Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Była późna godzina, a Shaira nie umiała zasnąć. Starałam się coś mówić i nie spać chociaż do tego nie musiałam się specjalnie zmuszać. Nie lubię kiedy nie potrafi zasnąć bo na drugi dzień jest nie do życia. Długo zastanawiałam się co mogę zrobić żeby jej pomóc. Zaczęłam rozmowę i po jakimś czasie, leżałam obok niej na małym osobowym łóżku. Było ciasno ale własno. Przerzuciłam lewą rękę przez jej brzuch, przytuliłam się do jej lewego policzka i zamknęłam oczy. Poczułam się bezpieczna, tak jak jeszcze nigdy. Tu i teraz mogłam zrobić wszystko, mogłam umrzeć nie mając wyrzutów sumienia. Shaira z początku nie była dosyć odważna. Rozpoczęła rozmowę i z wątku na wątek przeskakiwałyśmy przez parę godzin.
Odwróciła się na bok tak, że mogłam bez problemu patrzeć jej w oczy. Przerzuciła przeze mnie swoją prawą rękę, chwyciła mnie obydwoma nogami i lekko wtuliła się w moją twarz.
- Uwielbiam twój zapach.Zawsze będzie mi sie kojarzył z Tobą-powiedziała. Troszkę się speszyłam , ale to nie zablokowało mi uśmiechu jaki jej posłałam. Wiem że go widziała. Patrzyłam w jej zamknięte oczy. Czasem zdarzało się że otworzyła oczko kiedy na nią patrzyłam. Wtedy zaczynałam się śmiać a ona nie wiedziała o co mi chodzi. Zdarzały się momenty ciszy. W takich chwilach, delikatnie kłuła mnie palcem pod żebra.
- Przestań...proszę.
- A co, boli Cię to?
- W sumie to nie, ale nie rób.
Po raz setny patrzyłam w jej dwa oszlifowane diamenty. Kocham te okrągłe linie papilarne, wpisane w brąz. Nie wyobrażałam sobie jakby mogło mi ich kiedyś zabraknąć.
- Wiesz, to głupie ale jestem fetyszystką oczu.
- Czemu? Co jest takiego w oczach?
- Są piękne, mówią o człowieku wszystko. No po prostu, kocham oczy.
Powoli przysunęłam się do niej. Poczułam jak rośnie w moim ciele temperatura. Może to wina kaloryfera który Shaira miała za plecami, a może to... Prawie nie wyczuwalnie dotknęłam nosem jej nos. Uśmiechnęła się. Zrobiłam to jeszcze raz i jeszcze i … jeszcze. Miała miękki nosek, chyba przez to nie umiałam się od niego oderwać. Znalazłam sposób żeby ją uśpić.
- Śpisz? – zapytałam, ale nie odpowiedziała.
Zdecydowałam, że pójdę do siebie. Nie chciałam jej przeszkadzać. Subtelnie pocałowałam ją w policzek i zaczęłam się wycofywać. Czułam się jak komandos. Szło gładko. Osunęłam lewą nogę z łóżka, troszkę ciała i … obudziła się.
- Spałaś?
- Nie.
- Spałaś.-uśmiechnęłam się.
- Nie. – odpowiedziała spokojnie, jakby przez sen.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć przytuliła mnie, topiąc się w mojej twarz. Zrobiłam to samo. Poczułam pożądanie. Z wielką ostrożnością głaskałam ją nosem po policzkach. Złożyłam na jej mokrym czole pocałunek. Czułam rosnące między nami napięcie. Nasze usta zbliżały się do siebie, bardzo powoli. Pragnęłam tego, pożądałam jej, jak jeszcze nigdy, jak jeszcze nikogo. Lekko przechyliłam głowę, muskając ustami jej usta. To był zabieg prawie niewyczuwalny. Powtórzyłam pocałunek, z minimalnie większą siłą. Odwzajemniła go.
Czułam jak całe moje ciało drży. Starałam się je opanować, niestety bezskutecznie. Miałam tylko nadzieję że niczego nie czuje.
Zatraciłyśmy się w sobie, przechodząc z delikatności w czystą namiętność, dzikość.
Nie zapomnę smaku i kształtu jej ust. Były miękkie, subtelne … idealne. Głaskałam jej cudowne ciemne włosy…byłam w niebie z którego sam Bóg nie miał prawa mnie wyrzucić.

Opublikowano

Odsyłam do opowiadania JOHNA MARII S. pt "Opowiastka s/f." Boję się komentować, by nie zostać nazwany homofobem :)
A tak serio!
BlackSoul! Poczułem mrowienie w okolicach pewnych okolic. Dwie kobiety, razem... Hmmm. Jesteś prawdziwa w tym co piszesz. Dobrze oddana atmosfera erotyki i ta niewinność Shairy. Początkowo miałem mieszane uczucia, ale jestem na plus.

Opublikowano

1) nie rozumiem tytułu...w stosunku do treści ..,

2) ciasne ale własne - nie dość że kicz, to jeszcze z truchlawej piosneczki - "tu jest twój ciasny, ale własny kąt, tu jest..." podobnie jak tu i teraz...wyświechtany zwrot..

blogownia.pl w słabym stylu...

Opublikowano

Marcepanie dziekuję :) wiesz,w każdym opowiadaniu jest ziarno prawdy ;)
Stary R 1) tytuł ma mówić o tym że sytuacja miała miejsce w nocy kiedy domownicy poszli już spać[w tym także dzieci ;)]
2)może i kicz ;) ale mój kicz do którego się przyznaje :) Miło że został oceniony tylko wyraz a nie cały tekst...
dziękuję za ocene :)
pozdrawiam

Opublikowano

1) Przerzuciła przezemnie swoją prawą rękę - przeze mnie
2) Zawsze będzie mi sie kojażył z Tobą - kojarzył
3) Zanim zdążyłam coś powiedzieć przytuliła mnie, topiąc się w mojej twarz - w mojej twarzy
4) Nie zapomnę smakuje i kształtu jej ust - smaku

Podoba mi się. Tylko w wielu miejscach brakuje przecinków, spacji. Dlaczego przed "że" nie stawiasz małych kreseczek?
Pozdrawiam

Opublikowano

Zajebiście dobre !!! Dawno nie czytałem takiego dobrego opowiadanka...Koncówka super. Też mnie przeszły dreszcze...i coś jeszcze :)Dużo jest tego typu opowiadań (większość to podróba pornografi)...ale to prawdziwy erotyk! Pozdr. p.s. Cieszę się, że moje opowiadanie spowodowało przemianę w tobie i zaczełaś żyć normalnie (jak te dwie dziewczyny), ale to miało być w ..... 2019 roku !!! ...nie wytrzymałaś...zdarza się hi,hi,hi::)))) Pozdrów Shaire!...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...