Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gwyneth

Użytkownicy
  • Postów

    71
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Gwyneth

  1. Pewnie, że się przydają : ) Uwagi zawsze się przydają, pokazują opinię czytelników. Piszący chciałby tworzyć podobające się teksty (nawet kiedy jest grafomanem, jak ja ; )) Uwagi pomagają mu poprawiać błędy i unikać ich na przyszłość. Chociaż każde opowiadanie to pole, na którym można sadzić oryginalne buraki... ; ) Jak zwykle, moje opowiadanie pełne jest niedomówień. Bardzo trudno opowiedzieć o czymś "myślami" i słowami bohaterów, ale staram się jak mogę. Może kiedyś wreszcie uda mi się dopracować tą technikę : ) Pozdrawiam, Gwyn
  2. Interpunkcja, coś tam jeszcze było nie tak, ale nie pamiętam, co. Dobra, część techniczną odwaliłam - teraz czas na meritum. Poczułam się... rozbrojona. Pierwszy akapit tego tekstu jest o czymś, co znam z autopsji, choc skończyło się inaczej - wolnym umieraniem, aż w końcu zostały tylko wspomnienia. Nawet nie zdjęcia, bo mam tylko jedno, jej klasowe, ukradzione, bezcenne. nie ma co drzec. nie ma sensu drzeć. Napisałaś bardzo ładnie o czymś, o czym jeszcze nie czytałam. Taki temat nie przyszedłby mi zresztą do głowy. Jestem pod wrażeniem... Naprawdę. G.
  3. No, to trafiłam na kogoś znajomego : ) Pomysł mi sie spodobał, takie skrzyżowanie horroru z National Geographic. Trochę za dużo tego opisu schwytanego człowieka, po pewnym czasie przestałam sobie wyobrażać, bo było zbyt długo i skomplikowanie. Proponuję skrócić do dwóch, trzech zdań, które czytelnik łatwo przyswoi. I tak pewnie nie skojarzy, jeśli nie będziesz zbyt dosadny, ale chociaż daj mu szansę : )) Trochę powtórzeń się znalazło, choćby tu: "Hekla bez trudu znalazła na jego ciele miejsce (...) zostawionych w jej ciele przez partnera" To zdanie jest zresztą za długie, gdzieś w połowie możnaby je uciąć. "Nie wybrała jednak prostej drogi na południe, lecz kluczyła we wszystkich kierunkach tylko po to, by zgubić drogę" - tu powtarza się "droga" i "kierunek", który był w poprzednim zdaniu. "który nie tylko stał się ojcem jej dzieci, ale także jej ostatnim posiłkiem." - drugiego "jej" lepiej się pozbyć, będzie ładniej i płynniej Trochę przecinków brakuje, ale ostatnimi czasy większość traktuje interpunkcję po macoszemu, więc się nie przyczepiam. Pozdrawiam serdeczniaście, Gwyn
  4. Lol ; > Ja Rhian wierzę na słowo, pewnie jest lepiej, niż było. Ale błędów stylistycznych znalazłam dużo za dużo, a swędzenie... Swędzenie jest tu tak uroczo nie na miejscu ; )) Zawsze trzeba bronić swoich tekstów, z jakiegoś powodu napisałeś to, co napisałeś, prawda? Jeśli publikujesz opowiadanie, to musisz czuć, że jest ono coś warte. Nikt przecież nie lubi publicznej kompromitacji : ) Rozsądna krytyka to coś wspaniałego i dobrze jest ją przyjąć; nie znaczy to jednak, że powinno się wieszać psy na własnych tekstach. To one - i krytyka - pracują na twoją pisarską edukację. Kiedy poprawiasz stary tekst, uczysz się, jak lepiej napisać następny. Sama trzymam "w szufladzie" wszystkie moje wiekowe opowiadania. Każde z nich ma w sobie coś, czego wciąż mogłabym bronić do upadłego. Każde z nich w pewnym sensie lubię. To chyba zdrowe podejście ; )) Czymajcie się, Gwyniak
  5. Oo, powtórzenie mi się trafiło, matko i córko. Muszę to poprawić : ) Z tym jasnowłosym pociskiem - cała Merit miała być pociskiem ; )) Jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę, ale masz rację - skoro trafiła go całym ciałem, to dlaczego rozcierała pięść? Zaraz ruszam do poprawiania. Opuchlizna naprawdę miała być tylko symptomem choroby, nie znakiem rozkładu. A zresztą, dlaczego nie? Jeśli coś sprawia, że mocno zepsute ciało wygląda na otyłe, to dlaczego nie miałoby psuć się za życia i w ten sposób umierać? Teoretyzuję teraz ; )) Co do motywów ucieczki Lyriona - chyba nie wymagają już wyjaśnień. Nie chce być taki, jak tatuś, myśli, że nie zdoła pójść w jego ślady i w efekcie woli uciec, niż okazać słabość. Tatuś wolałby widzieć na tronie "silniejszego" z synów, czyli młodszego. "Niech żyje młody książę" - bo Shaar znała środek leczący z zarazy. Stary o tym nie wiedział, a Llain, nawet, gdyby zachorował, mógłby go dostać. Oczywiście jeśli Shaar wcześniej nie straciłaby głowy. Ale myślę, że sama nie brała tego pod uwagę ; ))
  6. "ale mozna powiedziec w skrocie: koles mial wypadek, umarl i zostal wampirem za kare. No i co?" Ja też nie chcę się czepiać, ale każdy przemyślany i zaplanowany (sic!) twór literacki, choćby nie wiem ile miał stron i ile wątków zawierał, można streścić jednym zdaniem. Przykład? Teraz akurat czytam "Rapsodię" pani Haydon, jestem na stronie 325 z 536. Co za banalna powieść. Główna bohaterka włada czymś w stylu magii, spotyka dobrodusznego potwora i strasznego zabójcę o szlachetnym sercu, razem będą walczyć ze złym demonem i zakładam, że go pokonają. Co z tego wynika? Ano, przyjemność w czytaniu. Drobne szczegóły, wplecienie w bardzo banalne motywy czegoś własnego i wyjątkowego, poukładanie tych motywów tak, by razem stworzyły arcydzieło - to nadaje opowieści sensu. Jakkolwiek długa by nie była, ilekolwiek wątków by nie miała i cokolwiek byłoby w niej niedopowiedziane : )) Gwyn
  7. W takim razie czekam na więcej ; ) Martwi mnie tylko, że całość napiszesz "na jedno kopyto". Ja tam bym jednak nie przesadzała ze stawianiem kropek po każdym fragmencie zawierającym czasownik. Krótkie zdania dwuczłonowe w wielu przypadkach podziałałyby na korzyść opowiadania, upłynniły je trochę. Nie mówię o totalnej zmianie koncepcji, tylko lekkiej poprawce kosmetycznej. Co za dużo to niezdrowo, może spróbuj zrobić tak pół na pół? - tego nie rozumiem. Mieszają ci się czasy i to nie jest dobre, czasem trzeba być konsekwentnym. Poszedłem na spacer, idę ulicą, widzę kolegę, powiedziałem mu cześć - przyznaj sam, to się nie sprawdza. - poprawka; nie "sama", tylko ty, autorze, tak ją nazwałeś. Jeszcze tego nie było, żeby brak oryginalności zrzucać na własnych bohaterów ; )) - nie mów o bohaterach jak o istotach nie z tego świata, które są tu tylko gościnnie; ty wkładasz słowa w ich usta i jesteś za nie odpowiedzialny. Jeśli ktoś ma mówić w śmieszny sposób, nie możesz tej śmieszności ograniczać do jednego punktu w rozmowie. Bo czytelnik - czyli na przykład ja - pomyśli sobie: coś autorowi w tym jednym miejscu nie wyszło ; )) Pozdrawiam serdecznie, Gwyn
  8. Każdy się stara ; ) W literaturze zostało już tak wiele powiedziane (to zdanie chyba również ; )), że naprawdę trzeba się napocić, by spłodzić coś wyjątkowego. To tak, jak w nauce. Jaki procent naukowców to genialni wynalazcy? Do tego - jakże banalnego - motywu zdołałaś wrzucić swoje trzy grosze. I chwała ci za to. G.
  9. "W jednych szkolach trzyma sie "zdolnych" w innych "margines" i tyle" Teraz to niemal uderzasz w teorię spiskową ; )) W ogóle trochę odeszliśmy od tematu...
  10. "Przez 10 minut zastanawiałem się (...) wszystko przypominam. Szukam w paczkach (...) nie znalazłem. (...) Założyłem szlafrok" - niezgodność czasów; zdecyduj sie na któryś, nie można tak przeplatać. Aha, i w opowiadaniach liczby piszemy słownie (poza datami) "Nikt znikneła w odmętach korytarza." - korzystanie z tego "imienia" robi się ostatnio bardzo popularne; a już z "Panią Nikt" przesadziłeś ; ) "Przerwaliśmy naszą miłą pogawędkę, by móc napić się kawy w spokoju. Po kilku łykach zapytałem ją o telewizor. - Wiesz gdzie jest mój telewizor?" - skoro piszesz, że zapytałeś, nie musisz już umieszczać pytania. Wystarczy odpowiedź. "spożywać kawę w spokoju. Skończywszy napar z zmielonych ziaren kawy..." - powtórzenie "Nie chce mieć problemów z sąsiadami. Więc ją zaprosiłem do środka." - te zdania można połączyć. Nie ucinaj na siłę, bo to tylko szkodzi koncepcji : ) "Udało mi się cię wytłumaczyć!" się cię? Trochę komicznę. Lepiej: się ciebie "Jak chciałem wejść do wanny" - kiedy chciałem Zaczęło się świetnie: "Dzień pierwszy: 2 paczki papierosów 4 butelki piwa Stary batonik czekoladowy Dzień drugi: 2 paczki papierosów 4 butelki piwa Kanapka z zielonym serem Dzień trzeci: Paczka papierosów Czwartego dnia się obudziłem." W połowie było już trochę irytyjąco, a potem dokumentnie sknociłeś. Historia do niczego nie zmierza, staje się bełkotem, który nie ma większego znaczenia. O czym jest to opowiadanie? O facecie, który budzi się rano, wykonuje szereg czynności, spotyka różnych ludzi i idzie na spóźnione spotkanie? I co odkrywczego z tego wynika? Wykorzystaj swoje (bardzo dobre) dialogi, uważaj na przerost formy nad treścią i napisz coś, co będzie miało ręce i nogi. Wtedy pochwalę ; ))
  11. Trafne uwagi, Anno (Aniu?), większość z nich od razu wprowadziłam w życie. Zmienił się zwłaszcza pierwszy fragment - próbowałam go trochę upłynnić, co skończyło się całkowitą przebudową. Mam nadzieję, że wyszło mu to na dobre. Zmarłego widziałam raz, ale starałam się trochę doedukować w zakresie śmierci, bo wiele jej jest w moich opowiadaniach. Z miękkością chodziło mi o tkanki bardziej zewnętrzne, skórę i to, co pod nią jest. W tym przypadku - śmierdzące płyny. Z opuchlizną pewnie masz rację, ale podobieństwo do otyłości jest kluczowe, więc nie mogę go odrzucić. W założeniu, pod skórą zmarłych zbiera się ciecz, krew rozrzedza się, ciało puchnie i można to pomylić z nadwagą. Ja tam bym się nabrała, może inni czytelnicy również nie bedą w to mocno wnikać ; ) "Lyrion spojrzał na dziewczynę, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie." - tego będę bronić, zdanie akcentuje nagły zwrot sytuacji. "Niekiedy przedzierali się przez sterty odpadków i Lyrion dziwił się, że na świecie może istnieć taki smród." - Umyślnie pozwalam, by czytelnik poznał moich bohaterów poprzez ich myśli i uczucia; nie lubię pisać wprost: on był księciem, ona była dobroduszna. Ma to jednak swoje minusy, nie zawsze mogę "kazać" komuś mysleć o tym, co powinno być "dopowiedziane" ; ) "znikła" jest formą równie poprawną co "zniknęła" Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg krytyki, naprawdę jest pomocna. Należę do tych autorów, co to muszą mieć grupę trzeźwo myślących recenzentów. Samej mi nie wychodzi ; )) Pozdrawiam ciepło, Gwyniec
  12. Tian tian, no pewnie, że są młodzi ludzie, którzy piszą. Zawsze byli. Więcej czy mniej, z takim czy innym skutkiem. Ale ja czasem słyszę w domu tak: "Co się z tymi dzieciakami dzieje? Kiedyś średnia z klasówek była znacznie wyższa, teraz stawiam jedną piatke, jedną czwórkę, a reszta to poniżej dwa. Nie potrafią rozwiązać prostego zadania, połowa nie zna nawet symbolu prędkości..." Dzieci nie są głupsze. To znaczy, są ; ) Ale nie wynika to z ich wrodzonego braku zdolności, tylko z powalonego systemu szkolnictwa, w którym kolejne placówki zrzucają odpowiedzialność na następne (po co mam się męczyć, za dwa lata te dzieciaki i tak pójdą w cholerę) oraz z ilości własnej pracy. Wiecej łatwo dostępnych rozrywek > mniej pracy > mniejsza sprawność niećwiczonego umysłu > jeszcze mniej pracy (bo trudniej się uczyć) > po co mi książki skoro mam komputer > głupota. Ostatnio, niestety, średnia umysłowa dzieci wypada gorzej, niż w latach poprzednich. I to są fakty, mam takich faktów całą szafkę w domu, bo teraz podobnoż nauczyciel ma obowiązek zatrzymać wszystkie klasówki z danego roku i udostępniać do wglądu. Kwiatki zawsze się zdarzały, ale nie w 80% prac. Kiedy czytam test dla III klasy gimnazjum, czasem spadam z krzesła. "Jaką rolę spełnia Warszawa, stolica Polski" - "jest stolicą Polski, nie przesuneła się na mapie Polski (jeszcze się trzyma)". LOL.
  13. "Rowling oryginalne pomysly? Ponoc Potter to plagiat. Oryginalne pioro? Ponoc zatrudnia ludzi do pisania jej ksiazek." Ponoć : ) Ja się nie spieram, bo nie wiem, ale powiem tak: dla mnie Rowling może nazywać się i Jackson, a jej utwory mogą być kooperacją pięciu różnych autorów. No i co z tego? Liczy się efekt końcowy. Nie znam kobiety, ale mam w domu pięć stosików kartek zadrukowanych literkami, spiętych razem i opatrzonych okładkami. Zaglądanie do każdego z tych stosików sprawia mi przyjemność. Niczego więcej nie oczekiwałam. Może H.P to plagiat, ale tego nie wiem - i ty też nie, sądząc po "ponoć". Jeśli dostanę gdzieś pierwowzór, to jestem gotowa przekląć plagiat - ale nie ze względu na język, styl czy prostactwo, tylko za pogwałcenie zasad moralnych. Dzieci są coraz głupsze, przynajmniej tu, gdzie mieszkam. Moi rodzice od jakiś 20 lat są nauczycielami i sami podają tego przykłady. Babcia również dorzuca swoje trzy grosze, ona polonistką była znacznie dłużej. Werdykt jest prosty - dzieciaki robią się coraz głupsze. Nie dlatego, że mają inny potencjał, tylko z powodu nowych pokus. Teraz, żeby zorganizować sobie czas po lekcjach, nie trzeba wymykać się do kumpli. Kiedy znudzą sie klocki, wystarczy włączyć komputer. Kiedy znudzi się nauka (zazwyczaj szybko), wystarczy włączyć Disney Channel albo inne Cartoon Networki. Ot, cała filozofia. Teraz to ja dałam czadu ; )) Gwyniec
  14. Więc co to jest? Bo ja, szczerze, nie wiem. Wiersz nie, bo znalazł się w prozie. Reportaż? Felieton? Powieść? Streszczenie? Nowela? Podanie? Ze wszystkich opcji do opowiadania temu chyba najbliżej. Choć w zasadzie to nie jestem pewna ; )) G.
  15. Czytałam to już jakis czas temu, teraz sobie "odświezyłam". Temat oklepany, ale to już wiesz. Zakończenie ciekawe, ale to też już wiesz. Ogólnie, poza wampirami, mało tu jest odkrywczości, ale - cytując siebie - nie każdy musi być od razu piszącym Einsteinem. Mnie się podobało, nie miałam trudności z dotarciem do końca ani nie zacięłam się w środku. To już dużo, bo naprawdę szybko się nudzę ; )) Pozdrawiam, Gwyn
  16. ...czyli opowiadanie trupie, trochę nadęte i z wątpliwym happy endem. Bardzo Gwynowe : )) Zapraszam. Niech żyje książę Czubkiem buta dotknęła ciała. Było wilgotne i dziwnie miękkie, miała wrażenie, że rozpłynęłoby się pod większym naciskiem. Trup był świeży. Leżał na leśnej drodze na wpół nagi, twarzą do ziemi. Wyglądał na otyłego, choć mogła to być jedynie dziwna opuchlizna. Z wierzchu ciało było blade, pod spodem ciemnoczerwone. Krew musiała być rozrzedzona, skoro spłynęła tak szybko. Shaar wyciągnęła chustkę i starannie wytarła but. Wróciła do wierzchowca, który niespokojnie wydymał chrapy. Poklepała go po szyi. Był jej nowym nabytkiem i nie nawykł jeszcze do takich widoków. W powietrzu świsnęła strzała, potem druga i trzecia. Shaar wskoczyła na siodło i popędziła konia, który z miejsca ruszył galopem. Bliskość śmierci i atak były wystarczającą zachętą do biegu. Chłopi, którym przeszkodziła w kradzieży, strzelali niecelnie. Skręciła między drzewa i ściągnęła wodze. Pośpiech w gęstwinie mógł mieć tragiczne skutki, zresztą nie słyszała za sobą pogoni. Wkrótce wróciła na gościniec i ruszyła do pobliskiego miasta. *** Poranek był piękny i rześki, ale Lyrion czuł, że to najgorsze chwile jego życia. Przeciskał się przez tłum spoconych wieśniaków, mocno trzymając krawędzie kaptura. Jak mógł postąpić tak nieodpowiedzialnie? Co powie ojciec, kiedy odkryje... - Ej, ty tam, młody człowieku! Chłopiec odwrócił się tak gwałtownie, że mało nie puścił kaptura. Zobaczył barczystego mężczyznę, który szamotał się z dziewczyną - czy raczej ona szamotała się z jego żelazną dłonią. - Ta kobieta mówi, że ją znasz. Lyrion popatrzył na dziewczynę, ale nie mógł przypomnieć sobie nikogo tak brudnego. Pokręcił głową i mocniej naciągnął kaptur na twarz. - Ależ tak, Alojz, ja wiem, że się mnie wstydzisz - dziewczyna robiła do niego dziwne miny, jakby czegoś chciała. Miał może kłamać w jej obronie? Wykluczone, dość ma własnych problemów. - To jakaś wariatka - burknął. - Właśnie, widzicie, mówiłam, że mnie zna! Alojz, to ja, twoja stuknięta siostra! Nie pozwól im mnie zabrać! Nasza matka nigdy ci nie wybaczy! - To prawda? - mężczyzna spojrzał na niego groźnie. Lyrion miał już serdecznie dość tego przedstawienia, coraz więcej ludzi zwracało na nich uwagę. Niech to licho. - Tak - westchnął. - To moja siostra, ee... - Merit - szepnęła dziewczyna. - Merit. Chodź, Merit. Myślałem, że będzie lepiej, jeśli cię zamkną, ale masz rację. Co na to powie nasza biedna matka? Dziewczyna wyrwała się z uścisku barczystego i przypadła Lyrionowi do szyi. Łasiła się jak pies i chłopiec miał ochotę przywołać ją do porządku. W porę się opanował. - Skoro już znalazłem siostrę, pozwolisz, panie, że zabiorę ją do domu - wziął Merit pod ramię i chciał zniknąć w tłumie, ale ktoś złapał go za płaszcz. Uderzył plecami w czyjś umięśniony brzuch. - Najpierw, kochasiu, zapłacicie za szkody. Lyrion spojrzał na dziewczynę, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Barczysty wrzasnął, jego uchwyt zelżał i chłopak oswobodził się szarpnięciem. Gdzieś z boku usłyszał wołanie Merit, puścił się biegiem w jej stronę, tratując po drodze jakąś kobietę. Ktoś próbował go zatrzymać, ale pędził tak szybko, że usłyszał tylko trzask dartej tkaniny. Kluczył między bazarami, próbując dotrzymać dziewczynie kroku. Kiedy opuścili rynek, zrobiło się trochę luźniej. Merit wybierała najbardziej wąskie i ciemne przejścia. Niekiedy przedzierali się przez sterty odpadków i Lyrion dziwił się, że na świecie może istnieć taki smród. Dotarli do murów i chwilę biegli wzdłuż nich. Nagle dziewczyna złapała go za rękę i pociągnęła w otwarte drzwi jednego z domów. Chłopak był wykończony, nigdy dotąd nie biegł tak długo ani tak szybko. Z trudem wspinał się po schodach, próbując nie stracić z oczu towarzyszki, która raz po raz poganiała go ze złością. Wreszcie znaleźli się na poddaszu i Lyrion padł na podłogę. Miał już dość, nie mógł oddychać i czuł, że to kres jego możliwości. - Co ty wyprawiasz? Wstawaj! Musimy iść. Nim zdążył odpowiedzieć, Merit już wspinała się po drewnianej ścianie. Stanęła na krokwiach i długo kopała w słomie pokrywającej dach, aż pojawił się wąski, jasny otwór. Wyśliznęła się przez niego i znikła. Lyrion zwlekł się z podłogi. Spoconymi palcami dotknął ściany, zastanawiając się, jak mógłby wejść tak wysoko. Potem na schodach rozległo się tupanie i chłopiec nie miał wyboru. Nie wiedzieć kiedy, stał już na dachu, przygotowując się do skoku na mury. *** Leżał w wysokiej trawie i patrzył na ciemniejące niebo. Był tak zmęczony, że nie miał ochoty myśleć, mimo to obrazy same pojawiały się w jego głowie. Ojciec, suchy starzec o pomarszczonej twarzy; matka, malowidło na ścianie, które nie oddawało całego jej uroku; brat, którego ostatni raz widział kilka lat temu; jego pokój, jego koń, jego stroje... To wszystko znikło dzisiaj, zostały tylko wspomnienia. Z czasem i one wywietrzeją, robiąc miejsce nowym, być może piękniejszym. Dziewczyna leżała obok i, sądząc po spokojnym oddechu, spała. Jak to możliwe? Mężczyzna w mieście nie wyglądał na żartownisia. Jakakolwiek była jej wina, Merit nie miała pieniędzy, by się wykupić, dlatego czekała ją inna kara - ucięcie obu dłoni. Gdyby nie pomoc Lyriona, do końca życia byłaby kaleką, nie mogłaby pisać, jeść, ba, nawet otworzyć sobie drzwi... Przewrócił się na bok, twarzą do niej. W zasadzie była ładna, trochę za mała, ale kobieca. Nie mogła być wiele młodsza od niego. Miała ciemne brwi i myszate włosy, owalną twarz, zgrabną szyję. Jej biust - Lyrion podparł się, by lepiej widzieć - był nieduży, ale okrągły. Przy odrobinie mydła, w lepszej sukience, mogła być pociągająca. I pomyśleć, że to on był jej bohaterem. Niezły początek nowego życia. *** Shaar usłyszała podniesione głosy zanim jeszcze dotarła do głównego placu. W mieście zwykle panował gwar, ale dziś musiało stać się coś wyjątkowego. Wszędzie roiło się od strażników, handlarze krzyczeli, kobiety dopełniały całości - ich trajkotanie unosiło się ponad targowiskiem jak bzyczące stado os. Wcześniej zastanawiała się, czy nie zostawić konia poza murami, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Konno wzbudzała większy szacunek. Nie każdy w tych czasach mógł pozwolić sobie na wierzchowca, a jej młody ogierek był doprawdy imponujący. Jechała powoli, próbując wychwycić jak najwięcej z rozmów prowadzonych na ulicy. Słyszała coś o morderstwie, ale nie to ją zainteresowało. Ktoś wymienił imię młodego księcia. Bez trudu znalazła tę osobę. Pulchna, dobrze ubrana kobieta, otoczona tłumem sobie podobnych. Shaar zsiadła i podeszła tak, by nie zwrócić ich uwagi. Udając, że uspokaja spłoszone zwierzę, wytężyła słuch. Wieści były niepokojące. Książe Lyrion uciekł albo został porwany - w tę drugą wersję nie wierzyła. Stało się to uprzedniej nocy, ale zniknięcie zauważono dopiero późnym rankiem, w porze śniadania. Shaar zastanowiła się. Jeśli chłopiec był tak przerażony, że uciekł, łatwo mógł wymknąć się główną bramą jeszcze przed podniesieniem alarmu. Na pewno nie zabrał konia, nie odszedł więc daleko. Jeśli to, co usłyszała, jest prawdą... Nie było czasu do stracenia. *** - Słuchaj, ośle. To nie pora na fochy. Lyrion poczuł się urażony. Jeszcze nikt, nawet w największej złości, nie nazwał go osłem. To było nie do pomyślenia. - Nie nadymaj się tak, tylko chodź - Merit odwróciła się na pięcie i ruszyła na przełaj szeroką łąką. Chłopiec patrzył za nią, nie bardzo wiedząc, co począć. - Nigdzie nie idę - powiedział wreszcie. - Nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie przeprosisz. A zresztą, wcale nie muszę cię słuchać! - Pójdziesz, bo podbiję ci te lalusiowate ślepia - syknęła Merit, spoglądając przez ramię. - Tylko spróbuj! - Ach tak? Lyrion szybko pożałował swoich słów. Jasnowłosy pocisk uderzył go w pierś i powalił na ziemię. Chłopiec zobaczył nad sobą zaciśniętą dłoń i zamknął oczy. Poczuł przejmujący ból przeciętej wargi, coś lepkiego pociekło mu po brodzie. Wytarł to rękawem i zakręciło mu się w głowie. - Uderzyłaś mnie - powiedział z niedowierzaniem. - Dlaczego to zrobiłaś? - Przecież chciałeś, ośle - odparła, rozcierając pięść. - Teraz przynajmniej wyglądasz bardziej jak mężczyzna. No, chodź - podała mu rękę i pomogła wstać. - Dokąd idziemy? - spytał Lyrion, nadal w szoku po tym, co się stało. Patrzył to na przesiąknięty krwią rękaw, to na dziewczynę. - Oby dalej stąd. Jak nas złapią, marnie skończymy. - Mówisz o mężczyźnie z targu? Myślisz, że będzie nas ścigał? - O, nie. Tamten już nie da rady. Lyrion nie powiedział nic więcej. Wędrowali z dala od dróg, dziewczyna prowadziła. Po południu dotarli do lasu i chwilę przedzierali się przez zarośla, nim trafili na wąską ścieżkę. Merit wyraźnie poweselała. - Tej nocy wyśpimy się w prawdziwym łóżku - powiedziała, klepiąc go po ramieniu. - Nie wiem jak ty, ale ja trochę zgłodniałam. Może coś upolujesz? Lyrion posłał jej zdziwione spojrzenie, a ona wybuchła śmiechem. - No pewnie, taki laluś nie wie nawet, jak się trzyma nóż. No, dobra, ja odwalę krwawą robotę. Zakasała rękawy i rozejrzała się po ziemi. Znalazła nieduży kamień i wcisnęła mu w dłoń. - Znajdź mi więcej takich. I spróbuj nie narobić hałasu. *** Ptak był chudy i trochę śmierdział, ale Lyrion zjadł go z apetytem. Musiał przyznać, że dziewczyna wywarła na nim duże wrażenie - z wprawą strzelała z procy, potrafiła oprawić zdobycz i upiec ją na ognisku. Lyrion nie przypuszczał, że zwierzęta mają w sobie tyle obrzydliwych rzeczy. Do tej pory nie bardzo interesowały go takie sprawy - w zasadzie, miał niewiele zainteresowań. Późnym popołudniem dotarli do niedużego, zapuszczonego gospodarstwa. Zbutwiały płot otaczał spłachetek ziemi, na którym leżała chuda krowa. Na widok obcych zamuczała żałośnie. Merit podbiegła do drzwi i zapukała. Odpowiedziała jej głucha cisza, ale dziewczyna wzruszyła ramionami i weszła do środka. Lyrion pociągnął nosem i kichnął. Smród był powalający. - To ja, Rosa! - zawołała dziewczyna. - Co tu tak cuchnie? Szli ostrożnie po klepisku chaty. W środku panował półmrok, promienie zachodzącego słońca nie docierały na leśną polanę. Merit pchnęła drzwi do alkowy i cofnęła się. Wpadła na Lyriona, mało nie powalając go na ziemię, odwróciła się i uciekła. Chłopiec popatrzył za nią, po czym zajrzał do środka. To, co zobaczył, nie śniło mu się w najgorszych koszmarach. Na łóżku, pod stertą prześcieradeł, spoczywało najbardziej groteskowe ciało, jakie kiedykolwiek widział. Blada masa skóry rozpływała się po poduszce, usta, niebywale spuchnięte, były otwarte. Brzuch zmarłego miał monstrualne rozmiary i chłopiec bał się, że zaraz wybuchnie. U stóp łóżka spoczywał drugi trup. Ten wyglądał znacznie gorzej, ciało zaczynało się rozkładać i potwornie śmierdziało. Nie mogąc dłużej wytrzymać, Lyrion wybiegł na podwórze i dołączył do wymiotującej towarzyszki. - Co im się stało? - spytał wreszcie, gdy oboje trochę ochłonęli. - Raczej nie umarli z głodu, ten na łóżku był strasznie gruby. - Voro nigdy nie był gruby... Nie, nie chcę o tym mówić. Znów będę rzygać. Lyrion podszedł do płotu i popatrzył na krowę. Trawy miała dość, ale koryto z wodą było puste. - Musimy dać jej pić. Sam jestem spragniony... Jest tu gdzieś studnia? - Na pewno, ale nie piłabym z niej ani kropli. - W każdym razie, krowa musi dostać wody. Inaczej zdechnie. - I tak zdechnie. Ja tam bym ją zjadła. - Jesteś bez serca. - A ty jesteś skończonym durniem. Nie pomogła mu, kiedy mocował się z wiadrem. Była przerażona i zdezorientowana, nade wszystko zła. Nie to, żeby specjalnie lubiła mieszkających tu ludzi, liczyła jednak na pomoc. To, co ich zabiło... - Merit, nie mogę tego wciągnąć - krzyknął Lyrion, desperacko wieszając się na sznurze od studni. - Odczep się. I nie nazywaj mnie tak. - Dlaczego? Przecież to twoje imię. - Wcale nie. - To jak mam mówić? Może Rosa? - Też nie. Czy w ogóle muszę mieć imię? A ty jak się nazywasz? Lyrion zawahał się, po czym mruknął coś pod nosem. Nie był zbyt pomysłowy, a prawdziwego nie mógł przecież zdradzić. - No widzisz, ja tak samo - odparła dziewczyna złośliwie. - Daj, wciągnę ci to wiadro, sieroto. Odepchnęła go kuksańcem i szarpnęła za sznur. Na dole coś stawiało wyraźny opór. Szarpnęła jeszcze raz i usłyszała ciche zgrzytnięcie. - Coś zaczepiło o wiadro, musimy je poluzować - powiedziała, podając chłopcu koniec liny. - Nie wypuść tego, spróbuję wrzucić tam kamień. - Nie wolno niczego wrzucać do studni - zaprotestował. - Oh, zamknij się, panie mądralo. Uwaga. Usłyszeli szczęk i trzask, kamień uderzył o wiadro i wpadł do wody. Lyrion pociągnął na próbę, tym razem bez problemów. Razem wyciągnęli wiadro i ustawili je na ziemi. Potem długo wpatrywali się w to, co leżało na dnie. Był to niewielki nożyk o kościanej rękojeści, na której wyryto jakieś znaki. Merit zakaszlała nerwowo. - Ktoś to zgubił? - spytał Lyrion, sięgając po nożyk. - Jaki ładny. Musiał zaklinować się między kamieniami. - Chodźmy stąd. Dziewczyna uzupełniła koryto, pogłaskała krowę i postanowiła, że zagrodę zostawi otwartą. Zwierzę miało marne szanse na przeżycie, ale tak było lepiej. Nikt nie chciałby umierać w niewoli. Lyrion odciął kawałek płaszcza i owinął nim nożyk. Wsadził go za pasek tak, by mu nie przeszkadzał. Jeszcze nigdy nie nosił broni, teraz czuł się ważniejszy. - Niedaleko stąd jest źródełko - powiedziała Merit, ostatni raz oglądając się na ponure gospodarstwo. - Jeśli się pospieszymy, dotrzemy tam, nim będzie naprawdę ciemno. Zanurzyli się w gąszczu, nieskorzy do dalszych rozmów. Lyrion po raz kolejny zastanawiał się, czy dobrze zrobił, uciekając z domu. *** W okolicy krążyły już słuchy o pierwszych ofiarach. Ciało, które Shaar widziała na drodze, zostało okradzione; złodzieje zanieśli śmierć do własnych domów. Od nich zarażą się inni, a niedługo złe powietrze trafi do wielu płuc. Być może nie ominie nawet książęcego dworu. Shaar wiedziała, jak walczyć z zarazą. Znała się na ziołach, podejrzewała też, że wiele zależy od czystości. Od dłuższego czasu piła tylko przegotowaną wodę i kąpała się codziennie, sporządziła też specjalny wywar, który miał odpędzać śmierć. Musiała być ostrożna, ponieważ wciąż przebywała w mieście. Pierwszy dzień poszukiwań nie przyniósł rezultatów, a dłużej nie mogła polegać na szczęściu. Wiedziała zbyt mało, by odnaleźć Lyriona, a chciała to zrobić, nim dopadnie go choroba. Słyszała plotki, które mogły wskazać jej trop. W dniu zniknięcia księcia, dwoje młodych ludzi zamordowało mieszczanina. Dziewczyna była niewysoka i pyskata, udawała głupią; chłopak właściwie nie pokazywał twarzy. Shaar znała pewną młodą damę, do której opis wyjątkowo pasował. Dziwnym trafem, ta właśnie dama miała obserwować i dwór, i księcia. Kim był zakapturzony młodzieniec - to nie ulegało wątpliwości. Pozostawało tylko pytanie: co się z nimi stało? Shaar nie szczędziła środków, by czerpać informacje. Brzydziła się przemocą, nie w jej naturze leżało brutalne śledztwo. Potrafiła jednak zagrać na ludzkim strachu i była naprawdę hojna, gdy chodziło o nagrody. Wkrótce wskazano jej dom, który stał tak blisko murów, że z łatwością można było przeskoczyć z dachu na odstający kawałek cegły i uciec z miasta. Wgłębienia w ziemi po drugiej stronie muru wskazywały, że czyjś obcas uderzył tam z wielkim impetem. Buty przeciętnego człowieka nie wytrzymałyby takiej próby. Dziewczyna, z którą był książę, musiała dobrze znać miasto. Najpewniej pochodziła z okolicy, a jeśli tak, z pewnością poszuka schronienia u wtajemniczonych przyjaciół. Nie było ich wielu... Shaar wiedziała już, gdzie powinna się udać. *** Ognisko było mizerne, ale Merit nie chciała rozpalić większego. Lyrion zauważył, że jest roztrzęsiona, ale nie wiedział, co mogło ją przestraszyć. Nie obchodziło go to zresztą. Miał zamiar niedługo ją opuścić i udać się w swoją stronę. Po raz kolejny wyciągnął nożyk i zaczął polerować głownię. Odkrył wyryty w kości herb, który wydał mu się znajomy, choć niczego nie mógł być pewien. Rękojeść była wytarta od długiego używania, mimo że klinga wciąż wyglądała jak nowa. Merit przez chwilę grzebała w ognisku, potem położyła się i zasnęła. Lyrion zazdrościł jej takiej beztroski. Sam nie mógł zmrużyć oka, choć jego ciało było jednym wielkim zmęczeniem. Nagle drgnął. Wydawało mu się, że w ciemności słyszy nawoływania i jęki. Chciał zbudzić Merit ale stwierdził, że wtedy wyszedłby na słabeusza. Schował nożyk i cichutko odszedł od ognia. W lesie było ciemno, ale nie tak, jak przypuszczał. Kiedy siedział w kręgu światła, wszystko wokół wydawało się jednolitą, czarną masą; teraz dostrzegał pobliskie pnie i gałęzie, a kiedy wytężył wzrok, mógł z powodzeniem omijać przeszkody pod nogami. Z początku nie potrafił odgadnąć, z której strony dobiegają go dziwne dźwięki. W końcu wybrał najbardziej prawdopodobny kierunek i rozpoczął wędrówkę. Trwało to niewiarygodnie długo. Gałęzie smagały go po twarzy, kilka razy upadł, nie w porę dostrzegłszy wystający korzeń. Na rękach mnożyły się bąble od pokrzyw, włosy pełne były liści i patyków, a także owadów, co wzbudzało w nim obrzydzenie. Raz po raz czuł na policzku muśnięcie czegoś miękkiego, co mogło być ćmą. Dźwięki nasiliły się, w oddali zabłysło światło. Lyrion zatrzymał się i wytężył słuch. Co tam się działo? Wyraźnie słyszał czyjś płacz. Czyżby zbójcy napadli leśną wioskę? Ten blask, czy to nie pożar? Poczuł, jak narasta w nim podniecenie i odwaga. Książęca część jego natury kazała mu walczyć o lud. Dobył nożyka, nagle żałośnie świadom jego rozmiarów, i ruszył przed siebie. Wkrótce znalazł się na skraju polany. Coś złapało go za głowę i przykryło mu usta. Szarpnął się, bliski paniki, ale znajomy głos odezwał się w ciemności: - Cicho bądź, ośle. To tylko ja. Merit puściła go i przycupnęła tuż obok. Ona również zbladła, obserwując to, co działo się na ich oczach. Na środku wioski płonęło wielkie ognisko, z którego wystawały ludzkie kości. Grupa królewskich żołdaków ciągnęła do ognia małe, tłuste dziecko. Kilku innych przytrzymywało kobietę, która płakała rozdzierająco. Dziecko zapierało się z całej mocy, ale mężczyźni byli znacznie silniejsi. Wepchnęli je w płomienie, rozległ się krótki wrzask i skwierczenie, chmura dymu uniosła się w powietrze. Żołdacy przywlekli kobietę, która nagle stała się całkiem bezwolna. Nie płakała już, tylko bełkotała coś jak w transie. Ją również wrzucili w ogień. Lyrion widział, jak szamocze się z bólu, ale ktoś pchnął ją kijem i upadła. Skwierczenie. Dym. Nieprzerwany huk płomieni. Nie był już pewien, czy powinien coś robić. Cała wola wyparowała nagle, został tylko smutek i niedowierzanie. Przez chwilę miał ochotę wejść na stos i obudzić się z tego koszmaru. Potem poczuł uścisk na ramieniu i oblał go zimny pot. Nie, za nic w świecie nie podejdzie bliżej tego makabrycznego ogniska. - Czas na nas - szepnęła Merit. Podała mu rękę i pociągnęła w chłodną ciemność lasu. *** Pierwsze symptomy choroby odkrył u siebie następnego dnia po nocnej wyprawie. Jego stopy stały się miękkie i bolące, ledwo mieściły się w butach. Lyrion nie dopuszczał do siebie ponurych myśli. Widział, że wokół panuje zaraza - to, co zobaczył, nie pozostawiało wątpliwości. On jednak był księciem, a książęta nie umierają w taki sposób. Merit trzymała się lepiej, ale i ona nie była zdrowa. Czuła, że coś dzieje się z jej palcami i nie miała wielkich złudzeń. Żadne z nich nie dało po sobie niczego poznać. Oboje bali się samotności, choć każde wiedziało, jakim zagrożeniem jest dla drugiego. Szybko tracili siły, ale nie zaprzestali wędrówki. Kierowali się w dół strumienia wypływającego ze źródełka; Lyrion wierzył, że w ten sposób trafią do osady, w której znajdą pomoc. Dziewczyna miała mieszane uczucia. Znalezisko w studni przypomniało jej, że nikomu nie można ufać. Ten, kto wyrzucił sztylet, działał w desperacji; być może czuł zbliżający się koniec. Merit znała tylko jedną osobę, która nosiła podobny nóż, i za nic nie chciałaby jej teraz spotkać. Z rąk wtajemniczonych czekała ją śmierć. Zawiodła i uciekła, a to było niewybaczalne. Gdyby wiedziała, nigdy nie szukałaby pomocy u starego Voro, lecz skąd mogła przypuszczać? Tak mało znała ludzi, którzy ją otaczali... *** - Nazywam się Lyrion. Patrzył w niebo prześwitujące między gałęziami i zastanawiał się nad znaczeniem tego imienia. Był młodym dziedzicem tych ziem. Teraz, kiedy zachorował... Nie wiedział, co spotkało jego rodzinę. Czy ojciec jeszcze żyje? Stary książę sprawiał wrażenie słabego, ale chłopiec wiedział, że drzemie w nim sporo siły. Był prawdziwym władcą, groźnym, potężnym... takim, jakim Lyrion nigdy nie pragnął zostać. To dlatego uciekł. Bał się pokazać, jak bardzo nie zasługuje na własną krew. - Mówiłeś coś...? - spytała Merit słabym głosem. - Nazywam się Lyrion - powtórzył. - Lyrion... - szepnęła i zaśmiała się cicho. - Więc jednak wykonałam zadanie. To ciebie miałam pilnować. - Mnie...? Dlaczego? - Bo... - zająknęła się i zakaszlała. Żelazisty płyn wypełnił jej usta. Wypluła go z trudem, wąska stróżka spłynęła jej po policzku. - Nieważne, Merit. Chyba umieram. - Czuję, ty ośle. Od wczoraj leżymy we własnych odchodach. - Cieszę się, że przy mnie jesteś. *** Znalazła ich nad brzegiem strumienia - dwa opuchnięte ciała, wykazujące wszelkie symptomy choroby. Shaar zaklęła i pochyliła się nad dziewczyną. Sprawdziła puls i stwierdziła, że jest wyraźny. Merit otworzyła oczy. Przez chwilę jej wzrok błądził nieprzytomnie, potem zatrzymał się na sylwetce wysokiej kobiety. - Spóźniłaś się - wychrypiała. - Może - Shaar uśmiechnęła się i wyciągnęła niewielką fiolkę. - Mam tu coś, co ci pomoże, Gyrio. Będziesz żyć. - Co z nim? - dziewczyna wskazała ciało, które w niczym nie przypominało już chłopca z rynku. Shaar wzruszyła ramionami. - Zadanie zostało wykonane. Dostarczę jego głowę tam, gdzie trzeba; książę z pewnością rozpozna w niej twarz niedoszłego następcy. Merit zamknęła powieki. Zastanawiała się, jak będzie wyglądać jej własne oblicze po kuracji. Na pewno nie tak, jak wcześniej. Jeśli wyzdrowieje, stanie się wyrzutkiem, dziwadłem, potworem... To była cena za życie. Kobieta uklękła, by podać jej lek. Dziewczyna potrząsnęła głową. Nie chciała tego. Wolała iść w ślady Lyriona, kontynuować ich wspólną podróż. - Weź to, co musisz, i zostaw nas - szepnęła. Shaar wolno skinęła głową. Sięgnęła po nóż i pochyliła się nad martwym chłopcem. Kiedy cięła, spod skóry wypłynęło mnóstwo mętnego płynu. Z żył pociekła krew rzadka jak woda i od razu wsiąkła w ziemię. Shaar wytarła ostrze szmatką nasączoną leczniczym wywarem. Schowała głowę Lyriona do jasnego, płóciennego worka, zawiązała go dokładnie i ukryła w dwóch następnych. Przytroczyła tobołek do siodła i już miała odjechać, kiedy usłyszała wołanie Merit. - Jest jeszcze coś, co powinnaś zabrać - powiedziała dziewczyna. - Lyrion znalazł nóż, taki sam, jak twój. Jego właściciel nie skończył dobrze... Niech żyje książę. Shaar ostrożnie przeszukała bezgłowe ciało. W podłużnym zawiniątku spoczywał sztylet o kościanej rękojeści. Kobieta natarła ją ziemią - czarne drobinki wnikły w rzeźbienia, ukazując herb panującego rodu. - Niech żyje książę - szepnęła. Epilog Szła wysokim korytarzem, w towarzystwie echa własnych kroków. W prawej dłoni mocno ściskała tobołek z głową Lyriona, lewą podtrzymywała poły sukni. W sali, do której wkroczyła, panował półmrok. Na bogatym krześle siedział stary książę, tuż za nim stały dwie kobiety. Na posadzce, wśród szkarłatnych poduszek, bawił się chłopiec. Shaar skłoniła się i wyciągnęła dłoń z tobołkiem. Oczy wszystkich zwróciły się ku niej. - Przyniosłam głowę twojego syna - powiedziała, rzucając tobołek na ziemię. - Głowa Lyriona... - starzec uśmiechnął się i pogładził swoją rzadką brodę. - A więc jednak, po tylu latach, mogę spać spokojnie. Twój brat już nam nie zagraża, Llainie. Dziecko popatrzyło na niego obojętnym wzrokiem. Shaar poczuła nagłą chęć, by je przytulić. Od śmierci matki chłopiec mieszkał tu, w tych ciemnych komnatach, co z pewnością nie miało dobrego wpływu na jego umysł. - Lyrion nigdy nie miał charakteru - mruczał do siebie książę, nie przestając gładzić brody. - Był miękki jak jego matka, bezwolny, po prostu głupi. Ty będziesz inny, Llainie. Nikt nie zatruje ci głowy swoimi bredniami. Będziesz mądry jak ja i bezwzględny jak ja, a kiedy przyjdzie czas... Zamilkł i spojrzał na tobołek. Gestem nakazał jednej z kobiet, by go przyniosła. Przeciął wiązanie i wyjął płócienną torebkę, przesiąkniętą krwią i posoką. Sięgnął do środka. Przerażenie ściągnęło mu twarz. Shaar uśmiechnęła się. Jej oczy stały się wąskie i ciemne, usta wykrzywił złośliwy uśmiech. - Nawet syn mordercy ma prawo do zemsty. Niech żyje nowy książę.
  17. "Nieborak boży ciągnął nić, nieświadom wartości zabytku, ani świątobliwości instytucji urzędującej w jej wnętrzu." - nieborak boży to dość zabawne zestawienie, ale nawet mi sie podoba ; ). Instytucji urzędujacej w JEGO wnętrzu (bo chodzi o zabytek). poczym - oddzielnie, po czym, ale to chyba tylko przeoczenie autorki "W progu drzwi" - drzwi są tu zbędne, nic innego raczej nie ma progu. "Nieśmiało podszedł do ogromnego, zabytkowego biurka. - Wasza ekscelencja mnie wzywała. - Tak synu, usiądź proszę. – Ruchem ręki wskazał drewniane krzesło." - przydałoby się napisać, że to biskup wskazał krzesło; za dużo jest "onych" i tylko zdrowy rozsądek podpowiada, kto co robi. Uważaj na powtórzenia, na przykład "praktyki" pojawiają się zbyt często w wypowiedzi biskupa. "Dla uspokojenia tamtejszej ludności. Są strasznie przesądni." - Jest strasznie przesądna. Są - tamtejsi ludzie. Tamtejsza ludność - jest (więcej takich błędów wypisywać nie będę; musisz po prostu bardziej uważać, dokładniej sprawdzać tekst po napisaniu). "Filip Mamzecki był księdzem dopiero (...) skoro powierzono mu tak ważną misję." - ten fragment wymaga akapitów, inaczej wygląda jak bezładny zlepek myśli - przeskakujesz od tematu do tematu, kolejne zdania nie mają ze sobą wiele wspólnego. Nieczęsto - piszemy łącznie. Nie sądze, by na mężczyznach jakiekolwiek wrażenie robiło palenie genitaliów, kiedy wcześniej rozdzielano ich na pół gorącym narzędziem. Pomijając, że to musiało być bardzo ostre narzędzie, bo w połowie ciała jest sporo kości. Wypalić się ich nie da : ) "tle ofiarniczym czy kultycznym." - a nie ofiarnym czy kultowym? Tu by się przydał słownik. Pamietaj, że nie każda wypowiedź wymaga opisu sytuacji. Twoi bohaterowie nie muszą się wciąż uśmiechać, poruszać, czasem mogą po prostu nic nie robić. Niekiedy lepiej jest zostawić samą wypowiedź, wtedy dialog jest bardziej dynamiczny. Zobacz: "- Dlaczego w ogóle zostałeś księdzem? – Spytała nagle. - Czy ja wiem? Chyba zawsze czułem, że mam nim być. - Wierzysz w przeznaczenie? Filip począł się głośno śmiać. Echo jego głosu odbijało się od murów domów, między którymi właśnie przechodzili." "Polana Paczkiego leżała pięćdziesiąt metrów za cmentarzem. Swoją nazwę zyskała od człowieka, który w szalonym pędzie przebiegał kiedyś przez nią, aż nabił się na wystający z ziemi pal. Mówili, że był chory." - superr : ))) Po przeczytaniu wszystkiego, mam kilka uwag. Po pierwsze - detektyw przybyła do miasteczka jeden dzień przed księdzem, na wiesć o morderstwach. Nikt jej tam wcześniej nie widział, jest osobą z zewnątrz... Nie wiem, to mi się jakoś nie trzyma kupy. Jeśli duch zmarłej wstąpił w nią dopiero na miejscu, kto popełniał wcześniej morderstwa? Nie wiem, całość kończy się nagle i zaskakująco, aż za bardzo zaskakująco. Czytelnik nie myśli sobie: "no pewnie, dlaczego nie przyszło mi to do głowy", tylko "yyy? co jest grane?" Pomijając to wszystko, liczne niechlujne błędy i najprawdopodobniej brak sprawdzenia tekstu po jego napisaniu (oj, niedobrze) - podobało mi się. Piszesz ciekawie, a choć w zasadzie historia jest dosyć banalna (nie wiem, czy można napisac coś nowego o nawiedzonych domach, kultach i detektywach). Pozdrawiam, Gwyn Ps.: Wstyd, że nikomu nie chce się czytać dłuższych tekstów ; P
  18. Nie wiem, jaką myśl chciał autor przekazać. Zobaczyłam kilka obrazów opisanych dobrym językiem (znalazły się potknięcia, ale tak lekko mi się czytało, że zabrakło czasu na wypisywanie). Wszystko w porządku, błyskotliwie, tylko tak jakoś bez sensu. Wyjęte z kontekstu. Pozostawia niedosyt. Może to i dobrze, ale... czy tak wygląda opowiadanie? Gwyn
  19. Ja pamiętam moje twory, gdy miałam lat 12. Były beznadziejne : ) Fabuła mało ambitna, treść mało przekonywująca, ogólnie dno. Ale wierzyłam w to, co pisałam, a społeczna ocena w ogóle nie miała znaczenia. Po prostu kochałam tworzyć, bo to sprawiało mi przyjemność. "nie Grochole, nie Rowling" A dlaczego nie? Ja osobiście Rowling bardzo lubię, jest dobrą autorką książek dla dzieci dzisiejszych czasów. Nie mam zastrzeżeń ani do fabuły, ani do pomysłów, ani do bohaterów, których stworzyła, styl też mi odpowiada. Powodzenie nie uwłacza przecież jej talentowi. A może się mylę? Tylko ciekawe, dlaczego nie dopisałeś Sapka, jemu też dobrze poszło ; )) Czytać powinno się wszystko, co wpadnie w łapki i zaciekawi. Wybór lektur też wpływa na styl. Jeśli ma to być Harry Potter, "Opowieści z Narnii" czy "Artemis Fowl", to też ładnie. Jeśli szukasz nauki u popularnmych autorów, których lubisz, to jesteś na dobrej drodze do sukcesu. Tak przynajmniej mi się wydaje. To tyle ode mnie, Gwyn
  20. A dla mnie, ten utwór jest zdyskwalifikowany już na wstępie. Nie dlatego, że nie podoba mi się pomysł czy wykonanie. To po prostu nie jest opowiadanie. A przynajmniej nie wyobrażam sobie tomiku takich tworów zatytułowanego "opowiadania". Trochę mam wrażenie, że tekst jest prowokacją, ale może się mylę ; )) Gwyn
  21. "Zanim zdążę otworzyć oczy moje wybudzenie przebiega niczym jedna po drugiej mijana granica świadomości." - zabrakło przecinka między "oczy" i "moje", poza tym zdanie jest trochę niedopracowane. "przebudzenie przebiega niczym (...) mijana granica", to nie ma sensu. Może natomiast być tak: moje przebudzenie przebiega niczym mijanie granic świadomości. Choć mam wrażenie, że i tak jest tu zbyt wiele kręcenia, zwłaszcza w połączeniu z resztą pierwszego akapitu... żelbetowy - żelbetonowy "staje z nią bezpośrednio twarzą w twarz" - żelbetonowy dach? Ale z kim twarzą w twarz? "W momencie styku klawiatury z moich rąk palcami więź szczególna maszyny cielesnej z mechaniczną następuje." O matko. Mistrz Yoda sie kłania ; ) To zresztą nie jedyne takie miejsce. Ojej. Dalej niż do końca pierwszego fragmentu nie dotarłam, a szkoda. Masz dużo ciekawych przemysleń, ale w wielu miejscach na siłę przesadzasz i to bardzo utrudnia czytanie. Mogłes to zrobic bezwiednie - czasem wystarczy się nakręcić, by "mądrości mistrza Yody" płynęły same. Być może są gdzieś fani takiego przesadzonego stylu, ale jak dla mnie, równowaga została zahwiana. Co nie zmienia faktu, że na przykład to: "Gdybym mógł bardziej zacisnąć powieki i przez to łatwiej przełknąć tą mieszankę bezradności z przerażeniem. " bardzo mi się podobało. Albo to: "Ta wzajemna kopulacja przeplatających się życiorysów, pozbawiona jakiejkolwiek mocy twórczej..." Życzę powodzenia, Gwyn
  22. "Mamy" bedę bronić, to ciepłe słowo, ja zresztą o swojej mamie też mówię "mama". Mama to ta dobra dusza od kołysanek i herbaty z miodem, cos ciepłego w życiu Klaudii. Kiedyś pisałam długie zdania, ale to mi nie odpowiadało. Potem przerzuciłam się na króciutkie, ale takie sprawdzają się tylko w bardzo dynamicznych opisach. To, co jest teraz, uważam za optymalne... Mówię to jako czytelnik, który porównywał style kilku ulubionych autorów i odkrył, co mu najbardziej pasuje : ) AngRoss, opisy to podobno najmocniejsza część mojego pisania, więc staram sie raczej pobudzać wyobraźnię. Ja sama nie lubię opisów, zwykle mnie nudzą, więc raczej nie będe przesadzać. Piszę to, co sama chciałabym przeczytać. Kiedy coś mnie nudzi, pomijam to milczeniem, skracam, wycinam. Dlatego czasem czegoś nie dopowiadam i dostaję za to baty ; ) "nie bardzo rozumiem sens Twojego opowiadania - to kim są te anioły? Żywymi trupami? Ale dlaczego? I dlaczego Klaudia była jedną z nich? I w dodatku okazało się to po ładnych kilkudziesięciu latach jej życia?" - sama tego nie wiem. A dlaczego są takie domy, gdzie huśtawki same się huśtają? Może Klaudia zaczęła widzieć jakies stwory i one wzięły ją do "stada", potrzebowały jej miłości, jej akceptacji. A ona, ze strachu przed nimi, popełniła samobójstwo? A może to tylko jej chora wyobraźnia? Mogłam to zasugerowac w tekście, ale moja chęć wycinania wzięła górę. Jest tylko to, co najbardziej wyraźne w całej historii. Resztę można sobie dopowiedzieć. Ps.: ja nie twierdzę, że to, co piszę, jest dobre. Wiem, że się staram robić to jak najlepiej. I że uwielbiam opinie, z których mogę wyciągnąć wnioski na przyszłość. Krytykujcie więc : ))
  23. A ja nie mam ; )) Ilekolwiek masz lat, młody człowieku (bardzo młody, lol), moje uwagi są aktualne. Ładnie zaczynasz, masz fajny potencjał i naprawdę będą z ciebie ludzie. Na problemy z ortami zaradzi zawsze sprawdzanie pisowni w Wordzie ; )) Twój wiek zmienił tyle, że widzę jasne światło przed tobą. Gdybyś miał 40, widziałabym raczej ciemność. Jaki się ze mnie wizjoner zrobił ; )
  24. "stal sama z siebie nasuwa na myśl coś, przez co trudno się przebić" - no właśnie, przebić, tak się zwykle mówi. Jest twardy jak ze stali, nie dźwiękoszczelny ; ) Dźwiękoszczelny jest styropian, lol. "Tu też się będę spierać. Moim zdaniem jest dobrze: rzucił rutynowo. To owo zdanie jest rutynowe i rutynowo powiedziane, nie wyższość policjanta. " Rhian, ja wiem o co chodziło autorowi. Tylko to podstawowy błąd. Zdanie precyzuje się tak, by nie można go było odczytać w zabawny sposób. Na przykład: Rutynowo rzucił ten wyższy. Jakieś watpliwości o rutynowej wyższości? Nie bardzo. W każdym razie, mnie się rutynowa wyższość podobała, uśmiałam się ; )) "(...) bo nie mieli czego znaleźć" Nic nie znaleźli - bo nie mieli co. Znaleźć coś czy znaleźć czegoś? Nie wiem, może mi coś odbija, ale kiedy czytałam tekst, w tym miejscu mi zgrzytnęło. To tyle od czepialskiego Gwyna : )
  25. To ja może od błędów zacznę ; )) jednak prawda, jednak ujrzałem - za dużo jednak. spojrzałem i ujrzałem też są trochę zbyt podobne, by je łączyć w jednym zdaniu "Niestety – czerwone światełko było…" - było to ono od początku; może lepiej napisać, że cię śledziło czy za toba podążało, albo że nie znikło "Usłyszałem jego oddech, potem strzał" - to był jakiś dziwny snajper; albo strasznie dyszał, albo prawie na niego wpadłeś ; ) "teraz zrozumiałem, że z środowiskiem bandyckim nie powinno się igrać" - "ze środowiskiem" brzmi lepiej; lekkoduch z tego twojego altara "Obróciłem się za siebie." - jakoś mi niezręcznie brzmi; "obróciłem się" albo "spojrzałem za siebie" "bardziej zaawansowane a niżeli moje" - albo aniżeli, albo samo niżeli "Wymierzyli we mnie czymś w rodzaju karabinu i strzelili." oczyma wyobraźni zobaczyłam kilku łysych facetów trzymających jedno urzadzenie i próbujacych na trzy-cztery nacisnąć spust. a chyba nie o to chodziło? Część przed ucieczką wydała mi się mało dynamiczna, może właśnie dlatego, że - o ironio - za dużo się dzieje. To znaczy, dzieje się tak dużo, że całość przypomina tylko szkic sceny, w której nie ma miejsca na werwę, są tylko suche fakty. Ucieczkę opisałes szerzej i to działa na jej plus. Pamiętaj, że w dynamicznych opisach, które mają zapierac dech w piersiach i przyciągnąć czytelnika, powinieneś być jak najbardziej wiarygodny. Skracaj do woli nudne rozmowy z przełożonymi, pracę w biurze, to, co Altar robił przed snem etc., ale kiedy przychodzi do akcji, rozwijaj skrzydła. Pokaż, jak twój bohater skakał za ten róg, jak mu krew pulsowała w żyłach, jak ciężko dyszał, jak narastała w nim panika gdy zdał sobie sprawę, że zlekceważył "bandyckie środowisko". Potyka się i upada, oni mierzą - a gdzie tu strach, gdzie próba zerwania się z ziemi, dlaczego nikt nie krzyczy, nawet nie jęknie z bólu? Brakuje dynamizmu w tej ważnej scenie, po prostu. Zauważ, że w amerykańskich filmach łomoczą się znacznie dłużej ; ) Myślę, że dałbyś radę to poprawić, bo nie piszesz źle. Niechlujnie, ale to teraz chyba taka moda. Powodzenia : ) Gwyn
×
×
  • Dodaj nową pozycję...