Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

18 lutego 1989 roku
Wczoraj z biblioteki wypożyczyłem dzienniki dwóch powieściopisarzy. Przewertowawszy je stwierdziłem, że można dowiedzieć się z nich wiele o sytuacji politycznej kraju, w którym żyli. Moje kompleksy w stosunku do tych, którzy wydali choćby jedną książkę, każą mi coś z tym fantem zrobić..

Co słychać w kraju nad Wisłą w lutym 1989 roku?
6 lutego w Warszawie odbyła się pierwsza rozmowa przy „okrągłym stole” między stroną rządową a opozycją, której przewodzi Lech Wałęsa. Celem rozmów jest uzdrowienie gospodarki. Zdaje się, że jesteśmy obecnie świadkami wydarzenia nie mającego swojego odpowiednika w historii jakiegokolwiek z komunistycznych państw. Nie jestem jeszcze wtajemniczony, i nie rozumiem, dlaczego Rosja pozwala naszym komunistom na zmianę dotychczasowego sposobu rządzenia – innymi słowy, dlaczego zamiast wypełniania więzień politycznymi wrogami, pozwala się na konstruktywne z nimi rozmowy. Z drugiej strony mam przeświadczenie, że rozmowy te są pokłosiem przeprowadzonej pod koniec listopada telewizyjnej debaty między Miodowiczem a Wałęsą, w której to Wałęsa na oczach całego narodu zmiażdżył argumentami swego komunistycznego rywala. Cały naród nieźle się wówczas ubawił. Pamiętam, że następnego dnia wszędzie mówiło się tylko o tym. Panowało wśród zwykłych ludzi swoiste poczucie triumfu, jakie mogłoby się przydarzyć nam Polakom jedynie wtedy, gdybyśmy zdobyli mistrzostwo świata w piłce nożnej.

19 lutego 1989 roku
Jest czwarta w nocy, ale świat, który upił się wraz ze mną - jeszcze nie śpi. Powiedział, że nie będzie pogrążać się w nicości, póki ja na dobre nie utonę w swojej kołdrze. No to musi trochę poczekać, bo ja tu przy tej lampce z ulubionym kubkiem herbaty w ręce - muszę jeszcze parę słów o tych baletach, z których dopiero co wróciłem, i po których nie zmyłem jeszcze potu:

bal co się zowie kolory w czerni
bal barw wyblakłych, od potu sczerniałych
bal hałasu, zawirowań dźwięków
i wiatrów gnanych stopami

a ja siedzę w tym rozgwarze
z nutką tęskną
do światła tego okna z naprzeciwka
które pociąga swym ciepłem
nakłaniając do ucieczki

lecz nie wybiegam,
i nie odchodzę -
czuję swój pot
na którymś z kobiecych ubrań

i zostaję by wytrwać
do końca
w rytualnym wyciu głośników
by upajać się krwią kolorów
wypluwaną ze symulowanych świateł

zostaję by po bitwie
policzyć trupy

20 lutego 1989 roku
Szlag mnie trafia. - Na niczym nie potrafię się skupić. Napisanie jednego zdania wymaga tyle wysiłku... – a tu zamęt - zniecierpliwienie, wiatr we wnętrznościach, któremu towarzyszy przykurcz gardła i coś jakby mrowienie w środku głowy – wszystko z ciągłej podniety, z niezaspokojonej żądzy posiadania ciała jakiejś panienki. Co rusz wstaję od biurka, podchodzę do okna i patrzę czy coś zobaczę. Za chwilę siadam, znów wstaję – znów podchodzę. Po godzinie takiej męki wychodzę na niby spacer. Moim priorytetem jest ujrzenie czegoś zgrabnego z długimi nogami. Ale ujrzenie czegoś zgrabnego z długimi nogami, do tego w kurtce nie przykrywającej amortyzatorów wprawia mnie w jeszcze większą rozpacz. Ratunek widzę w powrocie do mojego pokoju. Tam po półgodzinnym uspokajaniu się – na dziesięć minut panuje spokój – po czym wstawanie od biurka i zaglądanie przez okno zaczyna się od nowa.
Tak jest każdego dnia. Każdy dzień wypełniony jest żądzą seksu. To mnie… – wypala!

20 lutego 1989 roku
Kobiety najwyraźniej podnieca typ przywódcy. Karolinie dałem do przeczytania tych kilka zapisków by powiedziała co o nich myśli. Nie zwróciła większej uwagi ani na filozofię wrażenia, ani nawet na nasze nocne przeistaczanie się w potwory. Zarzuciła mi natomiast, że nic nie napisałem o wyglądzie mojego przyjaciela. Prawie że wykrzyczała do mojego ucha: Czytelniczka chce wiedzieć jak wygląda Bogdan?

Jak wygląda Bogdan? Bogdan zawsze chodzi albo w skórzanej albo w dżinsowej kurtce. Ma kasztanowe, proste włosy do ramion. Wzrostu około metra osiemdziesiąt, sylwetce potężnej, ale nie otyłej. Twarz? Twarz, to istny orzech do zgryzienia. Sam nie wiem jak opisać twarz, w której można znaleźć wszystko!? Najlepiej po prostu jakbym zadzwonił do niego i zapytał, bo całkiem możliwe, zważywszy, ile wystaje przed lustrem, że posiada jakąś teorię co do swojej facjaty.
Nos? - rzymski, który jakoś wkomponowuje się w pozostałe rysy. Co ja mówię „jakoś” - Jego rysy są właśnie italskie - to czysty Włoch. Oczy? Drogie dziewczęta, wreszcie trafiłyście z pytaniem w dziesiątkę! O nich – o Bogdana oczach skoro tylko zechcecie opowiem wam historię. Warto posłuchać, bo to rzeczywiście chłopak za którym oglądają się dziewczyny w Szczecinie.
Otóż wyobraźcie sobie technikum, jeden ogromny gmach szkolny z tabunami tysięcy w czasie przerwy przewijających się po korytarzach uczniów. A teraz wyobraźcie sobie jak zaludniona musi być tam jedna i malusieńka stołówka, do której wszyscy się zlatują by kupić sobie pączka.
Otóż pewnego dnia, idę ja ci po tym korytarzu, co rusz obijając się o czyjeś ramię... dochodzę do tych niezamykających się nigdy drzwi od stołówki, gdzie już kątem oka widzę jedną i w sobie poruszającą się ludzką masę. I tak nie mając ochoty stać w tej kolejce przechodzę obok tych drzwi, by już bodajże po dwóch krokach zatrzymać się... - Otóż wówczas coś jakby uświadomiłem sobie, że z tej ogromnej masy ludzkiej, którą ledwie liznąłem kątem oka, spozierała, przeszyła mnie - jedna para smoliście czarnych oczu - para oczu spozierająca niebywale mocno i tęsknie w DAL - w BYT - a może w samego BOGA -.
Poruszony czymś tak zdumiewającym, postanowiłem cofnąć się – zrobić te dwa kroki do tyłu i przyjrzeć się właścicielowi tych oczu. kiedy stanąłem naprzeciw drzwi - jak się zapewne domyślacie, przyszło mi pośród ogromnego tłumu ujrzeć siedzącego pod oknem Bogdana, który tkwił sobie dalej z tym przenikającym wszelki byt spojrzeniem!
Oto Bogdan.

Dobra, wszyściuchno cacy, tylko pamiętaj, że trzeba jeszcze popracować nad tym powtórnym ujrzeniem Bogdana, gdyż jak na razie jest ono zbytnio uproszczone, no bo skoro masa ludzka, to jak poprzez nią żeś dojrzał siedzącego pod samymi oknami Bogdana, przecież ktoś czytając powyższe zdanie, pomyśli sobie: A co, wzrok twój autorze - przez ciała, przez materię przenika, by ujrzeć to, co chce ujrzeć!
– I żeby uniknąć tego typu uwag – przypomnij czytelnikom, na podstawie ich własnego doświadczenia, że to będące w ciągłym ruchu kłębowisko ludzkie musiało posiadać w sobie - właśnie dla umożliwienia tego ruchu - choćby niewielkie przestrzenne szpary, i że po chwili twojej cierpliwości, one połączyły się ze sobą, pozwalając ci ujrzeć jużci z samego końca kłębowiska - tego twojego Bogdana, ten wzrok głęboki spod okien! - Kumasz? - Coś takiego!

21 lutego 1989 roku
I bądź tu pisarzem lub poetą. - Jak? - Pytam jak?! – Skoro plemniki
wciąż wyganiają na chodniki!

21 lutego 1989 roku
Seks! Seks! Seks

21 lutego 1989 roku
Seks! Seks! Seks
Mam prawie dwadzieścia lat, i czuję, że beze mnie dokonała się moja inicjacja seksualna. Dokonała „gdzieś” w mojej biologii, psychologii, socjologii, duchologii. Lecz, nie dokonała się fizycznie!

21 lutego 1989 roku
Seks! Seks! Seks
Mam prawie dwadzieścia lat, i jedyne moje doświadczenia z kobietą to pocałunki, to zapuszczanie rąk pod bluzeczkę. Moja inicjacja dokonała się beze mnie!

Dniem i nocą, w gorączce zmysłów uzmysławia ręka
Że rozkosz jest tam, gdzie między udami wnęka!


21 lutego 1989 roku
Seks! Seks! Seks
Moja inicjacja dokonała się beze mnie! Bo dorosłem do tego, a nawet na pewno mam już za sobą dany mi czas na spróbowanie pierwszego razu, lecz nie było żadnego pierwszego razu!

21 lutego 1989 roku
Seks! Seks! Seks
Patrzę jak całują się młode pary, i czuję, że wszystko wiem, że doświadczyłem... Moja inicjacja dokonała się beze mnie!

22 lutego 1989 roku
Myślę, że gdybym dał do poczytania swoje zapiski innym koleżankom, to podobnie jak Karolina pytałyby jak wygląda Bogdan. Pozwólcie łudzić się, że istnieją takie dziewczyny, które z kolei znając Bogdana ciekawe są mojego wyglądu.
Może o włosach – bo na pewno oprócz dosyć pokaźnego wzrostu (194cm), to one w pierwszym rzędzie ludziskom rzucają się w oczyska. Sam je strzygę. Lewą stronę niemal do łysiny, zaś po prawej zostawiam lekuchną grzywiznę.
Te włosy to nie tylko część wizerunku, to swego rodzaju papierek lakmusowy do pomiaru tolerancji tych, z którymi mijam się na ulicaszyskach. To jest to coś, co zaostrza relację. I na tym w zasadzie cały wagon ekstrawagancji mojego wyglądactwa się kończy, czasami może dodaję sobie odrobinę romantycznej nonszalancji rozpiętymi mankietami przy rękawach oraz trzema nie dopiętymi guzikami przy kołnierzu - coś a’la popiersia Słowackiego jaki znamy z obrazów. Spodnie, buty, i kurtkę noszę takie, jakie mamie uda się kupić w sklepie. – Nie mam i nigdy nie miałem pod tym względem wymagań.
Zresztą śmieszą mnie te wszystkie zbuntowane indywidua - te punki, ci nowofalowcy, rastamani, skinheadzi, hipisi, którzy wyśmiewają się z tzw. drobnomieszczaństwa zabiegającego o modne ciuchy i rzeczy na „topie”. - Śmieszą mnie, ponieważ sami są dokładnie takimi samymi. Taki punk dajmy na to – ileż on musi wykazać energii, zasięgnąć informacji na temat tego, gdzie można nabyć punkowskie buty, a gdzie punkowskie spodnie, kurtkę, ćwieki, pas – ileż on za tym musi się nachodzić, ileż napracować, przez ileż czasu wrzucać monety do skarbonki. Przecież jest zwyczajnie nieszczęśliwy jeżeli nie zarobi pieniędzy lub nie wyłudzi ich od rodziców. – I do momentu póki w jakiejś przyszłości nie zdobędzie tych potrzebnych akcesoriów - nie będzie miał odwagi wydać z siebie tego przerażającego okrzyku: No future!
To ma być nonkonformista?! – Rodzice - nie wierzcie, że mając przed sobą „porządnie” ubranego punka, czy kogoś tam innego - macie tym samym do czynienia z buntownikiem zagrażającym porządkowi waszego świata.
Prawdziwy buntownik, wierzcie mi albo nie – ale przeważnie, jest jak terrorysta, który musi zdawać sobie sprawę, że jeśli chce z powodzeniem podłożyć bombę pod supermarket, to nie może rzucać się w oczy!
Hm... - Miało się zachęcać dziewczyny do bezpośredniego poznania mnie, a ja tymczasem o punkach. Ale pal licho z wyglądem... – Co innego mnie teraz trapi. Czy ja jestem takim buntownikiem z gatunku terrorystów? Pytanie, które może komuś się przypadkiem nasunąć. Otóż, myślę, że nie. Zbyt dużo przyjemności sprawia mi jednak błądzenie nożyczkami po własnej łepetynie. Ale może kiedyś się wkurzę i wyrzucę nożyczki, a wtedy...

23 lutego 1989 roku
Pracy jeszcze jakoś nie znalazłem. Dzisiaj z przychodni lekarskiej ktoś mnie wygonił, bo jakiś ktoś inny - kiedyś, gdzieś, jakichś moich papierów nie podstemplował. Jakoś tak nawet, ani nie próbowałem prosić, ani wyjaśniać, ani w ogóle nic. Jedynie może jakieś trzy lub cztery przekleństwa pod nosem wykonałem, a potem spływ szybki w dół rzeki po jakiejś poręczy biegnącej nad falami schodów - ku ujściu! ku oceanowi powietrza!
Przez tę przychodnię zmarnowałem trzy i pół godziny, które mogłem po prostu przespać. Ostatnio jakoś dużo śpię. Dużo - to jakoś tak słabo powiedziane – bo ja jakoś śpię ile się da, ponieważ, jakoś postanowiłem maksimum swego czasu poświęcać polowaniom na ulubione i najpożywniejsze dla mojej jawy sny o lataniu. A to zajęcie należy naprawdę do zajęć iście myśliwskich, wymagających ode mnie może nie tyle jakiegoś specjalnego skupienia, co kilku godzin cierpliwego wylegiwania w pozycji horyzontalnej. - I podejrzewam, jakoś w zaufaniu Wam mówiąc, że jest wielką szkodą dla duchowego mojego rozwoju - marnowanie ich na bezproduktywnym wyczekiwaniu w jakiejś zapyziałej poczekalni, której ściany jak na ironię - zalepione są jakimiś plakatami zachęcającymi do przestrzegania jakichś zasad higieny!

24 lutego 1989 roku
Czuję się jak gówno nasrane na niewiarygodną wysokość! Wciąż się myję i szoruję. Wydaje mi się, że śmierdzę, ulegam rozkładowi! Do tego jeszcze ta osłabiająca ducha i ciało masturbacja, która dokonuje się wszędzie, w każdym pomieszczeniu w którym jest okno... – okno z widokiem na pomykające chodnikami panienki!
Marazm całkowity! Nic absolutnie mi się nie chce! Nie chce mi się wciąż udawać jakiegoś tam Kornela! Czuję się zupełnie jak wtedy, kiedy to na oczach Ignasia waliłem głową w ścianę, bo nie mogłem znieść siebie we własnej głowie, miałem dosyć mojego „ja”, dosyć tego, że gdzie się nie obróciłem, gdzie kroku nie postąpiłem – moje „JA” było ze mną – bez przerwy ze mną, w kółko odczuwające to samo i tak samo, nie dające chwili, chwili spokoju!
Dodatek do zdania, w którym wspomniałem o Ignasiu:
Ignaś to Artur Izdebski, kolega klasowy z technikum, z którym przez jakiś czas dzieliłem również pokój w internacie na Wielkopolskiej. Na hasło „Ignaś” kojarzą mi się dwie historie. Pierwsza, to szalona miłość Ignasia. Pamiętam, jak to pewnego dnia przyjechał do internatu cały w skowronkach i ogłosił, że jest zakochany. W porządku, mówimy. Ale nic nie było w porządku, bo miłość Ignasia okazała się uczuciem nie tylko nieodwzajemnionym, ale nawet w tym nie odwzajemnieniu zupełnie niepodobnym do tego co przeżywało wielu z nas.
– Jego uczucie przejawiało się dużo bardziej drastycznie. Zaczęło się od tego, że ten zawsze schludnie noszący się chłopak, nie mający w sobie nic z ekstrawagancji, zaczął ni stąd ni zowąd zawieszać na swojej szyi jakieś wisiorki. Po kilku dniach kupił od kogoś bardzo dziwnie skrojoną skórzaną kurtkę, a jeszcze po kilku dniach zaczął tapirować włosy. Twierdził, że to po to, by wszystkie elementy nowego wyglądu jak najlepiej współgrały. Tak zmieniony, gdzie bogiem a prawdą, jakoś nic do niczego nie pasowało chodził po mieście i do szkoły. Najgorsza była jednak zmiana w jego zachowaniu. Stał się zupełnie nie komunikatywny. Wciąż mamrotał coś pod nosem. Człowiek miał zwyczajną ochotę wziąć go za karby i mocno potrząsnąć, by jak ze skarbonki wydobyć z Ignasia tego Ignasia, którego się zna i lubi. Nasze próby dotarcia do niego i wykazania narastającej nieracjonalności jego poczynań nie zdawały rezultatu. Brnął w tą swoją miłość niczym wyścigowa łódka, dla której zamazany widok brzegu ślizga się zupełnie jak woda. Jego zachowanie zamiast z upływem czasu powracać do normy, ku naszemu zdumieniu wciąż podążało w tym nieznanym nikomu kierunku. W końcu doszedł do stanu, że wyrwany na lekcji do odpowiedzi, wstawał i z wyrazem cierpienia na twarzy oświadczał pytającemu profesorowi, że nie może odpowiadać ponieważ jest zakochany i zbyt mocno bije mu serce. Niestety, rzadko który nauczyciel brał to za dobry żart, i niestety prawie wszyscy po usłyszeniu takiej odpowiedzi wlepiali mu pały. A co na to Ignaś? Ignaś nie przejmując się źle rokującym wydarzeniom w szkole, po lekcjach na ruchliwym placu Grunwaldzkim, jako że była to jesień - zbierał opadnięte z drzew liście, a później wręczał je nieznajomym przechodniom, życząc im wszystkiego najlepszego.
Nie mogliśmy na to spokojnie patrzeć. W obawie o jego psychiczne zdrowie, i oceny, postanowiliśmy porozmawiać o nim z naszą wychowawczynią. Ta wysłała go na rozmowę z psychologiem, której to Pani psycholog Ignaś również oświadczył, że nie może rozmawiać, ponieważ jest zakochany. Na szczęście gdzieś, w którymś momencie zaczął się w nim odwrót. Miłość stopniowo zwracała go nam takim, jakiego najbardziej lubiliśmy.

Inna rzecz, która mi się kojarzy z nim i jeszcze z dwoma Darkami z mojej klasy, to wspólne zamieszkiwanie w jednym z pokojów na Wielkopolskiej. Bardzo miło wspominam ten okres. Śmiesznie, bo przeniesiono mnie do tych jegomości za karę, krótko mówiąc za to, że w internacie przy ulicy Niegolewskiego przed wyjściem na miasto nie stosowałem się do nakazu wpisywania wyjść w zeszyt, oraz za przewinienia inne - równie nieistotne.
W pokoju na Wielkopolskiej wytworzyło się między nami coś co w świecie chłopaków nie zdarza się w ogóle. Wszystko zaczęło się ode mnie, konkretnie od tego, iż chodząc z przeświadczeniem, że jestem NIKIM, ja uczeń trzeciej klasy wdrożyłem w swój obyczaj kłanianie się w pas pierwszoklasistom – co nawiasem mówiąc nie było - choć z początku myślałem, że jest - li tylko błazenadą, bo jak się szybko przekonałem, dzięki takiemu zachowaniu uzyskiwałem rzadką skądinąd sposobność spoglądania na wiele spraw z dystansu, zwłaszcza na te, które dotyczyły mechanizmów międzyludzkich, jak i własnej osoby. Otóż na Wielkopolskiej postanowiłem, że wobec trzech moich rówieśników zachowywać się będę podobnie jak wobec pierwszoklasistów. Wynik takiego zachowania był zaskakujący. Cała trójka przyjęła to z całkowitą aprobatą, co więcej uznali, że sami będą postępować tak samo. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy poprosiłem któregoś z Darków, czy też Ignasia aby zrobił mi herbatę, ten zamiast posłać mi bluzgi, bym sam sobie zrobił, co z pewnością stałoby się w każdym innym pokoju każdego internatu świata – on kłaniał się w pas, i mówił: Tak Panie już robię, a z ilu łyżeczek itd. po czym naprawdę robił herbatę, a nawet przynosił do łóżka na którym leżałem i dajmy na to gapiłem się w sufit. Wiem, że to nieprawdopodobne, ale tak było. Cała nasza czwórka przyjęła ten styl bycia polegający na kłanianiu się, a następnie spełnianiu wyrażonego życzenia kolegi. W tym pokoju nie istniała zawiść, ani ukryte osobiste żale, tylko sympatia i życzliwość. I to wszystko, to całe i wydawałoby się niemożliwe w realnym życiu spełnienie idei chrześcijańskiej odbywało się między osiemnastolatkami – ot tak, tylko dla żartu, dla dobrego samopoczucia!
To tyle a propos tego co przypomniało mi się w związku z Ignasiem.

Opublikowano

He, he przyznam się szczerze że czytałam trochę po łebkach, ale ten ostatni kawałek o kłanianiu się normalnie mnie rozwalił. Zarąbisty ! :-)). W padnę tu zresztą jeszcze przeczytać uczciwie od deski do deski, bo teraz jestem "padnięta". Narka/B.

Opublikowano

fascynujący dziennik
czytałam jednym tchem, nic mnie nie uwierało ani nie gryzło
idę czytać wcześniejsze części

ps. chyba wdrożę w życie ideę ukłonów
uśmiech

Opublikowano

Nieźle, lubię gniewne, natchnione kawałki, choć dzienniki, przyznam szczerze, nie są moją ulubioną formą przekazu - kojarzą mi się z przeżyciami nastolatek albo wspomnieniami z więzienia lub wojny. Zastanawia mnie jednak fakt, jak trzeba ułożyć dupę, by nasrać na niewiarygodną wysokość - rzecz godna wieloryba. Jak to zrozumiem, spróbuję się tak poczuć, jak narrator:)

Opublikowano

Tak się nie moge doczekać następnego i oczywiście pozytywnego komentarza, że sam coś tu napiszę:)). A że głupio wychwalać samego siebie, tedy podziękuję Basi i Czarnej za wychwalenie kawałka o kłanianiu się. Pozdrawiam dziewczyny i całuję w rączki. Pa

Opublikowano

dzie wuszka - "niepisanie jednego zdania wymaga tyle wysiłku" - czy to przytyk do tego, że może zbytnio się rozwlekam w tekstach?

"jak masturbacja to nie marazm" - hm, czyżbyśmy wkraczali na teren indywidualnych... hmm :))

Nie wiem, czy to, że kojarzy ci się z Adrianem Mole jest komplementem, ale biorę to za dobrą monetę, bo rzeczywiście i u mnie pewna naiwność spojrzenia bohatera na życie jest zamierzona.
Czy bohater jest czasami zanadto dojrzały? Nie wydaje mi się. Większość jego przemysleń nie jest zbyt głęboka. To proste, aczkolwiek nie zawsze popularne spostrzeżenia. Jego siła, jeśli w ogóle takową posiada, polega na chęci niezależnego myślenia, oraz badaniu, na ile w ogóle takie niezależne myślenie jest możliwe.
Jak wygląda Bogdan? Jesteś chyba dwudziestą czwartą panną na tym forum, która najchętniej otrzymałaby zeskanowane zdjęcie jego twarzy :)))
Ja się męczę, opisuję, zmieniam składnię, próbuję być oryginalny - A wy chciałybyście zdjęcia! :))
Co to jest - forum fotograficzne? :))) Oczywiście Pozdrawiam

Opublikowano

Zaczniemy od spraw technicznych:

-utonę w swojej kołdrze - może utonę pod?
-Szlag mnie trafia. - Na niczym nie potrafię się skupić - myślnik jest zbędny.
-– a tu zamęt - zniecierpliwienie, wiatr we wnętrznościach, któremu towarzyszy przykurcz gardła i coś jakby mrowienie w środku głowy – wszystko z ciągłej podniety, - znowy te myślniki, zupełnie niepotrzebnie, starczą przecinki i kropki :)
-Za chwilę siadam, znów wstaję – znów podchodzę - jak wyżej.
-To mnie… – wypala!
-wykrzyczała do mojego ucha: Czytelniczka chce wiedzieć jak wygląda Bogdan? - skoro wykrzyczała, to zakończ zdanie wykrzyknikiem, a nie pytajnikiem.
-Wzrostu około metra osiemdziesiąt, sylwetce potężnej, ale nie otyłej - sylwetka potężna, ale nie otyła
-ulicaszyskach - ?
-Śmieszą mnie, ponieważ sami są dokładnie takimi samymi - tacy sami
-bo jakiś ktoś inny - kiedyś, gdzieś, jakichś moich papierów nie podstemplował. Jakoś tak nawet, ani nie próbowałem prosić, ani wyjaśniać, ani w ogóle nic. Jedynie może jakieś trzy lub cztery przekleństwa pod nosem wykonałem, a potem spływ szybki w dół rzeki po jakiejś poręczy- widać, że zamierzone powtórzenia, ale trochę drażnią w oczy :)
-Czuję się jak gówno nasrane na niewiarygodną wysokość! - hahaha, dobre
-Zaczęło się od tego, że ten, zawsze schludnie noszący się, chłopak
-Tak zmieniony, gdzie bogiem a prawdą, jakoś nic do niczego nie pasowało chodził po mieście i do szkoły. - gdzie między Bogiem a prawdą
-którego się zna i lubi - może lepiej znał i lubił?
-nie zdawały rezultatu - lepiej - nie dawały

Wielu przecinków Ci brakuje. Poza tym większość myślinków, kórych użyłeś, jest niepotrzebna.

Ogólne wrażenie - dobre. To już trzecia część, którą czytam i czyta mi się coraz lepiej. Co znaczy, że piszesz coraz płynniej i nie stroisz w miejscu.
Pozdrawiam i lecę do części czwartej :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Uratować rodziców swoich chciałem,

      Nie udało mi się, porażkę poniosłem, 

      Dzięki zdolnościom które posiadam,

      Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham,

      A jedynie śmierć dookoła przyniosłem, 

      Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem...

       

                                  ******

       

      Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem, 

      Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem. 

      Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania, 

      Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia,

      Lat wtedy skończyłem szesnaście, 

      Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście.

       

      Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni,

      Ciasno było, czułem się jak w matni,

      Każdy się przepychał, byli jak dzikusy,

      A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy, 

      No ale cóż, finalnie na dół zszedłem, 

      Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem.

       

      Kolejnym zadaniem było dostać się na górę, 

      Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę,

      Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem, 

      I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, 

      Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę, 

      Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę. 

       

       

                                   ******

       

       

      Odzyskałem po jakimś czasie przytomność,

      Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość,

      Miejsce w którym byłem, wyróżniało się, 

      Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię,

      Obiekty dookoła mnie się unosiły,

      I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały. 

       

      Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz,

      Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz,

      Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi,

      Albo jest to jakiegoś rodzaju raj,

      W głowie taki straszny mętlik miałem,

      "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem. 

       

      Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie,

      Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie,

      Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę, 

      Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę,

      Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej, 

      Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej.

       

      Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące,

      Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające, 

      Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły, 

      Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły, 

      Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało, 

      Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zaciekawiło. 

       

      Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący, 

      Był niski, surowy, osądzający,

      Ciarki mi po plecach przeszły, 

      Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły,

      Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać,

      Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać.

       

      Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej, 

      Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej, 

      Ze środka wydobywało się jakieś światło,

      Które mnie mocno oślepiało, 

      Nagle poczułem w potylicę uderzenie,

      Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie.

        

       

                                   ******

       

       

      "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem, 

      Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu się w powietrzu unosiłem,

      Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego,

      I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego,

      No i znowu były te wszystkie latające skały,

      Tym razem jakoś inaczej się zachowywały...

       

      Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć,

      Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć,

      To było dziwne, ale wtedy się tym nie przejmowałem,

      Wyłączyłem mózg i się dalej bawiłem,

      Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć, 

      "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..."

       

      Usłyszałem ten tajemniczy głos ponownie, 

      Tym razem był spokojny, powiedział coś o ukończonej próbie, 

      Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie,

      Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie,

      "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem, 

      Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem...

       

       

                                  *******

       

       

      Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie,

      Głowa mnie bolała jak nie wiem,

      Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło, 

      Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło, 

      Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła,

      Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła. 

       

      Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem

      Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem, 

      Ponownie nic, żadnej odpowiedzi, 

      Zastanawiałem się o co kurdę chodzi,

      Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły,

      Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły. 

       

      Ktoś raptownie otworzył drzwi,

      To był Konrad - mój przyjaciel bliski,

      Przez chwilę stał jak osłupiały, 

      Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły,

      Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił, 

      Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił. 

       

      Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim, 

      Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim,

      Cały ten bałagan to ja zrobiłem,

      W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem,

      Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało,

      Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało...

       

      Spróbowałem po raz kolejny wstać, 

      Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać, 

      Miał rację, omal nie zwymiotowałem, 

      Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem, 

      Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli,

      Po około pięciu minutach faktycznie, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli...

       

      Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny, 

      I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny,

      A ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem,

      Dosłownie wielkiego banana na twarzy miałem, 

      Chcieli bym się od teraz nauczył nad nowymi mocami panować, 

      I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować...

               

       

                                   ********

       

       

      Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń, 

      Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń, 

      Żeby móc w miarę spokojnie żyć, 

      Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć, 

      Stałem się miejscowym bohaterem,

      Z zabawnym wręcz charakterem.

       

      Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami,

      Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami,

      W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne,

      Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne,

      Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym,

      I stałem się ich wsparciem zaufanym. 

       

       

                                   *******

       

       

      W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć,

      A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć,

      Choć zabrzmi to śmiesznie, 

      To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie, 

      Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać,

      A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać. 

       

      Ale zanim to, chcę pójść do sklepu,

      Żeby nie na pusty żołądek robić "występu",

      Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę, 

      No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!",

      Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego,

      Typowe przekąski nastolatka przeciętnego.

       

       

                                  ********

       

       

      Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie,

      Wydaje się być w miarę spokojnie, 

      Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci, 

      Aż do życia pojawiają się chęci, 

      Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć,

      I dłużej na świeżym powietrzu pobyć.

       

      Osiedlowy jest już w moim polu widzenia,

      Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia, 

      Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!",

      To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma,

      Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem, 

      Jak z komiksów zostać superbohaterem...

       

      Kostium zakładam w ekspresowym tempie, 

      Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie, 

      Mam ze sobą też deskę skateboardową,

      Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo,

      No, ale dobra, dość już zbędnego gadania,

      Mam w końcu przestępcę do złapania!

       

       

                                 *********

       

       

      Wściekłem się, skubaniec mi zwiał, 

      Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał, 

      Wszystkie ulice i alejki przeszukałem, 

      I jedynie Konrada na przystanku widziałem, 

      Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce,

      Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce. 

       

       

                                  ********

       

       

      Godzina osiemnasta właśnie wybiła, 

      Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła, 

      Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to,

      Czuję się jakbym upadł na samo dno,

      Nie mogę o tym zapomnieć, 

      Ani nawet sobie w twarz spojrzeć...

       

      Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała, 

      Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała, 

      Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem, 

      Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem, 

      Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki,

      I według moich obserwacji, złodziej żeby mi umknąć musiałby być turboszybki...

       

      Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, 

      Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem, 

      Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie, 

      Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie, 

      Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę, 

      I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę...

       

       

                                  ********

       

       

      A więc słuchajcie, wstawiam to jeszcze przed skończeniem tego byście ocenili, czy fabularnie wygląda to w miarę dobrze i czy budowa też jest w porządku. Piszę to od ponad miesiąca i jestem z tego dumny, natomiast chciałbym jednak mimo to się doradzić czy dobrze mi idzie :) historia ta powoli doniega ku końcowi 

       

      Edytowane przez Triengel (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • myślę czy aby na pewno ? co to znaczy? szukam.odpowiedzi ? czy porostu nie mogę zasnąć.
    • Jak zwykle nie rozczarowują te miniaturki. Znakomite połączenie nowoczesności z odwiecznym poetycko-filozoficznym dylematem. Translator Google w gruncie rzeczy to bardzo ułomne narzędzie, czasami przenosi w dziwaczne sensy. To może kiedyś doczeka się osobnego wiersza. Tłumaczenie siebie dla drugiej osoby jest trudne, bo każdy zasadniczo odbiera świat i wchodzi z nim interakcję według innych schematów psychologicznych. I każdy tak naprawdę posługuje się też innym językiem, bo znaczenia przypisywane słowom zależą od osobistych doświadczeń. Językowy imprinting powoduje, że niektóre słowa działają jak triggery. Ciekaw jestem, z drugiej strony, jak to mogłoby się kształtować w przypadku sztucznej inteligencji.
    • Czy ja dobrze widzę? Naprawdę… podobam się? Czy to intuicja do mnie przemawia, mówi: „Tak, pragnie cię, chce cię.” Tak… podobasz mi się. Wiesz o tym? Bo nogi się uginają, gdy tylko cię widzę.   A on… nie widzi - ja czuję. Dlaczego? Dlaczego?   Milczę, bo przecież to tylko moja wyobraźnia. Na pewno… na pewno…   Walczę – ale z kim? Chyba… sam ze sobą.   Powiedzieć? Nie powiedzieć? Pokazać? Nie pokazać? Dać znak, że ja też?   Nie! To nie może być prawda. Wymyśliłem to sobie… On patrzy nie na mnie. On… kocha innego. Tak?   Powiem! Teraz! Teraz… Pokażę. Choć spróbuję. Choć spojrzę. Choć… zobaczę.   A on… odszedł. Nie wiedząc, co czuję. Nie domyślił się. Nie zawalczył. Nie dał znaku.   Stoję przed lustrem. I trwam z myślą, że może nigdy nie miał zobaczyć…
    • Jest coś w tym eintopfie, chociaż logika wersów i powiązań między poszczególnymi obrazami jest znana zapewne jedynie autorowi. A o tym, że piwo lubi dym, nie wiedziałem! No to teraz już się wyjaśniło, dlaczego tak pasuje do niedzielnego grilla.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      I tutaj kończy się wiersz. Dalej zabrakło pomysłu, żeby pociągnąć ten całkiem sympatyczny dialog i tekst skręcił w linijki pozbawione oryginalności. Szkoda, bo wiosna ma wiele pięknych atrybutów, wystarczy się chociażby uważnie przyjrzeć przyrodzie.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...