Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Żołnierz siedział naprzeciw kotki. Oboje wychudzeni. Oboje wpatrzeni w ostatnią otwartą puszkę.
Kotka patrzyła uważnie. Tak tylko mogą patrzeć koty. W zwojach szmat, cicho popiskując poruszały się młode. Czekały na pokarm. Kotka patrzyła w oczy żołnierza.
- Daj - prosiła głodnym wzrokiem.

Żołnierz uważnie nie patrzył. Wzrok miał nieobecny. Tu gdzie siedzieli, w tym miejscu, w tej okolicy nie było już nikogo. Nawet jeśli gdziekolwiek ktoś pozostał, to nie tutaj. Jeśli gdziekolwiek... Załóżmy, że Gdziekolwiek Indziej istniało. Że było. Że totalna wojna nie zniszczyła więcej, niż zakładały plany generałów. Możemy przecież założyć, że istniało...
Żołnierz nie miał złudzeń. On to wiedział. Nie było Gdziekolwiek Indziej. Nie było generałów. Nie mieliby gdzie być. Zachodziło podejrzenie, że prócz tego miejsca, zwierząt i żołnierza na świecie nie było już nic: razem z wszystkimi zniknęły kłamstwa, strategie i plany. Nie było komu kłamać i planować. Nie miał też kto podbijać i zwyciężać. Totalna Wojna zabrała wszystko. Żołnierzowi zabrała sprawność w nogach, całej reszcie zabrała życie.
Mapa świata ograniczała się w tym momencie do tego Miejsca, w którym stał stół, a na nim ostatnia otwarta puszka z mięsem.
- Daj - prosiła kotka. Cierpliwie, całą sobą. Zwęglona, przednia łapa uniemożliwiała jakąkolwiek szansę na upolowanie pokarmu. Mogła tylko prosić. W imieniu swoim i swego miotu.
Żołnierz oceniał swoje szanse na przeżycie. Nie miał władzy w nogach. Dwa magazynki, które leżały obok były puste, dwa pełne naboi. Pełzając, nie podejdzie zwierzyny. Na pewno wężem nie był, a tylko wąż mógłby pełznąć, upolować zwierzynę i zjeść, samemu nie będąc zjedzonym.
Czy kotka byłaby w stanie upolować węża? Czy są tu w ogóle węże? Ta kotka nic już nie upoluje. Patrzył na jej zwęglony kikut. Na coś, co było kiedyś sprawną łapą. Słyszał popiskiwania młodych.
- Daj - prosiła kotka.
Ile potrzeba jej i młodym do przeżycia? Ile potrzeba jeszcze czasu i pokarmu, nim młode same ruszą na łowy? Ile potrzeba czasu? Ile potrzeba kociego szczęścia? Ile potrzeba mięsa? Męczące wyliczenia zmącił obraz pierwszego kota, jakiego znał. Znalazł go wtedy w zapuszczonym ogrodzie. W kępie piołunu, niedaleko domu. Przedtem długo wołał:
-Kici, kici...
To zazwyczaj wystarczało, by gdzieś z rejonu ogrodu przychodziło to coś, ocierające się, mruczące, zdawałoby się szczęśliwe. Żywe.
Wtedy, tamtego dnia wołanie nie wystarczyło. Nie przyszło stworzenie, nazywane przez dorosłych kotem.
Szukał. Nawet nie długo. Znalazł. Rozszarpane zębami któregoś z psów sąsiada.
Rozszarpane, kocie truchło nie przypominało małego przyjaciela. W płocie były dziury. Śmierć przyszła przez te dziury. Dopadła Kiciusia...
Obrazy z dzieciństwa wróciły wraz z uczuciami. Zamknął oczy. Pamiętał swe łzy, swój dziecięcy szloch. Pierwszy kontakt ze śmiercią i przemocą. Pamiętał, jak wrócił do domu, dopominając się, by zrobić kotu prawdziwy pogrzeb. Pamiętał także swoje uporczywe, dziecięce wołanie o krzyżyk dla kota. "Taki, jak u dziadziusia".
Ile potrzeba kociego szczęścia?
O ludziach teraz nie myślał. Nawet nie czuł już złości na los, na tych, którzy byli autorami planu Wojny Totalnej. Złość nic by tu nie dała. Wojna była skończona, ludzie skończyli się także. O ludziach myślał, kiedy były jeszcze w jego zasięgu konserwy, bardzo myślał o ludziach, kiedy miał jeszcze chleb. Później chleb się skończył, a wraz z nim jakby zesłana z nieba pojawiła się pewność, że innych ludzi już nie ma. Cóż mogło być dalej?
Żołnierz z gorzkim uśmiechem przesunął puszkę z mięsem w stronę kotki. Ratujmy życie. Ratujmy życie za wszelką cenę. Zamknął oczy...
Ile potrzeba kociego szczęścia?
Usłyszał mruczenie. Poczuł w dłoni miękkość kociego futra. Poczuł Życie. Kotka dziękowała w imieniu swojego potomstwa, ocierając się o dłoń żołnierza. Później o bezwładne, okaleczone nogi. Tego poczuć już nie mógł. Jadła. Słyszał. Sam łykał ślinę, złorzecząc samemu sobie, za ten ludzki gest wobec niej.
Później nie słyszał już popiskiwań młodych. Widocznie nakarmione zasnęły. Nie usłyszał już ich wiecej. Zanim odeszły zmysły, ręce przeładowały broń. Wiedział, że to jedyne rozwiązanie, żeby ocalić kocie szczęście. Lufa skierowana wylotem w stronę własnego, bijącego przyspieszonym rytmem serca. Myśl, będąca ostatnią myślą powracała w tamten czas kawalkiem powtarzanego płaczliwie, dawno temu przez dziecko zdania
"... taki jak u dziadziusia..."
Ile kosztuje kocie szczęście?

Opublikowano

ogólnie tekst jest fajny...podoba mi się, fajny pomysł, właśnie na krótką formę,


co mi się nie podoba..:


tytuł, którym wyjaśniłeś o co chodzi , nie dając nam szansy, na interpretacje, ...

wiesz, to tak jak u Kieślowskiego w trylogi, ta staruszka która w kazdej z trzech czesci, próbuje wrzucić smieć do kontenera, ale otwór jest za wysoko w Niebieskim Juliet Binoche , jej nie widzi, oslepia ją słońce, w Białym Karol, widzi ja , nie robi nic i smieje się z tej staruszki,a wCzerwonym Valentine pomaga. Kieślowski zapytany o sens tej kilkusekundowej scenki odpowiedział, no po prostu, starsza pani wyrzuca śmieci...

Na planie podwójnego życia , życia Irene Jacob, zapytała się go dlaczego w tej scenie dotykam drzewa? On odpowiedział jej,: ty mi odpowiedz na to pytanie.

Rozumiesz? Ty piszesz my interpretujemy...a ty tytułem i ostatnim zdaniem zrobiles to za nas...


dwa ...tekst jest troche przewrażliwy, owszem czuły i wzruszający, refleksyjny, skłania do myślenia..ale czy nie zabardzo?

trzy....mimo najszczerszych chęci ...ale jak to można uważnie nie patrzeć.??? hahahahaha wytłumacz mi to... i czy koty polują na węże? chyba odwrotnie...kot mógłby paść łupem węża...prawda dzie wuszko?


Ogólnie bardzo fajne...

Opublikowano

Tak Panie Piotrze. Zdaję sobie sprawę, że to słodka chała. Cieszę się jednocześnie, że mimo wszystko spowodowała w niektórych osobach pozytywne (?) emocje. Wierzę, że wrócą do mnie zgodnie z prawem odbicia. Nie śmiem porównywać się z Panem Mistrzem Kieślowskim i staram się szukać w pisaniu swoich własnych ścieżek, niekoniecznie najciekawszych. Podobnie postępuję w życiu. Cóż. Świat stał się tak mały, że gdziekolwiek by się nie poszło i tak okazuje się, że i tak byli tam przed nami inni. Albo przynajmniej szli wcześniej drogą bardzo bliską, prawie równoległą. Tak, czy inaczej miło było mi spróbować. Niektórzy idą, żeby iść. Muszę pomyśleć. Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie podjąć jakiejkolwiek (nie mówiąc o konstruktywnej) dyskusji. Za pozytywne opinie DZIĘKUJĘ. Tymczasem wywieszam białą flagę i macham na pożegnanie skarpetką, która (jak śpiewała Kobranocka) jeśli pochodzi od kulawego może uchodzić za sztukę.
Pozdrawiam. Andrzej.

Opublikowano

.. ogólnie spodobało się, nawet bardzo się spodobało, ale ja mam słabość do kotek więc nie jestem obiektywny [ale to w sumie, nie ważne], razi troszkę wzmianka o wojnie totalnej itp. wyjaśnienia. Taka sytuacja totalnej beznadziejnej izolacji mogła z pewnością się przydarzyć bez uśmiercania reszty świata, więc stawianie tu obrazu apokalipsy i wynurzenia na temat sensu generalskich planów wydają się nie potrzebne, a wręcz psują klimat. Nie powiem nic więcej i raczej nie ocenie, bo nowy tu jestem i nie chcę się mądrzyć za bardzo. Całościowo pozytywnie, nawet bardzo pozytywnie. ..

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...