Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przeczytałam w dzisiejszych komentarzach takie wyrażenie
- kicz kontrolowany- W związku z tym mam pytanie ''co to
jest ten kicz?'' Czy istnieje definicja kiczu, jeśli tak, to proszę o
przytoczenie,żeby już nie było wątpliwości. EK

Opublikowano

Kicz (z niem. kitsch - lichota, tandeta, bubel) - utwór o miernej wartości, schlebiający popularnym gustom, który w opinii krytyków sztuki i innych artystów nie posiada wartości artystycznej. Kicz jest określeniem silnie pejoratywnym i często kontrowersyjnym. To co dla jednych jest kiczem przez innych może być uznane za wartościową sztukę. Określenie to powstało ok. 1870 r. w monachijskich kołach malarskich i pierwotnie dotyczyło tylko obrazów.

Kicz bywa tworzony świadomie, w celach komerycjnych, gdyż twórczość schlebiająca popularnym gustom zwykle łatwiej się sprzedaje niż dzieła nowatorskie, zaskakujące widza czymś dotąd nieznanym. Z drugiej strony kiczem bywają niesłusznie nazywane wartościowe dzieła, być może niezbyt nowatorskie i odpowiadające na potrzeby publiczności, które są tak nazywane z zazdrości, przez środowiska artystów którym nie udało się osiągnąć sukcesu.

Za kicz są też często uważane dzieła pretendujące do nowatorstwa, których wartość jest kwestionowana przez współczesnych krytyków, stosujących do oceny normy swego czasu. Krytycy czasami miewają rację i tego rodzaju dzieła idą w zapomnienie jako grafomania. Czasem jednak, po latach, to co dawniej uważano za kicz może się okazać w oczach przyszłych pokoleń wartościową twórczością. Typowym przykładem są tu opery komediowe (opera buffa) Mozarta (Wesele Figara i inne), które w czasach ich powstawania były przez krytyków uważane za artystycznie bezwartościowe, mimo że cieszyły się dużą popularnością wśród publiczności Wiednia. Po latach okazało się, że to publiczność a nie krytycy, mieli rację.

Wreszcie, celowa kiczowatość bywa świadomie wykorzystywana przez wybitnych artystów, jako forma przekornej wypowiedzi, tworzonej na przekór "akademickim standardom", pokazująca, że sztafaż wszechogarniającej kultury masowej również może stanowić cenne tworzywo i że często zaliczanie czegoś do kiczu jest raczej wyrazem arogancji kulturowej niż obiektywną oceną artystyczną. Jednym z pierwszych przejawów tego rodzaju podejścia do sztuki był dadaizm. Podejście to jest najbardziej widoczne w sztuce zwanej pop-artem, którego najwybitniejszym przedstawicielem był Andy Warhol. Podobny nieco charakter posiada też kierunek sztuki zwany hiperrealizmem. Współcześnie, elementy tego rodzaju podejścia są widoczne w sztuce związanej z ruchem punk i techno.



Tyle wikipedia. Ja się może nie zgadzam do końca, ale sam bym lepiej nie napisał.

Opublikowano

Panie Rybak ja wiem,że to pojęcie względne i temu pytam. Jesteśmy tak skonstruowani,że
często z braku słów, lub czystej ludzkiej zazdrości właśnie tego słowa używamy,a osoba
nim obdarowana często nie wie czy jest aż tak źle, czy tak dobrze.
A może wcale nie jest? Pozdr. EK

Opublikowano

Po pierwsze, kicz kontrolowany to nic innego jak takie sterowanie czytelnikiem by wątpił w słuszność swojego postrzegania pierwszego wrażenia estetycznego. Zwątpienie to daje mu takie nakreślenie, jakie chciał uzyskać autor przy pisaniu wiersza. Przy czym nie jest możliwa całkowita kontrola tego mechanizmu, ani przez autora ani przez samego czytelnika. Dajemy się ponieść i jesteśmy tego świadomi. Bo coż niby innego kryje się za przymiotnikiem "kontrolowany? Sami pomyślcie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czy aby na pewno jesteśmy? Z pewnością kontrola to sterowanie, jednakże nie byłbym taki pewien, czy zwątpienie gra tu rolę języczka u wagi. Czy czytelnik może zwątpić w autora? a autor w czytelnika? czy powinien? Wydaje się, że kwintesencja kiczu rozwiązuje ten od lat nurtujący literaturoznawców dylemat. Kicz ogranicza, o ile jest zamysłem, a jeśli jest zamysłem, główną ideą przyświecającą, tedy jest świadomy. Poruszyłeś problem pierwszego wrażenia; dodałbym tutaj aspekt automatyzmu. To naturalny i spontaniczny mechanizm, za który nie można obarczać winą ani czytelnika ani autora. Wypływa z tego zjawisko ponoszenia i bycia poniesionym. To tylko tak gwoli uzupełnienia.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czy aby na pewno jesteśmy? Z pewnością kontrola to sterowanie, jednakże nie byłbym taki pewien, czy zwątpienie gra tu rolę języczka u wagi. Czy czytelnik może zwątpić w autora? a autor w czytelnika? czy powinien? Wydaje się, że kwintesencja kiczu rozwiązuje ten od lat nurtujący literaturoznawców dylemat. Kicz ogranicza, o ile jest zamysłem, a jeśli jest zamysłem, główną ideą przyświecającą, tedy jest świadomy. Poruszyłeś problem pierwszego wrażenia; dodałbym tutaj aspekt automatyzmu. To naturalny i spontaniczny mechanizm, za który nie można obarczać winą ani czytelnika ani autora. Wypływa z tego zjawisko ponoszenia i bycia poniesionym. To tylko tak gwoli uzupełnienia.
czy można Pana uwieść nabożnym wsłuchiwaniem się we wszystko, co Pan powie i nieustannym wyrażaniem swojego zachwytu? ;p
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czy aby na pewno jesteśmy? Z pewnością kontrola to sterowanie, jednakże nie byłbym taki pewien, czy zwątpienie gra tu rolę języczka u wagi. Czy czytelnik może zwątpić w autora? a autor w czytelnika? czy powinien? Wydaje się, że kwintesencja kiczu rozwiązuje ten od lat nurtujący literaturoznawców dylemat. Kicz ogranicza, o ile jest zamysłem, a jeśli jest zamysłem, główną ideą przyświecającą, tedy jest świadomy. Poruszyłeś problem pierwszego wrażenia; dodałbym tutaj aspekt automatyzmu. To naturalny i spontaniczny mechanizm, za który nie można obarczać winą ani czytelnika ani autora. Wypływa z tego zjawisko ponoszenia i bycia poniesionym. To tylko tak gwoli uzupełnienia.
czy można Pana uwieść nabożnym wsłuchiwaniem się we wszystko, co Pan powie i nieustannym wyrażaniem swojego zachwytu? ;p
Tak, ale tylko na gruncie logiki.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czy aby na pewno jesteśmy? Z pewnością kontrola to sterowanie, jednakże nie byłbym taki pewien, czy zwątpienie gra tu rolę języczka u wagi. Czy czytelnik może zwątpić w autora? a autor w czytelnika? czy powinien? Wydaje się, że kwintesencja kiczu rozwiązuje ten od lat nurtujący literaturoznawców dylemat. Kicz ogranicza, o ile jest zamysłem, a jeśli jest zamysłem, główną ideą przyświecającą, tedy jest świadomy. Poruszyłeś problem pierwszego wrażenia; dodałbym tutaj aspekt automatyzmu. To naturalny i spontaniczny mechanizm, za który nie można obarczać winą ani czytelnika ani autora. Wypływa z tego zjawisko ponoszenia i bycia poniesionym. To tylko tak gwoli uzupełnienia.

vacker, niezupełnie o to mi chodziło.
Powiedz mi, na ile, Twoim zdaniem w kiczu gra tu rolę ŚWIADOME sterowanie, a na ile sterowanie, które w zasadzie zawsze miało tam miejsce?. Założę się, że czytałeś o tym, np u Hejwowskiego. Ale mniejsza z tym...
Sprawa jest tu tak naprawdę innego rzędu. Bo moim zdaniem ani automatyzm ani żadna inna interpretacja przekazu nie jest tu istotna. Liczy się tak naprawdę czytelnik i JEGO postrzeganie komunikatu, jakim niewątpliwie jest wiersz! JEGO, vacker, nie Twoje.

pozdro
Opublikowano

Rozumiem: kładziemy nacisk na czytelnika. Dobrze, lecz ja nadal twierdzę, że w otoczeniu kiczu czytelnik ma równe prawa z autorem. Ich interakcje są automatyczne i niezbyt przewidywalne, przeto trudno je rozdzielać. Jak mamy się odciąc od problematyki autora i jego dążeń? Jak to widzisz? Nie przekonujesz mnie w swej retoryce. Stoję na stanowisku, że automatyzm jest nierozdzielny i nie jest to mój pogląd, lecz Tatarkiewicza.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Sorry, ale pie****ysz, vacker.

W jaki sposób chcesz rozdzielać to, co inheretnie nierozerwalne, hmm? Ciekawi mnie też, jak Ty byś się czuł jako czytelnik w takiej sytuacji? Wyobraż sobie...
Kupiłeś tomik poezji i okazało się, że to, od czego oczekiwałeś konkretnego przekazu, konretnych treści jest zwykłą manipulacją, którą zawiodła Cię na intelektualne manowce! I to właśnie w tych manowcach, tkwi istota problemu!
A nie w tym, co pisał Tatarkiewicz odnośnie automatyzmu! Swoją drogą jest mi przykro, że nie jest Ci wiadomym fakt, iż pogląd, o którym piszesz, był później weryfikowany przez innych, min. Bilewicza i Korzybskiego.
Nie obraź się, ale uważam, że warto poczytać trochę więcej na ten temat...

pozdro
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Sorry, ale pie****ysz, vacker.

W jaki sposób chcesz rozdzielać to, co inheretnie nierozerwalne, hmm? Ciekawi mnie też, jak Ty byś się czuł jako czytelnik w takiej sytuacji? Wyobraż sobie...
Kupiłeś tomik poezji i okazało się, że to, od czego oczekiwałeś konkretnego przekazu, konretnych treści jest zwykłą manipulacją, którą zawiodła Cię na intelektualne manowce! I to właśnie w tych manowcach, tkwi istota problemu!
A nie w tym, co pisał Tatarkiewicz odnośnie automatyzmu! Swoją drogą jest mi przykro, że nie jest Ci wiadomym fakt, iż pogląd, o którym piszesz, był później weryfikowany przez innych, min. Bilewicza i Korzybskiego.
Nie obraź się, ale uważam, że warto poczytać trochę więcej na ten temat...

pozdro
No wiesz, teraz to się ośmieszasz i jest mi podwójnie przykro z tego powodu, bo szanuję twoje oczytanie. Jest oczywistym, że podłoże oczekiwań czytelniczych bierze się z dwóch źródeł: afektywnego i refleksyjnego. Intelektualny aspekt jest wielowymiarowy, natomiast afektywność ma charakter monokauzalny! Niemożliwe jest oczekiwanie konkretnego przekazu i konkretnych treści; pierwsze wrażenie wynika z aktywacji automatycznego systemu wartościowania, który wymaga długotrwałej obróbki intelektualnej w celu uświadomienia źródeł. Skąd czytelnik może wiedzieć, dlaczego bardziej mu się podoba ilustracja z lewej strony i tekst z prawej. Skąd autor ma to wiedzieć? W gruncie rzeczy te wszystkie interakcje zachodzą w sposób intuicyjny. I w tej intuicji znajdzie się miejsce dla kiczu.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Sorry, ale pie****ysz, vacker.

W jaki sposób chcesz rozdzielać to, co inheretnie nierozerwalne, hmm? Ciekawi mnie też, jak Ty byś się czuł jako czytelnik w takiej sytuacji? Wyobraż sobie...
Kupiłeś tomik poezji i okazało się, że to, od czego oczekiwałeś konkretnego przekazu, konretnych treści jest zwykłą manipulacją, którą zawiodła Cię na intelektualne manowce! I to właśnie w tych manowcach, tkwi istota problemu!
A nie w tym, co pisał Tatarkiewicz odnośnie automatyzmu! Swoją drogą jest mi przykro, że nie jest Ci wiadomym fakt, iż pogląd, o którym piszesz, był później weryfikowany przez innych, min. Bilewicza i Korzybskiego.
Nie obraź się, ale uważam, że warto poczytać trochę więcej na ten temat...

pozdro
No wiesz, teraz to się ośmieszasz i jest mi podwójnie przykro z tego powodu, bo szanuję twoje oczytanie. Jest oczywistym, że podłoże oczekiwań czytelniczych bierze się z dwóch źródeł: afektywnego i refleksyjnego. Intelektualny aspekt jest wielowymiarowy, natomiast afektywność ma charakter monokauzalny! Niemożliwe jest oczekiwanie konkretnego przekazu i konkretnych treści; pierwsze wrażenie wynika z aktywacji automatycznego systemu wartościowania, który wymaga długotrwałej obróbki intelektualnej w celu uświadomienia źródeł. Skąd czytelnik może wiedzieć, dlaczego bardziej mu się podoba ilustracja z lewej strony i tekst z prawej. Skąd autor ma to wiedzieć? W gruncie rzeczy te wszystkie interakcje zachodzą w sposób intuicyjny. I w tej intuicji znajdzie się miejsce dla kiczu.

Odwołanie do intuicji to jawny brak argumentów z Twojej strony! Po pierwsze, intuicja jest procesem, który nie wiąże w żaden sposób świadomości. Tak więc, siłą rzeczy odpada aspekt monokauzalny. Po drugie, aktywizacja automatycznego systemu wartościowania zakłada wolicjonalność, a jak doskonale wiadomo, wolicjonalność rozpatruje się tylko i wyłączenie w perspektywnie INTENCJONALNEJ a nie afektywnej. I tu chyba najbardziej sypie się argumentacja, która miała przekonać do Twojego sformułowania definicji kiczu.
Zresztą przyjrzyj się sam.
Opublikowano

Bredzisz, po prostu zastosowałem analogię, która obrazowała pewien schemat. Nie czepiaj się komponentów stricte emocjonalnych; za chwilę dojdziesz do fukcji magicznej tekstu i wtedy niebezpiecznie zbliżysz się do farsy w swoim toku myślenia. Kłócisz się chyba dla zasady, bowiem monokauzalność wcale nie wyklucza świadomości i vice versa. Powoływanie się przy tym na miałkie, sam musisz to przyznać, teorie wolicjonalne wyznawców psychologii humanistycznej, jest również zabiegiem ryzykownym. Nie można traktować czytelnika i autora w kategoriach jednostek o rozszczepionej tożsamości! Jeśli kicz jest sztuką szczęścia, to bezwzględnie należy założyć, że pojęcie szczęścia u jednego i drugiego w jakiś sposób się zazębia. Quod erat demonstrandum.

Opublikowano

W Krakowie mieście, z dwu różnych tramwai
Wysiadły dwa orszaki Świętych Mikołai
A jak tak staneli na przeciwko siebie
To się w całym Krakowie zrobiło jak w niebie

Wtedy ten, co była na nim złota szata rzekł
Pryskajta gnojki, czego tu szukata
A i szef tych drugich nie chciał zostać w tyle
I coś tam napomknął o ciemnej mogile

Takie sobie przekomarzki trwali
W końcu pastorały z sobą skrzyżowali
Lali sie, lali ,lali, rany boskie
Jak dwa Wołdyjowskie, albo dwa Pawłowskie

A jak się bić skończyli, poszli se do kioska
Na jasne piwko tyskie i na papieroska
Stoi budka, przy niej Mikołaji paka
To by było coś dla Matejszczaka

Ech, taki obrazek się człekowi marzy
Tylko, że nie ma już dziś takich malarzy.


To tak zamiast "uczonej" i nadętej gadki, wierszyk jest autorstwa Ludwika Jerzego Kerna, pisałem z pamięci, tytułu nie pamiętam....

(Wprawdzie exemplificatio non est ratio, ale daje do myślenia.....)

I co - kicz to, czy majstersztyk warsztatu w służbie spostrzegawczości i dobrego humoru?

(czemu wam, poeci [i krytycy] miodu w sercu brak, a i humor macie jak zgagą trapieni: albo wódka nie ta, albo głowa, hi, hi)...

Pozdro.

Opublikowano

Znalazlem...

Obrazek przedświąteczny


W Krakowie - mieście z dwóch różnych tramwaji
Wysiedli dwa orszaki świętych Mikołaji.
Hej kolęda, kolęda!


Infuły mieli zamiast degolówek
I zarobionych każden miał po pare stówek.
Hej kolęda, kolęda!

No to staneli tak naprzeciw siebie
I się w Krakowie całkiem zrobiło jak w niebie.
Hej kolęda, kolęda!

Jeden, co na nim była złota szata
Krzyknął: Pryskajta, gnojki czego tu szukata?
Hej kolęda, kolęda!

To szef tych drugich tyż nie chciał być w tyle
I coś zaznaczył ładnie o ciemny mogile.
Hej kolęda, kolęda!

Ty mnie mogiłą? O ty w czako dęty!
Co za szmaciarze, ludzie, chodzą dziś za świętych!
Hej kolęda, kolęda!

A ty ciapciaku nie bydź taki bystry,
Bo cie ze świętych, dziadu, przeniesą w ministry.
Hej kolęda, kolęda!

Takie ci różne przekomarzki trwali,
Aż pastorały w końcu dwa sie skrzyżowali.
Hej kolęda, kolęda!

Lali sie, lali, lali, rany boskie,
Jak dwa Pawłoskie jakieś lub Wołodyjskie.
Hej kolęda, kolęda!

A jak skończyli, to poszli do kioska
Na jasne piwko tyskie i na papierosa.
Hej kolęda, kolęda!

Budka, a przy nij Mikołaji paka
To by ci było, bracie, coś dla Matejszczaka.
Hej kolęda, kolęda!

Taki obrazek aż się, bracie marzy
Ino, że nima dzisiaj już takich malarzy.
Hej kolęda, kolęda! Eech...

Ludwik Jerzy Kern

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dokładnie.. Pamiętam jak jakiś czas temu nasi poeci z umiłowaniem się w to bawili podpisując wiersze : KK i prześcigając się w pisaniu jak najwiekszego i najśmieszniejszego kiczu. Kto o tym nie wiedział mógł wpasć w ich pułapkę :) i jeszcze do tego uwierzyć, że pisali te wiersze na serio :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...