Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

 

Dostałem od niej mojej A kilka nietęgich wierszy. Były bardzo dobre, choć może nie umiałem aż tak ocenić, co prowadzi do wniosku, że tym bardziej jak należy docenić. Chwaliłem A, owszem chwaliłem, wiele ścian jest mi w tym świadkiem, choć może nieco za mało i zbyt nieprzekonująco. A być może nie zdawała sobie sprawy, że mi może czasem chodziło o coś nieco bardziej prozaicznego, że tak to ujmę, niż te jej wyśmienicie najlepsze i najpiękniejsze wiersze. Choć z drugiej strony A mogła wiedzieć swoje i to doskonale, bo poetki mają ogólnie wysoki poziom w zdawaniu sobie sprawy. Niniejszym nie narzekam, a skarżę się tylko trochę z czegoś co było przecież niezaprzeczalną przygodą. Zresztą jakby się zastanowić to czego chciałem od A było równie, a może nawet jeszcze bardziej wcale nieprozaiczne, podobnie jak te jej wściekle dobre wiersze. Gdy była na mnie zła nawet jeszcze lepsze wiersze jej wychodziły, ale to inna historia, aczkolwiek mimo powyższej świadomości starałem się jej nie prowokować. To co oczekiwałem od A mogło być wręcz równie niewykonalne jak powtórzenie jej najlepszego i mi najbliższego wiersza o arcymistrzowsko autorskiej wymowie. Jakieś to niesamowite, że chcesz mieć A, a dostajesz jej wiersz, w dodatku tobie adresowany i piękniejszy niż niejedno dzieło sztuki epistolarnej, więc ponad miarę rozwlekłej. Siadasz więc skruszony w kafejce, gdzieś nieco odarty z wrażliwości i doprawdy już nie wiesz, które począć z tym artystycznym faktem fantem. Czujesz się jak uczestnik loterii, która niekiedy mylona jest z za wesołą karuzelą w centrum twojego miasta, której nawiasem mówiąc sporo jeszcze brakuje do Disneylandu. Sytuacja ciebie nieco dziwi, ale przecież życie jest dziwne, więc właściwie to nic dziwnego, że jesteś zdziwiony. Marzysz czasem o skoku na bank, a wychodzi ci co najwyżej skok na banji. Lajf taki. Potem sobie myślisz, raz niechętnie, innym razem w niekłamany sposób, doceniając ten niebanalny stan rzeczy, że właściwie tkwisz w kłopocie rangi poetyckiej, czyli w czymś o relatywnie dużym oddziaływaniu i o odpowiedniej sile rażenia. Ponadto szybko się reflektujesz, że gdy tylko za dużo piśniesz możesz wylądować w dużej rangi nieprzychylnym wierszu jako ten przysłowiowy zły i to pan w dodatku. Już sam nie wiesz, czy czekasz na kolejny wiersz, czy pragniesz by A przestała w końcu pisać, choćby na jakąś dłuższą chwilę wspomagającą nieco zastanowienie, zresztą was obojga.

 

Warszawa – Stegny, 14.10.2025r.

Opublikowano

Podoba mi się, a jest, co zrozumiałe, w klimacie Twoich książek. Nie mam doświadczeń z poetkami, więc czytam z zaciekawieniem, jak real miesza się z poezją. Wskazujesz na zagrożenie bycie opisanym w złym świetle, a jeśli ten wiersz by się przebił, ta fama przetrwałaby przez lata. Zawiedziona kobieta pewnie by sobie nie żałowała, więc lepiej nie. Poza tym ujął mnie ten skok na banji. Znowu nic nie wiem o tym sporcie.  Czytałem z przyjemnością, podobnie jak Avalon, który przeczytałem dzisiaj.  Co za zbieg okoliczności, peel jechał do Świnoujścia a ja o tym w S1 do Pruszkowa. Powiesiłem rower i czytałem. 

Pozdrawiam

Opublikowano

@Leszczym

 

ciekawie to napisałeś.

Opowiadanie fajne jest.

 

Ale piszę swój komentarz bo Twój styl......widać, że piszę to poeta !

 

To co teraz napiszę to jest komplement.

Był już ktoś kto pisał jak Ty.

 

To Edward Stachura.

Ta sama wrażliwość.

Budowa zdań.

Duchowe i jezykowe podobieństwo.

Językowa płynność i refleksyjność.

 

 

Są oczywiscie różnice. Ty jesteś ironiczny. Stachura był zawsze " na serio".

 

Nie znam Twoich tekstów prozatorskich a jestem ich ciekaw.

 

Konkluzja.

Twoja proza jest świetna.

Zrobiłeś na mnie wrażenie !!!!

 

 

Opublikowano

@Marek.zak1 Dzięki Marek, u mnie masz jak w banku, że będę polecał Twoje książki, bo mega są, choć znam zaledwie 2 z 7 zdaje się :)

@Migrena Bardzo dziękuję za porównanie :)) Też bardzo lubię akurat Stachurę. Coś w rodzaju kłopotu poetyckiego Stachury polegało na tym, że kobiety widziały w Nim poetę, a nie męża, czy kochanka :)) Nie ukrywam, że w tym zakresie nieco go przypominam. Natomiast trzeba powiedzieć, że ogólnie to lata świetlne różnicy, ale Bardzo Ci dziękuję Rusłan, bo ja również lubię Twoje pisanie. Widzę w nim z kolei bardzo oryginalną silną emocjonalność. Coś jakby wybuchowego. Coś namacalnego i do wyobrażenia. Coś czasem jakby z pogranicza krańców emocji :))

Opublikowano (edytowane)

@Leszczym Nie, no fajnie - jakie długaśne zdania, jakby Cię ktoś nakręcił - to cały Ty. 
Taki wiesz, dawny budzik, co to z tyłu miał taki wihajsterek do nakręcania. 

A jak już nadejszła (nie nadeszła) godzina, on się odkręcał i długo dzwonił.
no wypisz wymaluj Twój wiersz, znaczy proza - tym razem akurat.  
Aaa, moja babcia wstawiała go jeszcze do głębokiego talerza i dokładała łyżeczki czy co tam miała, żeby było głośno.

No mówię Ci, jak to słyszałam, to można było wyskoczyć nie tylko z łóżka, ale i ze skóry. 
:)  

Edytowane przez Alicja_Wysocka (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Alicja_Wysocka Alicjo rozumiem zastrzeżenie, że piszę jak nakręcony. Bez wątpliwości tak jest i dzieje się tak niemalże bez przerwy od prawie 5 lat. Różne mam motywacje, ale jedną z nich jest też fakt, że lubię po prostu i że mam czas. Ale inna sprawa, że akurat Ty Alicjo no nie aż tak powinnaś mi to wyrzucać, bo ostatnio Ciebie tutaj jest też pełno, co ja akurat można powiedzieć wręcz prognozowałem, bo dostrzegłem w końcu niezaprzeczalny dar umiejętności Twoich wierszy. Budzik, dobra rzecz, ale ja akurat lubię czasem sobie pospać :)) I nie ukrywam lubię Arty, nawet jeśli to bardziej arty są niż Arty :))

Opublikowano (edytowane)

@LeszczymMichał, to nie jest żadne zastrzeżenie, ani ostrzenie, ani w ogóle nic - prócz czystej radości, autentycznej!  Za którą bardzo Ci dziękuję, bo ja się też rozkręciłam i nakręciłam - jakbym nie wiem co wypiła, potrzebowałam tego - dziękuję 

Aaa, wyhamuję - obiecuję :)

Edytowane przez Alicja_Wysocka (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Alicja_Wysocka Obiecuję, ale nie wiem czy dam radę, bo wiesz, jak coś się sobie obieca,

to o tym nikt nie wie. Więc jakby co, to obiecałam Tobie, a nie sobie.  Czy to znaczy dwa razy ? No niby tak.

Aaa, też lubię pospać, Budzikom śmierć!
O nieludzkiej godzinie nienawidzę wstawać - kto to w ogóle wymyślił? 
Na pewno nie miał dobrze w głowie, no i na pewno niczego nie pisał. Zmykam :)

Opublikowano

@Alicja_Wysocka Alicjo mi tego nie obiecuj :) Pisz do woli, zwłaszcza gdy wychodzi :) Ja już też nie lubię porannego wstawania, to takie wyczerpujące, a w połączeniu z jakimś totalnie za nudnym korpo układem to aż odechciewa się żyć czasem :// To ja już w wolę jak poetka mnie w wierszu oględnie mówiąc nie doceni :)

Opublikowano

@Alicja_Wysocka Michał, tak mnie rozbawił wczorajszy Twój tekst, zresztą, nie tylko wczorajszy. 
Ty masz coś takiego... zaczynasz zdanie, lecisz, nie kończysz, cofasz się do połowy zdania, albo jeszcze dalej, do wczoraj, do jakiejś tam myśli, która akurat Ci się przypomniała,  lecisz do kropki ale zapętlasz się, tak, że mi się supeł z liter i sensu sam zaplątuje.

Więc dostałam autentycznej głupawki, takiej, że jak zasnęłam, to mój sen był z fazą REM - a takiego snu

nie miałam od lat. Oczywiście śniły mi się bzdury i to jakie! 

Rankiem, obudziłam się tak wyspana, że chciałam uściskać wszystkich ludzi :)

Zatem - dziękuję.

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @klaks Piękna historia

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Przeczytałam z przyjemnością. Pozdrawiam serdecznie  
    • @Radosław Tak, Wszystkiego Dobrego !!
    • Francuska pisarka i entomolożka Anne Philipe opisuje w swojej Spirali światło i niebo. Ciszę i szelest wiatru spadający z wysoka. Na gałęzie drzew. Na liście. Na te szeleszczące liście. Na zwiędnięte. Na lśniące od deszczu. Na te zielone listki budzącej się dopiero co wiosny. Szare chmury sunące po niebie. Sine. Stalowe. Chmury dzielące się na mniejsze. Na stojące w miejscu i te, które je otaczają. Wirują wokół nich. I przesuwają się na ich tle szybko w porywach zimnego, suchego mistralu. I te nikłe przetarcia błękitu. Takie chwilowe. Ulotne przebłyski słońca.   Po „rzeźni” Wiktora Jerofiejewa w Świecie diabła i autobiograficznym Dobrym Stalinie. Po jego opisach przyziemnej egzystencji. Ciemnej i lepkiej od grzechu. Zdrady, zbrodni i strachu. Po schizofrenicznych, maniakalno-depresyjnych inklinacjach Generalissimusa. Po pornograficznych ekscesach wyrostka (samego autora) zaspokajającego chuć dojrzałej, spragnionej seksu kobiety, jego niani. W brutalnym opisie przyprawiającym o mdłości jego lśniącej od soków jej szeroko rozwartej waginy dłoni. Świat Anne Philipe jest idylliczny. Niemalże ekstatyczny. Eteryczny i ulotny. Jakby motyl przysiadł na chwilę na dłoni. Jerofiejew to brutal. Literacki bandzior. Choć przyjdzie jeszcze pora na jego Akimudy i Sąd Ostateczny. On i jego kolega po fachu, Władimir Sorokin. Drugi skandalista ścigający się na brutalne niesmaczne opisy wyuzdanego seksu, choć przeplatanego chwilą oddechu w postaci radości małej Marfuszy, ssącej i rozgryzającej rozpływające się w ustach fragmenty Spasskiej Baszty odłamanej z cudownie słodkiego cukrowego Kremla. Kocha władza Marfuszkę. Oj, kocha. W podzięce codziennych pokłonów dostaje raz do roku cukierka. Zresztą nie tylko ona, ale i inne dzieciaki pokroju Marfuszy. Radość jej jest wtedy nieskończona. Jest wniebowzięta. Tak bardzo kocha wszechwładcę, którego nigdy wprawdzie nie widziała na oczy, lecz słyszała jedynie jego głęboki głos płynący przez megafony na Placu Czerwonym. A więc wtedy, kiedy Marfusza, rozgryzając tę rozpływającą się w ustach słodycz szła do sklepu po chleb, mleko i papierosy dla ojca… Nie, wtedy, kiedy już wracała ze sklepu z chlebem, mlekiem i papierosami, była świadkiem przejścia ulicami Moskwy nawiedzonego Amoni, wariata przepowiadającego przyszłość. Przepowiadającego przelew krwi. Chudego i obdartego. Głodnego i biednego. Krzykliwego, cośkolwiek podobnego do nastroszonego ptaka. Z walącym za nim gęstym tłumem gapiów. A więc dała mu pieniądze. Nie. Nie pieniądze! Dała mu ten chleb, mleko i papierosy, co wcześniej kupiła w pobliskim sklepiku. Głupia, mała Marfuszka. Dała mu wszystko, co miała. Ech, zleją ją wściekli rodzice. Oj, zleją. Czy narkotyczny underground. Meta-amfetaminowy odjazd mieszkańców nie mających nadziei na jutro. Stających się w gorączkowych wizjach straszliwymi wilkołakami rozrywającymi swoimi szponami i kłami wszystko, co się rusza. Włącznie z niemowlęciem. Bezbronnym dzieciątkiem, któremu jakimś cudem udało się ukryć na placu w wielkiej fortecznej armacie Car-Puszce. Nie ma zmiłowania! Potwór wywęszył to biedne, maleńkie ciałko. Nachyliło działo i wchłonęło do paszczy, rozgryzając ze smakiem skrwawione ścięgna i mięśnie. I wypluwając z obrzydliwym bekiem ociekające posoką kruche kości. Jak widać Sorokin to także literacki kryminalista i sadysta. Taki czołgista miażdżący gąsienicami z metalicznym chrzęstem bezbronnych. To taki właściciel złomowiska wielkich ciężarówek, spychaczy (oczywiście w przenośni) Monstrualnych buldożerów ociekających cuchnącym smarem i buchających czarnymi spalinami z kominów w potwornym chrzęście i zgrzycie trzęsących się, poluzowanych na złączach blach. Nie ma litości dla innych na literackiej niwie. Spycha i rozjeżdża brutalnie wszystko, co tkliwe i eteryczne. Lekkie i muskające jak piórko. Wszędzie tylko chrzęst żelaznego złomu i otwierających łapczywie w potwornym skowycie i oślepiającym żarze jasnożółtej surówki paszczy martenowskich, hutniczych pieców. Te jego ciężkie opisy starego i otyłego oprycznika zaspokajanego przez młodziutkie kurwy w ekskluzywnym domu schadzek. Ta jego trąba słonia dosiadana naprzemian przez piskliwe i jęczące, lśniące od potu na falujących drobnych piersiach burdelowe ździry. Zero tkliwości. Jedynie sadyzm i wyuzdanie. Estetyczna orgia. Potwornie ciężki żelbetonowy kloc nihilizmu spada prosto na twarz czytelnika z zastygłym na ustach krzykiem i rozwartymi szeroko oczami przerażenia, przesłoniętymi instynktownie rozczapierzonymi dłońmi wyciągniętych do przodu rąk. Tak, jakby te ręce, te dłonie były w tej sytuacji jakąkolwiek osłoną.   Wróćmy do Anne Philipe. Upojenie i cisza. Ekstaza liryzmu. Piórko przelatującego ptaka, które przeciwstawia się eksplozji bomby wodorowej. W straszliwym blasku jawi się przejrzyste oblicze miłości, tęsknoty i żalu. Nawet opis pierwszego lądowania na księżycu jest tak lekki i zwiewny. Tak bardzo subtelny. Niezwykle introwertyczny świat. Dziejący się, jakby u kogoś w spektrum autyzmu. Świat wyizolowany. Zakotwiczony, gdzieś w ogrodzie. Między szumiącymi platanami. Zakotwiczony w piniach. W pełnej ptasiego śpiewu oazie bujnego rozkwitu. I jakiejś takiej nieuchwytnej melancholii pierwszego i ostatniego w życiu maja. Co jeszcze? Anne Philipe bardzo się uwrażliwiła po śmierci swojego męża Gerarda. Znakomitego aktora, który zmarł na raka. Opisała to w Chwili westchnienia. Ostatnie momenty jego życia, leżąc obok niego w łóżku. Ostatnie momenty jego śmiertelnej nieświadomości. Patrzyła na niego w milczeniu, kiedy to w okularach, przy zapalonej nocnej lampce, studiował poszczególne sceny przedstawienia, przygotowując się do kolejnej roli swojego życia. Do kolejnej teatralnej próby. Nie zdążył. Zmarł nad ranem. W ciszy i skupieniu, trzymając jeszcze w dłoniach pojedyncze strony rozsypanego na kołdrze scenariusza. To, co pisze Anne jest niewysłowioną ulotnością. Chwilą. Momentem. Przemijaniem. Apoteozą bólu i lęku, ale podanych w formie stonowanej. Jakby godzącej się na nieubłaganą kolej rzeczy. Bez grama protestu. Nawet my sami, jesteśmy ulotnymi piórkami na wietrze. Mgnieniem. Jerofiejew i Sorokin próbują się zakotwiczyć. Zbuntować. Przeciwstawić potędze śmierci. Ale to też przeminie. Nie pozostanie nawet ślad. No, może przez chwilę, zanim ślad na piasku zmyją fale morza złocącego się w migotach i refleksach. W jakichś takich niedopowiedzeniach. Metaforach istnienia czegoś, co jest poza życiem. Poza wszelką czasowością. I w przejmującym krzyku białej mewy szybującej wysoko. Zataczającej kręgi. Bądź lecącej nisko, szykującej się do nurkowania. Bądź innych, co kołyszą się spokojnie na falach, poddając się im płynnym ruchom. To jest próba opisania pięknego czasu. Którego już nie ma. Przeminął. Utonął w odmętach przeszłości. Pod stopami zapada się miękki, wilgotny piasek. Cudownie pieści podeszwy stóp. Stóp lizanych przez języki skotłowanej piany. Cofają się. Nacierają znowu. W powietrzu przesyconym solą. W tym wietrze nadciągającego zmierzchu, lecz wciąż jeszcze jaśniejącym drobnymi kropelkami rozpryskującej się wody. W tym słońcu. W tej liliowej powłoce. W tej chmurze obrzeżonej jaskrawą czerwienią. Grubą kreską. W tych konturach jasnych i pełnych. W tym wszystkim, co jest obojętne, nieosiągalne i nieskończenie daleko. W nieustannym szumie. Szepcie, jakby kogoś, kto chciałby coś jeszcze powiedzieć. W tych westchnieniach samotnych. W tej chwili westchnienia.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-26)
    • @Corleone 11 Cześć Michał, fajnie że zajrzałeś i ty się Świątecznie trzymaj gdzieś tam na wielkim świecie :)
    • @Corleone 11 Ładne opowiadanie, pewnie będzie ciąg dalszy. Co do godzin i podobnych liczb, niekoniecznie to musiał być przypadek:-) Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego, drugiego dnia świąt.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...