Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Gdy otworzyłem oczy, oślepiła mnie jaskrawa biel. Ponownie je zamknąłem. Nie wiedziałem gdzie byłem. Pamiętałem wszystko co wydarzyło się do chwili, gdy ujrzałem przed sobą na drodze tamten samochód pędzący prosto na mnie i gdy uświadomiłem sobie, że nie uda już mi się wykonać żadnego manewru, który uratuje mnie przed kraksą. A potem nie pamiętałem już nic. Ciemność zapadła mi przed oczami jak kurtyna w teatrze. Urwał mi się film jak po nadmiarze wódki, kiedy to zawsze zapadałem w nieświadomość, wyłączałem się w ogóle. Żadnych wizji, snów, niczego... Całkowite nie istnienie.

Czym była ta biel?

Mogła być śniegiem. Trwała przecież zima. Może zderzenie wyrzuciło mnie z samochodu i teraz leżałem gdzieś przy drodze, w jakiejś śnieżnej zaspie, oczekując pomocy. Nie, nie mogła być śniegiem, nie czułem zimna. Ani żadnego bólu. Fizycznie nie czułem niczego. Mógł ją przecież wywołać stan mojego umysłu. Mogła być następstwem powypadkowego szoku, wstrząsu, jakiegoś urazu... Chwilową utratą normalnego widzenia... Albo tylko snem o bieli zewsząd mnie otaczającej. Sam wypadek przecież mógł być również tylko snem. Może leżałem właśnie we własnym łóżku, obok błogo śpiącej żony i śniłem. Może wszystkie wydarzenia tego dnia były tylko senną imaginacją?

Zdecydowałem się ponownie otworzyć oczy. Nie było to jednak już ich beztroskie otworzenie, banalna czynność powtarzana wielokrotnie w ciągu dnia, a w pełni przemyślana decyzja, jakby od niej zależało moje życie. Zrobiłem to delikatnie i powoli... Biel ponownie wtargnęła pod moje powieki z dziką okrutnością zaglądając mi w oczy. Była otchłanią w której tonąłem. Istniała wszędzie, spowijała mnie jak nieprzenikniona mgła. Wypełniała szczelnie całą przestrzeń. Przez długą chwilę chłonąłem ją wszystkimi zmysłami. "Gdzie jestem?", zapytałem przerażony, najpierw w myślach, potem głośno. Ale nic mi nie odpowiedziało. Nie istniały tu żadne inne dźwięki, oprócz tych wydawanych przeze mnie. Usilnie wytężałem słuch pragnąc usłyszeć cokolwiek, nieważne co, coś co poświadczyłoby, że żyję i że świat, który mnie otacza, żyje również. Cokolwiek, co osłabiłoby mój wzrastający strach i natchnęło nadzieją. Ale nic takiego nie dochodziło do moich uszu z tej bieli. Miałem ją z każdej strony, pod i nad sobą, nie widziałem przez nią nawet swojego ciała. Patrzyłem wzrokiem nieziemskiego ślepca, który zamiast nieprzeniknionych ciemności oglądał nieprzeniknioną białość wypełniającą cały jego umysł. Być może znajdowałem się w centrum swych lęków,albo w jądrze obłędu. Albo byłem w drodze do własnego umysłu, szukając drogi do prawdziwego siebie. Mogłem być wszędzie i nigdzie. Mogłem wciąż jeszcze żyć, lub nie istnieć od dawna. Mogłem właśnie wędrować do biblijnego raju, a ta biel oczyszczała mnie ze wszystkich grzechów. Biel jest przecież symbolem czystości. Albo być w drodze do innego ciała rozwijającego się właśnie w łonie jakiejś kobiety. A może w wyniku wypadku zostałem przerzucony do innego wymiaru, w którym biel była istnieniem. Żywym organizmem. A może faktycznie nie było żadnego wypadku, tylko go sobie wyśniłem śpiąc u boku żony.

"Może, myślałem z nadzieją, za chwilę się obudzę".
Coś jednak mówiło mi, że nie śnię. Może trzeźwość umysłu analizującego otoczenie. Może strach, zbyt realny jak na sen który nieustannie odczuwałem. Może zdrowy rozsądek. Nie należałem przecież do ludzi skłonnych do fantazjowania, nawet sny miewałem tylko rzeczywiste. Moje senne koszmary nigdy nie wychodziły po za ramy realności, były to zwykle mordy dokonywane na mnie lub na moich bliskich, czy jakieś inne niebezpieczne, ekstremalne sytuacje w których umieszczała mnie moja podświadomość i w których nigdy na jawie nie chciałbym się znaleźć. Otaczająca mnie biel, najbielsza z najbielszych, niepowtarzalna, doskonała, nie mogła być więc tworem mojej wyobraźni, bowiem nie była ona w stanie wypełnić mojego umysłu tak wielką jej ilością. Nie, nie potrafiłaby stworzyć żywiołu z żadnego koloru, nawet we śnie. Nie mogłem więc śnić. W pełni świadomy uczestniczyłem w czymś, co przerastało możliwości mojego pojmowania i na co nie miałem żadnego wpływu. W czymś co było niezbadaną tajemnicą. Co kreowało inny świat, inny niż ten, który znałem.

Spanikowany i do reszty już wystraszony swoimi przypuszczeniami, zacząłem gwałtownie posuwać się do przodu. Przecież gdzieś musiał być jej koniec! Może faktycznie była tylko gęstą mgłą, po za którą istniał pełno barwny świat, tętniący życiem i pełen rzeczy! Może wystarczyło tylko przebiec jakąś odległość, żeby w końcu wyłonić się z tej białej otchłani! Parłem więc do przodu nie wiedząc jednak czy biegnę, idę, czy tylko wlekę mozolnie. Nie odczuwałem niczego, co świadczyłoby, że się przemieszczam, że zmieniam chociażby minimalnie swoje położenie. Nie odczuwałem zmęczenia. Cały czas miałem wrażenie, że tylko moim myślą wydaje się, że pędzę do przodu, a moje ciało (jeśli było?) tak naprawdę wciąż trwało w miejscu w tej martwej pustce.

Nie wiem jak długo tak "biegłem", gdy nagle usłyszałem Głos. Doszedł mnie zewsząd, tak jakby wszechobecna biel przemówiła do mnie.

ONA NIE MA KOŃCA ktoś powiedział, i przez długą chwilę echo tego Głosu roznosiło się po tej białej ciemności. Głos ten wydawał się być ponad wszystkim. Nie był ani potężny, ani słaby, nie należał ani do kobiety, ani do mężczyzny. Zabrzmiał jak głos z głośników na prowincjonalnym dworcu, bezpłciowo i beznamiętnie. Nie byłem nawet pewny czy rzeczywiście dobiegł z zewnątrz, czy był tylko wytworem mojej psychiki przerażonej jak nigdy dotąd.

- Gdzie jestem? - znów jednak zapytałem otaczającej mnie bieli i tym razem nie spodziewając się wcale usłyszeć odpowiedź.

W MIEJSCU,W KTÓRE WIERZYŁEŚ,ŻE ISTNIEJE PO ŚMIERCI - odparł jednak ten sam Głos.

- Nigdy nie wierzyłem, że coś po niej istnieje! - zaprzeczyłem głośno i stanowczo.

I TO JEST WŁAŚNIE NIC. TWÓJ WŁASNY RAJ. TERAZ WIĘC ŻYJ W NIM I BĄDŹ SZCZĘŚLIWY.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • I bi bi.                          Maska, jak sam.    
    • Ot; stary raper, trep ary, rat sto.    
    • On;       - baby brak(?) - skarby bab... no.  
    • Aby łamy, karoseria i resorak mały - ba.    
    • Nie pozwólmy zafałszowywać historii… Tyle przecież jej zawdzięczamy, Poprzez liczne burzliwe wieki, Ostoją nam była naszej tożsamości,   W ciężkich chwilach dodawała nam otuchy, Gdy cierpiąc wciąż pod zaborami, Przodkowie nasi zachwyceni jej kartami, Wyszeptywali Bogu ciche swe modlitwy.   Gdy pod okrutną niemiecką okupacją, Czcić ojczystych dziejów zakazano, A pod strasznej śmierci groźbą, Szanse na edukację celowo przetrącono,   To właśnie nasza ojczysta historia, Kryjąc się w starych pożółkłych książkach, Do wyobraźni naszej szeptała, Rozniecając Nadzieję na zwycięstwa czas...   I zachwyceni ojczystymi dziejami, Szli w bój ciężki młodzi partyzanci, By dorównać bohaterom sławnym, Znanym z swych dziadów opowieści.   I nadludzko odważni polscy lotnicy Broniąc Londynu pod niebem Anglii, Przywodzili na myśl znane z obrazów i rycin Rozniecające wyobraźnię szarże husarii.   I na wszystkich frontach światowej wojny, Walczyli niezłomni przodkowie nasi, Przecierając bitewne swe szlaki, Zadawali ciężkie znienawidzonemu wrogowi straty.   A swym męstwem niezłomnym, Podziw całego świata budzili, Wierząc że w blasku zasłużonej chwały, Zapiszą się w naszej wdzięcznej pamięci…   Nie pozwólmy zafałszowywać historii… Pseudohistoryków piórem niegodnym, Ni ranić Prawdy ostrzem tez kłamliwych, Wichrami pogardy miotanych.   Nie pozwólmy by z ogólnopolskich wystaw, Płynął oczerniający naszą historię przekaz, By w wielowiekowych uniwersytetów murach, Padały szkalujące Polskę słowa.   Nie pozwólmy bohaterom naszym, Przypisywać niesłusznych win, To o naszą wolność przecież walczyli, Nie szczędząc swego trudu i krwi.   Nie pozwólmy ofiar bezbronnych, Piętnem katów naznaczyć, By potomni kiedyś z nich drwili, Nie znając ich cierpień ni losów prawdziwych.   Przymusowo wcielanych do wrogich armii, Znając przeszłość przenigdy nie pozwólmy, Stawiać w jednym szeregu z zbrodniarzami, Którzy niegdyś świat w krwi topili.   Nie pozwólmy katów potomkom, Zajmować miejsca należnego ofiarom, By ulepione kłamstwa gliną Stawiali pomniki dawnym ciemiężycielom.   Bo choć ludzie nienawidzący polskości, W gąszczach kłamstw swych wszelakich, Sami gotowi się pogubić, Byle polskim bohaterom uszczknąć ich chwały,   My z ojczystej historii kart, Czynić nie pozwólmy urągowiska, By gdy oczy zamknie nam czas, I potomnym naszym drogowskazem była.   Nie pozwólmy zafałszowywać historii…    Pośród rubasznych śmiechów i brzęku mamony, Ni kłamstw o naszej przeszłości szerzyć, W cieniu wielomilionowych transakcji biznesowych.   Nie pozwólmy by w niegodnej dłoni pióro, Kartek papieru bezradnie dotykając, O polskiej historii bezsilne kłamało, Nijak sprzeciwić się nie mogąc.   Nie pozwólmy by w polskich gmachach, Rozpleniły się o naszej historii kłamstwa, By przetrwały w wysokonakładowych publikacjach, Polskiej młodzieży latami mącąc w głowach…   Choć najchętniej prawdą by wzgardzili, By wyrzutów sumienia się wyzbyć, Wszyscy perfidnie chcący ją ukryć, Przed wielkimi tego świata umysłami,   Cynicznych pseudohistoryków wykrętami, Wybielaniem okrutnych zbrodniarzy, Nie zafałszują przenigdy prawdy Ci którzy by ją zamilczeć chcieli.   I nieśmiertelna prawda o Wołyniu, Przebije się pośród medialnego zgiełku, Dotrze do ludzi milionów, Mimo zafałszowań, szykan, zakazów.   Gdy haniebnych przemilczeń i półprawd, Istny sypie się grad, A skandaliczne padają wciąż słowa Milczeć nie godzi się nam.   Przeto straszliwą o Wołyniu prawdę, Nie oglądając się na cenę Odważnie wszyscy weźmy w obronę Głosząc ją z czystym sumieniem…   Nie pozwólmy zafałszowywać historii…  Prawdy historycznej ofiarnie brońmy, Czci i szacunku do bohaterów naszych, Przenigdy wydrzeć sobie nie pozwólmy.   Przeto strzeżmy wiernie ich pamięci, Na ich grobach składając kwiaty, Nigdy nikomu nie pozwalając ich oczernić, Na łamach książek, portali czy prasy…   Nie pozwólmy by upojony nowoczesnością świat, Zapomniał o hitlerowskich okrucieństwach i zbrodniach, By bezsprzeczna niemieckiego narodu wina, W wątpliwość była dziś poddawana.   Pamięci o zgładzonych w lesie katyńskim, Mimo wciąż żywej komunistycznej propagandy, Na całym świecie niestrudzenie brońmy, W toku burzliwych dyskusji, polemik.   O bestialsko na Wołyniu pomordowanych, Strzeżmy tej strasznej bolesnej prawdy, O tamtym krzyku ofiar bezbronnych, O niewysłowionym cierpieniu maleńkich dzieci.   Walecznych ułanów porośniętych mchem mogił,  Strzeżmy blaskiem zniczy płomieni, Pamięci o polskich partyzantach niezłomnych, Strzeżmy barwnych wierszy strofami,   Bo czasem prosty tylko wiersz, Bywa jak dzierżony pewnie oręż, Błyszczący sztylet czy obosieczny miecz, Zimny w gorącej dłoni pistolet…   Ten zaś mój skromny wiersz, Dla Historii będąc uniżonym hołdem, Zarazem drobnym sprzeciwu jest aktem, Przeciwko pladze wszelakich jej fałszerstw…                      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...