Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ivan i rekin


Rekomendowane odpowiedzi

Ten tekst został napisany za pomocą popularnego komunikatora internetowego. Zbieżność nazwisk i nazw jest przypadkowa. Autorzy nie ponoszą odpowiedzialności za spadek słuchalności muzyki pop po przeczytaniu tego opowiadania.

Obudziłem się w brzuchu rekina. Moje ciało i jakieś morskie odpadki mieszały się z sokami trawiennymi oczekując na "zmielenie". Jak trafiłem do tego przytulnego wodnego M1? Historia jest dość ciekawa, aczkolwiek momentami drastyczna. Co było wcześniej?
Tym razem jednak nie zacznę historii, od "obudziłem się rano, a obok mnie leżały dwie gołe laseczki". Zresztą nie ma się co oszukiwać, żadnej historii ze swojego życia nie mogę tak rozpocząć, mimo że bardzo bym tego pragnął. W każdym razie obudziłem się na statku. Nie ma w tym nic oryginalnego, prawda? A jednak obudziłem się na statku, a dokładnie na bocianim gnieździe. Nie wyklułem się z jaja jak na prawdziwego bociana przystało, tylko leżałem w wysoko zawieszonym koszu starego żaglowca. Stanowisko obserwacyjne niczego sobie, lepsze od okna na dziesiątym piętrze osiedlowego bloku.
- Gdzie my jesteśmy? Co ja tu robię? - Krzyknąłem do ludzi krzątających się po pokładzie.
- Jeszcze ci się żartów zachciewa? Wczoraj tak się schlałeś, że omal nie ugryzłeś kapitana! – W odpowiedzi zagrzmiał głos młodego, barczystego mężczyzny.
- Kapitana? Jakim cudem znalazłem się w bocianim gnieździe na samym środku morza? Jezu! Co ja mam na sobie? Strój cyganki?
- Wczoraj się troszkę szalało. Cała załoga miała niezły ubaw.
Aczkolwiek nie sposób nie przyznać, że ten strój nieźle na mnie leżał. Gdyby nie to, że mam brodę, to kto wie, jakby się ta zabawa skończyła... Dalsze rozmyślania wkraczały na grząski teren, więc zaprzestałem. Pitu, pitu, bajdu, bajdu, ale moja sytuacja wciąż była krytyczna. Należało zejść z gniazda, ale nie dość, że nie wiedziałem jak, to dodatkowo wciąż ciężko było utrzymać równowagę. Zapewne nocna zabawa w „czerwone korale” z bandą upitych marynarzy, lubiących męskie gry, morską przygodę i rum, kosztowała mnie dużo sił.
Naprawdę nie wiem dlaczego postanowiłem skoczyć. Nie wiem też dlaczego miałem takie szczęście i spadłem na kapitana. Nie wiem dlaczego miałem takie szczęście i ten upadek przeżyłem. Muszę przyznać, iż nie wiem również, dlaczego kapitan tego szczęścia nie miał...
- Synku! Coś ty zrobił? Chyba zabiłeś naszego kapitana!? - Zawołał ten sam umięśniony gość, który zwrócił uwagę na mój oryginalny strój. Szczerze mówiąc, nie miałem zielonego (a nawet bladego i różowego) pojęcia, co zrobić, ale jakiś głos w głowie podpowiedział mi - "Ratuj się kto może" Nie czekając na reakcję marynarzy, rozpocząłem ewakuację. Dzięki Bogu, Allahowi, Buddzie i Posejdonowi, przy burcie czekała szalupa. Wspaniała łódź z napędem wiosłowym i jedyna deska (deseczka, desunia) ratunku, która wyciągała teraz swoją drewnianą rękę (rączkę, rączunię) pomocy.
Biegłem sobie w stronę szalupy zadowolony, że idzie tak gładko. Jednak zarówno Bóg, Allah, Budda, Posejdon i cała reszta zrobiła sobie ze mnie przysłowiowe jaja. Niestety i tym razem nie bocianie jaja, które mogłyby niepostrzeżenie przetrwać atak rozwścieczonej załogi i wydać na świat młode pisklę. Dowcip losu polegał na tym, iż w szalupie była dziura. Tak więc z przyczyn technicznych, nie mogłem nią nigdzie wypłynąć. Chociaż... Wypłynąć bym mógł, ale na pewno bym nie dopłynął. A że byłem stworzeniem lądowym i czułem strach przed głęboką wodą, szerokim przestworem oceanu...
Zatrzymałem się i zdążyłem zobaczyć kilku wielkich marynarzy biegnących w moją stronę, niczym głodne hieny szykujące się na padlinę. Próbowałem negocjować, ale wściekli i zamroczeni utratą „tatusia” morscy twardziele, dali mi kilka solidnych kuksańców i po związaniu brudną liną, wepchnęli moje wątłe ciało do ciemnego pomieszczenia, które znajdowało się pod pokładem.
Nie ma chyba gorszych sytuacji, niż te, gdzie łączy się niemoc fizyczna, zupełna ciemność i własna głupota. Znalazłem się właśnie w takiej sytuacji. Pierwsza myśl, która nasunęła się sama to "Ciekawe, co w takim momencie zrobiłby MacGyver". Moja kolejna myśl to "Gdybym miał chociaż śrubokręt, albo pilnik, albo wiertarkę z odpowiednim wkrętem...". Całe moje rozmyślania podsumowałem dosadnie "Boże, jakim ja jestem idiotą". W ten sposób zabiłem nieco nudę. Rzecz to przecież niezbyt prosta, bowiem nuda się wkrada niepostrzeżenie, unika wyroku, chowa się przed atrakcyjnym ostrzem rozmyślań, przymyka drzwi zabawy, skrzętnie zyskuje sekundy i minuty wprawnie kolaborując z czasem, śmieje się z szaleńczych prób jej poskromienia.
W dalszym ciągu nie wymyśliłem nic sensownego. Zamiast zastanawiać się, jak stąd uciec, bardziej ciekawiło mnie, co teraz chodzi po mojej nodze i jakie zwierze wije sobie gniazdo w moich włosach...
Kiedy leżałem związany w kajucie, dochodziły do mnie śpiewy i okrzyki marynarzy. Klimat festynu i zabawy nijak się miał do faktu „zejścia” kapitana (podobno kapitan opuszcza statek zawsze ostatni). Czyżby zatem Nina Terentiew opuściła swoją bezludną wyspę, by odwiedzić młodych potomków Magellana i Kolumba?
Okazało się, że wśród załogi znajdują się talenty muzyczne. Usłyszałem gitarę, flet, saksofon, oraz zupełnie nie pasujący do tego kobiecy głos, śpiewający coś o koralach, jarzębinie i pieguskach. Z czymś mi się to kojarzyło...
W każdym razie zabawa trwała w najlepsze, kiedy nagle usłyszałem głośny trzask desek nade mną i po chwili z krzykiem wylądowało na mnie coś wielkiego, monstrualnego i tłustego. Okazało się, że to wokalistka owego zespołu. Nie wiem, jak się nazywała, ale na pewno była przeogromna. Kiedy zobaczyła, że jestem związany (przez dziurę w pokładzie od jej dupska wpadało naprawdę wiele światła) zaproponowała, że mnie uratuje. Byłem zdecydowanie na nie (to sformułowanie weszło mi w nawyk - zbyt dużo czasu spędzałem na forum poetyckim), więc odpowiedziałem:
- Już wolałbym, żeby rekin mnie połknął...
- Mówisz, że wolałbyś rybę ode mnie?
- Jestem tego pewien.
- A pamiętasz mnie?
- Nie
- W podstawówce wołałeś na mnie „wypasiony pączku”. Przez ciebie moja droga do eurowizji stała się nieosiągalna.
- Ojojojoj.
- Chłopcy! Nasz bohater dnia chce sobie popływać! – Krzyknęła w stronę rozbestwionej zgrai festyniarzy.
- Się robi!!! – Zakrzyknęli euforycznie dwaj łysi faceci i wyciągnęli mnie na pokład.
- Czekają cię zaślubiny z morzem. – Powiedziała nieco ironicznie wokalistka.
Kiedy mnie wyciągali, wierzyłem że to sen. Kiedy mnie nieśli w stronę burty, miałem nadzieję, że to żart. Jednak gdy wyrzucili mnie za burtę, nie wierzyłem już w nic. Z całej sytuacji wyniknął jeden pozytyw - na eurowizji Polskę będzie reprezentował Ivan "mamy – tylko –jeden – hit – ale – jedziemy – na - eurowizję" Komarenko i jego kapela. To dopiero będzie czad. Szkoda, że tego nie dożyję. W każdym razie znalazłem się w oceanie. Muszę przyznać, że dno naprawdę było piękne. Te kolorowe rośliny i zwierzęta. Krajobraz szpecił jedynie ten wielki rekin, ale wkrótce rekina już nie widziałem. Niestety oceanu też nie...

Sanestis Hombre & Adam A(ntonio Ramirez Jose)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...