Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 49
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Przyjazna jak gołąbek pokoju w którym został napisany :) Dlaczego próba?

Skoro sonet wzbudza wątpliwości, że jest sonetem, to może teraz trochę o samym sonecie


O sonecie

Przeróżnie przez stulecia pisano sonety,
od Dantego, Petrarki nazwane włoskimi,
Później, w trochę zmienionej formie francuskimi -
Lecz tworzono je zawsze... głównie dla kobiety!

A, że i ta zmieniła się ponoć przez wieki,
Więc nieco nasz Grochowiak metrum, rym przetrącił,
Wreszcie dla mnie Sokratex do reszty go zmącił,
Powodując na licach Muzy swej wypieki.

Lecz ciągle osiem wersów zostało w dwóch strofach,
A na końcu przemienne rymami tercyny,
Niczym inna fryzura tej samej dziewczyny.

A choć sonet jak gdyby do tyłu czas cofa,
to po to, by tam przetrwać nas wszystkich... niestety!
i gdzieś, kiedyś - zamarzyć dla Nowej Kobiety.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Przyjazna jak gołąbek pokoju w którym został napisany :) Dlaczego próba?

Skoro sonet wzbudza wątpliwości, że jest sonetem, to może teraz trochę o samym sonecie


O sonecie

Przeróżnie przez stulecia pisano sonety,
od Dantego, Petrarki nazwane włoskimi,
Później, w trochę zmienionej formie francuskimi -
Lecz tworzono je zawsze... głównie dla kobiety!

A, że i ta zmieniła się ponoć przez wieki,
Więc nieco nasz Grochowiak metrum, rym przetrącił,
Wreszcie dla mnie Sokratex do reszty go zmącił,
Powodując na licach Muzy swej wypieki.

Lecz ciągle osiem wersów zostało w dwóch strofach,
A na końcu przemienne rymami tercyny,
Niczym inna fryzura tej samej dziewczyny.

A choć sonet jak gdyby do tyłu czas cofa,
to po to, by tam przetrwać nas wszystkich... niestety!
i gdzieś, kiedyś - zamarzyć dla Nowej Kobiety.

Jesteś niesamowita Cecoreczko wypada się tylko zakochać. :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Po tamtej stronie jest wszystko oprócz liryki a pan, Leszku, jest tam słońcem
którego miesiącami czekają martwe pingwiny kiwając się na mrozie: tik tak... tik tak...
To prawda - Sokratex mnie utopił ale zapomniał o odbiciu wyrytym w wodzie.
Wymykam się nim niekiedy przypomnieć sobie łamanie w kościach gdy
tafla jeziora pulsuje jak krew w aortach a wiatr miesza liście drzew z ludzkimi myślami...


Stała naprzeciw siebie nad wezbraną rzeką
i padał deszcz ze śniegiem i ze śniegiem deszcz
przebiegały przez nią i przez jej przeźrocze,
łabędzie po niebach wracały jak echo.

Która była którą? Zatracone w sobie
zagubiły drogę którą tutaj przyszły:
rzuciły się, chcąc odejść, przez wezbraną wodę
i przez siebie na brzeg jeszcze bledsze wyszły.

I patrzyły na siebie przez piany na rzece,
jak śnieg pada z deszczem i jak z deszczem śnieg.
Na łabędzie, jak echo, na przeciwnym niebie
lecące za nimi do drugiego z nieb.


.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ach, nie ma powodu żeby przepraszać i miło Cię tu widzieć, Messalinowy Bardzie.
W końcu to zółty, wesoły wątek który jak kurczaczek rośnie, żeby można było
łeb kurze ukręcić ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Uff... zajrzałem na org a tu takie cyrki! Najmocniej pana przepraszam, panie Leszku.
Zdarzyło mi się w dzieciństwie ze dwa razy skasować bilet, kiedy osiągnąłem
pełnoletnosć skasowałem raz samochód, a teraz obiecuję panu, że jutro najpóźniej
do 20.00 skasuję Cecorkę i cały ten jej żałosny wątek.
Pozdrawiam, Sokratex.

wojna? acz - może jakiś pojedynek?
zacz, może ja w nim miast Leszka zginę?
i jak to echo - w pole się wyniescie
buch! strzeli wieść o Sokratex'ie
hihihi
z ukłonikiem i pozdrówką MN
ps. sorka za wtrącanie, nie mogłem wytrzymać, hihihihi
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oba wiersze są o malarskich portretach kobiet. I nie ja pierwsza je zestawiłam ze sobą...
Porównywać można wszelkie wiersze, choćby z tej racji, że należą do tego samego rodzaju literackiego.
Dlaczego zwraca się Pan/i do mnie z małej litery? Błąd ortograficzny czy chęć okazania lekceważenia?
Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



No cóż... nie rozpłaczę się z tego powodu, rwać włosów nie będę ani rąk załamywać.
Poza tym to oczywiste, że nic tak nie porusza jak tematy sercowe węc nie dziwi mnie,
że pisanie o czymś innym bywa z reguły mniej pociągające.

Pozdrawiam,
Cecorka
Opublikowano

dziś bardzo trudno znaleźć taką poetykę, która wpisując się w starą konwencję formy i języka (metafory, wyrażeń i zwrotów) ocali głowę autorowi; podziwiam odwagę w ponoszeniu ryzyka - wszak zwroty w rodzaju: "czemu - o czemu" trącą mocno zakurzonym papierem, a słowa : "smutno" i.t.p...i.t.d. są równie anachronicznie, jak jazda konnym wozem po autostradzie; sonet tylko poprawny, i niestety, w historię tego rodzaju literackiego niewiele nowego wnosi, a i pomysł (ramka-cela) nie wydaje mi się zbyt oryginalny;
ze znanych mi piszących m.in. Messa dość szczęśliwie meandruje balladą regularnie rymowaną, stroficzną, ale to wyjątek...J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oba wiersze są o malarskich portretach kobiet. I nie ja pierwsza je zestawiłam ze sobą...
Porównywać można wszelkie wiersze, choćby z tej racji, że należą do tego samego rodzaju literackiego.
Dlaczego zwraca się Pan/i do mnie z małej litery? Błąd ortograficzny czy chęć okazania lekceważenia?
Pozdrawiam.

Nie - mój jest o przenikaniu się dwóch światów. Portret/obraz jest tu tylko granicą, punktem
w którym się stykają. Prosze nie kierować tamatu na małą/dużą literę bo to małostkowe.
Przykład? zwracono tu się do mnie per ty a jakoś nie robiłam z tego tragedii - uważam ,że
sam fakt, że ktoś komus odpowiada jest wyrażeniem do niego szacunku. Jest to portal towarzyski i ludzie przychodzą do niego dla siebie a nie przeciw sobie. Proszę nie traktować go jak oficjalnego zebrania polityków przeciwnych, wrogich sobie partii.

Pozdrawiam.

(Proszę zwrócic uwagę, że za każdym razem Pozdrawiam, a przecież jest to wyrazem szacunku dla swojego Rozmówcy?)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"Czemu, o czemu" - ma oddawać charakter Peela. Jest to obraz pewnego człowieka
patrzącego na inny obraz. Nie było moim zamiarem robienie z tego rewlucji w dziedzinie
fizyki czy poezji - raczej zwrócenia na coś uwagi bez odautosrkiej próby wyjasniania tego.

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"Czemu, o czemu" - ma oddawać charakter Peela. Jest to obraz pewnego człowieka
patrzącego na inny obraz. Nie było moim zamiarem robienie z tego rewlucji w dziedzinie
fizyki czy poezji - raczej zwrócenia na coś uwagi bez odautosrkiej próby wyjasniania tego.

Pozdrawiam.

Proszę, oto przykład innego podobnie napisanego sonetu, gdzie JESTEM zwykłym wieśniakiem, wieśniaczką, dlatego w prosty sposób opisuję to co widzę:

Na miedzy.

Tłusta dziewucha oparta o gruszę
usta nadęła, cyce stroszy wielkie;
Obok, chłop chudy przeżywa katusze
i nieuważnie rozgniata brukselkę.

Przy bluzce słońce guziki rozpina,
"cóś dziś gorąco..." niesie przed się wietrzyk;
Jak brzoza pobladł i zgłupiał chłopina
gdy z piersi wielkiej oko puścił pieprzyk!

I ulęgałki - jak jaka ulewa
raptem spadają choć dzień tak bezchmurny,
ptak wesolutki w gałęziach nie śpiewa

a tylko wietrzyk w pustym gniazdku jurny
mruczy i trzęsie i drży drżączką wielką:
nad chłopem, babą i ponad brukselką.


Jest to obraz pewnej chwili. Prawdziwej ale przez swoją sielskość i prostotę stający się metaforą tego co odeszło, lub prawie odeszło.

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



O nie, nie - to nie odcinek senascyjnego serialu :-) Zaskoczeniem jest tu uświadomienie sobie
przez Peela, że podobnie do oglądanej przez siebie damy z obrazu jest tylko utkwionym
w ramach własnej wyobraźni więźniem. "Obrazki z wystawy" Modesta Musorgskiego rozszerzone na tego, który własnie wpatruje się w jeden z nich.

Pozdrawiam,
Cecorka

Dama z obrazu, w czterech ramkach celi
uśmiecha się do mnie dziwnie i smutno...
Z życia zostało jej raptem to płótno,
jak piórko pawia rzucone w chłód bieli.

O, czemu? Czemu to ty płaczesz właśnie,
w której uśmiechu przystają miliony?
Jesteś snem ludzi, nigdy nie prześnionym!
W korowód spojrzeń wpleciona. I w baśnie.

Dama z obrazu, w czterech ramkach celi,
uśmiecha się do mnie dziwnie i smutno...
"Przecież to obraz? Tylko martwe płótno!

Więc czemu słyszę ptaka co weseli?
I szumią drzewa? Czuję zapach sukni?"
- W ramkach swej celi zamyślam się smutny.

A skąd ja to wiem ? Podmiot liryczny operuje dość prostym słownictwem, tworząc dość rzewną balladę. Obraz raczej obraz jego życia widzę, a ramę interpretuje dosłownie. To co zamknięte w jego głowie jest obrazem, namalowanym wyobraźnią. Obraz nigdy nie wychodzi poza własne ramy, jest zamknięty, a mimo to żyje własnym życiem. To coś znajduje odbicie w porównaniu do człowieka, tego więźnia w zamyśle.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dobrze, jest to pierwszy i najbardziej oczywisty sposób czytania - a posteriori.
Wiersz celowo nie zawiera skomplikowanych metafor, naukowych terminów a jednak
jak widzę i bez tego nie mieści się w głowie :)

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dotknęła pani sedna. Proszę postawić się w roli Peela, Peelki (wszystko jedno):
ogląda pani damę na obrazie i nagle czuje zapach jej sukni, dookoła słyszy szum drzew i śpiew ptaków. Gdzie pani sę odnajduje? W jakim czasie i przestrzeni skoro już nie na wystawie?

Pozdrawiam,
Cecorka
To już zależy od nastroju i humoru, jaki wtedy mam. :) Trudno określić, gdy się ma pytanie przed sobą, a nie sytuację.
Cóż, kobieta podobno zmienną jest... ;)

Ale - szczerze mówiąc - również nie zauważyłam, że jest to wiersz o przenikaniu się światów (to tak nawiązując do innych komentarzy) - podobnie jak Oxyvia widziałam tu sonet o patrzeniu na "Monę Lisę". A to, że nagle peel zaczyna słyszeć śpiew ptaka, zapach sukni i inne takie zmysłowe... Cóż. Zinterpretowałam to tak, że po prostu mu się wydawało. Że obraz jest tak dobrze namalowany, że niby się światy przenikają. Ale tak naprawdę pozostaje wciąż w Luwrze, przed ścianą, na której wisi płótno.

Pozdrawiam, R.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dotknęła pani sedna. Proszę postawić się w roli Peela, Peelki (wszystko jedno):
ogląda pani damę na obrazie i nagle czuje zapach jej sukni, dookoła słyszy szum drzew i śpiew ptaków. Gdzie pani sę odnajduje? W jakim czasie i przestrzeni skoro już nie na wystawie?

Pozdrawiam,
Cecorka
To już zależy od nastroju i humoru, jaki wtedy mam. :) Trudno określić, gdy się ma pytanie przed sobą, a nie sytuację.
Cóż, kobieta podobno zmienną jest... ;)

Ale - szczerze mówiąc - również nie zauważyłam, że jest to wiersz o przenikaniu się światów (to tak nawiązując do innych komentarzy) - podobnie jak Oxyvia widziałam tu sonet o patrzeniu na "Monę Lisę". A to, że nagle peel zaczyna słyszeć śpiew ptaka, zapach sukni i inne takie zmysłowe... Cóż. Zinterpretowałam to tak, że po prostu mu się wydawało. Że obraz jest tak dobrze namalowany, że niby się światy przenikają. Ale tak naprawdę pozostaje wciąż w Luwrze, przed ścianą, na której wisi płótno.

Pozdrawiam, R.

Pięknie :) A teraz prosze sobie uprzytomnieć, jak głęboko zapadła w naszej wyobraźni
Mona Lisa, że wystarczy napisac "dama uśmiechająca się na obrazie" i od razu nam się
z nią skojarzy? Temat do rozmyślań, ale na wieczór podam jeszcze lepszy:

Od dawna prowadzę badania nad uśmiechem Mona Lisy. Przejrzałam tysiące reprodukcji
pochodzących z różnych okresów, w tym ówczesnych Leonardowi da Vinci
i poddałam je dokładenej analizie komputerowej. Co się okazuje?
Mona Lisa z obrazu Leonarda uśmiechała się kiedyś szerzej, pełniej, radośniej!
Na oryginale jej uśmiech powoli zaciera się, staje się coraz mniej widoczny a
to co widzimy jest jedynie cieniem tego co przed laty namalował mistrz Leonardo. Obecnie pracuję
nad tym aby okreslić mniej więcej okres kiedy Mona lisa przestanie się całkiem uśmiechać
i zastanawiam się, co Leonardo chciał przekazać wskazując na tą datę?
Być może Mona Lisa nie będzie się uśmiechać za 500 lat, może za 1000 - tego
jeszcze nie wiem ale pewne jest, że jej zanikajacy uśmiech nie jest li tylko przypadkiem.

Pozdrawiam serdecznie ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"Czemu, o czemu" - ma oddawać charakter Peela. Jest to obraz pewnego człowieka
patrzącego na inny obraz. Nie było moim zamiarem robienie z tego rewlucji w dziedzinie
fizyki czy poezji - raczej zwrócenia na coś uwagi bez odautosrkiej próby wyjasniania tego.

Pozdrawiam.

Proszę, oto przykład innego podobnie napisanego sonetu, gdzie JESTEM zwykłym wieśniakiem, wieśniaczką, dlatego w prosty sposób opisuję to co widzę:

Na miedzy.

Tłusta dziewucha oparta o gruszę
usta nadęła, cyce stroszy wielkie;
Obok, chłop chudy przeżywa katusze
i nieuważnie rozgniata brukselkę.

Przy bluzce słońce guziki rozpina,
"cóś dziś gorąco..." niesie przed się wietrzyk;
Jak brzoza pobladł i zgłupiał chłopina
gdy z piersi wielkiej oko puścił pieprzyk!

I ulęgałki - jak jaka ulewa
raptem spadają choć dzień tak bezchmurny,
ptak wesolutki w gałęziach nie śpiewa

a tylko wietrzyk w pustym gniazdku jurny
mruczy i trzęsie i drży drżączką wielką:
nad chłopem, babą i ponad brukselką.


Jest to obraz pewnej chwili. Prawdziwej ale przez swoją sielskość i prostotę stający się metaforą tego co odeszło, lub prawie odeszło.

Pozdrawiam.

no i ten wierszyk bardzo, a bardzo mi się podoba, bo jest i malarski, mięsny - by się rzekło, i ma humor w obrazie i sposobie widzenia obrazu; obraz przaśny - ale nie sentymentalny! czytałem urzeczony! masz takich więcej? J.S

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @viola arvensis Violu, za kilka dni :)
    • @TectosmithNie napisałam, że mi się nie spodobał. Może zresztą z rozpędu nie do końca właściwie go zrozumiałam, nie dostrzegłam lekkiej ironii peela. Jest w tekście przecież ogromna doza ufności skierowanej do drugiej osoby, która może diametralnie odmienić, rozjaśnić naszą rzeczywistość za pomocą pozornie drobnego gestu. A to wszystko w melancholijnej, jesiennej aurze, która wcale nie musi przytłaczać.   A to mój Mikrokosmos (Tie-break, wrzesień 2025) Może się spodoba.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Dotąd unikałem skutecznie spotkania z tą chwilą, która właśnie miała dotknąć mój żywot w całej swej okrutnej pełni. Unikałem stryczka i wyroku śmierci po trzykroć. Dwa razy zamieniono mi go na banicję a raz mój kochany kompan złodziejskich eskapad i mistrz manipulacyjnych gierek i oszust pierwszej wody - Wacek z Brugii. Ze skarlałą dostojnością swej aparycji i wdzięku, na który jak zapewniał mnie w trakcie wielu niekończących się wręcz nocnych pogaduszek w upadłych karczmach i zajazdach, połakomiła się nawet sama królowa Maria Luksemburska. Uwolnił mnie tylko sobie znanym sposobem, choć podejrzewam, że nie obyło się bez użycia zatrutego wina dla straży a dla bardziej opornych, pozostawał sztylet wbity w samo serce.   Więc ja Orlon de Villargent - szelma, łotr, złodziej, alfons i morderca. Ach i oczywiście niezwykle dostojny, czarujący i przystojny poeta, upadłych ideałów. Piewca tych którzy głosu nie dostąpią i którym godność człowiecza jest odbierana, idę w twe objęcia, o droga śmierci! Przed obliczem drewnianej kochanki już się nie trwożąc i nie lamentując na francowaty los fortuny dziecięcia ulicy. Taki mój los i uroda widać bym oddał swe gardło pod konopną linę, czekającej w ciszy placu, dostojnej szubienicy.   Więc szedłem ku niej. Lecz nie w słodkiej samotności i ciszy pokutnych, spóźnionych interwencją sumienia myśli. Na placu St Genevieuve było gwarno, duszno i śmierdząco od wyziewów rzeki Loivre, wszechobecnego łajna i truchła, zdechłych zwierząt i oczywiście cegiełkę od siebie dokładały tłumy mieszkańców. Odarci lub opatuleni, Bezzębni lub o zębach tak czarnych jak węgle w kominkach, młodzi a już zepsuci, brudem i chorobą jątrzącą ich oblicza lub starzy i gnijący od grzechu swych pozbawionych sensu żywotów. Wszyscy oni jak dzikie bestie a nie ludzie. Opętani żądzą mordu i w transie pobudzonych swych członków i oczu. Fale ich postaci jak morze wzburzone zimowym sztormem. Burzyło się groźnym rykiem, nawoływaniem i obelgami. Sędziowie trybunału, spełnili aż nazbyt dobrze swą powinność i zadbali o to by śmierć moja była przednią rozrywką dla wszystkich, którzy jej pragną z całej dobroci swych plebejskich serc jak i dla tych którym będzie ona przestrogą by powrócili na ścieżkę światłości i społecznego ładu i porzucili swe uczynki i frantowskie profesje. A jeśli tego nie uczynią i nie opamiętają się w porę. Wtedy to Bóg pod postacią sędziów, znajdzie im dogodne miejsca na miejskich szubienicach a ogień piekielny poczęty z ich grzechów będzie palił ich duszę aż po dzień sądu ostatecznego. Szedłem bardzo powoli, kajdany spięte na krótkich łańcuchach u stóp i rąk krępowały mnie skutecznie.   Bosy i w rozciągniętej koszulinie, która bardziej przypominała brudną ścierę od butelek, która zaprzyjaźniona z moją kompanią Brunhilda, zwykła ganiać po sali i rozdawać nią razy przy okazji dodając kopniaki co bardziej pijanym i przysypiającym u stolików klientom. Szedłem w asyście straży. Dwóch niezbyt rosłych gołowąsów, których złamałbym jak liche deseczki, urosło dziś do rangi oficerów i konwojentów skazańca. Zdawać się mogło, że byli bardziej przerażeni reakcjami tłumu wokół niż ja sam. A mieli jedno i do tego jasne zadanie. Doprowadzić mnie na szafot w jednym, względnie nienaruszonym kawałku.     A później to niech się dzieje wola nieba. Po odczytaniu wyroku, równie dobrze można by wrzucić mnie w tłum a on zająłby się ochoczo jego egzekucją a zarazem mojej osoby. Młodzieńcy robili co w ich mocy bym w miarę bezpiecznie przebył mą ostatnią ziemską podróż. Odpychali nawałę tłumu halabardami, rękoma odzianymi w lekkie rękawy zbroi a jeśli to nie skutkowało to nadziakami serwowali ukłucia gdzie tylko trafił dziób broni. Ludzie cofali się wtedy jak przed Mojżeszem, pomstując na matki, babki i ojców strażników, trzymając się za świeże rany na dłoniach, twarzy czy brzuchu.     Kilka razy i wśród tłumu, błysnęło ostrze noża jakiegoś samozwańczego bohatera lub bohaterki, którzy chcieli przeprowadzić egzekucję bez tego zbędnego i bądź co bądź żałosnego theatrum.     Tych wyciągano z tłumu i bito pałkami po żywotach i głowie tak długo aż wypuszczali broń chcąc chronić swe nędzne oblicza przed solidną siłą twardego drewna. Darli się wniebogłosy a krew tryskała na boki, powodując jedynie jeszcze większy napływ wściekłej gawiedzi. Szczęśliwcy gdy tracili przytomność byli na powrót wrzucani w tłum a ten chwytał ich niewładne ciała z pieśnią zemsty na ustach. Ci którzy jakoś wytrzymali, turlali się w rynsztoku bruku, podtrzymując sącząca się z ran krew lub patrząc martwo na obite, połamane kikuty rąk i dłoni.   Wreszcie będąc już w połowie drogi do szafotu, bezwiednie podniosłem głowę i wzrok który dotąd tępo wbijałem w swe stopy. Spojrzałem na tłum i szybko wyłapałem w nim znajome, przyjazne mi oblicza.     Były to trzy moje dziewczęta, które walczyły z przewagą tłumu by móc przedostać się jak najbliżej mnie. Roniły szczere łzy i zanosiły się piskami i żałosnym szlochem umartwionych duszyczek na widok swego chlebodawcy w kajdanach przeklętej sprawiedliwości. Wykorzystując sytuację, że akurat moi strażnicy obijali jakiś dwóch parszywców po drugiej stronie ulicy, doskoczyłem do moich owieczek.   Przyszły pożegnać mnie moje najwierniejsze z wiernych.   Były to Mignonne Pluie - drobna brunetka o najcudowniejszych zielonych oczętach we Francji, najmłodsza z całej trójki, pracującą dla mnie od czterech lat. Nie bała się nigdy wykonywania usług swej najstarszej na świecie profesji ani dla agresywnych, podpitych szelmów ani tym bardziej świątobliwych acz obleśnych, podstarzałych dziadyg w habitach. Jej dziecięca prawie twarz zawsze łagodziła obyczaje w moim domu uciech a rozpalała uczucia do jej bardzo ponętnych kształtów i sprawnego nie tylko w sprośnym słownictwie języka. Chwile upojne w jej towarzystwie zawsze zostawiały po sobie solidny utarg a i ona często dostawała ode mnie dodatkowe pieniądze na suknie czy kosmetyki by zrobić się na prawdziwe bóstwo i ściągać jeszcze możniejszą klientele pod opiekę swych ust i piersi.   Druga z dziewcząt Alipsa Ronce - blondynka, lekko przy kości o spojrzeniu tak dalece lubieżnym i zepsutym, że choćby ja porządnie oporządzić i sprawić jej najbogatsze ubiory i podać ją za księżniczkę to każdy o wprawnym oku wiedziałby wprzód że ma przed sobą nie potulną i dziewiczą w swej krasności księżniczkę a murwę wszeteczną i upadłą. Alipsa nosiła nie bez powodu swój przydomek. Specjalizowała się w zabawach dla wybranych gości, którzy płacili ku czasami mojemu największemu zdziwieniu całkiem niemało by móc pobyć z nią choć te jedną niezapomnianą noc. Co działo się za zamkniętymi drzwiami jej sutereny znałem tylko z opowieści. Podobno klienci lubili gdy wiązała ich ciała, znęcała się ochoczo i wyuzdanie nawet nad najbardziej delikatnymi częściami męskiego ciała, raniła ich i spijała krew prosto z ciał, stąpała nago po ich rozciągniętych ciałach i twarzy. Podduszała, znęcając się nad ich miękkimi kusiami, wyśmiewając i żartując z ich impotenckiej niemocy. Słuchając tych opowieści, zawsze bałem się że za takie zabawy gdyby się kto o nich szerzej dowiedział. Ja jako jej alfons wyląduje w wieży albo lochu na długie miesiące i jeszcze będę musiał sowicie i pokutnie wynagrodzić księży lub braciszków z miejscowych zakonów, klnąc się że po raz wtóry tak zepsutej wiedźmy pod dach nie przyjmę. A Alipsa pewnie zastąpiłaby mnie pewnego dnia na stryczku ku uciesze gminu I Boga.   No i wreszcie trzecia niepokalana niewiasta domu uciech Orlona de Villargent.   Tibelle Noirette - jedna z moich faworytek. Już w dość zaawansowanym wieku, dwudziestu ośmiu lat jak na wykonywany zawód ulicznicy. Czarnulkę przygarnąłem od jednego z urzędników miejskich, który popadł u mnie w kościane i karciane długi. Jego jedyna córeczka zamiast do stanu zakonnego trafiła do renomowanego burdelu. I nad wyraz podobał jej się taki nieoczekiwany obrót spraw. Była dziewczyną na zamówienie pod adres klienta. Zawsze ja osobiście lub ktoś z moich ludzi zawoziliśmy ją na miejsce i czekaliśmy w jakimś ciemnym ustroniu by nie tylko jej cudne, kobiece wdzięki zaczęły działać na naszą korzyść ale również jej niezrównany intelekt połączony z sadystycznym upodobaniem do ściągania długów i wyrównywania rachunków. Niejeden nasz klient poczuł jej gniew na sobie. Wielu straciło cały dorobek życia swojego i całej rodziny a kilku także życie.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Bzdury opowiadacie, Kolego ;)     No i tu jest pies pogrzebany. Ty masz żyć działaniem. To wtedy zobaczysz, jak wiele zależy od Ciebie. I choć wydaje  się często, że porażki są oznaką jakiegoś fatum - to właśnie one dają nam siłę, bo się na nich uczymy.     Bo? Przecież to zależy od Ciebie.
    • @FaLcorN tylko sie zakochaj, a potem to juz z górki albo pod , to zależy...  Naprawdę ładna liryka - czułe dotyka

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...