. W środku panował półmrok, promienie zachodzącego słońca nie docierały na leśną polanę.
Merit pchnęła drzwi do alkowy i cofnęła się. Wpadła na Lyriona, mało nie powalając go na ziemię, odwróciła się i uciekła. Chłopiec popatrzył za nią, po czym zajrzał do środka.
To, co zobaczył, nie śniło mu się w najgorszych koszmarach. Na łóżku, pod stertą prześcieradeł, spoczywało najbardziej groteskowe ciało, jakie kiedykolwiek widział. Blada masa skóry rozpływała się po poduszce, usta, niebywale spuchnięte, były otwarte. Brzuch zmarłego miał monstrualne rozmiary i chłopiec bał się, że zaraz wybuchnie.
U stóp łóżka spoczywał drugi trup. Ten wyglądał znacznie gorzej, ciało zaczynało się rozkładać i potwornie śmierdziało. Nie mogąc dłużej wytrzymać, Lyrion wybiegł na podwórze i dołączył do wymiotującej towarzyszki.
- Co im się stało? - spytał wreszcie, gdy oboje trochę ochłonęli. - Raczej nie umarli z głodu, ten na łóżku był strasznie gruby.
- Voro nigdy nie był gruby... Nie, nie chcę o tym mówić. Znów będę rzygać.
Lyrion podszedł do płotu i popatrzył na krowę. Trawy miała dość, ale koryto z wodą było puste.
- Musimy dać jej pić. Sam jestem spragniony... Jest tu gdzieś studnia?
- Na pewno, ale nie piłabym z niej ani kropli.
- W każdym razie, krowa musi dostać wody. Inaczej zdechnie.
- I tak zdechnie. Ja tam bym ją zjadła.
- Jesteś bez serca.
- A ty jesteś skończonym durniem.
Nie pomogła mu, kiedy mocował się z wiadrem. Była przerażona i zdezorientowana, nade wszystko zła. Nie to, żeby specjalnie lubiła mieszkających tu ludzi, liczyła jednak na pomoc. To, co ich zabiło...
- Merit, nie mogę tego wciągnąć - krzyknął Lyrion, desperacko wieszając się na sznurze od studni.
- Odczep się. I nie nazywaj mnie tak.
- Dlaczego? Przecież to twoje imię.
- Wcale nie.
- To jak mam mówić? Może Rosa?
- Też nie. Czy w ogóle muszę mieć imię? A ty jak się nazywasz?
Lyrion zawahał się, po czym mruknął coś pod nosem. Nie był zbyt pomysłowy, a prawdziwego nie mógł przecież zdradzić.
- No widzisz, ja tak samo - odparła dziewczyna złośliwie. - Daj, wciągnę ci to wiadro, sieroto.
Odepchnęła go kuksańcem i szarpnęła za sznur. Na dole coś stawiało wyraźny opór. Szarpnęła jeszcze raz i usłyszała ciche zgrzytnięcie.
- Coś zaczepiło o wiadro, musimy je poluzować - powiedziała, podając chłopcu koniec liny. - Nie wypuść tego, spróbuję wrzucić tam kamień.
- Nie wolno niczego wrzucać do studni - zaprotestował.
- Oh, zamknij się, panie mądralo. Uwaga.
Usłyszeli szczęk i trzask, kamień uderzył o wiadro i wpadł do wody. Lyrion pociągnął na próbę, tym razem bez problemów.
Razem wyciągnęli wiadro i ustawili je na ziemi. Potem długo wpatrywali się w to, co leżało na dnie. Był to niewielki nożyk o kościanej rękojeści, na której wyryto jakieś znaki. Merit zakaszlała nerwowo.
- Ktoś to zgubił? - spytał Lyrion, sięgając po nożyk. - Jaki ładny. Musiał zaklinować się między kamieniami.
- Chodźmy stąd.
Dziewczyna uzupełniła koryto, pogłaskała krowę i postanowiła, że zagrodę zostawi otwartą. Zwierzę miało marne szanse na przeżycie, ale tak było lepiej. Nikt nie chciałby umierać w niewoli.
Lyrion odciął kawałek płaszcza i owinął nim nożyk. Wsadził go za pasek tak, by mu nie przeszkadzał. Jeszcze nigdy nie nosił broni, teraz czuł się ważniejszy.
- Niedaleko stąd jest źródełko - powiedziała Merit, ostatni raz oglądając się na ponure gospodarstwo. - Jeśli się pospieszymy, dotrzemy tam, nim będzie naprawdę ciemno.
Zanurzyli się w gąszczu, nieskorzy do dalszych rozmów. Lyrion po raz kolejny zastanawiał się, czy dobrze zrobił, uciekając z domu.

***

W okolicy krążyły już słuchy o pierwszych ofiarach. Ciało, które Shaar widziała na drodze, zostało okradzione; złodzieje zanieśli śmierć do własnych domów. Od nich zarażą się inni, a niedługo złe powietrze trafi do wielu płuc. Być może nie ominie nawet książęcego dworu.
Shaar wiedziała, jak walczyć z zarazą. Znała się na ziołach, podejrzewała też, że wiele zależy od czystości. Od dłuższego czasu piła tylko przegotowaną wodę i kąpała się codziennie, sporządziła też specjalny wywar, który miał odpędzać śmierć.
Musiała być ostrożna, ponieważ wciąż przebywała w mieście. Pierwszy dzień poszukiwań nie przyniósł rezultatów, a dłużej nie mogła polegać na szczęściu. Wiedziała zbyt mało, by odnaleźć Lyriona, a chciała to zrobić, nim dopadnie go choroba.
Słyszała plotki, które mogły wskazać jej trop. W dniu zniknięcia księcia, dwoje młodych ludzi zamordowało mieszczanina. Dziewczyna była niewysoka i pyskata, udawała głupią; chłopak właściwie nie pokazywał twarzy. Shaar znała pewną młodą damę, do której opis wyjątkowo pasował. Dziwnym trafem, ta właśnie dama miała obserwować i dwór, i księcia.
Kim był zakapturzony młodzieniec - to nie ulegało wątpliwości. Pozostawało tylko pytanie: co się z nimi stało?
Shaar nie szczędziła środków, by czerpać informacje. Brzydziła się przemocą, nie w jej naturze leżało brutalne śledztwo. Potrafiła jednak zagrać na ludzkim strachu i była naprawdę hojna, gdy chodziło o nagrody.
Wkrótce wskazano jej dom, który stał tak blisko murów, że z łatwością można było przeskoczyć z dachu na odstający kawałek cegły i uciec z miasta. Wgłębienia w ziemi po drugiej stronie muru wskazywały, że czyjś obcas uderzył tam z wielkim impetem. Buty przeciętnego człowieka nie wytrzymałyby takiej próby.
Dziewczyna, z którą był książę, musiała dobrze znać miasto. Najpewniej pochodziła z okolicy, a jeśli tak, z pewnością poszuka schronienia u wtajemniczonych przyjaciół. Nie było ich wielu...
Shaar wiedziała już, gdzie powinna się udać.

***

Ognisko było mizerne, ale Merit nie chciała rozpalić większego. Lyrion zauważył, że jest roztrzęsiona, ale nie wiedział, co mogło ją przestraszyć. Nie obchodziło go to zresztą. Miał zamiar niedługo ją opuścić i udać się w swoją stronę.
Po raz kolejny wyciągnął nożyk i zaczął polerować głownię. Odkrył wyryty w kości herb, który wydał mu się znajomy, choć niczego nie mógł być pewien. Rękojeść była wytarta od długiego używania, mimo że klinga wciąż wyglądała jak nowa.
Merit przez chwilę grzebała w ognisku, potem położyła się i zasnęła. Lyrion zazdrościł jej takiej beztroski. Sam nie mógł zmrużyć oka, choć jego ciało było jednym wielkim zmęczeniem.
Nagle drgnął. Wydawało mu się, że w ciemności słyszy nawoływania i jęki. Chciał zbudzić Merit ale stwierdził, że wtedy wyszedłby na słabeusza. Schował nożyk i cichutko odszedł od ognia.
W lesie było ciemno, ale nie tak, jak przypuszczał. Kiedy siedział w kręgu światła, wszystko wokół wydawało się jednolitą, czarną masą; teraz dostrzegał pobliskie pnie i gałęzie, a kiedy wytężył wzrok, mógł z powodzeniem omijać przeszkody pod nogami.
Z początku nie potrafił odgadnąć, z której strony dobiegają go dziwne dźwięki. W końcu wybrał najbardziej prawdopodobny kierunek i rozpoczął wędrówkę.
Trwało to niewiarygodnie długo. Gałęzie smagały go po twarzy, kilka razy upadł, nie w porę dostrzegłszy wystający korzeń. Na rękach mnożyły się bąble od pokrzyw, włosy pełne były liści i patyków, a także owadów, co wzbudzało w nim obrzydzenie. Raz po raz czuł na policzku muśnięcie czegoś miękkiego, co mogło być ćmą.
Dźwięki nasiliły się, w oddali zabłysło światło. Lyrion zatrzymał się i wytężył słuch. Co tam się działo? Wyraźnie słyszał czyjś płacz. Czyżby zbójcy napadli leśną wioskę? Ten blask, czy to nie pożar?
Poczuł, jak narasta w nim podniecenie i odwaga. Książęca część jego natury kazała mu walczyć o lud. Dobył nożyka, nagle żałośnie świadom jego rozmiarów, i ruszył przed siebie. Wkrótce znalazł się na skraju polany.
Coś złapało go za głowę i przykryło mu usta. Szarpnął się, bliski paniki, ale znajomy głos odezwał się w ciemności:
- Cicho bądź, ośle. To tylko ja.
Merit puściła go i przycupnęła tuż obok. Ona również zbladła, obserwując to, co działo się na ich oczach.
Na środku wioski płonęło wielkie ognisko, z którego wystawały ludzkie kości. Grupa królewskich żołdaków ciągnęła do ognia małe, tłuste dziecko. Kilku innych przytrzymywało kobietę, która płakała rozdzierająco.
Dziecko zapierało się z całej mocy, ale mężczyźni byli znacznie silniejsi. Wepchnęli je w płomienie, rozległ się krótki wrzask i skwierczenie, chmura dymu uniosła się w powietrze. Żołdacy przywlekli kobietę, która nagle stała się całkiem bezwolna. Nie płakała już, tylko bełkotała coś jak w transie. Ją również wrzucili w ogień. Lyrion widział, jak szamocze się z bólu, ale ktoś pchnął ją kijem i upadła. Skwierczenie. Dym. Nieprzerwany huk płomieni.
Nie był już pewien, czy powinien coś robić. Cała wola wyparowała nagle, został tylko smutek i niedowierzanie. Przez chwilę miał ochotę wejść na stos i obudzić się z tego koszmaru. Potem poczuł uścisk na ramieniu i oblał go zimny pot. Nie, za nic w świecie nie podejdzie bliżej tego makabrycznego ogniska.
- Czas na nas - szepnęła Merit. Podała mu rękę i pociągnęła w chłodną ciemność lasu.

***

Pierwsze symptomy choroby odkrył u siebie następnego dnia po nocnej wyprawie. Jego stopy stały się miękkie i bolące, ledwo mieściły się w butach. Lyrion nie dopuszczał do siebie ponurych myśli. Widział, że wokół panuje zaraza - to, co zobaczył, nie pozostawiało wątpliwości. On jednak był księciem, a książęta nie umierają w taki sposób.
Merit trzymała się lepiej, ale i ona nie była zdrowa. Czuła, że coś dzieje się z jej palcami i nie miała wielkich złudzeń. Żadne z nich nie dało po sobie niczego poznać. Oboje bali się samotności, choć każde wiedziało, jakim zagrożeniem jest dla drugiego.
Szybko tracili siły, ale nie zaprzestali wędrówki. Kierowali się w dół strumienia wypływającego ze źródełka; Lyrion wierzył, że w ten sposób trafią do osady, w której znajdą pomoc.
Dziewczyna miała mieszane uczucia. Znalezisko w studni przypomniało jej, że nikomu nie można ufać. Ten, kto wyrzucił sztylet, działał w desperacji; być może czuł zbliżający się koniec. Merit znała tylko jedną osobę, która nosiła podobny nóż, i za nic nie chciałaby jej teraz spotkać. Z rąk wtajemniczonych czekała ją śmierć. Zawiodła i uciekła, a to było niewybaczalne.
Gdyby wiedziała, nigdy nie szukałaby pomocy u starego Voro, lecz skąd mogła przypuszczać? Tak mało znała ludzi, którzy ją otaczali...

***

- Nazywam się Lyrion.
Patrzył w niebo prześwitujące między gałęziami i zastanawiał się nad znaczeniem tego imienia. Był młodym dziedzicem tych ziem. Teraz, kiedy zachorował...
Nie wiedział, co spotkało jego rodzinę. Czy ojciec jeszcze żyje? Stary książę sprawiał wrażenie słabego, ale chłopiec wiedział, że drzemie w nim sporo siły. Był prawdziwym władcą, groźnym, potężnym... takim, jakim Lyrion nigdy nie pragnął zostać. To dlatego uciekł. Bał się pokazać, jak bardzo nie zasługuje na własną krew.
- Mówiłeś coś...? - spytała Merit słabym głosem.
- Nazywam się Lyrion - powtórzył.
- Lyrion... - szepnęła i zaśmiała się cicho. - Więc jednak wykonałam zadanie. To ciebie miałam pilnować.
- Mnie...? Dlaczego?
- Bo... - zająknęła się i zakaszlała. Żelazisty płyn wypełnił jej usta. Wypluła go z trudem, wąska stróżka spłynęła jej po policzku.
- Nieważne, Merit. Chyba umieram.
- Czuję, ty ośle. Od wczoraj leżymy we własnych odchodach.
- Cieszę się, że przy mnie jesteś.

***

Znalazła ich nad brzegiem strumienia - dwa opuchnięte ciała, wykazujące wszelkie symptomy choroby. Shaar zaklęła i pochyliła się nad dziewczyną. Sprawdziła puls i stwierdziła, że jest wyraźny.
Merit otworzyła oczy. Przez chwilę jej wzrok błądził nieprzytomnie, potem zatrzymał się na sylwetce wysokiej kobiety.
- Spóźniłaś się - wychrypiała.
- Może - Shaar uśmiechnęła się i wyciągnęła niewielką fiolkę. - Mam tu coś, co ci pomoże, Gyrio. Będziesz żyć.
- Co z nim? - dziewczyna wskazała ciało, które w niczym nie przypominało już chłopca z rynku. Shaar wzruszyła ramionami.
- Zadanie zostało wykonane. Dostarczę jego głowę tam, gdzie trzeba; książę z pewnością rozpozna w niej twarz niedoszłego następcy.
Merit zamknęła powieki. Zastanawiała się, jak będzie wyglądać jej własne oblicze po kuracji. Na pewno nie tak, jak wcześniej. Jeśli wyzdrowieje, stanie się wyrzutkiem, dziwadłem, potworem... To była cena za życie.
Kobieta uklękła, by podać jej lek. Dziewczyna potrząsnęła głową. Nie chciała tego. Wolała iść w ślady Lyriona, kontynuować ich wspólną podróż.
- Weź to, co musisz, i zostaw nas - szepnęła.
Shaar wolno skinęła głową. Sięgnęła po nóż i pochyliła się nad martwym chłopcem.
Kiedy cięła, spod skóry wypłynęło mnóstwo mętnego płynu. Z żył pociekła krew rzadka jak woda i od razu wsiąkła w ziemię. Shaar wytarła ostrze szmatką nasączoną leczniczym wywarem. Schowała głowę Lyriona do jasnego, płóciennego worka, zawiązała go dokładnie i ukryła w dwóch następnych. Przytroczyła tobołek do siodła i już miała odjechać, kiedy usłyszała wołanie Merit.
- Jest jeszcze coś, co powinnaś zabrać - powiedziała dziewczyna. - Lyrion znalazł nóż, taki sam, jak twój. Jego właściciel nie skończył dobrze... Niech żyje książę.
Shaar ostrożnie przeszukała bezgłowe ciało. W podłużnym zawiniątku spoczywał sztylet o kościanej rękojeści. Kobieta natarła ją ziemią - czarne drobinki wnikły w rzeźbienia, ukazując herb panującego rodu.
- Niech żyje książę - szepnęła.


Epilog

Szła wysokim korytarzem, w towarzystwie echa własnych kroków. W prawej dłoni mocno ściskała tobołek z głową Lyriona, lewą podtrzymywała poły sukni.
W sali, do której wkroczyła, panował półmrok. Na bogatym krześle siedział stary książę, tuż za nim stały dwie kobiety. Na posadzce, wśród szkarłatnych poduszek, bawił się chłopiec.
Shaar skłoniła się i wyciągnęła dłoń z tobołkiem. Oczy wszystkich zwróciły się ku niej.
- Przyniosłam głowę twojego syna - powiedziała, rzucając tobołek na ziemię.
- Głowa Lyriona... - starzec uśmiechnął się i pogładził swoją rzadką brodę. - A więc jednak, po tylu latach, mogę spać spokojnie. Twój brat już nam nie zagraża, Llainie.
Dziecko popatrzyło na niego obojętnym wzrokiem. Shaar poczuła nagłą chęć, by je przytulić. Od śmierci matki chłopiec mieszkał tu, w tych ciemnych komnatach, co z pewnością nie miało dobrego wpływu na jego umysł.
- Lyrion nigdy nie miał charakteru - mruczał do siebie książę, nie przestając gładzić brody. - Był miękki jak jego matka, bezwolny, po prostu głupi. Ty będziesz inny, Llainie. Nikt nie zatruje ci głowy swoimi bredniami. Będziesz mądry jak ja i bezwzględny jak ja, a kiedy przyjdzie czas...
Zamilkł i spojrzał na tobołek. Gestem nakazał jednej z kobiet, by go przyniosła. Przeciął wiązanie i wyjął płócienną torebkę, przesiąkniętą krwią i posoką. Sięgnął do środka. Przerażenie ściągnęło mu twarz.
Shaar uśmiechnęła się. Jej oczy stały się wąskie i ciemne, usta wykrzywił złośliwy uśmiech.
- Nawet syn mordercy ma prawo do zemsty. Niech żyje nowy książę.

Opublikowano

Czubkiem buta dotknęła ciała. Było wilgotne i dziwnie miękkie, miała wrażenie, że rozpłynęłoby się pod większym naciskiem.
Trup leżał na leśnej drodze,

-----
widziałęś kiedyś zmarłego?
trup jest "normalny" jakiś czas a potem następuje stwardnienie pośmiertne, jak krzywo zastygnie to trza się szarpać by zmieścił się do trumny, może i łamać kości....

Wyglądał na otyłego, choć mogła to być dziwna opuchlizna.

------

znowu teoretyczna uwaga...
opuchlizna zazwyczaj baaardzo różni się od otyłości - grubas wygląda jak kawał tłuszczu, a opuchły - jak balon....

- krew musiała być rozrzedzona.

----- dlaczego?


. Być może czuł mdły zapach śmierci?

----
mdły? eee to dziny ten zapach z trupa :P


, którzy do niej mierzyli, strzelali niecelnie.

-----------
a moze
Chłopi mierzyli niecelnie?


Bez zbędnego kluczenia udało jej się uciec między drzewa. Nie spieszyła się;

----- po 1 - uciec - nei spieszyła się. jeśli po ucieczce się nie śpieszyła to dodaj "wstrzymała konia"
nie podoba mi się też kluczenie i między drzewa... wykreśliłabym kluczenie




Lyrion spojrzał na dziewczynę, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

-----
hmm te a potem mi nie pasuje. postawiłabym cropę po dziewczynie



Niekiedy przedzierali się przez sterty odpadków i Lyrion dziwił się, że na świecie może istnieć taki smród.

--- był z innego miasta? nie wiemy dlaczego się dziwił



Dotarli do murów(...) Wreszcie dotarli na poddasze i

--- 2 razy dotarli- Co ty wyprawiasz? Wstawaj! Musimy iść.

znikła
-----
zniknęła




***

Był tak zmęczony, że nie miał siły myśleć, mimo to obrazy same pojawiały się w jego głowie.

--- nie mimo, może nie chciał myśleć? wtedy miałoby to sens


na razie tylko tyle... bo muszę iść do roboty ;/ a w nocy wolałabym zmróżyć oko :D doczytam później - promys :D
na razie ciekawie się zapowiada, choć tekst początkowy do *** jest gorszy w sensie poczucia płynności.

pozdrawiam :)

Opublikowano

Trafne uwagi, Anno (Aniu?), większość z nich od razu wprowadziłam w życie. Zmienił się zwłaszcza pierwszy fragment - próbowałam go trochę upłynnić, co skończyło się całkowitą przebudową. Mam nadzieję, że wyszło mu to na dobre.

Zmarłego widziałam raz, ale starałam się trochę doedukować w zakresie śmierci, bo wiele jej jest w moich opowiadaniach. Z miękkością chodziło mi o tkanki bardziej zewnętrzne, skórę i to, co pod nią jest. W tym przypadku - śmierdzące płyny.

Z opuchlizną pewnie masz rację, ale podobieństwo do otyłości jest kluczowe, więc nie mogę go odrzucić. W założeniu, pod skórą zmarłych zbiera się ciecz, krew rozrzedza się, ciało puchnie i można to pomylić z nadwagą. Ja tam bym się nabrała, może inni czytelnicy również nie bedą w to mocno wnikać ; )

"Lyrion spojrzał na dziewczynę, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie." - tego będę bronić, zdanie akcentuje nagły zwrot sytuacji.

"Niekiedy przedzierali się przez sterty odpadków i Lyrion dziwił się, że na świecie może istnieć taki smród." - Umyślnie pozwalam, by czytelnik poznał moich bohaterów poprzez ich myśli i uczucia; nie lubię pisać wprost: on był księciem, ona była dobroduszna. Ma to jednak swoje minusy, nie zawsze mogę "kazać" komuś mysleć o tym, co powinno być "dopowiedziane" ; )

"znikła" jest formą równie poprawną co "zniknęła"

Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg krytyki, naprawdę jest pomocna. Należę do tych autorów, co to muszą mieć grupę trzeźwo myślących recenzentów. Samej mi nie wychodzi ; ))

Pozdrawiam ciepło,

Gwyniec

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ano, skoro tak, to proszę bardzo. :)

Ja mam niewiele uwag technicznych. Ot, tyle:
"Jasnowłosy pocisk uderzył go w pierś i powalił na ziemię.(...)odparła, rozcierając pięść." - włochata piącha w natarciu!!! ;P
Proponuję to jakoś poprawić, bo teraz wygląda komicznie. :) Bez urazy.
"Merit pchnęła drzwi do alkowy i cofnęła się. Wpadła na Lyriona, mało nie powalając go na ziemię, odwróciła się i uciekła. Chłopiec popatrzył za nią, po czym zajrzał do alkowy."
- powtórzenie.
"Blada masa skóry rozpływała się po poduszce, usta, niebywale spuchnięte, były otwarte. Brzuch zmarłego miał monstrualne rozmiary i chłopiec bał się, że zaraz wybuchnie.
U stóp łóżka spoczywał drugi trup. Ten wyglądał znacznie gorzej, ciało zaczynało się rozkładać" - bo ten pierwszy jeszcze się trzymał? ;) Generalnie rozchodzi mnie się o to, że chyba oba truposze już były w stanie daleko posuniętego rozkładu...

Z tego, co wiem o trupach i umieraniu, opuchliznę można pomylić z otyłością. Zwłaszcza, że ciało puchnie w jednym z ostatnich stadiów rozkładu (pod warunkiem, że nie leżało na słońcu i nie pływało), kiedy już trudno byłoby określić, czy duży obwód w pasie nie jest przypadkiem wynikiem częstej podróży łyżki z michy do paszczy. ;)
Niemniej, jeśli trup jest świeży, to nie puchnie. A jeśli puchnie z powodu zarazy (tak zrozumiałam), to trudno pomylić opuchliznę z otyłością. Może po prostu skasuj owo "trup był świeży" na samym początku?

Jeszcze uwaga - nie doczytałam się w opowiadaniu, czemuż to Lyrion uciekał? Znaczy, okej - nie chciał być taki, jak tatuś. Ale dlaczego na końcu Shaar powiedziała "Nawet syn mordercy ma prawo do zemsty. Niech żyje nowy książę"? Rozumiem, że mordercą jest ojciec Lyriona, ale czemu "niech żyje nowy książę"? Llain się nie zaraził?
A w czym Lyrion zagrażał swemu ojcu i Llainowi?

Swoją drogą - kochany tatuś, że chciał dostać głowę swojego syna... ;)

Pozdrawiam, R.
Opublikowano

Oo, powtórzenie mi się trafiło, matko i córko. Muszę to poprawić : )

Z tym jasnowłosym pociskiem - cała Merit miała być pociskiem ; )) Jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę, ale masz rację - skoro trafiła go całym ciałem, to dlaczego rozcierała pięść? Zaraz ruszam do poprawiania.

Opuchlizna naprawdę miała być tylko symptomem choroby, nie znakiem rozkładu. A zresztą, dlaczego nie? Jeśli coś sprawia, że mocno zepsute ciało wygląda na otyłe, to dlaczego nie miałoby psuć się za życia i w ten sposób umierać? Teoretyzuję teraz ; ))

Co do motywów ucieczki Lyriona - chyba nie wymagają już wyjaśnień. Nie chce być taki, jak tatuś, myśli, że nie zdoła pójść w jego ślady i w efekcie woli uciec, niż okazać słabość. Tatuś wolałby widzieć na tronie "silniejszego" z synów, czyli młodszego. "Niech żyje młody książę" - bo Shaar znała środek leczący z zarazy. Stary o tym nie wiedział, a Llain, nawet, gdyby zachorował, mógłby go dostać. Oczywiście jeśli Shaar wcześniej nie straciłaby głowy. Ale myślę, że sama nie brała tego pod uwagę ; ))

Opublikowano

Ok, skapowałam. Już się trzyma kupy. :)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jest taka choroba. Trzy nawet. Gruźlica, gangrena i trąd. Ciało gnije za życia. =>
Cieszę się, że moje uwagi na coś się przydają. :)

Pozdrawiam, R.
Opublikowano

Pewnie, że się przydają : ) Uwagi zawsze się przydają, pokazują opinię czytelników. Piszący chciałby tworzyć podobające się teksty (nawet kiedy jest grafomanem, jak ja ; )) Uwagi pomagają mu poprawiać błędy i unikać ich na przyszłość. Chociaż każde opowiadanie to pole, na którym można sadzić oryginalne buraki... ; )

Jak zwykle, moje opowiadanie pełne jest niedomówień. Bardzo trudno opowiedzieć o czymś "myślami" i słowami bohaterów, ale staram się jak mogę. Może kiedyś wreszcie uda mi się dopracować tą technikę : )

Pozdrawiam,

Gwyn

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Na pewno. Wierzę w Ciebie. Zwłaszcza, że uważam, iż piszesz całkiem nieźle - jesteś chyba jedną z lepszych na tym forum. Na pewno jedną z najlepszych, których tu czytałam. :)

Kurczę, zaraz nas ktoś o kumoterstwo i układ posądzi... ;)

Również pozdrawiam, R.
  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano

Anno przepraszam, że się wtrącam, ale mała korekta do Twojej uwagi:
nie 'stwardnienie' a stężenie pośmiertne. Kości nie trzeba łamać ;-) Wystarczy przełamać właśnie owo stężenie, które zresztą z czasem ustępuje - bez wdawania się w medyczne szczegóły - w momencie jak ciało gnije stężenia już nie ma (nie utrzymuje się tak długo).
W tej kwestii polecam wszystkim podręcznik do medycyny sądowej ;-) Warto wiedzieć o czym się pisze... tym bardziej, że ciało po śmierci 'zachowuje' się w bardzo różny sposób, w zależności od warunków w jakich się znajduje. Np. taki "gigantyzm gnilny" ---> kiedy człowiek wygląda właśnie jak balon (złudzenie otyłości) zdarza się najczęściej u topielców, a nie u trupa leżącego na leśnej ścieżce (ten najprawdopodobniej w ogóle nie doczekałby tej fazy rozkładu, no bo jak to w lesie - zeżarłyby go zwierzęta).
Przepraszam, to mój konik, więc mogłabym tak długo... ;-)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @jeremyPoruszyłeś w tym wierszu bardzo ciekawy temat. Romanse z chatem gpt to wcale nie jest snobizm poetów. To w ogóle znak czasów, gdzie nasze życie emocjonalne powolutku zostaje przeniesione w sferę wirtualną. Przypomina mi to z lekka ten sam mechanizm, który opisał E.A. Poe w swoim "Portrecie owalnym". Im bardziej wytwory naszej wyobraźni upodabniają się do nas (AI, algorytmy, awatary i nasze cyfrowe duchowe hologramy), tym bardziej my stajemy się maszynami działającymi już zgodnie z programem, który nas sczytał i nami kieruje.  
    • Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. Ewentualne podobieństwa z postaciami rzeczywistymi są przypadkowe. *************************************************************************************************************************************************************************** Otworzyłam kopertę, wyjęłam list i czytam:   Pani Agnieszko kochana,   to straszne, że siedzi Pani w więzieniu. Ale jest coś jeszcze straszniejszego. Rozmawiałam wczoraj z Pani mężem na klatce schodowej i usłyszałam od niego straszne rzeczy. Mówił, że Pani jest głupią kozą, że jest jakiś straszny kryzys w waszym małżeństwie, że Pani na niego krzyczy, że on Pani nie kocha, tylko głupieje na Pani punkcie. A przecież zawsze byliście taką wspaniałą parą. Pani Agnieszko, zróbcie coś, żeby ratować wasze małżeństwo.   Wasza zawsze wam dobrze życząca sąsiadka     Krystyna Jaworska   - A to ci dopiero łobuz i chuligan z tego mojego męża! - pomyślałam. - Żeby tak straszyć starszą panią,   która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu. - Do wyjścia na spacerniak było jeszcze 20 minut.   Mi w tym tygodniu zostało chyba jeszcze trochę minut telefonowania, bo w ciągu jednego tygodnia   więźniarka może telefonować 15 minut. Ruszyłam więc żwawym krokiem do telefonu dla więźniarek,   który znajduje się na korytarzu oddziału. Podeszłam do dyżurującej przy aparacie funkcjonariuszki i zapytałam:         - Mogę zadzwonić?     Funkcjonariuszka coś sprawdziła i odpowiedziała mi:        - Oczywiście. Masz jeszcze pięć minut w tym tygodniu.   Podeszłam do aparatu i wykręciłam numer do pani Krysi, który znam na pamięć.   - Krystyna Jaworska.- usłyszałam w słuchawce.   - Pani Krysiu, tu Agnieszka Zawadzka, pani sąsiadka z klatki schodowej. Dzwonię z zakładu karnego.   - Pani Agnieszko, z panią wszystko w porządku? - usłyszałam przestraszony głos pani Krysi.   - W jak najlepszym porządku. Przede wszystkim   niech pani się przestanie obawiać o moje małżeństwo.   Marek jest najlepszym mężem na świecie! Jeżeli mówi,   że jestem głupią kozą albo, że głupieje na moim punkcie, to znaczy   tylko, że jest we mnie po uszy zakochany i głupieje z tego powodu.   - Oj, no to jestem uspokojona, że mąż panią ciągle kocha. Ale martwi mnie oczywiście, że jest pani w więzieniu…   - Proszę się o to też w ogóle nie martwić. W więzieniu jestem,   bo sobie na to zasłużyłam. W końcu kierowanie   samochodem w stanie nietrzeźwości to coś bardzo złego.   I bardzo się cieszę, że nikogo nie przejechałam, bo wtedy to   by był naprawdę powód do zmartwień.   - Oj, pani Agnieszko, ale pani przecież była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nie mogli pani potraktować    łagodniej. Dać tę karę w zawieszeniu….   - Pani Krysiu, ja wiem, że „więzienie” to brzmi strasznie.   Ale proszę się naprawdę nie martwić. Niech pani się   koniecznie, ale to koniecznie umówi z moim mężem,   żebyście tu razem przyjechali na widzenie.   Bardzo serdecznie zapraszam panią! Pozna pani   przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej,   które mnie tu pilnują. Przekona się pani do  naszego polskiego więziennictwa.  A pan sędzia, który mnie skazywał,  to bardzo zacny i mądry człowiek.  Ja to czułam od razu, kiedy wypowiedział  pierwsze słowa na mojej rozprawie.  Ja coś takiego czuję. Jako dziennikarka mam   wprawę w ocenianiu ludzi.   - Oj, pani Agnieszko... - westchnęła moja sąsiadka.   - Pani Krysiu, muszę już kończyć. Takie więzienne zasady. Pa, buziaczki i do zobaczenia tu, w zakładzie karnym. Pa-a.   Po zakończeniu rozmowy z sąsiadką trzeba się było już szykować na spacerniak. Udałam się więc na miejsce zbiórki, gdzie powoli zbierały się już inne dziewczyny i czekały na wyjście na zewnątrz. O wyznaczonej porze pojawiła się jedna z funkcjonariuszek i sprowadziła nas na parter, a następnie, po zmianie obuwia, wyszłyśmy na zewnątrz i zaczęłyśmy kręcić nasze rundy. Kiedy tak chodziłyśmy w kółko, rozważałam co napisać Markowi w liście. Żeby mu dać jasno do zrozumienia, co sądzę o straszeniu zacnej, starszej pani, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, a jednocześnie nie gnoić go w jakiś bezmyślny sposób. Kiedy tak o tym myślałam, odezwałam się w pewnym momencie do Agaty, która szła obok mnie:   - Wiesz co? Ten mój mąż-głuptas, postraszył naszą sąsiadkę z klatki, że w naszym małżeństwie    jest jakiś straszliwy kryzys, a on mnie nie kocha. Tak przewrotnie dobrał słowa,    że pani Krysia, nasza bardzo życzliwa sąsiadka, się mocno przestraszyła o los naszego małżeństwa.    Na szczęście jej wszystko wyjaśniłam w rozmowie telefonicznej.   - No twój Marek to jest naprawdę mocno stuknięty. Ja też pamiętam to jego zachowanie na widzeniu,   kiedy ci wykopał drewniaki spod stóp, a potem opowiadał,   że chce wywołać kontrolowany kryzys waszym małżeństwie…  To chyba jakiś ewenement na skalę światową w historii więziennictwa,  żeby mąż, którego żonę zamknięto w kryminale, uznał to  za coś romantycznego i się tym tak ekscytował.   - Oj, od kiedy się tu znalazłam, zaczął naprawdę    mocno wariować na moim punkcie. W każdym razie to straszenie    naszej sąsiadki pani Krysi, że w naszym małżeństwie rzekomo    źle się dzieje, to już było naprawdę przegięcie.    Teraz będzie musiał ten chuligan przywieźć tutaj, do mnie,    na najbliższe widzenie panią Krysię, a ja ją wtedy ostatecznie    przekonam, że ze mną oraz z naszym małżeństwem jest wszystko    w jak najlepszym porządku. A razem z Markiem i    panią Krysią, to chyba powinna znowu przyjechać    moja mama. Nie, żeby mój tata był mniej ważny.    Ale on to całkiem dobrze zrozumiał, że ze mną się   tu nic złego nie dzieje. A moja mama, skoro ją mój    pobyt tutaj tak martwi, to niech przyjeżdża i niech   zobaczy, że mogłabym tu być nawet znacznie dłużej   i nic złego by mi się nie stało.   - To trochę tak, jak u mnie. - odpowiedziała Agata. -    Najbardziej się martwi o mnie moja mama, że tu jestem, ale,    paradoksalnie, ona do mnie najmniej przyjeżdża. Natomiast    mój tata, który w ogóle nie jest zmartwiony moim pobytem    tutaj, ciągle mnie odwiedza. Trochę tak, jakby jako sędzia   czuł się odpowiedzialny za wykonanie kary, którą   jego córka odbywa. Zapewne dogląda, czy mnie tu   wystarczająco surowo traktują. - Agata uśmiechnęła się delikatnie,   jak panna z dobrego domu, mówiąca z lekką ironią o swoim ojcu,   ale mimo to czująca do niego respekt.   Kiedy tak chodziłyśmy w kółko po spacerniaku, nie zauważyłyśmy nawet, jak nadzorującą nas funkcjonariuszkę zastąpił Marcin. Aż wreszcie usłyszałyśmy jego głos:   - Dziewczyny, kończymy spacer, wracamy na oddział.   Wszystkie więźniarki od razu udały się do wyjścia z więziennego podwórka. Kiedy już znalazłyśmy się na oddziale, znowu odezwał się Marcin:   - Wszystkie dziewczyny do cel.     Za pięć minut zamykamy cele.   A zaraz potem odezwał się do Agaty:   - Uprasza się pannę Leszczyńską o udanie się    do swojej celi, która za pięć minut będzie zamknięta.   Agacie takie wyróżnienie się nie spodobało.   - Marcin, mógłbyś przestać z tym „ę,ą”. Jesteśmy tu w    zakładzie karnym. - odpowiedziała z lekką irytacją.   - Agato, ty nawet nie wiesz, jak wielkim zaszczytem    jest dla mnie wykonywanie kary takiej wielkiej damy, jak ty.   -Nawet, gdybym była wielką damą, to tu, w zakładzie karnym, jestem więźniarką, albo osadzoną, albo skazaną. - odparowała Agata.   - I tak właśnie przemawia wielka dama.-    z lekko zalotnym zabarwieniem odparł Marcin.   - Wiesz co...W takim razie mów do mnie   lepiej per „głupia kozo”. - odpowiedziała   Agata zdenerwowanym, ale   jednak opanowanym głosem i z obrażoną miną   odmaszerowała do swojej celi, klekocząc   przy tym więziennymi drewniakami.   Ja też udałam się do mojej celi, gdzie razem z Kasią zostałam wkrótce zamknięta. Marcin sobie od czasu do czasu pozwalał na takie złośliwości wobec Agaty, zdając sobie doskonale z tego sprawę, że ona tego nie lubi. Ale jakoś nie mógł się powstrzymać… To, że Agata jest córką sędziego, jej skromny i prawy charakter, czyli na przykład to, że nie odwołała się od dosyć surowego dla niej wyroku, jej wyjątkowo delikatna uroda, nazwisko kojarzące się z rodem jednego z osiemnastowiecznych królów polskich, no i że taka dziewczyna jest tutaj, pod jego władzą i nosi ubiór więzienny – to wszystko w jakiś sposób najwyraźniej zawróciło Marcinowi w głowie. Jakkolwiek Marcin, jako funkcjonariusz Służby Więziennej, był świadom, że są w takiej sytuacji pewne granice, to nie umiał całkiem zapanować nad swoimi odruchami i stąd takie sytuacje. Jak na to wszystko patrzała Agata, trudno mi było w tym momencie ocenić. Agata była zbyt skryta, żeby ujawnić wszystkie swoje uczucia. Musiałam to dopiero stopniowo wysondować. Bo w kierunku wyswatania Marcina już od dłuższego czasu były prowadzone intensywne, konspiracyjne przygotowania – zarówno wśród więźniarek, jak i funkcjonariuszek.   Ja, w każdym razie, musiałam się zająć na tamten moment zdyscyplinowaniem mojego męża-głuptasa za pomocą listu. I napisałam do niego tak:   Marek, ty chuliganie jeden! Marek, ty łobuzie jeden!   To, że mi zrobiłeś obciach na widzeniu i w ten sposób także naruszyłeś powagę instytucji, jaką jest zakład karny, to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale to, że przez przewrotny dobór słów nastraszyłeś zacną, starszą panią, która jako nasza sąsiadka zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, zawsze nam pomagała, tego ci tak łatwo nie przebaczę. Pójdziesz do pani Krysi tak szybko, jak tylko możesz i się umówisz z naszą sąsiadką na wspólny przyjazd do mnie, do zakładu karnego. Ja wtedy pani Krysi pokażę, że zarówno ze mną, jak i z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A ty, chuliganie jeden, dowiesz się wtedy coś o konsekwencjach twojego postępowania. Kiedy wyjdę na przepustkę, wtedy poznasz dalsze skutki twojego chuligańskiego wybryku. Przed ołtarzem ślubowałam ci wierność, co oznacza dla mnie między innymi, że odpowiadam za twoje wychowanie. Przebywając tu, w zakładzie karnym, ciągle się uczę tego, jak pozytywny wpływ na życie człowieka mogą mieć kary. I dlatego ja też muszę obmyślić dla ciebie katalog kar, zarówno tych za twoje dotychczasowe przewinienia, jak i za przewinienia, które jeszcze możesz popełnić.   Ale, żeby nie było całkiem tak negatywnie: Marzena Lipińska, funkcjonariuszka, która nadzorowała nasze widzenie w ogrodzie więziennym wtedy, kiedy najbardziej narozrabiałeś, bardzo pozytywnie się wyraziła o tobie. Powiedziała, że też chciałaby mieć takiego męża, jak ty. Który by tak bardzo szalał z jej powodu. Marzena, chociaż jest w moim wieku, ciągle jeszcze jest panną. Poznałam ją na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest ona funkcjonariuszką Służby Więziennej z krwi i kości i dlatego nie chciałaby mieć zbyt „łatwego” męża, ale raczej takiego, który by wymagał z jej strony strony wysiłku wychowawczego, na którym by mogła potrenować sztukę penitencjarną. To bardzo ambitna dziewczyna. Skończyła prawo, magisterkę napisała z prawa karnego wykonawczego. Dokładnego tytułu jej pracy magisterskiej nie pamiętam, ale chodzi tam o związki prawa karnego wykonawczego z prawem naturalnym. Może ją kiedyś poznasz. Fajnie by było.   Na razie, muszę już kończyć   twoja Agnieszka     List mi się udało dać oddziałowej może pięć minut po jego napisaniu, ale wiedziałam, że i tak wyjdzie dopiero następnego dnia.   ***   Jest piątek. Dla niektórych koniec tygodnia, chociaż ja tego obecnie, w związku z przerwą semestralną, tak nie odczuwam. W ostatnią sobotę byłem u Agi w zakładzie karnym. Natomiast dzisiaj przyszła do mnie, do mieszkania pani Krysia Jaworska. Opowiedziała mi, że rozmawiała z moją żoną i dowiedziała się, że w naszym małżeństwie wcale nie jest źle, a jest wręcz bardzo dobrze.   Ja na to odparłem, że w zasadzie, to ja nic innego nie mówiłem. Skoro mówiłem, że głupieję na jej punkcie, no to znaczy przecież, że jestem w niej zakochany po uszy albo wręcz po czubek głowy. A że powiedziałem, że jej nie kocham? No cóż… Słowo „kochać” we współczesnej praktyce językowej jest zbyt słabe, zbyt wytarte, więc się zdystansowałem od tego pojęcia. Skoro jako „kochanie” określa się na przykład także uprawianie seksu, to ja miałem prawo uznać to słowo za zbyt wieloznaczne. W końcu ja z Agnieszką nie miałem seksu od kiedy ona jest za kratami, a jest to już spory szmat czasu. Ale czy to znaczy, że między nami nie ma więzi uczuciowej?? Jeszcze czego… Zawładnęła ona teraz moją wyobraźnią, jak nigdy dotąd. Przez praktykowaną za kratami skromność, a wręcz siermiężność stała się dla mnie pewnym ascetycznym ideałem i robi na mnie tym większe wrażenie, im bardziej na skutek więziennych restrykcji jest dla mnie niedostępna. W porównaniu z tym, co jest teraz, to normalne mieszkanie razem i regularne pożycie małżeńskie mogą się wręcz wydawać czymś nudnym.   Panią Krysię najwyraźniej te moje wywody przekonały, skoro na końcu powiedziała:   - To bardzo dobrze, że Pan tak kocha żonę, kiedy jest ona w więzieniu.    Bo ja to już poznałam parę małżeństw, gdzie    mąż porzucił żonę, kiedy ta trafiła za kraty.   - Proszę się nie martwić, pani Krysiu. - odpowiedziałem. -   Teraz, kiedy Aga jest w zakładzie karnym, mam na nią taką    ochotę, jak nigdy dotąd.   Ustaliliśmy, że do Agnieszki pojedziemy w sobotę przyszłego tygodnia. Pani Krysia obiecała, że sobie zarezerwuje ten dzień i tak się rozstaliśmy.   W nocy z piątku na sobotę miałem znowu sen z moją żoną w roli głównej. Aga szła ulicą z pełnymi torbami zakupowymi. Włosy miała związane w warkocz przerzucony przez ramię. Miała na sobie białą bluzkę, niebieskie dżinsy, a na bosych stopach…więzienne białe drewniaki, tyle, że...z czarnymi literami ZK, a więc te, które używa wewnątrz więziennego budynku. Kiedy ją taką spotkałem na ulicy, wziąłem od niej torby zakupowe i razem poszliśmy do nas do domu. Tam weszliśmy na piętro, do naszego mieszkania. Ja tam zostawiłem torby zakupowe oraz odprowadziłem Agnieszkę z powrotem na dół. Przed domen czekał na nią już samochód Służby Więziennej. Daliśmy sobie całusy na pożegnanie, ona do tego samochodu wsiadła, no i odjechali z moją żoną. Tak się zakończył mój kolejny dzień bez żony w domu. Dzień, których miało być jeszcze wiele...Natomiast wciąż jeszcze nie wiedziałem, jak Aga zareaguje na mój ostatni wybryk w stosunku do pani Krysi.                                  
    • @Lidia Maria Concertina Znakomity tytuł!
    • nie widzimy generała w telewizji  nie słyszymy go w radiu  dla nas to zwykła sobota  choć w szkole męczy nas Miron  stale ze swoim kabaretem  nie pamiętamy niczego  rodzice też nic nie pamiętają  jedynie babunia coś tam o jakichś pałkach i pistolecikach wspomina  o funkcjonariuszach w mundurach  o ludziach pobitych, zabitych  ci ludzie wciąż żyją  lecz czy nie zginą  wraz ze śmiercią babuni  a może  chcieliby stąd w końcu odejść  doświadczyć godnej śmierci  umrzeć  nie od broni plugawca  lecz z niepamięci 
    • @bazyl_prost @bazyl_prost poszukiwanie, często samo w sobie jest początkiem i jednocześnie końcem jakiegoś etapu w życiu. Szukanie idealnego rozwiązania w tym nie doskonałym świecie jest absurdem.    Cdn. :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...