Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Aleje były skąpane w bladym świetle jesiennego słońca. Ludzie szli szybko, każemu się gdzieś śpieszyło. Nic dziwnego, nikt nie lubi takiej temperatury i wiatru, który wdziera się pod kurtki przez najmniejszą nawet szczelinę. Idący srodkiem, pomiędzy dwoma ulicami meżczyzna miał na sobie cienki, bawełniany płaszcz i w tej chwili bardzo żałował, że nie założył czegoś cieplejszego. "No, brawo. Popukaj w łeb tych, którzy uważają, że jesteś do rzeczy facetem." Tak, w tym momencie rozchodziło się o głowę, która była pozbawiona nakrycia. Ten młody mężczyzna miał więcej włosów na podbródku niż na niej, ale nawet to nie przeszkadzało wiatrowi dąć tak, że jego fryzura a'la świeżo upieczony rekrut momentami przesłaniała mu pole widzenia. Dokąd szedł?
Jacek, bo tak ma na imię śpieszący środkiem alei jegomość, to trzydziestoletni pracownik jednej z częstochowskich kancelarii adwokackich. Skończył dobre studia, wiedza jest, inteligencja także. Bardzo charyzmatyczny człowiek, nie patyczkujący się z otoczeniem. Jego albo się kocha, albo nienawidzi. W kamienicy, gdzie mieściły się różne kancelarie, właśnie takie dwa obozy się wytworzyły. Z jednej strony flaszeczka, bo wygrana sprawa; na piwko, bo majętny klient się zgłosił. Z drugiej docinki i rzucanie sobie nawzajem kłód pod nogi. Tak wygląda świat, zwłaszcza tych, którzy mają się za elitę. Jacek po mistrzowsku zaskarbiał sobie przyjaźń odpowiednich osób.Taki już był jego spryt
Prawie niesiony wiatrem mężczyzna skręcił z Alei w ulicę Dąbrowskiego i doszedł do miejsca, które możnaby nazwać "małym zagłębiem częstochowskich prawników". Sąd był niedaleko, więc co więksi pozerzy czasem sobie przedefiladowali tych trzysta metrów w todze, żeby zwrócić na siebie uwagę. Niestety, zazwyczaj tak się składało, że nie spotykali na swojej drodze seksbomb w spódniczce mini, ale staruszki niosące siaty z zakupami, albo uczniów wracających ze szkół, którzy podążają za fatamorganą obiadu, jak osioł za wystawioną przed jego twarzą marchewką. Jacek wszedł do jednej z kamienic, wbiegł na górę po schodach, wydobył z kieszeni klucz i zabrał się do otwierania drzwi do swojego biura. Wtem, z góry usłyszał wołanie pewnej staruszki, znanej wszystkim i lubianej pani Wiesi.
- Panie Jacusiu! Mam problem z kuchenką, można na chwilkę?
"Kurwa mać..."- pomyślał Jacek, ale słowa, które wypowiedział, drastycznie kontrastowały z jego myślami:
- Dzień dobry kochana pani Wiesiu. Ależ oczywiście, już do pani idę!
Wszedł na wyższe piętro z ociąganiem i przywitał się z poczciwą staruszką. Ta zaprosiła go do swojego mieszkania i poprowadziła do kuchni. W korytarzu unosił się zapach stęchlizny i naftaliny. Na wieszaku wisiał bordowy płaszcz, wełniany sweter i beret z antenką.
- Widzi pan, panie Jacku. Nie mogę podpalić pod mlekiem. Coś się chyba stało z moją kuchenką, mógłby pan zerknąć?
- Ależ oczywiście, już patrzę.- rzekł, zaglądając za relikt głębokiego PRLu. Po krótkich oględzinach już wiedział, że pani Wiesia ze swoją szwankującą pamięcią zapomniała odkręcić butli z gazem. Bardzo zirytował go fakt, że jego czas jest marnowany przez jakąś starą dewotkę, która już od paru lat powinna być pensjonariuszką domu opieki. "Na pewno bym jej to sfinansował, gdybym nie miał ciekawszych wydatków." Zezłoszczony, przekręcił kurek do oporu silnym ruchem ręki, aż zaskrzypiało. Jacek był pewien, że stara już mu nie będzie zawracała głowy.
- Zrobione.- powiedział, siląc się na jak najsympatyczniejszy uśmiech.
- Już?- zapytała pani Wiesia z mieszanką zdziwienia i ogromnej radości.
- Tak, proszę bardzo. Ja już muszę iść, mam ważne sprawy na głowie. Do widzenia.
Szybkim krokiem opuścił mieszkanie staruszki, zszedł piętro niżej i wkroczył do swojego biura. Za drzwaimi usłyszał wolno stawiane kroki, a po chwili rozmowę dwóch kobiet, starszej i młodszej. To pani Wiesia chciała pożyczyć trochę soku malinowego. "Ogrom problemów niektórych ludzi mnie poraża."- przemknęło przez głowę Jackowi. Zdjął z siebie płaszcz i po błyszczącej glazurze przeszedł do pomieszczenia, w którym pracował. Wygodnie rozsiadł się na obracanym krześle i założył nogi na stół. Przeglądał ważne druki związane ze sprawą jego najważniejszego klienta. Po mniej więcej piętnastu minutach poczuł gaz. Skądś się musiał ulatniać, ale skąd? Przecież u siebie w biurze nie miał kuchni... Nagle przypomniał sobie dziwne skrzypnięcie, które usłyszał podczas odkręcania butli u pani Wiesi. Odłożył dokumenty i postanowił pójść na górę, bo jeżeli u siebie, pietro niżej czuł gaz, to na górze musiało go być znacznie więcej. Na klatce czuć było jeszcze mocniej. Wbiegł po schodach i bez pukania wszedł do mieszkania staruszki, przebył korytarz i skręcił w lewo do kuchni. Zapach gazu stał się nieznośny. Pani Wiesia zobaczywszy go, uśmiechneła się i rzekła.
- O, to znowu pan! Proszę wejść. Nie ma pan może ochoty na budyń? Już podpalam pod mlekiem.
Mówiąc to wcisnęła przycisk trzymanej w ręku zapalarki.

Opublikowano

Ludzie szli szybko, każemu się gdzieś śpieszyło- każdemu

zakończenie ratuje sytuację :) dla mnie np nie podoba się ta zmiana narracji, miejscami kuleje styl - w miarę dobre zdania mieszają się z tymi mniej udanymi; ogólnie ok, ale mogłoby być lepiej, czasem lepiej nie spieszyć się z publikacją.
pozdr.

Opublikowano

Nic dziwnego, nikt nie lubi takiej temperatury i wiatru, który wdziera się pod kurtki przez najmniejszą nawet szczelinę.

Jacek, bo tak ma na imię śpieszący środkiem alei jegomość,

które możnaby nazwać "małym zagłębiem częstochowskich prawników".

...

nie znoszę wszechwiedzących narratorów, a tu na dodatek jest nadęty.


Potem już lepiej. I puenta też ok.

Opublikowano

puenta dobra rzeczywiście. dla niej było warto przeczytać.
styl kulawy. ale styl stylem... tekst napisany jakby w pośpiechu albo bez sprawdzającego czytania. przecinki, kropki, spacje etc. prosto poprawić, więc warto :)
"bordowy" nadal wedle słownika języka polskiego to "bordo".
jeśli "seksbomby" to w spódniczkach mini. chyba że rzeczywiście miały tylko jedną wspólną :)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dwa -> N. ż.: dwiema, dwoma. obie formy są poprawne.
  • 10 miesięcy temu...
Opublikowano

Faktycznie czyta się ciężko. Jednak mnie to nie zniechęca. W fabule dodałbym troszkę więcej akcji, wiem nie powinienem się czepiać, ale dla mnie zaczęło się coś dziać pod koniec. „jego fryzura a'la świeżo upieczony rekrut momentami przesłaniała mu pole widzenia” .Nie wiem, jaka to fryzura, ale rekruci są prawie łysi, więc o ograniczeniu pola widzenia nie ma mowy. „dokąd szedł?” nie wiąże się to nijak z tekstem. To tyle pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...