Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Są takie dzieła,

które przez swoją inność,

kontrowersyjny język 

czy wulgarność i seksualizację treści,

nigdy nie opuszczą podziemi, 

by móc objawić się w pełni 

swego anty człowieczego 

i bezbożnego mroku,

oczom ludzi. 

Ogółowi społeczeństwa,

które karmione jest kłamstwem, 

wyzyskiem i pustą idyllą uczuć.

Władza, która rozsiadła się wygodnie

w fotelach waszego umysłu.

Rozkazuje Wam

kochać, marzyć, śnić, 

żyć kolejnym dniem lub teraźniejszym 

tak mocno jak gdyby jutra

miało nie być.

Musicie pokładać nadzieję 

w pracy, zysku, dostatku.

Kłaść podwaliny z własnych ciał.

Jak cegły

pod budowę świetlanej gospodarki.

 

 

Kochacie kicz

i tęczowość sztuki upadku.

Czegoś na wzór muzyki, poezji i kina.

Śmietniska,

odrzutu przemielonego z farsą.

Czegoś co wywołuję u mnie 

nawet nie obrzydzenie.

A strach przed zidioceniem.

Nie ma miejsca dla człowieka.

Dla idei. 

Wszystkich mesjaszy ukrzyżowano.

A człowiek współczesny,

spalił i obrócił w pył swą cywilizację.

 

 

Cóż Ty sztuko uczyniła młodym,

że płonie na stertach 

papier zapisany przez wieszczy?

Pękają, łamane pod butem i na kolanie

płótna smutnych, sensualnych pejzaży,

naturalna nagość i intymność aktów,

sceny batalii i potyczek.

Pędu końskiego i huku samopałów.

W domowych świątyniach, 

rozwidlonych zza okiennych rolet,

nikłym światłem ledowych lampek.

Na podręcznych, 

kilkudziesięciocalowych ekranach,

przebiega życie przez palce,

zajęte baraszkowaniem 

w słonych przekąskach.

Podzielone jest na 

odcinki, sezony i sagi.

Saga o ludziach, 

którzy ludźmi już zwać się się mogą.

Nastał dzień gniewu znany z księgi.

Nie Bóg jest winowajcą.

Nie Szatan nawet.

A człowiek, innowacja i postęp.

 

Lecz po katastroficznym pożarze 

i trzęsieniu ziemi.

Zaszło jak zawsze słońce 

za krwią nabiegły, zachodni horyzont.

Władztwo objęła noc.

Zimna, lodowata, mgielna.

Z tej mgły gęstej, wychynęły postaci.

Byli podobni do ludzi.

Dzikich, pierwotnych, pierwszych.

Lecz mimo wrzasków i krzyków 

niepodobnych do żadnego języka,

mimo pijaństwa, palenia opium 

i wolnej syfilisowej miłości.

Byli elitą i dziećmi upadku,

który zrodził największy triumf.

 

 

Dla nich nic znaczy wszystko.

Koniec jest początkiem.

A forma i styl są nienaganne.

Żyją poza światem widzialnym.

Świat kiedyś ich szukał.

Pytał do czego są mu potrzebni.

Odpowiadali.

Do niczego.

Nie Tobie.

Nie innym.

Kochamy tylko siebie i sztukę.

Niech żyję sztuka!

Pełna brutalnego naturalizmu.

Pełna zgnilizny, śmierci i zgorszenia.

Pełna pytań bez odpowiedzi,

egzystencjalnego bólu istnienia.

Pełna szoku, oporu i odrzucenia.

Indywidualności ducha.

Pogrzebu za życia.

I trucizny współżycia społecznego.

Dekadencki bal owładnął ulice, 

pełne tych postaci

i tańczyli oni tak

w narkotycznym upojeniu 

aż do brzasku.

 

 

Zbudziłem się

dość nagle i niespodzianie.

Ranek musiał być w pełni 

bo słońce stało już dość wysoko.

Rozejrzałem się wokół i szybko zorientowałem się gdzie byłem.

Spędziłem noc tym razem 

nie w piwnicznych odmętach

kamienic rynku,

nie w pustostanie na granicy lasu

a w samym centrum parku miejskiego,

naprzeciw już nieczynnej 

z racji pory roku fontanny.

Biała, zgrabna, jesionowa ławeczka 

służyła mi za łóżko 

a brudny tobołek

z garstką moich rzeczy 

urósł w potrzebie 

do rangi poduszki bezdomnego.

 

 

Usiadłem z trudem, kaszląc przy tym.

Otarłem zaróżowioną twarz 

obrośniętą siwą, skołtunioną brodą.

Blade, ledwie błękitne oczy 

trwały jeszcze

w odmętach pijackiego snu.

Zatarłem je brudnym rękawem.

Od razu poczułem się lepiej.

Bardziej trzeźwo.

Pomiędzy dziurawymi butami, 

walały się zeschłe liście i gałązki,

strącane przez ostatnie dni 

silnym wschodnim wiatrem.

Było jednak przyjemnie ciepło 

jak na początek października.

 

 

Właśnie październik.

Początek roku akademickiego.

A park był usytuowany zaraz naprzeciw akademickiego miasteczka.

Ludzi była wokół masa.

Większość stanowili

uczniowie i studenci,

śpieszący na zajęcia i lekcję.

Wielu z nich przycupło na ławkach wokół mnie i czytało notatki 

lub zlecone przez profesorów książki.

Inni jedli spóźnione śniadanie

a część po prostu odpoczywała, 

obojętna na wszystko,

z dymiącymi papierosami w dłoniach.

Wsłuchani w rytm obudzonego miasta

z którym wetknięta w jego centrum przyroda nie mogła konkurować.

 

 

Już miałem wstać i ruszyć przed siebie 

tak daleko jak nogi poniosą,

lecz ujrzałem

dosłownie naprzeciw siebie

postać młodej kobiety zaczytanej w książce której okładka i tytuł,

wywołały u mnie gęsią skórkę 

i odruch wręcz wymiotny.

Dziewczyna mogła mieć 

co najwyżej osiemnaście lat 

co klasyfikowało ją szybciej na uczennicę liceum niż studentkę.

Była istotnie urocza i urodziwa.

Długie blond włosy 

opadały jej wręcz na kolana 

gdy była pochylona nad lekturą.

Zielone, duże oczy. 

Skakały ze słowa na słowo,

widać urzeczone i pochłonięte przez wyimaginowany świat w nich zawarty.

Rzęsy miała

pięknie wydłużone makijażem 

a brwi nakreślone idealnie wąska linią

podkreślały jej wspaniałe rysy 

i nieskalaną młodość cery.

 

 

Czy może mi panienka powiedzieć,

czy nadal w szkole uczą, 

że on wieszczem i wielkim poetą był?

Pierwej nie oderwała nawet oczu

od lektury,

ale wreszcie odpowiedziała, 

choć tak chłodno i obcesowo, 

że aż pożałowałem pytania.

Uczą tego nadal drogi Panie. 

Uczyli zapewne i w Pana czasach, 

uczą teraz i za dwieście lat nadal będą.

Wielkim poetą był. 

I basta.

 

 

Aż nie mogłem

powstrzymać się od śmiechu.

Panienka wybaczy

ale wierutne to brednie.

Ballady, romanse, epopeje… brednie, brednie, po stokroć brednie,

w które wierzyć może jedynie 

ciało i serce młode.

Naiwne i nie znające życia.

Uczucia, miłości, rzędy dusz, 

małe i wielkie improwizacje.

A małe i wielkie są tylko kłamstwa 

tej całej romantycznej hucpy.

Ale ma panienka jeszcze czas się przekonać na własnej skórze,

choć nie życzę tego z całego serca.

 

 

Dziewczyna aż

poczerwieniała ze złości.

Pan widać kloszardowy krytyk 

i literat pierwszej wody, 

skoro kultura klasyczna Panu

tak nazbyt uwiera i wadzi. 

Cóż zatem powinnam czytać 

wedle pana mniemania, 

co mi nie zniszczy serca i duszy 

nie wyda na pułapkę kłamstwa.

Co Pan niegdyś czytał 

i skończył w rynsztoku?

Panienka jest już duża

i powinna czytać prawdziwą literaturę.

Modernizm jest

jedyną ścieżką i lekarstwem.

Baudelaire, Verlain, Poe, 

Przybyszewski, Grabiński…

 

 

Pan każe czytać mi szaleńców!

Wariatów i ludzi obłąkanych.

Czytać ich tylko po to by samemu zjechać po równi pochyłej

ku szaleństwu.

Widać Panu z nimi po drodzę

i pod rękę.

Wygląda Pan jak oni i ich bohaterowie.

Ja jestem ich epoką Droga Pani.

A czy zna Pani poetę z naszego miasta.

Miał na nazwisko Tracy.

Zaginął lata temu.

Niektórzy twierdzą, że umarł.

Tracy…

ten świr udający w swych utworach,

że żył przeszło sto lat temu,

zresztą podobno jego mieszkanie wyglądało tak jakby mieszkał tam Dostojewski a nie on.

 

 

Czytałam kiedyś kilka jego wierszy.

Przerażająca lektura.

Depresja, lęk i upadek człowieka.

Ponoć chodził codziennie na cmentarz

by szukać samotności i weny.

Czasami spał między nagrobkami 

Wyruszał samotnie

w nieznanych kierunkach 

tylko po to by gdzieś pośrodku lasu,

mieszkać w szałasie tygodniami 

Tylko po to by pisać.

Podobno zastrzelił się 

pewnej zimowej nocy na cmentarzu.

Pochowano go jako nn

bo tak sobie życzył.

Ale grobu nikt nigdy nie widział.

Przeraża mnie Pan i pańskie autorytety.

 

A więc nie będę już

przeszkadzał w lekturze.

Wstał piękny dzień więc 

i mi wypada wstać i iść,

szukać swego grobu.

Za dnia szukam śmierci 

a nocą tonę w objęciach 

balu nihilistycznych figur.

Nigdy nie wiem

czy na cmentarzu,

wreszcie wychynę

z bezimiennego grobu,

czy w trumnie z kochanką 

o twarzy zabranej przez rozkład 

będę łaknął i pragnął

jej krągłości rozkładu,

którymi karmię swą wenę

zbrukanego, przeklętego poety.

Wtedy widać mnie poznała i zemdlała.

A ja podszedłem do niej, wyciągnąłem 

z jej zimnych lekko wilgotnych dłoni 

książkę wieszcza i wyrzuciłem ją 

do kosza obok ławki.

Uchyliłem jej ronda na pożegnanie i ruszyłem na cmentarz do swego bezimiennego grobu.

 

Opublikowano

@Lenore Grey Utwór oparty na czterech a nawet pięciu głównych filarach. Narcyzmu, modernizmu, zgnilizny i bluźnierstwa a także odwagi literackiej. 

A język choć wzorowany i jego maniera zdaje się staromodna to dla mnie jest zupełnie powszedni bo stosuję go na codzień.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...