Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

(Ojcu)

 

Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej.

W słońcu.

W tym rozkwieceniu bujnym

i tęsknym.

 

W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki.

I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.

 

Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.

 

I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem

przeciętym smugą po odrzutowcu

i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …

 

W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki.

Lgnę ustami do kory drzewa.

Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.

 

Wnikam w te rowki słodkawe

i lepkie od soku,

czując na końcu języka tężejące grudki.

 

Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie

przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie.

Zaciskam powieki. Otwieram…

Mrugam w jakimś porywie pamięci.

 

Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa

we śnie)

 

Idzie powoli w wysokiej trawie.

W łanach rozkołysanego morza

z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.

 

I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr.

I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.

 

Za samotną w polu topolą.

Chwieją i smukłą.

jak palec na ustach Boga.

 

Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę,

by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.

 

I znowu, ale w coraz większym oddaleniu.

Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków,

które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.

 

Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy,

bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.

 

Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie.

Lecz po chwili robi się duszno i cicho.

Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się.

Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.

 

Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...

 

Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji.

Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.

 

I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt.

Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.

 

W chmurze spopielałej.

W nadciągającym snopie deszczu.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...