Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

patrzę na ułomna twarz - lód oślepia podbiegunowy maraton
pośród świateł i cieni, karłowate łodygi; głód i bezradność
w tym, co pomiędzy zwierciadłem a stawaniem się
stempluje przedmioty i innych

chwilowy ból głowy w tutejszym klimacie zmienia się w roztwór
bo jak nie pić? gdy szmer wychodzący z zatoki oznajmia przypływ
i twoje powroty: wiszące na włosku godziny, naprężenia mięśni
najważniejszy skok, odliczanie

w normalność czy złudzenie? jak drobiny łuszczącej się skóry
ciało i tak pokonane, wieko dachu wykruszy się
wszystko odejdzie białą doliną - i zagrają trąbki wiatru
bez polotu, bez nagłych pauz








Olesi

Opublikowano

Są dobre fragmenty, coda ładna bardzo. Miejscami się rozmywa czytelność. Nie wiem, czy konieczna jest kursywa, choć to raczej kwestia gustu, ale te znaki zapytania? Za dużo tego, w końcu irytują, nie widać sensu zastosowania. Dla takiego zabiegu potrzebna jest "wypasiona" kwestia, niosąca duży ładunek emocjonalny, tutaj pytajniki nie wnoszą nic, w większości. Tekst przypomina szkic, dobry szkic, ale do obróbki, bo i trochę waty się znajdzie np:

patrzę na jego twarz z pozycji człowieka ułomnego, - po co "człowieka" - może jakoś:


patrzę na jego twarz (ja, ułomny),
na światło i cień; balansujące łodygi – rytm,
w to, co pomiędzy zwierciadłem a stawaniem się,
w głód i bezradność;


...albo w ogóle pozbyć się słowa "ułomny", inaczej to ubrać:

patrzę na jego twarz z z bagażem swoich win

...no, możliwości jest wiele, powiedzmy:

garbaty przewinami, patrzę na jego twarz ....itp

...takie zdanie są niezbyt czytelne:

stempluje przedmioty i innych z uwagą
godną pożałowania.
???

No, jak wyżej - jest sporo dobrego, jest materiał. Trzeba przysiąść i popracować uważnie.

pozdrawiam.;-)

Opublikowano

Po pierwsze, przy pytajnikach inaczej się intonuje - to jest raz
dwa, w tym przypadku nie są one pytaniami, tylko stawiają pod znakiem zapytania porzedzające je kwestje, czyli podmiot jakby niedowierzał temu co robi i to wprowadza pewien nastrój, zmuszający czytelnika do zastanowienia, jakby nie o podmiot chodziło tylko o tego co czyta...

patrzenie z pozycji człowieka ułomnego to nie to samo co bycie ułomnym...

To maniera dystansowania się i wczuwania zarazem, mi bardzo bliska...

Nie jestem ułomnym, ale mógłbym byc, albo zastanawia mnie to co taki mógłby czuć, albo przybieram pozę ułomnego, bo mam taka ochotę a nie muszę....

Na koniec, propozycje szanownego przedmówcy rzeczywiście uczyniłyby ten wiersz bardziej poetyckim, ale właśnie w tej nieco prozatorskiej formie ma on pewien rozmach, taki, że przeniósł mnie on w klimat dwu sztuk teatralnych, których akcja nomen omen dzieje sie we Włoszech....

Tak więc chyba nie o to chodzi...

Opublikowano

Hmm... tego właśnie nie lubię w tym całym prądzie "współczesnej poezji". Tego, że "możliwości jest wiele". Dla mnie poezja, jaką lubię, to tekst w taki sposób zorgazniowany, że nie da się inaczej. Nic dodać, nic ująć, a tym bardziej - zmienić. To, że wiersz jest, jaki jest - uderza genialnością. A nadmiar dowolności sprawia, że wszystko się rozmywa, jest takie powszednie. Czuję potrzebę jakichś ram, czegoś, o co można się zaczepić, czegoś, co wyróżnia, przyciąga. To, co tu czytam, jest po prostu pociętą prozą niewprost, niekiedy liryczną. Tak to odbieram.

To taka generalna opinia, nie tylko o tym wierszu.

Opublikowano

)))...Panie Jarku, dajmy się może w tej kwestii wypowiedzieć Autorowi, ale proszę sobie wyobrazic taki takst:

wlazł kotek? na płotek?
i mruga? ładna to piosenka?
niedługa?


...i, proszę mi wierzyć, w sumie da się uzasadnic użycie pytajników. Ino po co?...)

Co do słowa "ułomny", ono jest, moim zdaniem, za duże, szczególnie w kontekście:

z pozycji człowieka ułomnego - to jest pusty dydaktyzm, Autor mówi "za miliony ", gdyby chcieć się zidentyfikować z tekstem. Lepiej podać to w bardziej "osobistej" formie. Oczywiście, to moje odczucia...))

Opublikowano

Dla czego zaraz za miliony?//

a może patrzy z pozycji człowieka ułomnego, bo ma taką fanaberię....

Ja tu nie widze pompatyzmu tylko opis jakiejś chwili, może dlatego, że mam zawsze dystans do przeżyć, to znaczy można przeżywac i mieć swiadomość mechanizmu przeżywania, a czasem to kontrolować, lub bawić się....

AD1.
Wlazł kotek, biurokrata (?) na płotek (?) cały w łatach
płot był dziełem brakoroba (?) więc zawalił się..
choroba?

;o)

Opublikowano

kłopot z poezją klasycystyczną (czy klasyczną) był /jest taki, że to po prostu był gotowy wzorzec. zreztąwidac do dziś jak snują się wciąz te same epitety, porównania, metafory itp. I dlatego po pewnym czasie zrezygnowany odbiorca zaczął ziewac i przerzucił się na romantyków. A co do współczesnej poezji - warto przeczytac eseje Rogera Cailloisa "Odpowiedzialnośc i styl" Warszawa 1967.
I to ogólnie, ale i trochę w strone wiersza - jeżeli utwór proponuje coś nowego, powiedzmy coś, co nie czytałem wczesniej, to już jest w porządku. a warsztat to delikatna, prawe niewidoczny wkład uszlachetniający wiersz. I dlatego warto miec go na uwadze. Ale czegoś takiego, jak poezja klasyczna, to chyba już nie ma...
Mnie w tym wierszu trochę ta interpunkcja razi, ale ogolnie - czemu nie ?
Pozdrawiam.

Opublikowano

A ja lubię klasyczną forme.. Nazwijmy ją może tradycyją. Co do Treści to różnie bywa ale opbstaje raczej również przy bardziej klasycznej. Nie lubię wierszy na zasadzie wyliczania jakichś pojedynczych słow,zdań wyjętych z kontekstu tworzenia jakichś wydumanych nowych słówek, z których czytający niewiele rozumie prócz tego, że to wyraz artystycznej rzeczywistości autora.

Nie uważam natomiast, że wiersz klasyczny czy tradycyjny musi od razu kopiować te same schematy, metafory zwroty tylko dlatego, że jest klasyczny. Każdy ma swój styl i nie sądze, że aż tak trzymamy się kanonów. Dobrze jest wymyśleć coś nowego i pod tym względem zgadzam się z Panem Krzywakiem, ale brak mi też czasem pewnych ram, pewnej granicy i tu się zgodzę z A.M.

Przepraszam, że nie konkretnie o wierszu. Ale na temat tego wiersza nie mogę jeszcze nic powiedzieć.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



No tak, ale tutaj chodzi o operowanie nazwami - jak miałem przykład z tym "obrazkiem". "Obrazek" to gatunek poetycki doby pozytywizmu. Oczywiście wiem, o co chodzi A. M, ale bardziej podpisałbym się pod tymi tradycjami. np. sonet, żeby był sonetem musi miec taką - a nie inną budowę. Inaczej sonetem nie jest. I dalej mamy prozodie itp, idt - dlatego ciężko jest napisac dobry, rzetelny wiersz. I trzena też miec świadomośc, że np. skopiowanie kilku wersów np. "Stepów arkemańskich" nie czyni od razu wiersza doskonałym. Dlatego wole taki wiersz jak Kyo, niż inne, np. o "miłości - czułości" - to nie jest przezież klasycyzm, tylko wtórnośc.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak tylko każdy autor musi do tego dojść. Wielu z nas zaczynało od tych banalnych wierszyków o miłości i tęsknocie i myśleliśmy, że jesteśmy oryginalni. Ja do tego doszłam dopiero jak zaczęłam czynnie uczestniczyć w życiu poetyckim. Wtedy okazało się, że takich wierszy jest miliony.

Ale nie zgodze się, że wiersz klasyczny czy tradycyjny powiela te same zwroty czy metafory (nie mówie tu oczywiście o tych rymowankach). Budowa owszem ma swoje ścisłe ramy, ale nie treść.
Opublikowano

Jako wychowany w nieco innej atmosferae, dodam coś od siebie...
W mojej mentalności oprócz oryginalnośic dobrze jest widziane, jak od czasu do czasu pokaże się, że jakaś klasyczna, lub ubrana w odium prawie że gatunkowości forma nie jest obca.

Tak więc jeśli już nie oryginalnie, to można o czymś w miarę wyświechtanym napisac dobrze w jakiejś zbliżonej do klasycznej formie....

Na szczęście okazuje się,ze od czasu do czasu coś nawiązujęce do klasyki jest piękne...

Ale jak powiedziałem dobrze widziane, nie jest to norma...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak tylko każdy autor musi do tego dojść. Wielu z nas zaczynało od tych banalnych wierszyków o miłości i tęsknocie i myśleliśmy, że jesteśmy oryginalni. Ja do tego doszłam dopiero jak zaczęłam czynnie uczestniczyć w życiu poetyckim. Wtedy okazało się, że takich wierszy jest miliony.

Ale nie zgodze się, że wiersz klasyczny czy tradycyjny powiela te same zwroty czy metafory (nie mówie tu oczywiście o tych rymowankach). Budowa owszem ma swoje ścisłe ramy, ale nie treść.

A dramat klasycystyczny ??? Czyli m. in. zasada trzech jedności ?
A dlaczego uczą nas o "Panu Tadeuszu" a nie o "Ziemiaństwie" Koźmiana ?
I dlaczego wśród milionów poetów każda epoka wybiera sobie kilku ?
Opublikowano

Zaraz, czy to co jest w programie szkolnym jest wykładnią wiedzy?

W niektórych tematach uczą bzdur, np w tematach historyczych.....

Uczą bo maja jakiś cel, głównie patriotyczny ,trochę z przyzwyczajenia, trochę po to, aby porozumiewać się podobnymi schematami i porozumiewać społecznie, szkoła ma wiele funkcji, niekonicznie podporzadkowanych wiedzy przedmiotu....

A jeśli ktoś ma trochę oleju w głowie, czas i szczęście to może sobie poszerzać horyzonty i powinien.

Ukończyć szkołę, o jeszcze nie znaczy posiadać wykształcenie a do wiedzy duuuuuga droga....
A jeszcze nauczyć się metod badawczych to juz zupełnia obstrakcja dla tzw. większości....

;o)

P.S. Teraz najwazniejsza jest i tak Polityka; panie to trzeba tak politycznie, panie, wie pan, że ten temat to sprawa polityczna, a pan mi tu jakieś wyliczenia....

I po co im szkoły..... hi hi hi....

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Bez sensu, to jakby powiedzieć - "we współczesnej poezji nie lubię poezji współczesnej" no i huk i kwestia gustu. Dla mnie wiersz w porządku, zmusza do myślenia, zatrzymuje i wnosi coś nowego w sposobie myślenia i odbierania rzeczywistości, a niech mi ktoś powie,że ta tutaj nie jest przedstawiona poetycko. A skoro jest - to chyba wiersz, nie? I to dobry.
Opublikowano

witam i cieszę się, że text pobudził taką dyskusje:)
ale zacznijmy;

Lobo,
Nie wiem, czy konieczna jest kursywa, choć to raczej kwestia gustu, ale te znaki zapytania? Za dużo tego, w końcu irytują, nie widać sensu zastosowania. Dla takiego zabiegu potrzebna jest "wypasiona" kwestia, niosąca duży ładunek emocjonalny, tutaj pytajniki nie wnoszą nic, w większości.

tak więc, przyznam, że wiersz jest experymentam, ostatnio czytam troche nowej polskiej
poezji i jest ona najostrożniej mówiąc, trudna do opisania i mało jest rzetelnej krytyki tego nowego nurtu. Zafascynowały mnie wiersze Pawła Kozioła z jego ostatniego tomiku, stamtąd ściągnąłem ów pomysł z pytajnikami. Mógłbym przytoczyć kilka wierszy które pokazałyby w jaki sposób są używane etc. Tu nie wiem czy mogę się z Tobą, Lobo zgodzić; czy koniecznie musi być przekaz o dużym ładunku emocjonalnym, chyba Jaro ma trochę racji sądząc, że
chodzi bardziej o podkreślenie pewnych kwestii dotyczących podmiotu.

Jaro;
w tym przypadku nie są one pytaniami, tylko stawiają pod znakiem zapytania porzedzające je kwestje, czyli podmiot jakby niedowierzał temu co robi i to wprowadza pewien nastrój, zmuszający czytelnika do zastanowienia, jakby nie o podmiot chodziło tylko o tego co czyta...

patrzenie z pozycji człowieka ułomnego to nie to samo co bycie ułomnym...

To maniera dystansowania się i wczuwania zarazem, mi bardzo bliska...



Moim minusem jest to, że mam słaby warsztat, małą wiedzę - jeszcze - o technikaliach
pisania; bo kto by nie chciał pisać pięknych nieoklasycznych wierszy jak Dehnel?
dlatego moje pisanie jest może bardziej intuicyjne jeszcze, mniej przemyślane, ale staram
się nawiązywać i szukać nowych środków ekspresji.


Lobo;
patrzę na jego twarz z pozycji człowieka ułomnego, - po co "człowieka" - może jakoś:


patrzę na jego twarz (ja, ułomny),
na światło i cień; balansujące łodygi – rytm,
w to, co pomiędzy zwierciadłem a stawaniem się,
w głód i bezradność;

...albo w ogóle pozbyć się słowa "ułomny", inaczej to ubrać:

patrzę na jego twarz z z bagażem swoich win

...no, możliwości jest wiele, powiedzmy:

garbaty przewinami, patrzę na jego twarz ....itp

...takie zdanie są niezbyt czytelne:

stempluje przedmioty i innych z uwagą
godną pożałowania. ???


Jasne, to jest dla mnie szkic i tak go traktuję. kotoś na innym forum powiedział mi, że ten
wiersz jest zbyt hermetyczny; zdaje sobie z tego sprawę, może to co zaznaczyłeś jest właśnie zbyt gęste i czytelnikowi się nie chce przedzierać przez tą magmę - po krótce, zawiłoś między ja/on i ja/inny, bo chciałem uzyskać efekt w którym autor=peel, jest to widoczne, ale zagmatwane, stąd też i kursywa.

A.M.;
tego właśnie nie lubię w tym całym prądzie "współczesnej poezji". Tego, że "możliwości jest wiele".

ale przecież wiersz od tytułu do końca jest jednoznaczny, może nie jest idealny, no ale to już mój problem, hehe.

M.Krzywak;
I to ogólnie, ale i trochę w strone wiersza - jeżeli utwór proponuje coś nowego, powiedzmy coś, co nie czytałem wczesniej, to już jest w porządku. a warsztat to delikatna, prawe niewidoczny wkład uszlachetniający wiersz. I dlatego warto miec go na uwadze. Ale czegoś takiego, jak poezja klasyczna, to chyba już nie ma...
Mnie w tym wierszu trochę ta interpunkcja razi, ale ogolnie - czemu nie ?


przedobrzyłem z interpunkcją? bardzo możliwe, ale starałem się ukierunkować wiersz i przekaz, widocznie nieudolnie. ale dzięki wielkie za opinie i support ;)


Lobo;
z pozycji człowieka ułomnego - to jest pusty dydaktyzm, Autor mówi "za miliony ", gdyby chcieć się zidentyfikować z tekstem. Lepiej podać to w bardziej "osobistej" formie.

Ale dlaczego dydaktyzm? przecież autor nie poucza nikogo, nie strofuje etc., myśle, że się poniża raczej, zna swoją słabość - wiem, może jest to sformłuowanie chybione lub niefortunne, jak piszesz, no ale proszę nie pisać, że za "miliony" he,he.

mam nadzieję, że wyczerpałem choć w małym procencie, wątpliwośći Szanownych Czytelników?
Dziękuję serdecznie każdemu z osobna
i zapraszam:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak tylko każdy autor musi do tego dojść. Wielu z nas zaczynało od tych banalnych wierszyków o miłości i tęsknocie i myśleliśmy, że jesteśmy oryginalni. Ja do tego doszłam dopiero jak zaczęłam czynnie uczestniczyć w życiu poetyckim. Wtedy okazało się, że takich wierszy jest miliony.

Ale nie zgodze się, że wiersz klasyczny czy tradycyjny powiela te same zwroty czy metafory (nie mówie tu oczywiście o tych rymowankach). Budowa owszem ma swoje ścisłe ramy, ale nie treść.

A dramat klasycystyczny ??? Czyli m. in. zasada trzech jedności ?
A dlaczego uczą nas o "Panu Tadeuszu" a nie o "Ziemiaństwie" Koźmiana ?
I dlaczego wśród milionów poetów każda epoka wybiera sobie kilku ?

A jaki to ma związek z tym co napisałam.?.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



A dramat klasycystyczny ??? Czyli m. in. zasada trzech jedności ?
A dlaczego uczą nas o "Panu Tadeuszu" a nie o "Ziemiaństwie" Koźmiana ?
I dlaczego wśród milionów poetów każda epoka wybiera sobie kilku ?

A jaki to ma związek z tym co napisałam.?.

Ma z tym stwierdzeniem a propo treści wiersza klasycznego. chociaz na dobrą sprawe ten termin jest tak już szeroko stosowany, że w sumie mogę się i do niego dostosowac. Tylko ostatnie pytanie - czym jest dla ciebie wiersz klasyczny ?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...