Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mój licznik żyć się wyczerpał.

Musiałbym płacić

słone sumy pieniędzy,

by go nie tyle zregenerować

co wzbudzić 

w nim nikły płomyk nadziei.

A fatum tylko na to czeka.

By go stłumić w popiele.

Spalić wszystkie próby wyjścia

już na starcie.

Zresztą musiałbym stanąć w prawdzie.

Obnażony i przegrany.

Bez pewności w głosie.

Siląc się na spokój.

Snuć opowieści

jak z najgorszego koszmaru.

Dla uszu,

które są nieczułe na ból jednostki.

Zagubionej wśród labiryntu świata, 

którego nie sposób rozgryźć, 

będąc dzieckiem gotyckiej nocy,

dekadenckiej,

alkoholowo-lekowej samotni.

Być nie duszą, nie ciałem 

a tchnieniem jedynie grozy.

Mroźnym powiewem,

wśród wilgnych

i ciemnych korytarzy domów.

Porzuconych i kalekich

już od upływu wieków.

 

 

O północy opuszczam bar 

i chwiejnym krokiem idę

przez środek ulicy,

pustej już i grobowo wręcz cichej, 

jak me serce.

Bez emocji,

których okazywać mi nie przystoi.

Ruszam ku stalowej konstrukcji mostu.

Na jego wąskiej barierce

nie muszę stawać 

ani w prawdzie ani w kłamstwie.

Przeciw sobie i bliźnim.

Nie ma tu uszu,

które nie potrafią zrozumieć,

ani oczu

które nie potrafią przestać oceniać.

Jest tylko wezbrany nurt,

zimnej jak trup.

Zimowej rzeki.

Niosącej w wirach kamyki i gałęzie 

ku zatraceniu.

Zapomniałbym w tej ostatniej minucie.

Rozpiąłem gruby,

wełniany, czarny płaszcz.

Z malutkiej wewnętrznej kieszeni

na piersi,

wyjąłem nieduży skórzany portfel.

Gotówkę i monety posłałem w nurt.

Tak jakbym

wrzucał drobne do fontanny.

Nie muszę myśleć nad życzeniem.

Ono się właśnie spełnia.

Życzenie śmierci. 

 

 

Drżącymi z zimna nie strachu palcami.

Wyjąłem małe zawiniątko.

Twoje zdjęcie.

Urzekająco doskonałe.

Jak portrety, które wyszły 

spod Twej uświęconej, anielskiej dłoni.

Zatknąłem zdjęcie w szparze

jednej ze śrub.

Nie umiałbym skoczyć z Tobą.

Najpierw rano odnajdą tylko to zdjęcie 

a może nie zwrócą uwagi.

Przechodnie, kierowcy. 

Ci wszyscy głupcy. Ślepcy.

Nie skojarzą.

Dopóki rzeka nie wyrzuci 

wzdętego od rozkładu ciała.

Gdzieś w gnilne, przybite do ziemi mokrym śniegiem szuwary.

Lub zatrzyma się w lodowym zatorze, 

pod konstrukcją kolejnego z mostów.

Twarzą ku toni.

 

 

Może i Ty nieraz do tego czasu 

jadąc tramwajem z uczelni 

przez tłoczny most Anichkova.

Tęsknym, zmęczonym wzrokiem, 

spojrzysz w dół ku rzece.

I wspomnisz czule

tego przeklętego poetę,

który nie zabiegał w życiu o nic 

ponad Twe względy.

Do diabła z rozsądkiem.

Chciałabym wrócić do dni dawnych 

i znów kochać i wybrać sercem.

Pomyślisz, ostatni raz posyłając mu wdzięczny i ciepły uśmiech.

Wtem trup z trudem drgnął

i oparł się o krę.

Nurt i wolne, ciężkie bryły wokół 

obróciły go ku jezdni.

Uniósł z wolna rękę 

i machał aż czerwone cielsko tramwaju 

nie zniknęło mu z oczu,

skręcając ku kamienicom 

na Newskim Prospekcie.

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...