Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Rocznice


Roman Bezet

Rekomendowane odpowiedzi

to forum czasem staje się dla niektórych sposobem na wyładowanie własnych frustracji
ludzie, jest faktycznie źle, a wg słów koleżanki joaxii, nic się nie da zrobić (no chyba, żeby wszystkich pozabijać, ale zabijać nie wolno)
więc uratujmy honor, zakończmy męczarnie i popełnijmy wszyscy samobójstwo
albo lepiej
umartwiajmy się, jako mesjasz narodów
depresja to fajna rzecz, naprawdę, wiem, co mówię i polecam gorąco

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 67
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

OK, vacker, jak widzę, masz receptę na lepszą przyszłość. Może się nią podzielisz?
Nie wyładowuję frustracji na forum. Piszę, jak jest, nie ja zaczęłam ten wątek. Nie sądzę, by głosowanie na byle kogo poprawiło sytuację w kraju. I jest mi przykro, że to, co się wydarzyło 25 lat temu, skończyło sie czymś takim. Ja pamiętam te czasy, wiesz? Jestem z Gdańska, część moich bliskich pracowała w stoczni. Ta historia działa sie na moich oczach. Więc wiem, o czym mówię, i w sumie to nawet mam prawo być sfrustrowana.
O depresji lepiej ze mną nie rozmawiaj, bo wiem o niej więcej, niż możesz przypuszczać. Mimo to potrafie odróżnić fakty od fikcji. A fakt jest taki, że nie ma na kogo głosować. Jest źle. Ludziom żyje się coraz gorzej. Mam udawać, że jest inaczej?
Pozdr., j.
PS. Złośliwości w zasadzie możesz sobie darować. Nie umiesz spokojnie prowadzić dyskusji?...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wnioski:
im piękniejsze były idee solidarności, tym bardziej okazała się ona kłamstwem chamstwem i oszustwem... czytam o ludziach którzy uwierzyli że coś mogą zmienić, ze coś mogą wywalczyć, nie dla siebie, a dla swoich dzieci... i widzę ten kraj i to co "wywalczyli", to jak potwornie ich okłamano... jeżeli komuna była zła, to jak potworna była solidarność? w swoich mrzonkach i obietnicach i w tym co zrobiła z ludźmi??

apropo wolności i totalitaryzmu: dlaczego 90% społeczeństwa jest niezadowolone, a nie istnieje zaden człowiek, który by się oficjalnie przeciwstawił, dlaczego na zbliżające się wybory nie powstała żadna partia łącząca sfrustrowanych??
ludzie nie mogą być wolni, po prostu nie umieją. Zamieniliśmy tylko system na mniej uciążliwy dla naszej psychiki, ale dalej jesteśmy sterowani i manipulowani, tyle że w coraz wymyślniejsze sposoby...

hasło dnia: człowiek zaakceptuje wszystko, jeśli tylko będzie myślał że to jego pomysł

pozdrawiam beznadziejnie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

swoją drogą zabawnie wygląda dyskusja na temat osiągnięć tzw. "wolności słowa" na forum na którym cenzura (z tego co zdążyłem się zorientować) ma się wyśmienicie, z tego co wiem, administracja pochodzi z pokolenia tzw. "młodego" i jak widać "smak władzy" działa na wszystkich, więc na własnym podwórku mamy dowód, że to nie indoktrynacja czy komuna, to zwykłe ludzkie charaktery prowadzą do wypatrzeń (bo chyba wszyscy którzy zabrali tu głos są zgodni że wszelka ceznura to wypatrzenie i dewiacja)
przepraszam że (pozornie!!) wypowiedziałem sie na zakazany temat, ale nie oceniam,ani nie krytykuję tu władz serwisu, wykorzystałem jedynie najprostszy i najbardziej widoczny przykład...
mam nadzieję że administracja się nie obrazi, ani tym bardziej nie usunie mojej wypowiedzi... to byłby nieładny przejaw totalitaryzmu w jakże wolnym kraju (i nie chodzi tu o samo zachowanie - w końcu można wytłumaczyć to regulaminem serwisu - chodzi o mentalność, że nieważna jest racja, ważna jest siła

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


każdy się w swojej bezmyślności i krańcowej głupocie przeciwstawia. destrukcja akurat ma się dobrze.
otóż to: historia ludzkości to historia buntów i rewolucji, zjawisko jakie aktualnie obserwujemy (brak buntu) to dowód na to że społeczeństwo nie jest wolne, że wręcz przeciwnie: jest dużo bardziej zmanipulowane niż te kilkadziesiąt lat temu (bo wtedy zdolne do rewolucji)
to nie jest przypadek, chociaż brzmi co najmniej fantastycznie, zresztą to tylko dyskusja, nikogo nie mam zamiaru przekonywać, każdy musi się sam zastanowić, czy wszystko jest tak jak być powinno, czy jest wolnym człowiekiem w wolnym kraju... w końcu czy potrafi w ogóle zdefiniować słowo "wolność" (o którym przecież cały czas tu rozmawiamy)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie, joaxii, nie piszesz, jak jest
przynajmniej ja tego tak nie czuję, moim zdaniem zbierasz wszystko to, co jest nie tak, pisząc w tonie, który świadczy o frustracji bez wątpienia
a prawda jest taka, że w 1989 roku podjęto decyzję o wyborze drogi wolnorynkowej, tzw. kapitalizmu, historia pokazuje, że w początkowej fazie przyjmuje on oblicze niezwykle drapieżne i okrutne
prawda jest również taka, że podejmowane są argumenty „dawania”, tak jakby państwo miało coś dawać, niestety, dla wielu ludzi państwo to socjal i to też spuścizna poprzedniego systemu
pocieszę cię — o ile utrzyma się tempo emigracji z Polski (a na zatrzymanie tego procesu się nie zanosi), to niedługo będziesz dyktować warunki swojemu pracodawcy ;) — bo nie będzie konkurencji, przynajmniej do czasu aż nie zostanie zliberalizowana polityka imigracyjna w Polsce
ja się nie zgodzę, że wszyscy kandydaci są „źli”, żaden nie jest „dobry” w moim widzeniu, ale są lepsi i gorsi, parę razy uczestniczyłem w wyborach i nigdy nie było ani kandydata, ani partii, która odpowiadałaby mi całkowicie, zawsze miałem jakieś „ale” — co nie znaczy, że miałem nie wziąć udziału w wyborach!
podobnie jest teraz: nie miałem na kogo głosować, nie mam „swojego” kandydata, nie mam „swojej” partii, ale w końcu zdecydowałem i wiem, na kogo oddam swój głos
nie wierzę, że ktoś może nie stosować gradacji przy wartościowaniu politycznych stronnictw i kandydatów, zapewniam cię, joaxii, że może być gorzej, jeśli nie widać osoby, partii, które gwarantowałyby poprawę sytuacji, z pewnością można znaleźć takich, którzy nie spowodują pogorszenia, jeśli chodzi o urząd prezydencki, to najważniejsze, aby człowiek, który go zdobędzie, nie kompromitował kraju, aby był przewidywalny
moim zdaniem złośliwość jest jak najbardziej na miejscu, mam wyrobioną opinię na temat ludzi, którzy nie głosują, ja się wychowałem w duchu odpowiedzialności obywatelskiej, ja nie mogę pojąć takiej mentalności
po co w takim razie ludzie nadstawiali karku? w końcu wywalczyli demokrację, a wychodzi na to, że Polacy wolą, żeby decydować za nich
właśnie to jest najbardziej smutne

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Vacker, do niedawna myślałam tak, jak Ty. Może jestem starsza, a może mniej odporna. Ale wstyd mi w tej chwili za każdego kandydata. Bez wyjątku. Mam się wstydzić na forum międzynarodowym?...
Widzisz, mam wrażenie, że problemem nie jest drapieżny kapitalizm, tylko wrodzone polskie cwaniactwo. Mało który Polak, jeśli może oszukać, ukraść (choćby spinacze z biura), nie zapłacić podatku, pojechać na gapę będzie na tyle uczciwy, by tego nie zrobić. Popatrz na to, co się działo, gdy była wpadka w prawie dotycząca darowizn. Niemal całe nasze uczciwe społeczeństwo skorzystało. Po prostu taka jest nasza mentalność - cwaniactwo jest w cenie, uczciwość to synonim frajerstwa. A ponieważ tak jest, to dopóki nie zmieni sie nasza mentalność - nic się nie zmieni.
Jeśli chodzi o socjal - to w tych najbardziej kapitalistycznych krajach jest dużo lepszy niż u nas. Więc nie chodzi o postawę roszczeniową. Chodzi o to, że cywilizowane kraje pomagają najbiedniejszym. Narzekamy na ujemny przyrost naturalny. Jak słyszę, że to kwestia feminizmu i tego, że kobiety wybierają karierę, to mnie krew zalewa. Za co wychować dzieci? Czy facet zarabiający 800 zł utrzyma rodzinę? A gdzie mają mieszkać?
Mam znajomych za granicą. Tam naprawdę łatwiej sie żyje. I wynika to głónie z odmiennej mentalności ludzi. Tam mniejszość wyłudza socjal, oszukuje na podatkach, wykorzystuje luki prawne. Bo tam to wstyd. U nas - wstyd tego nie robić.
Mamy takich kandydatów, jacy sami jesteśmy. Te kilka procent, które jest inne, nic nie zmieni. W końcu to frajerzy. A oszukiwanie włądzy mamy we krwi. W końcu naszym bohaterem narodowym jest Drzymała, a prawie 200 lat takich czy innych zaborów robi swoje.
Pozdrawiam serdecznie, j.
PS. Co do depresji - witaj w klubie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no bez przesady, za każdego się wstydzisz?? to są politycy, nie ministranci, znasz dobrze zagraniczną scenę polityczną? pod tym względem jednak u nas nie jest tak źle

wrodzone? jakoś się nie poczuwam. w każdym razie drapieżny kapitalizm jest problemem, problemem jest też postkomunistyczna potrzeba kompensacji, po latach niedostatków ludzie pakują do kieszeni, co się da (być może gdzieś tam pod sufitem czują lęk, że w każdej chwili może zabraknąć, albo że nagle kartki wprowadzą, nie wiem;))

za którą granicą? i czy naprawdę dlatego, że wstyd, a nie dlatego, że się boją konsekwencji?;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no bez przesady, za każdego się wstydzisz?? to są politycy, nie ministranci, znasz dobrze zagraniczną scenę polityczną? pod tym względem jednak u nas nie jest tak źle

wrodzone? jakoś się nie poczuwam. w każdym razie drapieżny kapitalizm jest problemem, problemem jest też postkomunistyczna potrzeba kompensacji, po latach niedostatków ludzie pakują do kieszeni, co się da (być może gdzieś tam pod sufitem czują lęk, że w każdej chwili może zabraknąć, albo że nagle kartki wprowadzą, nie wiem;))

za którą granicą? i czy naprawdę dlatego, że wstyd, a nie dlatego, że się boją konsekwencji?;)
Nie jest źle?... No fakt. Tyle, że może równanie w dół nie jest najlepszym pomysłem Poza tym, wolę, żeby przyłapano prezydenta na zdradzie małżeńskiej, niż na wielomilionowych oszustwach.
Nie chce Cię urazić w żaden sposób, ale większość sie nie poczuwa. Tymczasem ta sama większość, brzydko mówiąc" kombinuje, jak może.
Lęk, że zabraknie?... No nie, bez przesady. To nie jest instynktowne działąnie. Poza tym, po co komu w domu spinacze? Wiesz, mam okazję czesto bywać na konferencjach. Międzynarodowych też. Ciekawe, po co Polakom sterty materiałów reklamowych, które potem, tuż za rogiem, lądują w koszach? Po co im dziesiątki długopisów? Czemu przychodzą z siatkami i wynoszą wszystko, co się da? Dotyczy to również tzw. elit: lekarzy, prokuratorów, administracji państwowej. Po co im trzy identyczne torby z identycznymi materiałami konferencyjnymi? Brać, brać, brać. Polska pazerność. Co ciekawe, zagraniczni goście zachowują sie zupełnie inaczej. Biorą to, czego im potrzeba, grzecznie czekaja na swoja kolej, nie pchają się. Lęk, że zabraknie? U trzydziestolatków?... Oni głodu nie zaznali. To samo dotyczy osób, zaliczających konferencje tylko po to, żeby się najesć i napić. I wynieść całą siatkę ciasteczek, jednorazowych kubeczków, owoców. Po prostu: biorą sobie. Obskakują nieraz kilka konferencji dziennie. Wiem, bo akurat pracuję w branży.
Znam ludzi z Niemiec, Anglii, Francji, Szwecji. W Anglii biznesmen, który nie płacui wysokich podatków nie jest wiarygodny, bo najwyraźniej nie osiąga wysokich zysków. Nikt nie sprawdza biletów w autobusie, ale wszyscy je kupują. Można zostawić bagaż na dole autobusu i iść na górę. Samochód pod domem zaparkowany na ulicy zostawia się otwarty. Oczywiście, nie dotyczy to stolic i metropolii - tam królują imigranci. Ale, dajmy na to, takie Plymouth. Wszędzie jest czysto, bo każdy dba, jak o swoje. Wiecie, że w języku angielskim nie ma słowa na ściąganie na egzaminie? Tam się tego nie robi, a jeśli już - nazywa się to po imieniu: oszustwo.
Nie powiesz przecież, że to są państwa policyjne, gdzie za nie skasowanie biletu obcinają ręce. To jest zwyczajna kwestia uczciwości. U nas tego nie ma. Niestety.
Pozdrawiam, j.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


a może jednak - skoro sama przyznajesz że to działąnie irracjonalne, tzn. że musi wynikać z jakichś głębszych pobódek, a wię być może instynkt (jak dają, trzeba brać - czy nie tego "uczyła" komuna...
to włąśnie jest chyba głowny powód - polacy po prostu inaczej myślą, każdy "normalnie myślący" człowiek wie, że jeżeli będzie wyrzucał odpadki na trawnik, to potem państwo z jego podatków będzie musiało sfinansować sprzątanie, w polsce pojęcia "państwa" jest zupełnie karykaturalne, u nas albo dasz się okraść albo okradniesz, a taka mentalność jest przenoszona na wszystkie inne dziedziny życia...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no tak, ja w sumie też kombinuję, bo od lat zarobkuję na czarno
no, ale teraz to się wkurzyłem trochę — niby coś tam pamiętasz z poprzedniej epoki, ale chyba za mało jednak; a to, że w tamtych czasach poprzez propagandę wiele pojęć pozbawiono treści, to pies? że wpojono ludziom cwaniactwo poprzez paskudne gierki socjotechniczne? przecież obywatel, który kombinuje jest wygodny, bo nie jest w porządku i zawsze można mu to wypomnieć, to było narzędzie kontroli społecznej; mówisz o 30latkach — oni mają rodziców i różnych innych, którzy ich wprowadzili w świat, znam syndrom napakowania do kieszeni, i mówię ci, że to relikt postkomunistyczny, znam sprawy organizacji spotkań np. z profesorami — pierwsze pytanie, jakie zadają, to czy będzie bufet
dlatego mówię, że muszą powymierać, żeby się robiło normalnie w miarę
pamiętaj, że skutecznie wyeliminowano z naszego kraju elitę intelektualną, najpierw podczas okupacji, potem za Stalina, poprzez fale emigracyjne — np w latach 80-tych wyjechali z Polski najbardziej wartościowi i najlepiej wykształceni, kto ma mówić ludziom o wartościach? kto ma tworzyć etos? najlepiej by było. gdybyś sama zaczęła, zamiast się obrażać, zawsze można przecież stąd uciec
pamiętaj też o tym, że przez lata obywatel stał w opozycji do państwa, do władz, więc trudno, aby nagle zaczął rozumieć właściwie współżycie społeczne i współpracować, to nie jest kwestia wrodzona, to są złe nawyki
swoje robi bieda oraz niski poziom wykształcenia — tak, u nas nawet człowiek z wyższym wykształceniem ma wiele braków edukacyjnych, najczęściej to taki, z którego nie dało się w szkołach zrobić omnibusa, a na studiach nie udało się go do końca wyspecjalizować, więc to takie niewiadomoco
na uczciwość trzeba móc sobie pozwolić — ludzie zwykle się rozgrzeszają, np mówiąc, że wszyscy kombinują, skuteczne prawo rozwiązuje taki problem przynajmniej w części
to społeczeństwo się tworzy, ludzie muszą w nim trochę pożyć, aby zrozumieć pewne rzeczy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No, Vacker, jak na 'umysł ścisły', to rzeczywiście precyzyjnie ;)
W jednym przyznaję Ci rację. Wielu zachwyca się angielskimi trawnikami. Istnieje taki pogląd, że one, po dwustu - trzystu latach strzyżenia i róznych zabiegów, teraz same już tak pięknie rosną. A u nas jakby niecała setka, i to z różnymi przerwami, a według skrajnych oglądów nawet bez pięćdziesiątki lat, któreśmy pod znowu okupacją byli.
Z jednego się tylko cieszę, podzialając Waszą frustrację, mianowicie, że powoli to robi się nie mój problem ;)
I tylko o jedno Was proszę - nie wyjeżdżajcie za szybko, bo kto na moją emeryturę tu...
;D
pzdr. b
PS. Ale wątek dyskusji wyszedł, w najśmielszych nie przypuszczałem ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tylko w jednym przyznajesz?:P
hehe, ja na twoją emeryturę na pewno nie:)
pocieszę cię, że ci najzdolniejsi wyjadą, (może część wróci), bo po co się przemęczać i użerać z reliktami
a Polska stanie się krajem ludzi, którzy wzajemnie się okradają, taki nowy ustrój ekonomiczny, być może jesteśmy świadkami powstawania jakiegoś novum:D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To żadna prognoza ani odkrycie - od kiedy sięgam pamięcią zawsze tak było (a nawet gorzej, bo Wielki Brat nam zabierał całą żywność i inne ;).
Wyjadą, bo można - niech w końcu ta Europa będzie Europą; skoro jesteście młodzi i zdolni - dacie sobie radę wszędzie.
I nie trać dystansu i perspektywy czasowej - homogenizacja jest jak fala tsunami, zmienia się naprawdę wiele, ale mentalność - najwolniej i to jest uzasadnione - wyobrażasz sobie takie całe społeczeństwo ze zdezintregrowanymi osobowościami? :)
upraszczam i skracam myśl - wiem, ale w końcu czy wszystko trzeba zawsze tłumaczyć do końca? ;D
pzdr. b
PS. A na moją emeryturę już - co miesiąc ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...