Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Prolog

spanie jest moją
jedyną alternatywą

świat, który tworzy
bezkresna imaginacja

ja - jego
życiowe tchnienie

albo

to wszystko w nieistnienie
(rzucić)

jestem ciemności atomem
wypełniony po brzegi

sen albo... umieranie


Jestem taki zmęczony. Myśl o wstawaniu mnie wycieńcza. Myśl o nowym dniu ciąży na oczach jak kamień. Kolejne starcie z rzeczywistością. Kolejna przegrana (z góry zresztą przesądzona) bitwa o własne życie. Przepychanki z pragnieniem posiadania a wyidealizowaną wizją szczęścia. Rozdarcie między materią a mistyką, dobrem i złem, elektronami a protonami. Złudna szansa na poprawę własnego losu. Zachodzę w głowę jak człowiek może uważać się za coś lepszego niż zwierzę. Nonsens. Nasze ruchy są wręcz absurdalne. Śmieszna szamotanina ze światem. Wyparcie się tego, że jesteśmy częścią natury - jak wszystko co żyje. Wykolejenie... Nienormalna jest moja niechęć do wstawania. Zwykle stworzenia nie są chyba aż tak leniwe. Ale to nie lenistwo. Raczej coś na kształt marazmu. Całkowite zrezygnowanie. Poddanie się jakiejś odgórnej woli. Świadomość, że nic nie zmienię. Że wszystkie moje wysiłki idą na marne, bo życie to tylko wegetacja. Los i tak robi co chce i wcale się nie pyta, czy to mi się podoba... Może wmawiamy sobie, że żyjemy? A wszystko co nas otacza, co się dzieje, to złudna gra pozorów? Migotanie cieni na ścianie, które układają się w najdziwniejsze kształty... Dużo bardziej wolę spać. Nawet nie dla samego faktu odpoczywania ale dlatego, że śniąc nie ma mnie dla świata. Jakbym grał główną rolę w filmie, który zarazem oglądam. Widz i bohater. Czasem jestem świadomy spania. Istnieję wtedy w tej pararzeczywistości będąc półbogiem, półczłowiekiem. Wiem wszystko. Mam moc niszczenia, tworzenia... moc latania. Zawsze latam. Nie wiem dlaczego. Nigdy nawet nie spadłem z dużej wysokości. A tam szybuję jak latawce. Lub raczej jak pyłek kwiatów W górę i w dół... Nocą świecę gwiazdami na czarnym bezkresie kosmosu. Wszechświat mnie ogarnia. Taki ciemny. Nie boję się ciemności. To naturalny stan. Panuje w niej całkowity spokój. Nie zmącony szumem pędzących fotonów... Ciemność kosmiczna jest jedna. Wypełniona sobą po brzegi i dalej... Wylewa się niezatrzymana. Nienasycona pochłania wszystko co jest. Koniec materialnego istnienia. Zostaje myśl. Energia atomów, żeglująca po czerni do nikąd... i wszędzie. Oto czym jestem. Egzystuję poza wszelką świadomością, która miast być mi darem, jest przekleństwem. Z dala od przeszłości i przyszłości – wobec wieczności nie ma to znaczenia. Jest tylko ciągłe teraz. Nie kończące się dziś. Powoli zapominam. Zapominam, że jesteście, że kiedykolwiek byliście. Wszystkie zdarzenia, moje i wasze bycie. Nie pamiętam minionych wieków. Ulatują ze mnie ostatnim tchnieniem... Pozbawiony fizycznego ciężaru nie czuję smutku ani samotności. Nie ma we mnie potrzeb i pragnień. Jestem ponadwymiarowy. Dopiero tu staję się prawdziwie częścią Boga. Jakbym wrócił do domu. Słucham muzyki wszechświata. Słucham jak tańczą planety, jak rodzą się słońca. Krzyki życia wydobyte z pustki. I wszystko zaczyna się od nowa. Tu ma swój koniec i początek. Tu jest alfa i omega... I ja. Bytujący. Poza żywym i umarłym, jest i nie jest. Całkowicie niedefiniowalna egzystencja bez celu. Bezkształtna maź, podobna wszystkiemu wkoło. Jesteśmy nierozerwalną jednością jak cząsteczki, których nie posiadamy. Wypełniamy. I w swoim atomicznym egoizmie, sami zaprzeczamy temu chemicznemu równaniu, jakim moglibyśmy być. Zapadamy się we własne ja... Nie jesteśmy duchami. Duchy to tylko echa minionych stuleci. Widma tego, co było i czasem, co będzie. Upiory sytuujące nas w określonej czasoprzestrzeni. TU w którym się znajduję jest czwartym wymiarem. Miejscem równie absurdalnym co realnym. Jak niebo. Jak się tu znalazłem? Kiedy? Tak naprawdę musiałbym wrócić do początku, aby nadać sens tej wyprawie... Ale nie chcę. Jestem także poza wiedzą. A nawet poza chęcią wiedzy i poznania. Poza historią. Jestem poza wszystkim co określa i co jest do określenia. Jest tylko teraz... Wobec tego, życie wydaje się być straszną chorobą, a umysł, duch i ciało są jej najgorszymi skutkami... Ale jestem tu tylko gościem. Jeszcze nie domownikiem. Może kiedyś byłem i zapewne znów będę ale teraz... dopędza mnie moje przekleństwo. Mój organizm nie wytrzymuje tak dużych dawek nieświadomości. Jestem skazany na jego potrzeby. Ma potrzebę życia. Mam potrzebę życia. Nienawidzę się za to kim jestem. Ale tego czym chcę być, nie da się we mnie zmieścić...
Za dnia ścigają mnie demony. Otwieram oczy i widzę je w każdym człowieku. W każdym zdaniu słyszę słowa, które wypowiadają. Miotają przekleństwa. Ich pragnieniem jest cierpienie. Są po to by dręczyć wspomnieniami przeszłości. Wizjami i marzeniami, których granice zatarły się w chwili wdzierania się do świadomości. Wtedy próbuję jak skalp zedrzeć je z głowy, a każda mara jest odrywanym kawałkiem skóry...
Śpię... a sen jest innym światem. Tworzonym przeze mnie. Takim jaki powinien być. Idealnym, wspaniałym, tylko dla mnie. Każde istnienie jest w nim, bo JA je określam. Wszystko sytuuje się względem JA. Jestem ich rzeczywistością. Są póki chcę. I w akcie kreacji jestem równy Bogu. Tyle, że jego nie ma w moim śnie, bo to JA jestem bogiem... Teraz już wiem, dlaczego czuję, że wypełnia mnie każdy skrawek wszechświata. Stwórca się pomylił. Nie powinien był robić nas na swoje podobieństwo. Nie tak...
Odnajduję równowagę. Spokój. Nie płynie czas, nie ucieka. A wszystko to, póki się nie obudzę. Wtedy z wolna ogarnia mnie przerażenie, panika. Dopędza mnie TERAZ. Boję się rozsunąć powieki... Mimo tego, nie oszukam własnego ciała. Ono wie, że już nie śpię i robi to automatycznie. Nie potrafię Go zmusić do posłuszeństwa. Nigdy. Zawsze robi, co chce. I znów nie czuję się sobą. To jak więzienie. A nocami kopię tunel. Każdego zmroku coraz głębiej. Aż pewnego poranka obudzę się wolny. Jak kosmiczny wiatr.
Otwieram oczy.
Teraz muszę wstać... Jakie to upokarzające... Jak co rano, trzeba się myć. Napełnić organizm wartością energetyczną z puszki czy innego opakowania. Uzupełnić ilość płynów... Przywodzi mi to na myśl pole uprawne, które trzeba nawozić, nawadniać, odchwaszczać itp. Jesteśmy rolnikami własnego ciała. Uprawiamy je. Hodujemy samych siebie. A kto uprawia wszechświat? Czym go nawadnia i nawozi? Jakie plony zbiera? Kto to jest? Czy jest podobny do mnie? Od świtu bombarduję się pytaniami, które jeszcze tylko potęgują moje senne imaginacje...
A więc słońce wschodzi nad horyzont. Potem góruje w zenicie, by chwilę potem przez resztę dnia opadać. A ja podążam za nim. Ono prowadzi mnie do nocy. Jakby na końcu widnokręgu czekało moje upragnione NIC.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



łe, bo jak się tak otwiera i widzisz takie długiecoś, to się odechciewa, a jak jeszcze jesteś po pracy czy szkole to tym bardziej...

ale ja się wysiliłam, przeczytałam. nawet fajne. czasami są momenty słabsze jakościowo, ale ogółem wszystko tworzy zgrabną i poprawną całość, po której przyjemnie ślizga się ślepkami. jesteś bardzo wrażliwy, a do tego robisz dobry użytek z mózgu, poeto200;) chociaż od takiego myślenia można by było oszaleć na dłuższą metę...
Opublikowano

Cóż, czasem też mi się tak wydaje. Ale chodziło mi właśnie o napisanie tekstu z pogranicza wariactwa. W zasadzie tym się obecnie trochę zajmuję (jeśli idzie o literaturę). Pasjonuje mnie sen, świadomość i wariactwo jako tematy. Być może przyszłe teksty będą dalej rozwijały ten wątek. Myślę też, że poświęcę więcej uwagi tematyce kosmicznej. Dziękuję za pochwalne uwagi dotyczące mojego mózgu :)

  • 5 tygodni później...
Opublikowano

Dołaczam się do pozytywnych komentarzy. Przeczytałam jednym tchem, a to nieczęsto mi się zdarza. Podoba mi się przechodzenie z zdania do zdania. Bardzo ciekawe i pozdrawiam. Chętnie tutaj wróce na tą stronę. Ps. pamiętam o Twoim komentarzu. Dziękuje za cenne uwagii. Pozdrawiam:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @truesirex dziękuję za czytanie  Pozdrawiam serdecznie @hollow man Anna dziękuje

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo wzruszający utwór  Dziękuję za czytanie @Annie Aniu dziękuję pięknie
    • Polska – Mesjasz narodów   Nieźle, kurwa, nieźle. To hasło brzmi naprawdę potężnie. Podniośle. Dumnie. Jakbyśmy od tysiąca lat byli wyznaczeni do zbawiania świata, a przy okazji - do ponoszenia wszystkich możliwych ofiar. Mesjasz narodów. Naród wybrany do cierpienia, klęsk i moralnej wyższości. Tak mnie wychowywano. I nie tylko mnie. Miliony ludzi, którzy mieli budować nasz wspólny dom, nasiąkali tą narracją od dziecka. Polska jako ofiara. Polska jako mur. Polska jako tarcza. Polska jako przedmurze chrześcijaństwa. A na tym murze - szlachta. Nasza. Święta. Bohaterska. Polska szlachecka była ze mną od zawsze. W podręcznikach, w opowieściach, w patetycznych akademiach szkolnych.  Szlachta własną piersią broniła Europy przed zarazą ze Wschodu. Szlachta ratowała cywilizację, kulturę, wiarę. Własną piersią chroniła biednych chłopów pańszczyźnianych, którzy - jak nas uczono - i tak mieliby gorzej pod innym panowaniem. Czy na pewno? Tego pytania nie zadawano. Bo jak można podważać fundament mitu? Jak można pytać o szczegóły, gdy mówi się o obrońcach wiary? Przez długi czas udawałem, że w to wierzę. Udawanie jest wygodne. Nie wymaga myślenia. Ale z wiekiem człowiek robi się leniwy w innych obszarach - i przestaje mu się chcieć udawać. Historia zaczęła odpowiadać na moje dylematy. Bo jak - pytam uczciwie - jak taka zapijaczona, zatłuszczona warstwa społeczna mogła poradzić sobie ze sprawnymi, trzeźwymi, zdyscyplinowanymi Szwedami w 1655 roku pod Ujściem? Nie poradziła sobie. Nawet nie spróbowała. I potem było już tylko gorzej. Od potopu do rozbiorów. Od konfederacji do liberum veto. Od dumy do upadku. Dlaczego? Czy to była taka nacja? Czy taki charakter narodowy? Czy może coś innego? Sześć procent społeczeństwa - sześć procent! - uznało się za inną rasę. Lepszą. Wybraną. Herbową. Z pozwoleniem Boga. Przywileje nadane im kilkaset lat wcześniej przez królów wiązały się z jednym podstawowym obowiązkiem: obroną ojczyzny. Pospolite ruszenie. Piękna idea. Demokratyczna. Patriotyczna. W praktyce - nieporozumienie. Bo jak ma walczyć ktoś, kto jest pijany, otyły i przekonany o własnej boskiej wyjątkowości? Pijany i gruby to już trudne wyzwanie logistyczne, a co dopiero militarne. Może stąd te rasy polskich koni. Nie po to, by dźwigać ciężką zbroję, ale by unieść zajebistą nadwagę jeźdźca. Koń arabski by padł. Nasze pociągowe - ciągnęły. Może tajemnica husarii polegała na tym, że grupa nawalonych grubasów, nie do końca kojarzących, co robią, myśląc, że jadą do Żabki, bo jest promocja na Bociana, taranuje wroga czystym przypadkiem. Może stąd te sukcesy. Jadę po bandzie? Oczywiście. Ale od dziecka słyszę o tej dumie. O tej niezwyciężonej ciężkiej jeździe. Przez dwieście lat niepokonani. Kilkuset przeciw tysiącom. Może po prostu ktoś krzyknął, że na melinie pod Kircholmem jest bimber, i ruszyli z taką determinacją, że przeciwnik nie wiedział, z czym ma do czynienia. Być może obrażam wielu prawdziwych Polaków z genami szlacheckimi. Ale ja czegoś kurwa nie rozumiem. Można być patriotą. Można być obrońcą kraju. Można umierać za ojczyznę. Ale mówimy o kilku procentach społeczeństwa, które uznały się za lepszą kastę. Bóg im dał przywileje. Pokolenie Jafeta. A co z resztą? Co z dziewięćdziesięcioma procentami społeczeństwa? Co z pokoleniem Chama? Gdzie w tym miłosierdzie? Gdzie równość wobec Boga? Coś tu nie gra. Pokolenie Chama miało przechlapane. Szlachcic mógł zabić. Mógł gwałcić. Mógł sprzedać chłopa jak bydło. A przecież uczono mnie, że w Polsce nie było niewolnictwa. Tak uczono w szkołach w drugiej połowie XX i w XXI wieku. Tyle wiem. Ale im więcej czytam, tym bardziej widzę, że to była niewola w białych rękawiczkach. Z krzyżem nad drzwiami. Dlaczego część społeczeństwa była traktowana gorzej niż fellachowie w Egipcie? Czy to był gniew Boga? Ale za co? Ci ludzie nawet nie mieli czasu grzeszyć. Pracowali, żeby inni nie musieli pracować. Praktycznie nie mieli żadnych praw. Żadnych. Czy to jest zgodne z naukami Chrystusa? Mam wrażenie, że nad krajem nad Wisłą przez wieki wisiała jakaś gęsta chmura. Jakby ocieplenie klimatu przyszło wcześniej i zakryło widok nieba. Gdyby Cieśla z Nazaretu to zobaczył, sandały by mu spadły. Ale nie zauważył. Albo nie zadzwoniono. „To się w pale nie mieści” — jak mawiał najbardziej przegrany warszawiak. Ale mieściło się w głowach Kościoła. Tych najważniejszych. Dlaczego? Bo im się opłacało. A prawa człowieka? Czy coś takiego istniało? Wtedy - nie. Ale dziś? Dlaczego przez setki lat zasłoną milczenia przykrywamy fakt, że grupa trzymająca władzę żerowała jak pasożyt na dziewięćdziesięciu procentach społeczeństwa? Dlaczego stawiamy im pomniki? Za co? Może jeszcze handlarzom niewolników zróbmy aleję gwiazd. Albo order za wkład w rozwój cywilizacji. Nie wiem. Nie rozumiem. Może właśnie dlatego wciąż lubimy być Mesjaszem narodów. Bo łatwiej cierpieć w micie niż spojrzeć w lustro historii.    
    • @Berenika97 Jesteśmy częścią natury. Rodzimy się, wzrastamy,kwitniemy i odchodzimy na chwilę, by narodzić się na zawsze .   Pięknie i obrazowo pokazałaś wspólność przeżywania uczuć z naturą.    Pozdrawiam serdecznie  Miłego popołudnia 
    • @Berenika97 Trzecia droga. To nie takie łatwe :(   Pozostaje próbować.   Pozdrawiam
    • @iwonaroma Czytam ten wiersz jako opowieść o stanie zawieszenia -  między potrzebą ochrony a lękiem przed otwarciem się na świat. Obraz jest prosty, ale niesie ze sobą ciężar emocjonalny, który długo zostaje pod skórą. Wiem, że można jeszcze inaczej zinterpretować, bo tekst niesie wiele  symboli. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...