Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

a zazdrość? może być?

Zazdrość

Zazdrość, zazdrość chodzi bezdrożami,
Zazdrość, zazdrość czyni z nas durniami,
Zazdrość, zazdrość nami poniewiera,
Zazdrość, zazdrość rozum nam odbiera.

Czemu masz oczy jak morza zielone,
Czemu masz biodra z bieli toczne,
I czemu Twe włosy wciąż go oplatają,
I serce i rozum zapomnieć nie dają.

Czemu tak patrzysz z pod rzęs biało-złotych,
Czemu Twój uśmiech jest jak czarny motyl,
I czemu zapraszasz cięgle niezdobyta,
Nagością uległa, innemu odkryta.

Czemu zniewala go dotyk twych dłoni,
Czemu przed Tobą nie umie się bronić,
I czemu Twe włosy go oplatają,
I serce i rozum zapomnieć nie dają.

Więc patrz, o to on, stoi tu przed Tobą,
Nie pierwszy, nie ostatni idzie Twoją drogą,
Nie pierwszy, nie ostatni skowycze z zazdrości,
Nie pierwszy, nie ostatni choruje z miłości.

Nie biegniesz zdyszana w miejsca umówione,
Nie czekasz wypatrując miłości szalonej,
Więc czemu nie może zapomnieć o Tobie,
O swym opętaniu, o swej chorobie.

Zazdrość, zazdrość chodzi bezdrożami,
Zazdrość, zazdrość czyni z nas durniami,
Zazdrość, zazdrość nami poniewiera,
Zazdrość, zazdrość rozum nam odbiera.

"Zazdrość" - D.Sokołowska dla Czerwonego Tulipanu
siam też coś do tego wiersza kiedyś skomponowałem
jak ktoś ma moje nagrania to Joanna Radecka śpiewa

z ukłonikiem i pozdrówką MN

Opublikowano

-Zazdrość to?-

Zazdrość to choroba z myśli obłędnie!To psychiczna
wypełza jak-ta-"żmija"-i jadem swoim cię ciału a kąsa.
Zazdrość,może cię ćma-nawet a zabić?-ta złego toksyna
własną miłość pogrzebać,swoje rade-to szczęście i uczucia.

Zazdrość z kroku jest i z ręki,taka-w"mór"nieobliczalna?
egoistyczna i groźna,tak bezmyślna bardzo jest okrutna.
Zazdrość nie,może patrzeć!Swoimi z krwi w rwące oczyma,
jest ślepa?-w ataku obłędny amok wielce,aż do okrucieństwa.

Zazdrość nienawidzi nawet czyjegoś-to w łut szczęścia
jest zazdrosna o wszystko i z myśli rozumu głowy-tak pusta.
Zazdrość niszczy i rujnuje wszelkie rozkwitłe dobro-ta o głupia
zazdrość to diabelskie piekło-to chodzące w przekleństwo złego oka.

Zazdrość zauroczyć może,nawet twoje ciało,tak i bogactwa
wszystko!To potwór ukryty mag w jaskini chodzący dla-o"diabła"
Zazdrości teraz bywa wszędzie w"rój pełno" i krąży cicho z tego licha,
w tym świeci ludzkim takim-to wrednym i obłudnym żyjącym dla kłamstwa .

Zazdrość to?...

Opublikowano

Taka sobie sztuka

Co kocham najbardziej? To dobre pytanie
Kiedyś bez wahania powiedziałbym na nie
Jednak w dniu dzisiejszym moja ukochana
Odpowiedź nie prosta a przyczyna znana
Skala mych wartości uległa dziś zmianie
Wraz z skalą wartości odpowiedź na pytanie
Kochałem ja kiedyś piękne niewiniątko
Przemiłe, powabne słodziutkie dziewczątko
Wzrastało me dziewczę tuż przy mnie u boku
Z dnia na dzień dojrzalsze równało mi kroku
Gdy dziewczę dorosło kroku dorównało
Przed Boga ołtarze zaciągnąć mnie chciało
Pomyślałem wspaniale będzie twoja wola
Spełnieniem mych marzeń przy boku twym rola
Marzenie spełniłem role obsadzone
Dostałem w niej ciebie kochanie za żonę
Scenariusz klasyczny w każdym życiu znany
Dzień spędzamy w pracy w nocy się kochamy
Teatrem nam wszechświat sceną nasze życie
Reżyser gdzieś w chmurach patrzy na nas skrycie
Tylko teraz nie wiem tak się pomieszało
Sztuką romantyczną życie nam być miało
Scenarzystka jednak scenariusz zmieniła
Spektakl z romantyki w dramat zamieniła
Lecz pamiętam dobrze scenariusz czytałem
Dwie role w nim główne tak go spamiętałem
Nasze role główne reszta to statyści
W przepięknej scenerii marzenie się ziści
Czytając tak kiedyś scenariusz uważnie
Myśl naszła mnie taka, że mogę odważnie
Kontrakt parafować podpis pod nim złożyć
Jako potwierdzenie złoty krążek włożyć
I tak początkowo życie nam płynęło
Zgodnie wypełniając scenarzysty dzieło
Pierwszy akt był pięknym ogrodem miłości
Rajem nie zmąconym, czasem namiętności
Był krainą szczęścia, naszych serc radości
I spełnieniem zwykłej ludzkiej powinności
W drugim akcie klapa zaraz po antrakcie
Zmieniono scenariusz i całą w nim akcję
Scenariusz zmieniony akcja zamieniona
Dokonała zmian w nim scenarzystka żona
Nastąpiła nowa w sztuce tej obsada
W tytule zaś sztuki umieszczono „Zdrada”
Piękna moja pani role tak zmieniła
Że w gronie statystów męża umieściła
Główna zaś „Mą” rolę ma były statysta
Jest nim „Grześ katolik” nowy jej artysta
Trzeci akt czas zacząć, lecz nie na tej scenie
Akcja się przełoży na przednie siedzenie
Na przednim siedzeniu sztuka będzie grana
Teatr zaś jest zwanym teatrem Nissana
Czas kończyć tę powieść scenę zdemontować
Na zdradzie i kłamstwie nie da się zbudować
Nijakiego związku żadnych namiętności
Nie wspomnę o szczęściu radości miłości
Scenariusz zabrano kartki zeń wyjęto
Wszelkie ślady zdrady skrzętnie usunięto
Sztuka teatralna dalej będzie grana
Mam jednak nadzieje, że bez tego pana
Który nie wiem, czemu skąd się wzięła sprawa?
Do mojej małżonki uzurpował prawa

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...