Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Codziennie przed wyjściem do pracy odwiedzam kilka stron porno, żeby dobrze rozpocząć dzień. Z zapamiętaniem stymuluję członka prawą dłonią, wpatrując się w zdjęcia jakichś kurew. Ciekawe, że kurestwo nie zależy od niczego. Na świecie występują kurwy wszystkich kategorii. Zróżnicowanie oferty musi zadowolić wybrednych zboczeńców, którzy tak jak ja w chwilach niezachwianej prywatności trzepią się przed monitorem. Rozładowując napięcie spowodowane codzienną monotonią szukamy kurew o słodkich jak malinki twarzyczkach, które patrząc nam w oczy obciągną psu i wymarzą sobie twarz gównem. Pewna siebie, inteligentna księgowa wyliże muszlę klozetową, powstrzymując odruchy wymiotne, a wielki murzyn wsadzi do jej odbytu kutasa grubego jak udo.
Patrzę na kurew we wdzianku zakonnicy jedzącą prosto z odbytu swojego partnera i nagle flaczeję. Gówno mnie brzydzi, ten dzień nie będzie najlepszy, ale spróbuję dokończyć w kiblu w pracy. Spuchnięte jaja nazbyt odbijają się na twarzy mężczyzny.

Moja praca to sprawa dosyć skomplikowana. Dopóki nie zapnę rozporka staram się o tym nie myśleć. Staram się o tym nie myśleć podczas zawiązywania butów, a potem kiedy siadam wygodnie na skórzanej kanapie samochodu. Stres jednak rośnie we mnie jak gąbka w uchu i powoli zostaję z nim sam na sam, i szumi mi w głowie jak morze późną jesienią, pozostawiając świat w zaświatach.
Omamiony i skołowany, przez cały czas głaszczę mojego jedynego przyjaciela – kota Filomena. Zwinięty grzecznie na moich kolanach pozwala mi płynnie wrócić do rzeczywistości zanim otworzą się drzwi limuzyny i rozpocznie się dzień.
Wchodzę po schodach i bez pukania otwieram drzwi mojej podopiecznej.
Opiekun powinien mieć własny klucz, w razie dziwnych fanaberii pacjenta, lub dajmy na to jego zasłabnięcia. Dreszcz przechodzi mnie na samą myśl o tym, że miałbym stać bezczynnie przed drzwiami, kiedy ktoś tam dostaje nagłego ataku epilepsji. Nie pukam. Myślałem o tym - nie mój dom, prywatność i tak dalej – ale tylko z zaskoczenia mogę ocenić faktyczny stan człowieka. Ludzie za często udają i tak naprawdę są sobą tylko w samotności. I kiedy ich zaskoczyć, stoją z wybałuszonymi gałami, jak sarna na drodze. Można wtedy łatwo ich prześwietlić, a wiedza taka to dla opiekuna rzecz bezcenna. Dla dobrego opiekuna. A ja traktuję swoją pracę jak powołanie.
Niektórzy zarzucają mi, że mój klucz to w rzeczywistości wytrych, nie rozumiejąc, że on po prostu otwiera drzwi. Wiele drzwi. Po prostu pomaga w pracy. Moja pacjentka jest dla mnie nieskończenie ważna i chcę leczyć ją jak najlepiej.

Poprzedni opiekun zostawił ją w opłakanym stanie. Nie mówię tego dlatego, żeby się żalić ale poprzeczka postawiona jest naprawdę wysoko. Siłą rzeczy najpierw muszę rozliczyć przeszłość. Przejrzeć stare recepty, wyrzucić z szaf stare nawyki. Moi poprzednicy doskonale bawili się jej kosztem, za nic mając misyjność naszego zawodu. Wmawiając jej i jej dzieciom, że będzie lepiej, kontynuowali zdradziecką politykę chorego lekarza. Dlatego też żadne kompromisy z chorym umysłem nie wchodzą w rachubę.
Dziś, po wejściu do mieszkania, przeraziłem się jeszcze bardziej. Leżała w kącie kuchni z tymi swoimi zgniłymi bananami wplecionymi we włosy po stu trwałych ondulacjach. Cała w zgniłych owocach wyglądała tak, że własne dzieci nie miały ochoty jej dotykać. Z drugiej strony wyglądała jednak na tyle fascynująco, że miałem ochotę odbyć z nią natychmiastowy stosunek na oczach potomstwa. Nie pierwszy raz powstrzymywałem się z bólem. Wiem, że to co tworzy mój umysł jest okropne ale coraz trudniej jest się powstrzymać.
Przy pomocy dzieci owinąłem ją w folię śniadaniową. Szczelnie. Tak, że z kokonu wystawała jedynie głowa. Twarz bez wyrazu, oczy utkwione w suficie. Staliśmy tak chwilę, w zamyśleniu przypatrując się rezultatowi naszej pracy. Folia wycisnęła ze zgniłych owoców sok, który stworzył brązową kałużę na podłodze kuchni. Pokazałem dzieciom kolorowe plamy, które powstały pod folią. Z tego całego przepychu pozostały odrażające twory, które uciekały od dotyku palców. Obiecałem, że wszystko będzie dobrze i szybko ruszyłem w stronę łazienki.


Popatrzyłem w lustro i od razu poczułem się lepiej. Tak jakby nagle wielka narośl na mózgu spadła mi podczas szczania prosto do kibla. Nie patrzyłem za nią, niech tonie w odmętach wydalin herbatek energetyzujących. Nie patrzyłem, tak jak niektórzy nie patrzą w przeszłość. Ale mniejsza o to. Mniejsza o wszystko. Stałem wpatrzony w lustro. Cudowny widok okrasiłem przymrużeniem oczu. Dzięki temu zabiegowi stał teraz przede mną mój brat. Mój kochany bliźniak.
- Ooo, mogę wszystko, wszystko możliwe jest gdy ty… Ooo – nieświadomie nucąc naszą piosenkę powoli kończyłem to, czego nie zdołałem dokończyć rano.

***


Następnego dnia przystanąłem przed jej domem. Mur powoli płakał zielonymi pnączami, które cisnęły się w szczeliny starych, drewnianych cegieł i chropowatego tynku. Stałem tak i chciałem towarzyszyć owej zieleni przez kilka następnych miesięcy, aż do czasu, kiedy obumrze zimowo i wpadnie w brązową depresję. Jakaś nagła siła wytrąciła mnie z toru mikrego życia i postawiła z boku. Wtedy chyba poraz pierwszy widziałem kolor zielony i pragnąłem taplać się w nim na pół świadomie, jak dziecko w nowym rowerku. Klaskałem i wierciłem się straszliwie, kiedy ojciec odkręcał boczne kółeczka.
Moje rozmarzenie przerwał głośny krzyk dziecka za płotem.
-Kartoflany noos! Kartoflany noos!
Natychmiast podbiegłem do niewielkiego otworu w desce, przez który patrzyło sie na mnie małe oko. Wsadziłem palec. Za późno.
- Niech pan sobie odpuści. - Jedno z dzieci mojej podopiecznej stało w drzwiach domu. Poczułem się słabo.
- Nici z naszego wyjazdu - rzuciłem szybko w jego stronę - Boli mnie brzuch.
Nie pierwszy raz byłem wkurwiony na naszych sąsiadów.

Opublikowano

Pierwszy raz nie będę sie czepiał ulinda monteso (można to gdzieś zaznaczyć). Napisałeś więcej, mocniej, lepiej. W końcu zobaczyłem, że potrafisz to robić i masz swój styl. Czemu tak późno? Zdaje się, że to nie jest cały tekst. Szkoda, że nie napisałeś co? gdzie? jak? Czy będzie rozwinięcie itd.... Tak od połowy opowiadanie się rozmywa i gubię fabułę (prawde mówiąć nie wiem o co chodzi). Może dokładniejsze przeczytanie uratuje mój przyciasny umysł.
Niemniej jednak muszę stwierdzić, że jak na początkującego, to widzę progres.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena spoko, smacznego:)
    • @violetta daj spokój. nikogo nie szukam :)   też pójdę do restauracji. zjem stek z borowikami !
    • @Leszczym „To taka płynna medytacja!" Podobno najlepsze pomysły przychodzą gdzieś między drugim a trzecim piwem. Przed drugim - za mało odwagi. Po trzecim - za dużo pewności siebie i literówek. Poza tym to fakt - Hemingway pisał po whisky, Bukowski po wódce, więc dwa piwa to właściwie dieta pisarska! A ta agresja nad tekstem... znam to. Siedzisz, męczysz każde słowo, poprawiasz, wykreślasz, znowu wstawiasz, aż w końcu tekst się poddaje i umiera ze znużenia. A ty z nim. Pozdrawiam.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • @Migrena no niestety nie robię:) musisz sobie poszukać kogoś lepszego:)
    • Mój licznik żyć się wyczerpał. Musiałbym płacić słone sumy pieniędzy, by go nie tyle zregenerować co wzbudzić  w nim nikły płomyk nadziei. A fatum tylko na to czeka. By go stłumić w popiele. Spalić wszystkie próby wyjścia już na starcie. Zresztą musiałbym stanąć w prawdzie. Obnażony i przegrany. Bez pewności w głosie. Siląc się na spokój. Snuć opowieści jak z najgorszego koszmaru. Dla uszu, które są nieczułe na ból jednostki. Zagubionej wśród labiryntu świata,  którego nie sposób rozgryźć,  będąc dzieckiem gotyckiej nocy, dekadenckiej, alkoholowo-lekowej samotni. Być nie duszą, nie ciałem  a tchnieniem jedynie grozy. Mroźnym powiewem, wśród wilgnych i ciemnych korytarzy domów. Porzuconych i kalekich już od upływu wieków.     O północy opuszczam bar  i chwiejnym krokiem idę przez środek ulicy, pustej już i grobowo wręcz cichej,  jak me serce. Bez emocji, których okazywać mi nie przystoi. Ruszam ku stalowej konstrukcji mostu. Na jego wąskiej barierce nie muszę stawać  ani w prawdzie ani w kłamstwie. Przeciw sobie i bliźnim. Nie ma tu uszu, które nie potrafią zrozumieć, ani oczu które nie potrafią przestać oceniać. Jest tylko wezbrany nurt, zimnej jak trup. Zimowej rzeki. Niosącej w wirach kamyki i gałęzie  ku zatraceniu. Zapomniałbym w tej ostatniej minucie. Rozpiąłem gruby, wełniany, czarny płaszcz. Z malutkiej wewnętrznej kieszeni na piersi, wyjąłem nieduży skórzany portfel. Gotówkę i monety posłałem w nurt. Tak jakbym wrzucał drobne do fontanny. Nie muszę myśleć nad życzeniem. Ono się właśnie spełnia. Życzenie śmierci.      Drżącymi z zimna nie strachu palcami. Wyjąłem małe zawiniątko. Twoje zdjęcie. Urzekająco doskonałe. Jak portrety, które wyszły  spod Twej uświęconej, anielskiej dłoni. Zatknąłem zdjęcie w szparze jednej ze śrub. Nie umiałbym skoczyć z Tobą. Najpierw rano odnajdą tylko to zdjęcie  a może nie zwrócą uwagi. Przechodnie, kierowcy.  Ci wszyscy głupcy. Ślepcy. Nie skojarzą. Dopóki rzeka nie wyrzuci  wzdętego od rozkładu ciała. Gdzieś w gnilne, przybite do ziemi mokrym śniegiem szuwary. Lub zatrzyma się w lodowym zatorze,  pod konstrukcją kolejnego z mostów. Twarzą ku toni.     Może i Ty nieraz do tego czasu  jadąc tramwajem z uczelni  przez tłoczny most Anichkova. Tęsknym, zmęczonym wzrokiem,  spojrzysz w dół ku rzece. I wspomnisz czule tego przeklętego poetę, który nie zabiegał w życiu o nic  ponad Twe względy. Do diabła z rozsądkiem. Chciałabym wrócić do dni dawnych  i znów kochać i wybrać sercem. Pomyślisz, ostatni raz posyłając mu wdzięczny i ciepły uśmiech. Wtem trup z trudem drgnął i oparł się o krę. Nurt i wolne, ciężkie bryły wokół  obróciły go ku jezdni. Uniósł z wolna rękę  i machał aż czerwone cielsko tramwaju  nie zniknęło mu z oczu, skręcając ku kamienicom  na Newskim Prospekcie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...